Fandom: X-Men: Evolution
Oryginalny tytuł i link do tekstu:
Excerpts of a Road Trip Autor: archmagus
Tłumacz=: Fantasmagoria.
Beta: Wirka. :*
Zgoda: Czekam
Pairing: O dziwo, wg autorki brak (albo to ja widzę wszędzie Cherika? ...)
Gatunek: Komedia, bez wątpienia.
Ostrzeżenia: Po dłuższym czasie wracam do tłumaczenia, nie mogło pozostać bez szwanku
N/T*: Znalazłam ten tekst jakoś tak w czeluściach internetu
. Ale generalnie, to, co warto zaznaczyć, nie trzeba znać bajki, by dobrze się przy tym tekście bawić - zwłaszcza, że autorka odnosi się tutaj bardziej do tekstu jeszcze innej autorki bardziej, niż do samej bajki. Chciałam nawet przetłumaczyć ten tekst, ale okazało się, że jest nieskończony, więc sobie podarowałam, zwłaszcza, że jego znać też nie trzeba - ja przeczytałam i tekst wcale nie bawił mnie bardziej po przeczytaniu tekstu, którym nawenowała się autorka
Na życzenie F., bo ten tekst jest tak porąbany, że tylko my mogłyśmy go pokochać
NIECH MIESIĄC ANIMOWANY POCZUJE SIĘ DOCENIONY TYM TEKSTEM, o.
Na przejażdżce
— Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
— Oczywiście, że jestem pewien. Właśnie spędziliśmy sporo czasu paradując jako bezmyślne zombie - zasługujemy na przerwę.
— Prawdopodobnie masz rację. Ale nie wiemy, gdzie właściwie jedziemy.
— O to chodzi, Charles. Nazywa się to ”przejażdżka” - jedziemy dokądkolwiek chcemy.
— Brzmi bezsensownie.
— Dlaczego ty zawsze musisz być tak źle nastawiony?
— Nie ja jeden myślałem na studiach, że to głupie zachowywać się jak superbohaterowie.
— Chciałeś, żebyśmy ochraniali bibliotekę. Jacy złoczyńcy atakują bibliotekę?
— Zawsze robisz głupie rzeczy, gdy jesteś złoczyńcą.
— Czy ja kiedykolwiek zaatakowałem bibliotekę?
— Cóż… nie.
— Dokładnie. Żaden szanujący się złoczyńca nie atakuje biblioteki.
…
— Zaatakowałeś muzeum.
— Argh! Miałem w tym swój cel!
— Wciąż, to muzeum. To jest równie złe, jak biblioteka.
...
— Nie, nie jest. Muzea dbają o te wszystkie obdarzone szacunkiem rupiecie.
— Tylko, jeśli jesteś nerdem.
~*~*~*~*~
— Spakowałeś się już?
— Nie.
— Co? Czemu nie?
— Nie potrafię wymyślić, gdzie wsadziłem swoje sombrero.
— I… dlaczego w ogóle potrzebujesz sombrero?
— Czemu nie?
— Ciebie już nie da się naprawić.
— Ale przynajmniej mamusia mnie kocha.
~*~*~*~*~
— Mogę prowadzić?
— Znasz odpowiedź na to pytanie.
— Ale ja chcę prowadzić!
— Jakże mi przykro.
— Jesteś wredny! Nigdy nie pozwalasz mi prowadzić…
— Nigdy nie przejmowałeś się opanowaniem tego, jak dokładnie działa ręczny hamulc - to twoja wina.
— Nie potrzebuję hamulców.
— Nie potrafię sobie wyobrazić, skąd Kitty ma swoje umiejętności prowadzenia samochodu. Nawet jeśli mógłbyś operować hamulcami, wciąż pozostajesz okropnym kierowcą.
— To, że masz mercedesa, wcale nie znaczy, że jesteś najlepszym kierowcą na świecie.
— Tak właściwie, to dokładnie to znaczy.
— Proszę?
— I stracić życie w wypadku samochodowym? Spasuję.
— Nie rozbijemy się.
— Jakim niby cudem mamy się nie rozbić, gdy tak właściwie ty nie możesz się zatrzymać i ledwo jesteś w stanie prowadzić?
— Upewnisz się, że w nic nie uderzymy.
— Na pewno nie.
— Daj spokój - wiesz, że potrafisz to zrobić.
— Oczywiście, że potrafię, ale dbam o to, byś się sam nie zabił od college’u. Jestem już tym zmęczony.
— Och, nie wyobrażaj sobie, że jesteś w tym taki dobry. Nie powstrzymałeś mnie przed pójściem na tą zjeżdżalnię w korytarzu w akademiku.
— To dlatego, że jesteś idiotą.
— Ale masz tak dużo wprawy w zapewnianiu mi bezpieczeństwa!
— Tylko dlatego, że zawsze to ja obrywam za twoją głupotę.
— Nieprawda. Podaj choć jeden przykład!
— Naprawdę chcesz prowadzić tę grę? Dobra. Co powiesz o czasie, gdy pozwoliłem Moirze winić mnie za zepsucie twojego urodzinowego ciasta, które sam zniszczyłeś, kiedy się zjarałeś?
— Och, to się nie liczy i wiesz o tym. Moira winiłaby cię i tak.
— Tylko dlatego, że jest złym potworem.
— Czemu zawsze mówisz tak o Moirze? Zrobiła ci coś kiedykolwiek?
— Zaatakowała mnie zszywaczem biurowym.
— To nie tak, że cię to zraniło.
— To fakt się liczy. Jest demonem w ludzkiej postaci.
— Czy naprawdę musisz ją tak nazywać?
— Muszę? Nie. Czy to prawda? Owszem.
— Cóż, to tylko twoja wina. Mogłeś postarać się bardziej.
— Znienawidziła mnie w momencie, w którym wszedłem do pokoju. Wszystkie twoje dziewczyny mnie nienawidzą. Amelia jest szatańską wiedźmą, bez wątpienia. Tak samo Gabrielle - wzdrygam się za każdym razem, kiedy tylko pomyślę o tej harpii.
— Nigdy nie dajesz im szansy.
— Nienawidzą mnie!
— Cóż, jeśli to ma sprawić, że poczujesz się lepiej - mnie też nienawidzą.
— Och, to dobra nagroda pocieszenia.
— Więc mogę prowadzić?
~*~*~*~*~
— Czemu znowu pozwoliłem ci prowadzić?
— Ponieważ masz słabą wolę.
— Tak jak mówiłem, rozbiłeś, a potem wysadziłeś w powietrze nasz jedyny środek transportu.
— Cóż, nie możesz nas stąd po prostu lewitować?
— To bez znaczenia.
— Więc co jest?
— Nie rozumiem, jak zdołałeś to zrobić. Znaczy, to rzeka. Widziałeś, że się zbliża mile temu. I nadal wpłynąłeś prosto w nią!
— Miałeś nacisnąć hamulce.
— Spałem!
— Więc, nauczyłeś się swojej lekcji.
— Myślę, że zostawię cię tutaj teraz i pozwolę wymyślić, jak wydostać się z tej wyspy.
— Zrób to, a powiem wszystkim o twoim mokrym, łóżkowym problemie.
— Jaki łóżkowy, mokry problem?
— Ten, o którym wszyscy się dowiedzą.
— Czasami tak bardzo cię nienawidzę...
~*~*~*~*~
— Widzisz? Nie jest miło? Ładny hotel z dużym barem. Masz szczęście, że postanowiłem lewitować cię z tej przeklętej wyspy.
— Gdzie jest mój drink?
— Właśnie go wypiłeś.
— Nie śmieszne, Erik. Gdzie jest mój drink?
— Nie kłamię. Już go wypiłeś.
— Wiem, że jestem pijany, ale nie aż tak.
— Widzisz tę pustą szklankę naprzeciwko siebie?
— No i?
— No i to jest szklanka, gdzie miałeś swego drinka.
— Więc gdzie jest alkohol?
— Już go wypiłeś.
— Naprawdę? Był dobry?
— Skąd mam wiedzieć?
— Nie wiem.
— Doprawdy, Charles, ty...
— Ćśśś, widzisz te dziewczyny o tam? Lustrują nas wzrokiem!
— Ha. Ha. Bardzo śmieszne, Charles.
— Jestem poważny. Spójrz na nie. Są gorące. Mam dzisiaj szczęście!
— Co ty… łał.
— Wiem. Teraz, uśmiech i pomachaj.
— Przestań się tak szczerzyć!
— Niszczysz mój styl! Używam swojego seksapilu.
— Nie posiadasz żadnego.
— Tylko dlatego, że ty go nie masz, nie znaczy że nikt go nie posiada. Spójrz, uśmiechnęły się. A ty drwiłeś z mojego uśmieszku.
— Są prawdopodobnie zbyt pijane, żeby uświadomić sobie, że jesteś łysy i brzydki.
— Nie jestem łysy. Jestem ogolony.
~*~*~*~*~
— Możesz przestać się śmiać, odstraszysz te dziewczyny.
— Nie mogę odstraszyć czegoś, czego tutaj nie ma.
— Spójrz - idą do nas.
— Zamawiam blondynę.
— Pieprz się. Ja chciałem blondynkę.
— Jestem starszy. Byłem zombie dłużej. Mieszkam z Pyro. Pietro jest moim synem. Biorę blondynę.
— Okej. Teraz, zachowuj się albo żaden z nas nie będzie miał szczęścia tego wieczoru.
~*~*~*~*~
— To nie jest śmieszne.
— Trochę jest.
— Powiedziała, że wyglądam jak jej dziadek!
— Prawdopodobnie jesteś wystarczająco stary.
— Powiedziała także, że ty wyglądasz, jakbyś nosił pieluchy dla dorosłych.
— Co powiedziała? Jak śmiała?
— Masz rację, to jest trochę śmieszne.
— Nie noszę pieluch! Nigdy w swoim życiu nie nosiłem pieluch! Nie będę tolerował takiej zniewagi! Mój honor nie pozwala na to!
— Nie sądzisz, że trochę przesadzasz?
— Nazwała cię starym.
— Masz absolutną rację. Spalmy to miejsce.
~*~*~*~*~
— Teraz czuję się zrelaksowany. Nic tak jak trochę bezmyślnej destrukcji nie potrafi dać odpoczynku nerwom.
— Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele stłumionego gniewu mam w sobie. To smakowało naprawdę dobrze.
— Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy teraz prawdopodobnie poszukiwanymi kryminalistami?
— Ale było warto.
~*~*~*~*~
— Głupi X-Meni wyśledzili nas i zrujnowali zabawę.
— Najwyraźniej wyszkoliłem ich zbyt dobrze.
— Najwyraźniej.
— Przepraszam, stary przyjacielu. Zgaduję, że to koniec naszej wycieczki.
— Cóż, było zabawnie. Może powtórzymy to kiedyś.
— Oczywiście, że tak. Ale musimy poczynić wcześniej trochę przygotowań.
— Wiem. Przed naszą następną wycieczką potrzebujemy sfingować swoją śmierć tak, żeby nikt nas nie szukał.
— Dokładnie.