#UrodzinyFantasmagorii
Fandom: HP
Autor: Disharmony
Beta: brak
Parring: SS/RAB
Gatunek: H/C. Na swój sposób?
NA: Ot tak, po prostu. Samych cudowności, Fan!
4/7
Dotykam dłonią oszronionego szkła i zaciskam ją w pięść. Dlaczego?
Czuję ucisk w klatce piersiowej, który na moment odbiera mi oddech, nim udaje mi się odnaleźć odpowiedni rytm. Płytki wdech, niepełny wydech. Taki na cztery siódme. Ale to wystarczy, w końcu chodzi tylko o to, by przetrwać jeszcze jeden dzień. Tylko o to.
Jeden, dwa, trzy, cztery. Wystarczy.
Moje czoło opada na zimną taflę, a powieki zaciskają się. Kiedy na nowo je uniosę, chciałbym zobaczyć cię po drugiej stronie. A jednocześnie się tego boję.
Boję się, tak trudno było mi się do tego przyznać. Nawet przed sobą. Strach nie jest czymś, co powinno towarzyszyć takim jak ja.
Tchórz .
Może mieli rację. Może tym właśnie jestem. Ten jeden raz jednak muszę pokonać lęk i sięgnąć w głąb.
Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Jesteś tam?
*
Czuję się, jakbym dryfował. Otwieram oczy, ale widzę przed sobą jedynie oszronioną taflę. Rozglądam się i wykrzywiam się na widok pozostałych anonimowych twarzy. Odkąd pojawił się w moim życiu, cała reszta zaczęła niknąć, mój wzrok się po nich prześlizgiwał, a słowa odbijały od niewidzialnych barier. Nie potrzebowałem nikogo innego.
Wzdycham, wyciągając dłoń przed siebie, aż ta styka się ze szkłem dzielącym mnie ze światem zewnętrznym. Nie spodziewałem się takiego zakończenia. Ale rozumiem, że to, co zrobiłem, było konieczne.
Pocieram czoło, czując drżenie na całym ciele. Zaczyna się. Palący ból zdaje się rozrywać mi pierś w miejscu, gdzie niegdyś znajdowało się moje udręczone namiętnością serce. Zamykam oczy i nasłuchuję. Czy znowu je usłyszę?
Pięć. Sześć. Siedem. To za mało.
Zaciskam pięści i uderzam.
Nie boję się, po tym wszystkim wyzbyłem się lęku. Nie wiem, co tak naprawdę jeszcze we mnie pozostało. Nadzieja?
A może po prostu pogodziłem się ze swoim losem. Z samotnością, której nigdy nie chciałem.
Pięć. Sześć. Siedem. Tu jestem!
*
To nigdy nie miało być idealne. Nie w naszym przypadku.
Świat nie dał nam szansy i wystarczającej ilości czasu. A może to my, nasz strach, nasza niepoprawna poprawność.
Te spuszczane spojrzenia, niepewne muśnięcia, gdy mijaliśmy się na schodach. Czy taki świat sobie wymarzyliśmy, patrząc w niebo z Wieży Astronomicznej? Czy takiego końca oczekiwaliśmy, trzymając się siebie kurczowo?
Pięć. Sześć. Siedem. A może to wciąż za mało?
Spowalniam oddech, spłycam wdechy i wówczas czuję zapach zimy. Elektryzuje mnie, a całe ciało przebiega dreszcz. Jest niepowtarzalny, wyjątkowy, wypełnia moje płuca przyjemnym zimnem. Próbuję się podnieść, ale nie mogę znaleźć w sobie tyle siły. Uderzam w taflę pięścią, zastanawiając się, kiedy mój świat się zaczerwieni.
Rozchylam wargi i dotykam nimi rozciągającego się przede mną chłodu. Dmucham, ale szron nie znika. Kiedy jednak dotykam moich ust palcami, czuję, jak płoną. Może to jest moja odpowiedź?
Widzę zamgloną sylwetkę i wyciągam do niej dłoń zaciśniętą w pięść. Uderzam. Nie odpuszczę.
Pięć. Sześć. Siedem. Czuję cię.
*
Chciałbym złapać cię za dłoń. Nic więcej, jedynie splecione razem palce i mocny, pewny uścisk. Już zawsze.
Myślałem, że straciliśmy naszą szansę, kiedy pozwoliłem sobą zawładnąć. A dzisiaj czuję, że wszystko jeszcze przed nami. Czy jeśli zbiję taflę, będziesz stał po drugiej stronie?
Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Niczego więcej nie potrzebuję.
Wciągam głęboko powietrze i nagle to czuję. Czuję lato. Napełniam nim moje płuca, ignorując to, że jednocześnie tonę. To nieważne, nie, kiedy jesteś bliżej niż kiedykolwiek.
Zaciskam pięść i uderzam. Raz za razem, aż wokół mnie unoszą się krople krwi. Zaczyna pękać.
Czuję, że jestem blisko, że jeszcze jedno uderzenie i szklane odłamki zawirują między nami, niczym krople deszczu podczas jednej z letnich nocy.
Widzę go. Jest tak blisko. Palące łzy żłobią ścieżki na moich policzkach. Uderzam jeszcze raz, a więżący nas lód rozpada się. Moja dłoń wynurza się i odnajduje jego. Zaciskam ją z całych sił i pociągam.
Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Mam cię.