Tytuł: Osobowość bohatera
Oryginalny tytuł: Hero Persona
Pozwolenie na tłumaczenie: Jest
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Nie mam
Uwagi: Jest to alternatywa. Genos i Saitama spotykają się dopiero wtedy, gdy ten drugi już jest zawodowym bohaterem.
Link: https://archiveofourown.org/works/12578768Osobowość bohatera
Jego duży, wirujący róg wydawał zabawny dźwięk, gdy uderzył w asfalt, po czym rozległ się stukot jego głowy, uderzającej wystarczająco mocno, by utworzyć wgniecenie w ziemi. A potem ślad za tym szła jego reszta, tarzająca się w kurzu, zanim walnął w znak stopu i gwałtownie się zatrzymał. Saitama skrzywił się, gdy bohater zakaszlał żałośnie, ścierając brud z oczu, kiedy powoli wstawał. Musiał to przyznać, dzieciak był uparty.
Był w drodze do domu, po swojej służbie, kiedy usłyszał trzask i dziwny szum - okazało się, że były to ogniste ataki drugiego bohatera. Zatrzymał się, żeby zobaczyć, jak się sprawy mają. Bycie zawodowym bohaterem wciąż było dla niego całkiem nowe i nie był pewien, czy istniał protokół określający, jak powinien radzić sobie z potworami. Może by się czegoś nauczył.
Głośny podmuch, nagły przepływ ognistego gorąca i podobny do demona koleś znów ruszył do przodu, gotowy na drugą rundę z przerośniętym awokadowym… czymś. Udało mu się wyprowadzić kilka dobrych kopnięć, zanim potwór zdołał uchwycić nie ukruszony róg, rzucając bohatera w ścianę wysokiego budynku.
Facet prawdopodobnie miał wyglądać przerażająco czy coś, ale potwora to nie obchodziło. Zaatakował go bez wahania i teraz drugi bohater zaczynał wyglądać na nieco poobijanego.
Patrzył, jak odepchnął się od ściany i z powrotem na ziemię. Łał, wciąż wstawał i był gotowy na więcej? Naprawdę był uparty. Saitama obserwował z łagodną aprobatą, jak drugi strząsnął kawałki betonu z swoich pleców i ramion, gdy przygotowywał się do kolejnej rundy.
Nie był pewien, co skłoniło go do zawołania do dzieciaka. Może to była jakaś próba zachęcenia go, dopingowania.
— Porzuć rogi!
— Co?!
Wystarczyła chwila zawahania, ułamek sekundy, by drugi zwrócił się do widza ich walki. Saitama skrzywił się, gdy chłopiec został ponownie złapany za rogi i rzucony, tym razem na budynek po przeciwnej stronie ulicy. Kiedy dzieciak zsunął się na ziemię, jego kolana ugięły się i prawie upadł na popękany beton z niskim jękiem, nie wstając ponownie.
Dobra, Saitama widział wystarczająco dużo.
Ponadgabarytowe… warzywo? Owoc? rechotało maniakalnie i już zaczęło mówić stereotypową złośliwą mowę, kiedy pięść Saitamy dotknęła jego zaskakująco miękkiego boku. Mała jego część miała nadzieję, że może przynajmniej dostanie trochę darmowego jedzenia za swoje kłopoty, ale wnętrzności potwora były przejrzałe, obrzydliwe i odbarwione. No cóż.
— Wszystko w porządku, dzieciaku?
— Ty…
Drugi bohater patrzył na niego ze swojego małego krateru, z otwartymi ustami i oczami dosłownie świecącymi czymś, co wyglądało jak jakiś rodzaj zachwytu nad celebrytą. Ech, nie podobało mu się to spojrzenie.
— Możesz wstać?
Mrugając, dzieciak zdawał się wracać do siebie.
— Spróbuję — obiecał Saitamie i powoli udało mu się wstać, choć z jego mechanicznych stawów dochodziły nieprzyjemne kliknięcia i skrzypnięcia.
Saitama mógł zobaczyć różne zadrapania w miejscach, gdzie czarna farba odprysnęła, odsłaniając matową szarość pod spodem.
— Bez rogów byłoby ci lepiej.
Dzieciak ostrożnie uniósł jedną metalową dłoń, by delikatnie dotknąć tego wystającego z jego głowy po lewej stronie. Z daleka wyglądało to tak, jakby to coś naprawdę wyrastało z jego głowy, ale z bliska można było ujrzeć, jak było przymocowane, zwłaszcza z niektórymi blond lokami oderwanymi od upadku i odsłaniającymi więcej tego szarego metalu pod spodem.
— To część mojego stroju bohatera — mruknął.
— Jak tam chcesz. — Saitama wzruszył ramionami. — Są po prostu idealne dla potworów, by cię za nie złapać. To wszystko. Trochę się rozleciałeś. Możesz sam wrócić do domu?
— Jak masz na imię?
— Saitama.
— A… twoje imię bohatera?
Skrzywił się.
— Łysy w pelerynie.
W oddali rozbrzmiewał cichy dźwięk, podobny do szybko zbliżającego się helikoptera.
— A ty?
— Nie poznajesz mnie? — Nie brzmiał na urażonego, tylko na zdziwionego.
Saitama zlustrował dzieciaka od stóp do głowy. Nieco wyższy od niego, potargane blond włosy, metal… prawie wszędzie, ciemny i złowróżbny. Do jego ramion przyczepione były dwa wątła małe skrzydełka i te wielkie, bezużyteczne rogi, choć teraz przypominały bardziej półtora rogów, z drugim zestawem przyczepionym do piersi.
— Uch… czy powinienem…?
— Jestem Demonicznym Cyborgiem. To mój dron, który mnie zabierze. Dziękuję za twoją pomoc, Saitamo.
— Koleś, nie ma problemu.
Patrzył, jak dzieciak został uniesiony w powietrze przez jakiś pozornie automatyczny system uprzęży, po czym wzruszył ramionami i ruszył dalej. Może gdyby wrócił do domu i pospieszył się umyć, nadal mógłby zdążyć na wyprzedaż.
OoO
Ostatecznie przegapił wyprzedaż, co było irytujące. Musiał czekać jeszcze trzy dni, zanim nadszedł następny dzień wyprzedaży, a do tego czasu prawie nie miał już nic do jedzenia. Wyjście na zakupy spożywcze z pustym żołądkiem zawsze było złym pomysłem, ale nie miał wielkiego wyboru.
Przynajmniej nie było zbyt wielu ludzi - i tak rzadko było ich widać w Mieście Z, ale szczególnie nie w tych częściach. Większość ludzi, którzy tu mieszkali, to albo ci, którzy mieszkali tu przez całe życie i odmawiali przeprowadzki pomimo coraz częstszych ataków potworów, albo tacy jak on, których nie było stać na nic w lepszym miejscu.
Spotkali się przy świeżych produktach, między jabłkami a arbuzami.
— Przepraszam — mruknął Saitama, przeciskając się między wyższym mężczyzną a sklepowymi półkami.
Drugi facet wydawał się dziwnie zaskoczony, po zauważeniu Saitamy, chociaż ten drugi nie zwracał na niego większej uwagi, zbyt zajęty przeglądaniem owoców.
— Pan…?
Marszcząc brwi, Saitama porównał dwa melony, podnosząc jeden z nich, by stuknąć go porządnie i posłuchać, jaki wydawał dźwięk. Dobra, ten się nada.
— Przepraszam… Łysy w pelerynie?
Przynajmniej te słowa odbiły się w jego głowie. Nie pamiętał jednak, kiedy ostatnio słyszał te głupie imię swojej bohaterskiej osoby wypowiedziane z czymś innym niż z pogardą lub irytacją. Ten ton był… inny.
Mrugając uniósł wzrok na blondyna.
Było w nic coś niejasno znajomego, chociaż Saitama nie mógł go od razu skojarzyć. Błyszczące oczy, sterczące włosy, szare metalowe ramiona.
— Uch, czy my się wcześniej spotkaliśmy?
— Tak! — Nadeszła podekscytowana odpowiedź. Jego oczy zaświeciły jeszcze jaśniej. — W zeszły czwartek pokonałeś tajemniczą istotę rangi Demon nazywającą siebie Awokalipsą. Stowarzyszenie Bohaterów przypadkowo przypisało mi twoje zwycięstwo, więc dziś rano poszedłeś wyjaśnić tę sprawę.
— Och. — Saitama zamrugał powoli, wpatrując się w drugiego bohatera. — Och, racja. Ty jesteś tym demonem.
— Tak! Jestem Demonicznym Cyborgiem i jestem uho…
— Nie ten. Ten jest lepszy.
Podczas mówienia demoniczny facet podniósł melona, żeby włożyć go do swojego wózka, ale Saitama go powstrzymał nagle wręczając mu w zamian tego, którego miał w dłoniach.
— Proszę pana?
— Ten melon jest lepszy niż ten, który miałeś.
Tym razem to blondyn zamrugał zaskoczony, kiedy wymienili się melonami.
— Dziękuję?
Saitama zmarszczył brwi, patrząc na inne produkty w wózku. Nie była to jego sprawa, ale mógł stwierdzić, że było tam dużo gotowych posiłków i innych drogich produktów. To była strata pieniędzy. I facet nie najlepiej się spisał w zakupie świeżych produktów…
— Ogórek także jest zły. Kolor nie jest dobry. Mieli lepsze niż to.
— Och.
— Nie robisz zbyt często zakupów spożywczych?
— Ach, tak…
Nie był pewien, co go skłoniło, ale jakoś Saitama zorientował się, że prowadził Demonicznego Cyborga po sklepie, wymieniając ponad połowę jego produktów na tańsze lub świeższe.
— A ta marka jest tańsza na kilogramie. Widzisz? Na dłuższą metę zaoszczędzisz pieniądze, nawet jeśli zakup tego większego pakietu kosztuje teraz więcej.
— Rozumiem!
Blondyn nie wydawał się być zdenerwowany tymi improwizowanymi sugestiami - wyglądał na podekscytowanego. To było tak, jakby wiele wskazówek Saitamy było dla niego całkowitym objawieniem, jakby naprawdę nie wiedział nic o zakupach.
— Jesteś nowy w mieście? — Saitama zapytał, wręczając mu paczkę soczewicy.
— Można tak powiedzieć.
— Pierwszy raz mieszkasz sam?
— Tak.
Dobra, to trochę pomogło wyjaśnić tę sprawę. Wyglądał całkiem młodo, kiedy przyjrzano mu się bliżej, pomimo tego niemal ciągłego marszczenia brwi, które robił.
Saitama nie był do końca pewien, co sprawiło, że ulitował się nad dzieckiem. Zwykle nie wtykał nosa w cudze sprawy, ale dzieciak wyglądał na naprawdę wdzięcznego za każdą radę, jaką Saitama miał do zaoferowania.
Może miało to coś wspólnego z tym, jak bardzo różnił się od swojego stroju bohatera. Kiedy widział go walczącego, jego ręce były czarne z ostrymi krawędziami. Jego ubranie również było czarne i oczywiście miał te głupie, zakrzywione rogi na głowie. Miał nawet idiotyczny ogon ciągnący się za nim. Ale tutaj, w sklepie spożywczym, jego ramiona były matowo szare, miał na sobie jasnoniebieską bluzkę z kapturem i ciemnoniebieskie dżinsy, a na stopach parę znoszonych tenisówek. Wyglądał tak… miękko.
— Myślę, że to wszystko. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Stopniowo przesuwali się w stronę kolejki do kasy.
— Nie. Mam wszystko, nawet więcej niż po co przyszedłem. Dziękuję. To było bardzo pouczające.
— Nie ma problemu. — Saitama przestąpił z nogi na nogę, czując małą dziurę w jednej z podeszwy. Wkrótce będzie musiał zdobyć nowe buty. Uch, kolejny niechciany wydatek.
— Proszę, pozwól mi zapłacić za twoje zakupy.
— Absolutnie nie.
Saitama spojrzał na blondyna, po czym na swój wózek. Zawierał tylko połowę produktów, które miał Demoniczny Cyborg i wszystkie były najtańszymi markami, jakie miał do zaoferowania sklep.
Drugi bohater przygryzł wargę, marszcząc brwi.
— W takim razie pozwól mi chociaż pomóc zanieść je do twojego domu. Czy mieszkasz w okolicy?
— Tak… ale naprawdę nie musisz.
— Proszę.
Westchnął.
— W porządku.
Droga do domu przebiegła bez przygód. Mówili o małych, nieistotnych rzeczach. Saitama dowiedział się, że blondyn dołączył do Stowarzyszenia Bohaterów prawie w tym samym czasie co on, ale w jakiś sposób został natychmiast umieszczony w klasie S, pomimo jego (w jego własnych słowach) braku doświadczenia w bohaterskim zawodzie.
Zapytał Saitamę, dlaczego został bohaterem, który był szczery - to było głównie hobby, ale potrzebował jakiegoś dochodu, aby się utrzymać. Ranga C nie przynosiła mi wiele pieniędzy, ale lepsze to niż nic. Poza tym dawało mu to coś do roboty w wolne dni.
— Cóż, jesteśmy na miejscu.
Zatrzymali się przed opuszczonym kompleksem apartamentów, które Saitama nazywał swoim domem. Blondyn spojrzał z zaciekawieniem, kiwając głową, gdy zauważył balkon Saitamy, białe prześcieradła wisiały do wyschnięcia, powiewając lekko na wietrze. To był chyba jedyny znak, że ktoś tu naprawdę mieszkał.
— Saitamo, byłem… bardzo pod wrażeniem, kiedy zobaczyłem, jak pokonałeś tego potwora. Chciałbym dowiedzieć się więcej o tobie. Proszę. Czy mógłbym… czy mogę postawić ci obiad?
— Och. Eee… to miło z twojej trony, ale… nie przepadam za facetami. Przepraszam. To znaczy, jesteś uroczy i w ogóle, ale nie chcę robić ci nadziei.
Tak, jego nadzieje wzrosły. Saitama zauważył sposób, w jaki zamrugał, a potem szybko odwrócił wzrok na te słowa. Prawdopodobnie nie mógłby się zarumienić, nie z tą sztuczną twarzą, ale było to widoczne w całej jego mowie ciała. Blondyn był kiepski w ukrywaniu swoich emocji.
— Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość. Chciałbym dowiedzieć się więcej o twoim dojściu do tak niesamowitej siły. Wiele by to dla mnie znaczyło. Nadal chciałbym ci postawić posiłek w zamian za odrobinę twojej mądrości. Byłoby to czysto platoniczne.
— Cóż… — Nigdy nie odmówił darmowego posiłku. I nie było wiele do powiedzenia na temat jego treningu siłowego, więc będzie mógł szybko to skończyć.
— W porządku, dzieciaku.
— Genos, panie Saitamo. I bardzo dziękuję!
— Hę?
— Demoniczny Cyborg to tylko przepisane mi imię bohatera. Proszę mi mówić Genos. Czy sobota o 7 byłaby odpowiednia? Może miejsce w pobliżu Banku Z?
Saitama westchnął. To wciąż brzmiało podejrzanie jak randka.
— Tak, jasne, chyba będzie w porządku. A teraz daj mi moją kapustę.
Genos uśmiechnął się od ucha do ucha, wręczając mu dwie do połowy wypełnione torby z zakupami.
OoO
— Saitama, proszę pana!
— O, cześć Genos.
Trudno było nie zauważyć wściekłego machania drugiego. Saitama posłał mu mały uśmiech, gdy przeszedł nad połamaną latarnią - sprzątanie po potworach zawsze było tak powolne w tym mieście - by przywitać się z drugim bohaterem.
Rany, Genos wystroił się na dzisiejszy wieczór. Nie był dziś w swoim czarnym stroju bohatera ani nie miał na sobie bluzy z kapturem, ale raczej nieskazitelną białą koszulę z wysokim kołnierzem, która tak dobrze pasowała do jego sylwetki, że Saitama był na wpół przekonany, że musiała być uszyta specjalnie dla niego. Dla porównania, czuł się jak niechluj we własnej koszuli - tej z napisem SOS SOJOWY. Była wygodna i kiedy ją zakładał, wydawała się być odpowiednia - i spodniach khaki. Cóż, teraz było już za późno, aby coś z tym zrobić.
— Jeszcze raz dziękuję, że zgodziłeś się ze mną spotkać!
— Tak, nie musisz tak dziękować, dzieciaku…
Nie był pewien, do jakiego miejsca mógł go zabrać Genos, ale to rzeczywiście wyglądało obiecująco. To była bardziej mały lokal niż porządna restauracja i najwyraźniej specjalizowali się w udon. Zauważył sposób, w jaki ludzie pracujący w środku kiwali głowami Genosowi, kiedy weszli.
— Często tu przychodzisz?
— Ach, czasami tak… nie zawsze mam czas na gotowanie dla siebie…
Saitama skinął głową. Czasami miło było coś zamówić, pomimo kosztów.
Znaleźli mały boks i zamówili po misce.
Genos dobrze to ukrywał, ale Saitama podejrzewał, że był zdenerwowany. Właściwie nie wiercił się, ale jadł jedzenie z zawrotną szybkością i od czasu do czasu z jego ramion wydobywały się kłęby pary. Czyżby znowu był zdenerwowany? Czy Saitama… dawał mu złe wrażenie? Był z nim szczery, ale…
— Saitama, proszę pana, jest coś, o co chciałbym cię poprosić.
— Tak?
— Chciałbym dowiedzieć się więcej, aby być lepszym bohaterem. Kiedy zobaczyłem twój wyczyn, zdałem sobie sprawę, jak absurdalnie niedoświadczony jestem. Mam misję do wykonania i muszę stać się znacznie silniejszy niż jestem teraz. Byłoby dla mnie nieocenione, gdybym mógł dowiedzieć się więcej od ciebie…
— Och.
Saitama próbował słuchać, naprawdę, ale ten facet gadał tak dużo i tak szybko… Wydawało się to ciągnąć w nieskończoność.
— …a także dla doktora Kuseno. Dlatego chciałbym cię zapytać, czy mogę… czy mogę zostać twoim uczniem?
— Moim uch! — Saitama prawie zakrztusił się z ustami pełnymi makaronu, uderzając się w pierś i ciężko kaszląc. — Mój co? Uczeń?!
— Tak! — Genos odpowiedział ochoczo, najwyraźniej zapominając o swojej własnej misce, której zawartość w większości zjadł. — Gdybym mógł uczyć się pod twoim okiem, dowiedzieć się o twoim procesie osiągania obecnego poziomu, bardzo pomogłoby mi to w rozwoju!
Czyli o to w tym wszystkim chodziło? Odniósł wrażenie, że Genos był zainteresowany… chciał… hm, no cóż, w ogóle, dlaczego miałoby tak być? Był najwyraźniej za stary dla dzieciaka, łysy i zbyt obojętny na świat, ledwo mógł utrzymać pracę…
Słyszał, jak wymamrotał “okej”, prawie krzywiąc się na widok blasku oczu Genosa, gdy w kółko dziękował mu obficie. Rany, dzieciak musiał nauczyć się uspokajać przynajmniej o trzy poziomy intensywności.
— Przyjdę jutro do ciebie po śniadaniu i zacznę studiować twoje codzienne nawyki i maniery…
Na co dokładnie zapisał się Saitama?
— Um, okej… Hej, nie zapomnij o jedzeniu, robi się zimne.
Skończyli posiłek, a Genos wydawał się być odprężony, gdy wyrzucił z siebie, to co leżało mu na sercu. Zapytał Saitamę, o jego życie, co robił, zanim został bohaterem, jakie były jego obecne cele. Saitama nie miał mu wiele do powiedzenia na ten temat.
— A co z tobą?
Natomiast Genos miał wiele do powiedzenia. Saitama zapamiętał może jedną trzecią tego, co wyjaśniał o swojej przeszłości, misji oraz decyzji o zaciągnięciu się jako bohater, aby mieć dostęp do większej ilości zasobów i większej informacji na temat miejsca pobytu cyborga… rzeczy… na którą polował.
— Ale po co ta cała demoniczna otoczka?
— Och. Cóż, znasz zasady stowarzyszenia. Wszyscy bohaterowie muszą mieć odrębną osobowość bohatera wraz z unikalnym, rozpoznawalnym kostiumem…
Saitama tak naprawdę nie wiedział - ledwie przekartkował broszury, które otrzymał po rejestracji - ale to wyjaśniało wiele dziwnie wyglądających bohaterów, których widział w telewizji. A niektóre szydercze komentarze, które wypowiedziano na temat jego własnego braku stroju, pomimo faktu, że jego kostium i peleryna powinny być wystarczające… to nie tak, że potrzebował głupiej maski do walki z potworami…
— Próbowałem się z nimi kłócić, ale jest numerem jeden wśród ranki A i trudno go przekonać. Z jakiegoś powodu był nieugięty, że powinienem być przedstawiany jako posiadający jakąś “mroczną i tajemniczą” osobowość.
— Um , dlaczego?
Genos pociągnął długi łyk ze swojego kieliszka, prychając z mrocznym rozbawieniem. Saitama nigdy nie rozmawiał osobiście z tym niebieskowłosym facetem, ale wiedział, kim był. Wszyscy to wiedzieli.
— Próbował mnie przekonać, że mam wygląd odpowiedni dla “idola nastolatków”, jak to ujął. Że pomogłoby mi to w rozwoju jako bohatera, gdyby ludzie mogli mnie rozpoznać i że był to najskuteczniejszy sposób. Ale podejrzewam, że głównym powodem było przyciągnięcie datków do stowarzyszenia poprzez zwrócenie się do młodych fanek.
— I nie zależy ci na zainteresowaniu z ich strony?
— Nie.
— Cóż, Słodka Maska to kutas, to powszechna wiedza. Dlaczego więc go nie zignorujesz i mimo wszystko będziesz robić to, co uważasz za słuszne? Bez urazy, ale ten strój demona wygląda na cholernie niepraktyczny.
— Bo jest. Kilkukrotnie próbowałem przemówić mu do rozsądku, wraz z innymi przedstawicielami Stowarzyszenia Bohaterów. Ale przypomina to mówienie do ściany lub przekonywanie potwora. Nigdzie mnie to nie prowadzi, a już na pewno nie przybliża do celu. Uznałem, że lepiej będzie ignorować ich głupotę najlepiej i skupić się wyłącznie na wzroście w siłę. A teraz mam ciebie! — dokończył, wyraźnie z siebie zadowolony.
— Tak… — Saitama westchnął.
Dlaczego ten dzieciak pokładał w nim tyle nadziei, zwłaszcza jeśli nie miał złudzeń co do skuteczności Stowarzyszenia Bohaterów? Wszystko, co mógł zrobić, to uderzać w rzeczy.
Najprawdopodobniej Genos zda sobie z tego sprawę i wystarczająco szybko ruszy dalej.
Ta myśl sprawiła, że coś w nim zacisnęło się, co było głupie. Ledwie w ogóle znał drugiego.
A jednak było w nim coś intrygującego, coś, co sprawiało, że się zastanawiał, chciał dowiedzieć się o nim więcej.
— Teraz masz mnie.
OoO
Zgodnie z obietnicą Genos pojawił się następnego ranka, chociaż jego pomysł “po śniadaniu” najwyraźniej różnił się od Saitamy, gdy zapukał nieco po 7:30.
Jako nauczyciel wpuścił swojego ucznia, z załzawionymi oczami będąc jeszcze w piżamie. Nie żeby to przeszkadzało Genosowi, który wykrzyknął, jak bardzo się cieszy, że może być świadkiem jego reżimu treningowego od samego początku.
Saitama nie miał nawet serca powiedzieć mu, że nie zawracał sobie głowy rutyną treningową od dłuższego czasu, odkąd nawet się przy tym nie pocił. To nie wydawało się warte czasu, kiedy nic mu to nie dawało. Zamiast tego siedział, z jedną ręką podtrzymującą podbródek, a drugą obejmującą filiżankę herbaty, próbując zrozumieć, dlaczego w ogóle zgodził się przyjąć ucznia.
Oczywiście opowiedział mu o swoim starym planie treningowym, chociaż Genos nie był z tego w najmniejszym stopniu zadowolony (nie żeby mógł go za to winić) i pokazał mu swoje mieszkanie, co jadł i gdzie robił zakupy. To było trochę dziwne, gdy dzieciak szedł za nim, czepiając się każdego jego słowa, ale w pewnym sensie doszedł do wniosku, że Genos był po prostu… bardzo intensywnym typem osoby. Pod każdym względem.
— Żałuję, że nie mogłem studiować pana dokładniej.
— Jak mógłbyś zrobić to bardziej dokładnie niż to?!
Dzieciak siedział obok niego w pełnej szacunku pozie seiza i obserwował, jak składał ubranie, trzymając zeszyt w dłoniach. Genos zmarszczył brwi na to pytanie.
— Wielu uczniów studiuje pod okiem nauczyciela przez całą dobę.
— To nieprawda, ludzie muszą spać. Ty… śpisz, prawda? Pomimo bycia… metalem?
— Tak, mój mózg jest organiczny i wymaga odpoczynku jak każdy inny.
— Okej.
Genos wyszedł o zachodzie słońca, spędziwszy cały dzień u swojego nauczyciela. To było… wyczerpujące. I dziwne. Jeszcze bardziej dziwaczne niż zwykłe życie Saitamy.
Czyli zyskał nowego ucznia. Młodego, dziwnie przystojnego faceta, który z jakiegoś powodu zdecydował, że może się czegoś nauczyć od Saitamy. Kto wiedział o wiele więcej o Komisji Bohaterów niż Saitama kiedykolwiek, a mimo to twierdził, że był ignorantem w tym temacie.
Był intensywny i trochę wyczerpujący, kiedy chodził za Saitamą jak zagubiony szczeniak. Był przyzwyczajony do samotności, robienia własnych rzeczy we własnym tempie.
Ale najdziwniejsze było to, że kiedy Genos pożegnał się i wyszedł, Saitama martwił się jeszcze bardziej.
OoO
Nadal codziennie pojawiał się u Saitamy, pozostając prawie od wschodu do zachodu słońca. I powoli Saitama przyzwyczaił się do jego obecności. Zaczął się tym cieszyć. Genos naprawdę studiował wszystko o Saitamie, łącznie z tym, jak gotował, sprzątał, wykonywał swoje codzienne nudne zadania. A potem zaczął oferować, że sam je zrobi. Saitama odmówiłby, ale Genos wyglądał na tak zadowolonego, kiedy pozwolono mu pomóc w przygotowywaniu obiadu lub wyniesieniu śmieci, jakby wykonanie jakieś głupiej czynności domowej było darem lub specjalnym zadaniem, które otrzymał.
Saitama zaczynał nabierać dokuczliwych podejrzeń, że nie on sam był tutaj jedyną osobą, która czuła się trochę samotna.
Aż pewnego dnia Genos się nie pojawił.
OoO
Czekał godzinę, a potem dwie. Genos czasami trochę się spóźniał, od czasu do czasu dawał się złapać w walce z potworami albo robił jakieś głupie rzeczy w drodze do domu, ale nigdy wcześniej nie spóźnił się tak bardzo.
A potem, czekając, Saitama włączył telewizor, dowiadując się o lokalnym ataku potwora na wschodnim krańcu miasta.
Tam, gdzie mieszkał Genos.
Nałożył w pośpiechu swój mundur i popędził na drugi koniec miasta, czując jak coraz ciężej wziąć mu oddech ze zdenerwowania.
Zniszczenia widać było już z dużej odległości. Spomiędzy zniszczonych budynków powoli unosił się czarny dym, w powietrzu unosił się smród spalonego plastiku, kurzu i drobinki betonu. Coś tu szalało, niszcząc wszystko w zasięgu wzroku.
Saitama mieszkał w przeważnie opuszczonej okolicy, ale ta część miasta była bardziej zaludniona. Widział, jak cywile ostrożnie podchodzą bliżej, szukając tego, co pozostało z ich starych domów.
— Ktoś jest ranny? — zapytał ostro.
— Ni… Nie, nic o tym nie wiem — odpowiedziała nastolatka. — Zostaliśmy ewakuowani, wszyscy weszli do schronu…
— Nie wszyscy — wtrącił się mężczyzna w średnim wieku. — Ten dzieciak-cyborg został, żeby z tym walczyć…
— Gdzie on jest?! — Ton Saitamy był całkowicie biznesowy.
Zarówno dziewczyna, jak i mężczyzna potrząsnęli głowami.
— Brak pomysłu. Wszyscy weszliśmy do schrony, kiedy zaczęły wyć syreny…
— Genos! — wołał głośno i w kółko. — Gdzie jesteś?!
Saitama przeskakiwał przez sterty kamieni i asfaltu, szukając jakichkolwiek oznak życia, czując, jak serce wali mu mocno za każdym razem, gdy widział coś zrobionego z metalu, cokolwiek, co błyszczało w słońcu.
Podszedł do czegoś, co wyglądało, jak kiedyś mogło być częścią fundamentu budynku i zatrzymał się.
— Genos?
Cyborg spojrzał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Siedział nie w swojej zwykłej pozycji seizie, ale niechlujnie, jakby po prostu pozwolił sobie zsunął się na ziemię. Może właśnie to zrobił.
— Jesteś ranny?
— Nie… tylko drobne zadrapania. Pokonałem to…
— Więc co jest nie tak?!
— Sensei, moje… mieszkanie zniknęło.
Nie wyglądał na smutnego, wyglądał na… zupełnie pustego, jakby to do niego nie docierało. Albo jakby nie chciał sobie na to pozwolić. Siedział, patrząc przed siebie w nicość.
— Genos? — Brak odpowiedzi. — Koleś. Chodźmy.
Ostrożnie Saitama pochylił się, by chwycić Genosa za rękę, podnosząc go z małego krateru, w którym siedział. Mógł go podnieść brutalną siłą, ale jego uczeń pozwolił się poruszyć, nie walcząc ani nawet nie patrząc na niego.
Bez słowa Saitama poprowadził go z powrotem do własnego mieszkania, do domu. To był cichy spacer i to samo w sobie było przerażające - nie żeby tamten zawsze coś mówił, ale zawsze był uważny, zainteresowany tym, co robili, ale nie teraz.
Zaprowadził Genosa do swojego mieszkania, pomógł mu rozebrać się z podartych i osmalonych cywilnych ubrań i prawie wepchnął go do wanny.
Genos wciąż tylko się wpatrywał w przestrzeń, więc z westchnieniem Saitama podwinął rękawy, wziął słuchawkę prysznica w rękę i odkręcił wodę do przyjemnej, ciepłej temperatury, cicho obserwując, jak kurz i popiół spływają do odpływu z blond loków.
— Przykro mi z powodu twojego mieszkania, koleś.
Minęło dużo czasu, zanim Genos odpowiedział.
— To były tylko rzeczy. Odzież i zeszyty, części, które można wymienić. Jedzenie… niewiele więcej. Ale to były moje rzeczy. Byłem głupcem, pozwalając sobie znowu przywiązać się do przedmiotów. Nigdy się nie uczę.
Racja. To nie był pierwszy raz, kiedy Genos stracił wszystko, co coś dla niego znaczyło… Cholera, to było naprawdę do bani.
— Co teraz zamierzasz zrobić?
— Przypuszczam, że wrócę do doktora Kuseno, dopóki nie znajdę nowego mieszkania. Mam fundusze, więc nie powinno to być trudne. Bardziej martwi mnie… moja kolekcja, sensei.
— Czego kolekcja?
To był pierwszy raz, kiedy Genos patrzył bezpośrednio na niego tego dnia. To jednak nie było dobre spojrzenie i Saitama pierwszy odwrócił wzrok.
— Moje notatki o… tobie. Nas. Wszystko, odkąd zostałem twoim uczniem. Teorie, doświadczenia, pytania, instrukcje…
— Koleś, to… to nic wartościowego.
— To było dla mnie.
Genos wyglądał na tak zdenerwowanego, że prawie złamał serce Saitamie. Musiał to naprawić, nie chciał, żeby tak wyglądał…
— Posłuchaj. Nie idź do swojego doktora. Zostań… tutaj, okej? Dopóki nie staniesz na nogi. Studiuj mnie przez całą dobę, czy cokolwiek. Zapisałeś wszystko raz, możesz to zrobić jeszcze raz.
— Sensei?
— Lepiej powiedz tak, zanim zmienię zdanie, Blondi.
— Tak! Dziękuję!