Przerwa była ogromnie długa, ale mam nadzieję że już się to nie powtórzy.
Za betę dziękuję fantastycznej Pannie Mi
18. Ponowne spotkanie
Kamieniołom wapienia, południowa Anglia
20 Grudnia 2000, 8:05 rano. Otaczający kamieniołom las był zaskakująco spokojny. Stare drzewa wyginały w dół swoje długie, pokryte ciężkim płaszczem mokrego śniegu gałęzie, jak gdyby zmęczone utrzymywaniem ich ciężaru. Ciemne chmury zstąpiły ku ziemi, tworząc lodowatą, gęstą mgłę, formującą tajemnicze wzory. W jednej chwili cienka warstwa szronu pokryła wszystko w zasięgu jego wzroku.
Dragomir bezszelestnie wylądował na spróchniałym pniu wiekowego buku. Jego ciało z łatwością potrafiło oprzeć się działaniu grawitacji, jeśli tego, tak jak teraz, chciał. Bycie zarazem wampirem i czarodziejem wystarczyło, by czczono go niczym boga. Nie miał żadnych zastrzeżeń co do swojej egzystencji. Dodatkowo zawsze mógł liczyć na swoje doskonałe zmysły. Nic nigdy nie umykało jego wzrokowi, nawet przy słabej widoczności. Tak więc uznał, że wisząca obecnie w powietrzu mgła jest przydatna i powinien ją doceniać, zwłaszcza polując na swoją zdobycz.
Lekki, poranny zmierzch tylko dodawał spokoju temu miejscu i pomógł ukoić intensywne emocje, które zawładnęły nim, kiedy pochwycił znajomy zapach.
Wiedział, że będzie musiał pozostać równie opanowanym, kiedy nadejdzie długo wyczekiwany moment ponownego spotkania.
Minęło tak strasznie wiele czasu, odkąd ostatni raz miał do czynienia z tym wspaniałym czarodziejem. Między nimi wydarzyło się tyle rzeczy i tak wiele problemów pozostało nierozwiązanych... Nadszedł czas, by to naprawić.
Zadowolony z obrotu wydarzeń, beztrosko ruszył wzdłuż pnia, a w jego głowie zaczęły rodzić się różne scenariusze nadchodzącego spotkania.
Nie poświęcając dość wątpliwej powierzchni wystarczająco uwagi, poślizgnął się na zmrożonej korze. Nawet mimo posiadania doskonałych zmysłów powinien uważać na to, by podczas ześlizgiwania się po drzewie zachowywać odpowiednią równowagę. Spojrzał na miejsce, na które spadł i, klnąc pod nosem, co było całkowicie niestosowne, zważając na zajmowaną przez niego pozycję, zmusił swoje wysokie ciało do podniesienia się, po czym otrzepał ramiona ze śniegu. Tyle jeśli chodzi o bycie idealnym bogiem.
Nawet tak doświadczony wampir, jak on, miał jakieś (nieistotne, oczywiście) słabości, które mogły, bądź nie, przeszkadzać mu przez kolejne dwa stulecia.
Dlatego też ignorował takie drobiazgi. Poza tym podczas swojej trzystasiedemdziesięcioczteroletniej egzystencji zdarzyło mu się również podjąć kilka pochopnych decyzji.
Zresztą, jakie to miało znaczenie? W przeciwieństwie do niego, śmiertelnicy błądzili przez całe swoje życie, ponieważ funkcjonowanie w tej prymitywnej, ludzkiej formie było ciężkim błędem wymagającym natychmiastowego remedium.
Dragomir stopniowo odzyskał fason i rozejrzał się. Już miał zaczynać swoje polowanie, kiedy nagły, nieoczekiwany dźwięk zakłócił jego procesy myślowe.
W mgnieniu oka ukrył się za gałęziami.
Czarny Pan dowiedział się o jego obecności. Jego irytacja spowodowana popełnieniem tak zatrważających błędów utrzymywałaby się zapewne jeszcze dłużej, ale po prostu wyrzucił ją z głowy. Poza tym świadomość, że jest w stanie wywołać strach w tym czarodzieju, była ogromnie satysfakcjonująca. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej wzrastał jego zapał i pragnienie. W takim tempie wkrótce się pożywi i zamierzał zabrać się do tego z ogromną rozwagą. Jak na razie musiał zapanować nad swoimi pragnieniami. Wiedział, że nic mu się nie uda, jeśli nie zacznie się kontrolować. Musiał zachować ostrożność, ponieważ Voldemort był zdecydowanie niebezpieczniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Prawdę mówiąc, po tym, co zaszło między nimi czterdzieści lat temu, raczej nie liczył na to, iż ten będzie z nim posłusznie współpracować.
Delikatny dźwięk szybko narastał. Z tej odległości słyszał już urywany oddech mężczyzny, wciąż zbliżając się w kierunku ich nieuniknionego spotkania.
Mistrz zaciskał zęby, tłumiąc pragnienie krwi.
Powoli opuścił swoją kryjówkę i zatrzymał się pośrodku ośnieżonej, prowadzącej przez las drogi. Dzieliło ich od siebie zaledwie kilka sekund. Gdyby jego serce biło, z pewnością czułby teraz jego łomotanie.
Opuścił z dezaprobatą wzrok i potarł swoją martwą pierś, nim jego oczy ponownie skupiły się na ciągnącej się przed nim drodze.
I to wówczas go dostrzegł, stojącego w cieniu wyrwy w dębie. Czarnego Pana we własnej osobie, jego obsesję i motywację napędzającą go przez ostatnie trzydzieści osiem lat. Och, Leontina zdecydowanie miała powód, by wrzeć ze złości. Ale jej brudne sztuczki przynajmniej się do czegoś przydały.
Po kilku chwilach wzajemnego wpatrywania się w siebie, ruszył powolnym krokiem w stronę nieruchomego czarodzieja. Wystarczyło jedno spojrzenie na wysoką, wychudzoną postać, by jego wnętrzności skręciły się z głodu.
Pragnienie rozpaliło jego gardło.
― Minęło trochę czasu, Voldemorcie. Ja… tęskniłem za tobą ― wyszeptał delikatnie, nieśpiesznie okrążając mężczyznę, który przyglądał mu się uważnie.
Krwistoczerwone oczy śledziły każdy jego ruch, z pewnością świadome wygłodniałego spojrzenia wampira.
― Wyglądasz inaczej.
Dragomir zatrzymał się, by zahipnotyzować Czarnego Pana z odległości nie większej niż pięciu stóp.
― Nawet pachniesz nieco inaczej ― dodał i wykrzywił usta w uśmiechu. Gdy to zrobił, pomiędzy wargami ukazały się wyjątkowo białe zęby.
Voldemort nie poruszył się ani o cal.
― Ale wciąż zdecydowanie apetycznie, muszę przyznać. ― Wyszczerzył zęby nieco mocniej i wyciągnął rękę, by dotknąć skóry Czarnego Pana. Wściekły syk powstrzymał jego ruch. Ręka Mistrza na moment zawisła w przestrzeni między nimi, nim wróciła do jego płaszcza. Przez moment zaciskał wargi, nim ponownie się odezwał.
― Jeszcze się ze mną nie przywitałeś, Voldemorcie. Wiem, że byliśmy nieco rozjuszeni, kiedy nasza relacja dobiegła końca, ale taka wrogość wobec gościa, którego zaprosiłeś z Rumunii jest niezwykle niemile widziana…
Twarz Czarnego Pana pozostała niewzruszona, chociaż jego oczy zdecydowanie pociemniały.
― Ty wstrętny
krwiopijco ― odezwał się w końcu. ― Może i nie udało mi się to ostatnim razem, ale, zapewniam cię, zniszczę cię, nawet jeśli oznacza to, że będę musiał pociąć twoje ciało na drobne kawałki i spalić każdy z nich. ― Gdyby blade wargi Voldemorta nie drżały tak bardzo, jego lodowaty głos odniósłby oczekiwany efekt.
Nim wampir zachichotał, zaległa między nimi krótka cisza. Nie był jakimś głupim człowiekiem, by obawiać się tego mrocznego czarodzieja. Wręcz przeciwnie, czuł rozbawienie.
― Och, cóż mogę powiedzieć. Jestem zachwycony, że wciąż pamiętasz mnie i obietnicę, którą mi złożyłeś. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja nie potrafiłem zapomnieć. Ale pozwól, że przypomnę ci, iż to ty miałeś przyjść do mnie w ciągu dwudziestu lat. Powiedziałeś, że w tym czasie podbijesz świat, staniesz się najpotężniejszym czarodziejem i mnie zabijesz. Co się stało, Voldemorcie? Czekałem niemal dwa razy tyle, zastanawiając się, jak potężny mogłeś się stać, a teraz znajduję cię w lesie, rannego, bez różdżki.
Mistrz zamilkł, by lepiej przyjrzeć się śmiertelnikowi.
― To naprawdę za sprawą chłopca? Musi być w takim razie wyjątkowy. Nazywa się Harry Potter, tak?
Mięsień na twarzy Voldemorta drgnął, gdy ten starał się nie okazywać na niej żadnych emocji.
― No bo, doprawdy, jak niby chcesz mnie zabić, skoro nie jesteś w stanie zabić nawet
głupiego nastolatka? ― zaśmiał się okrutnie wampir.
Czarny Pan wciąż się nie poruszył, chociaż na jego twarzy pojawiła się wściekłość, szczególnie kiedy Mistrz zbliżył się i pochylił nad jego uchem.
― Czyli to prawda? Naprawdę umierasz? Nie ma nic, co może utrzymać cię przy życiu? Potter zdołał całkowicie cię zniszczyć? Twoja aura jest bardzo, bardzo słaba…
Ani jeden oddech nie opuścił ust Voldemorta. Wampir zniżył swój melodyjny głos do szeptu.
― To okropne. Ale, jak wiesz, mogę ci pomóc. Musisz tylko poprosić.
― Nigdy! ― syknął Voldemort, ledwo otwierając usta.
Dragomir mógł jedynie zachwycić się tym, jak ten mężczyzna potrafi zachować zimną krew, nawet będąc w tak beznadziejnej sytuacji. Nie mógł oprzeć się temu, aby jeszcze chwilę go podrażnić.
― Nie masz wyboru. Musisz mnie zaakceptować. Tylko ja mogę sprawić, byś żył wiecznie. Zrobię to szybko. Zajmie mi to tylko chwilę, obiecuję.
― Powiedziałem:
nie. Nie każ mi się powtarzać, ty parszywy krwiopijco. Mogę nie dać ci czasu, byś tego żałował.
Mistrz nie był znudzony, ale zafascynowany. Jego wrogowie zazwyczaj nie byli w stanie mu grozić, a ten ledwo utrzymywał się w pionie.
Był naprawdę niezwykły.
― Jeśli taka jest twoja decyzja… Hmm, widzę, że wciąż jesteś tym samym dumnym, małym Czarnym Panem. Właśnie to w tobie lubię. Swoją drogą, wiem, że to trochę nie na temat, ale masz na sobie wyjątkowo ciekawy sweter. Widać, że zmieniłeś garderobę. Co oznacza to wielkie “H”?
Całe opanowanie Voldemorta momentalnie się rozpadło i jego ciało zaczęło trząść się z ledwo powstrzymywanej złości.
Uśmieszek Mistrza tylko się poszerzył.
― Zresztą nieważne, to nie jest teraz szczególnie istotne. Choć chciałbym wiedzieć, co myślisz. Jesteś wściekły, bo się boisz, tak? Doskonale wiesz, że mogę skończyć to w każdej chwili, zarówno z twoją zgodą, jak i bez niej. ― Kolejny diaboliczny uśmieszek. ― I możesz być pewny, że tak właśnie by się stało, gdyby tylko sama myśl o tym nie była tak niezadowalająca. Twoja krew jest tak zimna, że ledwo się porusza. To nie byłoby warte mojego wysiłku, zwłaszcza po czterdziestu latach oczekiwania.
Jego usta dotknęły chłodnego ucha mężczyzny i w tym samym czasie długi palec wbił się w zakrwawione ubranie Voldemorta.
― Nie powiem, kusisz mnie. To naprawdę wspaniałe uczucie, widzieć, że moja magia wciąż na ciebie działa. Miłe, naprawdę miłe. ― Jego usta przesunęły się do skroni Voldemorta. ― Twoja wytrzymałość jest zdumiewająca. Myślę, że dam ci drugą szansę. Udowodnij, że na to zasługujesz. Bardzo bym się rozczarował, gdyby okazało się, że czekałem tyle czasu na darmo. Także sugeruję ci, byś przetrwał, zabił Pottera i stanął ze mną do walki. Jeśli jesteś w stanie to zrobić, mogę nawet zaoferować ci coś, co cię zainteresuje. ― Czubek jego nosa przesunął się po szczęce Czarnego Pana, wdychając jego słono-słodki zapach. ― Pozwolę ci odejść ― mruknął ― ale tylko ten jeden raz. Jeśli znowu się spotkamy, przysięgam, że nie będę tak miły.
― HEJ!
Dragomir spojrzał ponad ramieniem Voldemorta i spostrzegł patrzącego na nich z niewielkiej odległości młodzieńca. Czupryna czarnych włosów sterczała w każdym możliwym kierunki, a blizna widniejąca na jego czole mówiła więcej niż ustne przedstawienie.
Posłał Harry’emu nieprzyjemny uśmiech, wsunął zakrwawiony palec do ust i powoli oblizał go, niczym smakosz próbujący wino. W następnej chwili zniknął w wirze mgły.
xXx
― Co to, do cholery, było? Kim był ten facet?!
Harry nie mógł otrząsnąć się z szoku. Niecodziennie widywało się Czarnego Pana w objęciach innego mężczyzny.
Wróć.
Policzki młodzieńca nieco się zaróżowiły, kiedy przypomniał sobie, że jeszcze nie tak dawno sami znajdowali się w podobnej (jak nie bliższej) pozycji, nawet jeśli było tak tylko dlatego, że wymagało tego przetrwanie.
Niemniej to, czego był właśnie świadkiem, było naprawdę dziwne. Nie był całkowicie pewny, czy Voldemort i ten ktoś się przytulali, ale nawet jego słaby wzrok mówił, że stali zdecydowanie zbyt blisko siebie i ten zakapturzony dziwoląg robił z twarzą Voldemorta coś obrzydliwego - a przynajmniej tak to wyglądało. Harry śmiał podejrzewać, że ten mężczyzna (bo był zdecydowanie zbyt wysoki na kobietę) nie był aurorem (zbyt przerażająca myśl), ale kim do diabła w takim razie?
Śmierciożercą?
I od kiedy Voldemort był tak blisko ze swoimi podwładnymi?
Riddle nie miał prawdziwych przyjaciół, więc kim, do diabła, był pan Dziwny?
Chociaż ważniejszym pytaniem było: dlaczego Voldemort tak nagle się przeraził?
Harry chciał jakichś odpowiedzi, więc zdecydował się zignorować miękkość kolan i zmusił się do zbliżenia się do Czarnego Pana, który wciąż stał jak spetryfikowany.
― Co tu się dzieje? ― zapytał znowu, a do jego głosu tym razem przedarł się strach.
Voldemort bez pośpiechu odwrócił głowę, by spojrzeć na źródło swoich kłopotów. Jego szkarłatne oczy wydawały się martwe i puste.
― Nie twój interes, Potter ― odparł, po czym odwrócił się, patrząc nieprzytomnie w bliżej nieokreślonym kierunku.
― Czy to Śmierciożerca? Planujesz…?
― Odejdź, nim wybiję ci te nonsensy z głowy ― warknął, nie patrząc na młodszego mężczyznę.
Harry przygryzł wargę i skinął.
― To całkiem dobry pomysł.
Owinął swoje zmarznięte ręce wokół klatki piersiowej, po czym zmusił zesztywniałe nogi, by się poruszyły. Głupotą z jego strony było oczekiwanie jakichkolwiek odpowiedzi. Voldemort, ten drań, mówił mu tylko o tym, co uważał, że nie będzie miało w przyszłości znaczenia. Jednym słowem, nie mówił mu nic. Harry był pewien, że Riddle rozumiał, co się dzieje i był co najmniej zaznajomiony z tym tajemniczym mężczyzną, a na dodatek wiedział, kto więził ich w jaskini (i właśnie w tej chwili Harry zaczął żałować swojej wylewności sprzed kilku minut - było oczywistym, że się mylił; Voldemort raczej nie pozwoliłby uwięzić się w jaskini tylko po to, by zaczęli współpracować) i wiele innych rzeczy, którymi nie chciał się podzielić.
Nieważne.
Harry’ego już to nie obchodziło. Zamierzał znaleźć najszybszą drogę do Londynu i zapomnieć o tym całym niedorzecznym wydarzeniu.
Gdyby jeszcze tylko jego ciało chciało z nim współpracować i nie trzęsło się pod wpływem silnych dreszczy.
Harry wziął bolesny wdech i spróbował przełknąć posmak żółci. Miał nadzieję, że uda mu się znaleźć pomoc, nim umrze z zimna.
Miękki dźwięk jedwabnych szat i stłumiony odgłos, który nastąpił zaraz po nim, sprawiły, że zamarł.
Na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie, kiedy odwrócił się i zorientował, że Voldemort nie tylko nie poruszył się z miejsca, ale klęczał i… och, Merlinie…
Oniemiały Harry niczym w zwolnionym tempie patrzył, jak mężczyzna upada w śnieg.
― Voldemort? ― wyszeptał. Wyglądało to tak przerażająco ostatecznie, że on… że on…
Nie wiedział, co zrobić. Jego umysł wybrał najgorszy moment na urządzenie sobie przerwy. Jedyną rzeczą, na której potrafił w tej chwili się skupić, było rozmyślanie o tym, czy powinien czuć radość, chociaż wszystkie instynkty podpowiadały mu, że to niemożliwe.
Wolniej niż zamierzał, odwrócił się od bezradnego czarodzieja i ponownie podjął swój chód.
― To nie mój problem ― mruknął. ― Bez względu na to, co mi powiedział, bez względu na to, jak się czuję, wciąż jest masowym mordercą. Zabił moich rodziców.
Kiedy wypowiedział to głośno, mógłby przysiąc, że zobaczył ich przed sobą. Wytężył wzrok, ale nic; to była tylko projekcja jego zmęczonego umysłu, co tylko wzmogło jego nagły smutek.
― Zabił wielu ludzi, których kochałem. Nawet jeśli nie osobiście, to umarli oni za jego sprawą; w sumie to niewielka różnica. Ginny… ― Jego gardło zacisnęło się i niemal mógł poczuć jej dłoń gładzącą go po plecach, ale kiedy odwrócił się, zniknęła. ― Fred, Tonks, Lupin, Dumbledore, Zgredek… Syriusz… ― Kiedy wymieniał kolejne imiona, postacie zaczęły pojawiać się przed jego oczami, patrząc na niego smutno z jakimś rodzajem zrozumienia. ― Dość! Dość tego! Chyba zaczynam wariować! ― krzyknął i ukrył twarz w dłoniach. Jego plecy zadrżały, kiedy próbował przełknąć ogromny uścisk w gardle. Potarł piekące oczy i wytarł napływające do nich łzy. Kiedy w końcu podniósł wzrok, zamarł.
Nagle przed oczami stanęła mu jego własna postać.
To musiała być halucynacja, ponieważ nawet bez okularów widział jej rysy bardzo dokładnie. Jego druga wersja była czysta, ogolona i ubrana w nowe, aurorskie szaty. Jej jasnozielone oczy nie były jednak skupione na Harrym, ale patrzyły za niego.
― No tak ― mruknął. ― Albo jestem narcystycznym kretynem, albo zaczynam majaczyć.
Próbował odejść, ale ten drugi Potter stanął mu na drodze.
― Spadaj, wytworze mojej wyobraźni!
Nie oczekiwał odpowiedzi i też jej nie dostał.
― Przynajmniej przestań się na niego patrzeć! Nie wrócę po niego, nie zamierzam mu pomóc! Nie
mogę! Ze względu na tych wszystkich ludzi, których w przyszłości zabije! Nie, nie, definitywnie NIE!
Ten drugi Harry dalej po prostu patrzył, sprawiając, że prawdziwy zacisnął dłonie w pięści.
― Och, boże, to najpewniej moja podświadomość do mnie przemawia. Co mam zrobić?! Przecież nie mogę pomóc temu draniowi, a wiem, że jeśli tego nie zrobię, nigdy nie spocznę w pokoju. Nawet sto lat później, na łożu śmierci, myślałbym o tym, jak, zawdzięczając życie Voldemortowi, sam pozwoliłem mu umrzeć… Prześladowałoby mnie to przez wieczność… Zbzikowałbym jak Jęcząca Marta...
Projekcja jego wykończonego umysłu zniknęła, co Harry’ego wzburzyło. Pomaszerował z powrotem do skulonego mężczyzny, ukląkł i złapał go za kołnierz.
― Dobra, draniu, słuchaj. Prędzej bym umarł, niż miał wobec ciebie jakiś dług! Więc próbuję ci pomóc, ale tylko po to, aby go spłacić!
Złapał jego bladą brodę, ale czarodziej wydawał się być nieprzytomny.
― Nie śmiej doszukiwać się w tym czegoś osobistego! Nienawidzę cię! Nie ma nic przyjemnego w dotyku twojej nieoczekiwanie delikatnej skóry…
…
― Aaaa! Nie chciałem tego powiedzieć! Znowu gadam głupoty! Widzisz, mój umysł powoli przestaje działać!
Czarny Pan nie odpowiedział.
― Dobra. Dawaj, draniu. Cichy Voldemort, dobry Voldemort.
Harry sapnął, kiedy w końcu wciągnął czarodzieja na swoje plecy, prawie uginając się pod jego ciężarem.
― Nie mam pojęcia, jak kupa kości może być tak ciężka ― westchnął, łapiąc mężczyznę pod kolanami, po czym ruszył w swoją niekończącą się podróż przez cichy las.
xXx
W międzyczasie, gdzieś w cieniu nieco zmrużyły się granatowe oczy.
― Harry Potter… Hmm, to interesujące.
xXx
Sekretna baza Zakonu Feniksa
Grimmauld Place 12, Londyn
20 grudnia 2000, 9:10 rano― George! Ron! Przestańcie. W. Końcu.
Okrągła twarz Molly Weasley zrobiła się różowa z wysiłku, kiedy starała się ich rozdzielić.
Gdy to nie pomogło, zaczęła uderzać ich po głowie pierwszą rzeczą, która wpadła jej w ręce - czyli drewnianym spodkiem.
― Nie jesteście już za starzy na to, by zachowywać się jak małe dzieci?
― Ale… mamo.. ― zaczął Ron, jednak umilkł pod spojrzeniem Hermiony. Wymamrotał pod nosem kilka obelg, po czym puścił głowę George’a, którą próbował oskalpować przy pomocy dłoni.
Starszy chłopak zaczął chichotać, ale momentalnie umilkł, gdy matka spojrzała na niego wyczekująco z założonymi na piersi rękami.
― Dobrze wiedzieć, że jeszcze nie opuścił was humor.
Ron i Hermiona zamarli na chwilę, po czym odwrócili głowy w kierunku, z którego nadszedł głos. Stanęli twarzą w twarz z ciemnoskórym czarodziejem, który opierał się o framugę.
― KINGSLEY!? ― sapnęli jednocześnie.
― Cześć, dzieciaki. ― Uśmiechnął się ciepło i przyciągnął ich do krótkiego uścisku. ― Jak się macie?
Hermiona była pierwszą, która zdołała połączyć usta z mózgiem.
― Jak to możliwe?! Jak udało ci się uciec z Azkabanu?!
Czarodziej potrząsnął głową i potarł miejsce między brwiami.
― To skomplikowane… Zacząłem już tłumaczyć to innym, ale skoro tu jesteście, nie mam nic przeciwko, by to powtórzyć. Tylko usiądźmy.
Ron wciąż był nieco oniemiały i pozwolił Hermionie zaprowadzić się do jadalni, gdzie czekało już na nich kilku członków Zakonu.
Obecność Elfiasa Doge’a i Dedalusa Diggle’a nie były niczym nadzwyczajnym, ale młoda para spojrzała z zaskoczeniem na skuloną w rogu osobę. Był to tchórzliwy, mały złodziejaszek Mundungus Fletcher. Jego twarz była chorobliwie blada i chyba po raz pierwszy w życiu nie odzywał się ani słowem.
Ron w końcu otrząsnął się z szoku.
― Co on tu, do diabła, robi?!
― Ach, Ron, jeśli się uspokoisz i zajmiesz miejsce, wszystko wam wyjaśnię ― powiedział spokojnym głosem Kingsley. Rudzielec przez chwilę przestępował z nogi na nogę, jakby zastanawiając się, czy powinien go posłuchać, ale w końcu podążył za swoją dziewczyną. Wślizgnął się na krzesło, przybierając gburowatą pozę. Kingsley westchnął, po czym zaczął:
― Jak już wam mówiłem, mamy kilka problemów.
― Poza Umbrisuką na stanowisku Ministra Magii? ― zaśmiał się George.
― George! ― krzyknęła Pani Weasley. Kiedy jej głos odniósł odpowiedni skutek, spojrzała ponownie na Shacklebolta, który tylko skinął głową.
― Jest dużo gorzej. Mam wrażenie, że wampir przejął Ministerstwo. Gdyby nie Mundungus, jestem pewien, że byłbym martwy. Nie powiedziałbym do końca, że mnie ocalił, ale bez niego by mnie tu nie było.
Ta wypowiedź przykuła uwagę wszystkich zgromadzonych. Nagle rozbrzmiały takie pytania jak:
O czym ty mówisz? Co dokładnie się stało? Kiedy to się stało? Dlaczego aurorzy nic nie zrobili? Kingsley westchnął, powoli pocierając skronie i pochylił się nad stołem.
― Nie wiem. Mogę wam tylko powiedzieć, co widziałem i co o tym myślę.
Narósł zgiełk i Artur Weasley musiał w końcu postukać pustym kuflem w stół, nim Kingsley mógł znowu mówić.
― Podczas mojego uwięzienia w Azkabanie byłem świadkiem dziwnych rzeczy. Na przykład mugoli. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ktokolwiek z rządu miałby chcieć ich osadzić w czarodziejskim więzieniu. To było przed tym, nim zauważyłem, że byli pod kontrolą tych ubranych w aurorskie szaty krwiopijców . Wszystko stało się dla mnie jasne, kiedy zobaczyłem, co z nimi robią. Zmieniali ich w wampiry i pozwalali nowonarodzonym szaleć po więzieniu. Możecie wyobrazić sobie, że przywróceni dementorzy nie mieli nic przeciwko. Żyję chyba tylko dlatego, że miałem osobną celę.
Kingsley zamilkł, by napić się ze swojego kufla, a pokój ogarnęła cisza. Czuł na sobie ich przerażony wzrok.
― Później dwóch aurorów przyszło po mnie i próbowałem ich ostrzec, ale zakazali mi mówić. Wzięli mnie do Ministerstwa w celu dalszych przesłuchań. Wchodziliśmy właśnie do przygotowanej celi, w rogu pojawiły się cztery wampiry, ciągnąc za sobą Mundungusa.
― Skąd wiedziałeś, że są wampirami? ― zapytał zaintrygowany Elphias.
Kingsley posłał mu spojrzenie, nim rozpiął pierwsze dwa guziki swojego płaszcza. Z boku jego szyi widoczna była brzydka blizna.
― Wiedziałem. Mogłem ich wyczuć, ponieważ zostałem raz ugryziony. ― Ciężka cisza wypełniła pokój, kiedy wszyscy zasłuchiwali się w jego spokojnym głosie. ― Wampiry przybyły do aurorów, nie po mnie. Zażądały współpracy przy planowanym napadzie. Z jakiego powodu dały im możliwość wyboru, oczywiście spotykając się z odmową. Chwilę później zaczęła się walka, a ja wraz z Mundungusem znaleźliśmy się w samym jej środku. Ten mały złodziej jakimś cudem zabrał jednemu z aurorów różdżkę i wycelował w wampira, który zagradzał mu drogę, jednak chybił i zamiast tego trafił w tego, który zamierzał wgryźć się w moją szyję. Uciekliśmy tylko dlatego, że złapałem go i aportowałem nas stamtąd, nim rozerwali nas na strzępy.
Znowu się napił.
― Tak więc najważniejsze wieści, jakie ze sobą przynoszę, to że ilość obecnych w Ministerstwie wampirów rośnie. Ktoś zaczyna formować armię i nikt nie kwapi się, by coś z tym zrobić.
― Może stać a tym Voldemort? ― zapytała Hermiona, ignorując poruszenie, które, jak zwykle, wywarło to imię.
Kingsley jednak zdawał się nad tym zastanawiać.
― Współpraca z nimi byłaby z jego strony niebywale głupia, a choć można oskarżać go o wiele rzeczy, nie jest idiotą ― powiedział w końcu. ― Wampiry są najbardziej niebezpiecznymi i nieprzewidywalnymi potworami ze wszystkich mrocznych istot. Pochłaniają dusze zupełnie jak dementorzy, karmią się ludźmi jak wilkołaki i są martwi, a raczej nieumarli jak inferiusy. Zdarzają się czarodzieje i czarownice wystarczająco naiwni, by myśleć, że mogą ich zrozumieć, ale są w poważnym błędzie. Ich złośliwość wywodzi się z istoty ich istnienia. Mogą to ukryć, ale nigdy przed tym nie uciekną.
― Jakim cudem w ogóle istnieją, skoro nie posiadają duszy? ― tym razem to Percy zadał pytanie.
Wszyscy odwrócili się, by spojrzeć na niego z zaciekawieniem.
― Myślę, że Lupin najlepiej odpowiedziałby na to pytanie ― westchnął Artur i poruszył się. Nie mógł powiedzieć: “
ale nie ma go już z nami”, więc kontynuował: ― Wampiry i wilkołaki nie są do siebie podobne. Ich wzajemna niechęć wobec siebie również może być przyczyną, dla którejSami-Wiecie-Kto trzymał się o nich z daleka. Ale wiemy również, że jest on zdolny do niemal wszystkiego. Jednak, odpowiadając na twoje pytanie, sekret egzystencji wampirów jest ukryty w procesie ich “narodzin”. Musisz zrozumieć, jak bardzo się od nas różnią. Nie mogą rozmnażać się jak wszystkie inne istoty, ponieważ ich ciała nie są zdolne do reprodukcji. Jedynym sposobem jest zabicie ludzi. Kiedy to się dzieje, dusza ofiary zostaje stracona na wieczność, zastąpiona przez kopię, która, jak sądzę, działa bardzo podobnie, pozwalając nowonarodzonemu wampirowi doświadczać niektórych uczuć, a także zapewniając potworowi jego własną egzystencję. Jednak to wciąż tylko zwykły substytut. Uczucia nie są prawdziwe. Nigdy nie poczują prawdziwego współczucia, miłości czy czegokolwiek. To logiczne, ponieważ w tym przypadku nie mogliby istnieć, nie mogąc karmić się żyjącymi.
― To brzmi naprawdę okropnie. ― Ron przełknął głośno ślinę. Ojciec spojrzał na niego i skinął. Chciał coś powiedzieć, ale Hermiona była szybsza.
― Co dokładnie dzieje się z duszą ofiary?
Dedalus Diggle, który był jedynym, który wydawał się nieco zmęczony tą rozmową, nawet nie otworzył oczu, kiedy odpowiedział:
― Nikt nie wie, ale uznaje się, że dusza zostaje zniszczona, gdy wampir zabiera siły witalne. Właściwie atak wampira jest uznawany za drugą najgorszą rzecz, jaka może ci się przydarzyć, zaraz po pocałunku dementora. Nawet literatura mówi, że pozostawiają stałe uszkodzenie, mentalne i fizyczne.
― Co mogę tylko potwierdzić ― powiedział Kingsley grobowym głosem.
― J...jak dokładnie ktoś staje się wampirem? ― zapytał Ron, z minuty na minutę coraz bardziej nerwowy.
Hermiona westchnęła i spojrzała na niego z irytacją.
― Ron, powinieneś to wiedzieć! I byłoby tak, gdybyś poświęcał w szkole trochę więcej uwagi książkom.
― Poświęcałem! Ale w Hogwarcie mówiliśmy tylko o tym, jak rozpoznać wampira i go zabić, nie jak się stać jednym z nich! ― odparł urażony.
George przewrócił oczami, gdyż wyglądało to na kolejną kłótnię kochanków. Ale Hermiona zaskoczyła go, kiedy odpowiedziała:
― To bardzo proste. Przeczytasz to w każdej książce na temat mrocznych stworzeń. Aby stać się wampirem, jeden z nich musi wyssać całą twoją krew. A przynajmniej tyle, by twoje serce się zatrzymało.
Jej chłopak podświadomie ścisnął się za gardło.
― Ale… to musi zabierać sporo czasu, nie?
Kingsley starał się nie zaśmiać na to desperackie, niemal dziecinne pytanie.
― Nie, właściwie to nie ― zaczął. ― Zazwyczaj nie zabiera to więcej niż minutę. Zawsze zależy od wprawy wampira oraz tego, jak “duża” i “stara” jest ofiara. Po pierwszym ugryzieniu jest zazwyczaj kompletnie unieruchomiona przez kilka sekund, więc wampir może najeść się bez żadnych przeszkód. Jeśli zdecyduje się zabić, nie ma szansy, by to przetrwać. Jedyne przypadki, o jakich słyszałem, to kiedy wampirowi przerwano w czasie karmienia. O ile wiem, te potwory są ostrożne podczas posilania się, ponieważ stają się wówczas bezbronne, jako że ich uwaga jest tym całkowicie pochłonięta, a główna broń zajęta. Przez to są dość podatne na zranienie, dlatego wszystko musi zachodzić bardzo szybko.
Ron zacisnął ochronnie ręce na szyi.
― Więc niemal każdy atak kończy się nowym wampirem?
― Nie, jak widzisz, wciąż jestem żywy.
Poprzedni Minister wstał i podszedł do młodszego mężczyzny.
― Większość wampirów nigdy nie pije na tyle dużo, by zabić ofiarę, więc zazwyczaj istnieje duża szansa na powrót do zdrowia. Powstrzymują się, ponieważ zdają sobie sprawę z konsekwencji swoich działań. Nie chodzi mi o to, że mają opory przed zabiciem kogoś. Ale rzeź na mugolach i czarodziejach rozpętałaby otwartą wojnę, która dla obu gatunków skończyłaby się fatalnie. Są to bardzo egoistyczne potwory, skupione głównie na sobie i z pewnością nie chciałyby zostać zlikwidowane. Dlatego też spotkanie z tymi bardziej ucywilizowanymi jest dość bezpieczne i aurorzy zazwyczaj puszczają je wolno. Ale jest wiele grup wampirów i niektóre z nich wolą zabijać przy każdym ataku. Dopiero potem decydują, który nowy wampir przeżyje, a zazwyczaj wyrywają im kręgosłupy, nim proces odrodzenia zostanie ukończony.
W tej chwili Pani Weasley wstała z krzesła i skrzyżowała ręce.
― Z całym szacunkiem, Kingsley, ale skończ już. Przerażasz moje dzieci!
― Nie boję się! ― sprzeciwił się Ron, gdy wszyscy na niego spojrzeli.
― Oczywiście że nie, tchórzu. Sssss. Czy to wąż pod stołem?
Ron był gotów ponownie rzucić się na starszego brata, ale Hermiona powstrzymała go i odwróciła się do Kingsleya.
― Wampiry, które widziałeś w ministerstwie, nie były tymi cywilizowanymi, prawda?
Pomieszczenie ogarnęła cisza.
Kingsley zawahał się przez moment.
― Szczerze mówiąc, Hermiono, nie wiem. Ale musimy coś z nimi zrobić. Niebezpieczeństwo, jakie reprezentują, zagraża naszemu społeczeństwu.
Wszyscy przytaknęli, każdy pogrążony we własnych myślach.
― A co z Harrym? Nie słyszałeś nic na jego temat, będąc w Azkabanie? Nawet plotek? ― zapytała, chwytając się ostatniej deski ratunku.
Ramiona Kingsleya opadły, kiedy odpowiadał:
― Przykro mi, ale nie. Większość czasu byłem sam. Obawiam się, że wam z tym nie pomogę.
Panujący w pomieszczeniu nastrój tylko jeszcze bardziej podupadł. W tej chwili wszyscy pomyśleli o tym samym:
Harry, gdzie jesteś?