Fandom: Game of Thrones
Oryginalny tytuł i link do tekstu:
The Wolf and The MockingbirdAutor: thesnowfire13
Tłumacz: M.
Bety: Wirka.
Zgoda: Czekam
Pairing: Sansa Stark/Petyr Baelish
Gatunek: Hurt/Comfort, Romance - za autorką.
Ostrzeżenia: brak
Wilk i Przedrzeźniacz
Księżyc wisiał nisko nad Orlim Gniazdem, oświetlając ściany zamku i rzucając cienie na twarz Sansy, patrzącej przez okno sypialni. Chłód nocy przenikał przez mury i ocierał się o bladą skórę dziewczyny. Czuła nadchodzącą zimę przez gruby materiał nocnej koszuli. Płatki śniegu dryfowały po niebie.
Sansa dotknęła zimnej okiennicy, obserwując jak biały puch opada z ciemnego, gwieździstego nieba. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie Winterfell przykryte pierzyną śniegu.
Wstaje wcześnie, zanim obudzi się służba, żeby zobaczyć wysokie, nietknięte pagórki śniegu na dziedzińcu. Nienawidzi zimna, ale myśl o upale Królewskiej Przystani przywołuje teraz tylko straszne wspomnienia.
Może niemal zobaczyć i usłyszeć walkę Robba z Johnem na placu, brzdęk miecza o miecz. Arya patrzy z boku, gotowa przyłączyć się w każdej chwili. Catelyn, stojąca za Sansą, trzyma ciepłe dłonie na jej ramionach. Próbowała sobie przypomnieć, jak to jest być dotykaną z czułością i miłością matki. Z desperacja wyciągnęła rękę, by to poczuć, ale natrafiła tylko na zimny mur.
Jak dużo czasu minęło odkąd ojciec ucałował jej włosy ostatni raz? Odkąd matka trzymał ją mocno w ramionach? Nie mogła sobie przypomnieć, ale wiedziała że zbyt dużo i nigdy już nie poczuje ich dotyku. Łzy popłynęły z oczu Sansy, pozostawiając na skórze zimne smugi. Zadrżała, jej oddech zamarzał w panującym chłodzie. Za murami małego pokoju nie pozwalała sobie na płacz, ale tutaj była bezpieczna ze swoją słabością.
Dłonie trzęsły się z potrzeby ukochanej osoby. Choć nie mogła sobie przypomnieć jak odczuwa się miłość, pragnęła jej bardziej niż czegokolwiek na świecie. Dzień w którym Joffrey zabił jej ojca i wieść o śmierci matki, rozdarły jej serce i nie wiedziała czy uda jej się kiedykolwiek poskładać je ponownie. Łóżko było zimne i puste, bez względu na to jak wiele ocieplaczy włożyły do niego pokojówki. Sale były opuszczone, a Sansa zastanawiała się, czy kiedyś jeszcze poczuje się lepiej. Jej serce było zamarznięte i nic nie zwiastowało, by miała nadejść w nim wiosna.
Rozległo się ciche stukanie. Dziewczyna wstała i szybko otarła łzy.
- Wejść.
Ciężkie drzwi otworzyły się delikatnie, a Petyr Baelish wszedł do środka stąpając lekko po posadzce. Zamknął za sobą komnatę i stał razem z Sansą w świetle księżyca.
- Lordzie Baelish - dygnęła Starkówna.
- Nie potrzebujemy tych formalności, wiesz o tym. - Jego łagodny głos płynął w powietrzu. Przechylił głowę spoglądając na nią - Płakałaś? Co się stało, moja droga Sanso?
Położył dłoń na policzku dziewczyny i otarł płynącą kroplę. Oddychała głęboko, a na jej bladej skórze pojawiły się świeże łzy.
- Oh, Petyr... - Sansa zrobiła krok do przodu, zatapiając twarz w ramieniu Baelisha.
Zawahał się, ale przyciągnął ją, przeczesał palcami kasztanowe włosy, trzymając tak jak mężczyzna trzyma kobietę.
- Shh… jak ci pomóc, moja słodka?
Sansa westchnęła, kiedy węzeł w jej brzuchu zaczął ustępować i utonęła w ramionach Petyra.
- Po prostu mnie trzymaj, proszę. Tylko trzymaj.
- Oczywiście. - Lord Baelish musnął jej włosy i ucałował w głowę - Zawszę będę przy Tobie.