Rozdział 3: Obwiniać za to WszechświatStiles obudził się na dźwięk dzwonka wejściowego. Zrzędliwie wyłonił się z odmętów snu i ruszył w kierunku drzwi. Ziewając otworzył je. Zatrzymał się w połowie ziewnięcia, gdy zobaczył kto był przed nim. Szybko zamknął usta.
Steve Rogers stał na jego progu. Patrzył na Stilesa z mieszaniną podziwu, nadziei, strachu oraz szczęścia.
— O Boże… Czy to naprawdę ty, Stiles? — zapytał cicho, jakby jego głos miał sprawić, że ten zniknie.
— Kto inny uratuje twój tyłek, buntowniku? — zapytał, starając się nadać temu lekki ton, ale skończyło się na tym, że jego głos się załamał.
Steve pochwycił go w ciasny uścisk i Stiles przytulił go równie mocno.
— Stiles.
Steve cicho wypowiedział jego imię, a Stiles rozkoszował się jego uściskiem, chowając twarz w jego szyi. Mężczyzna był tak ciepły i prawdziwy. Sprawiło to, że jeszcze bardziej do niego przywarł.
Opłakiwał go przez lata. Myślał, że Steve zginął podczas wojny. Nie miał zbyt wielu informacji, aby znaleźć jego nekrolog w morzu poległych. Logicznym założeniem było, że nie przeżył albo dawno zmarł przed tym, jak Stiles się urodził.
Pięć lat później, mężczyzna w bardzo znajomym kostiumie pojawił się pośrodku inwazji obcych. Steve, w całej swojej chwale, walczył niczym anioł zemsty zesłany z nieba. Był dzielny i odważny. Przebijał się przez wrogów niczym kula armatnia. Steve Rogers był niesamowity. Niemal spowodował atak serca u Stilesa, gdy zobaczył, jak jego stary przyjaciel szarżuje w sam środek walki. To było surrealistyczne widzieć, jak ten sam chudy dzieciak, którego spotkał w alejce, prowadzi innych i walczy przeciwko wrogowi, który wydawał się nie do pokonania, ale jednak wygrali.
Po tym, Stiles miał wiele szans, by spotkać się ze swoim starym przyjacielem. Czuł się jednak winny i zawstydzony. Powinien rozpoznać, kim był Steve. Mógł uratować jego najlepszego przyjaciela. Ochronić przed ogromnym bólem. Z ciężkim sercem, przepełnionym winą, zachował dystans i obserwował go z daleka.
Zbyt długo utrzymywał dystans. I w tym momencie, trzymanie Steve w objęciach wydawało się surrealistyczne. Nie mógł obiecać, że będzie mógł ponownie odejść. Z pewnością będzie pragnął czegoś więcej.
— Cześć, buntowniku — Stiles przywitał go z tęsknotą w głosie.
Steve odsunął się, ale jego ręce wciąż spoczywały na ramionach Stilesa. Wpatrywał się w zaintrygowaniu w jego znaną twarz. Stiles stracił oddech na intensywność jego spojrzenia.
— Sądziłem, że nigdy więcej cię nie zobaczę. — Steve wyznał jeden ze swoich najgłębszych zmartwień.
— Ja także. Myślałem, że to marzenie na jawie — wyznał.
— Jak? Jak to jest nawet możliwe? Co się naprawdę stało? — Steve zadał pytania, które go dręczyły, odkąd zobaczył ponownie młodszego mężczyznę.
— Podróż w czasie — odpowiedział. — Naprawdę nie wiem, jak i dlaczego to się stało.
— Od lat widziałeś, że tu jestem. Dlaczego do mnie nie przyszedłeś? — oskarżył go Steve, zraniony w sposób, w jaki nie powinien się czuć, ale jednak tak było.
— Nie mogłem przed tobą stanąć — wyznał, zaciskaj dłonie w pięści.
— Czemu?— Steve był zakłopotany. Stiles go nie skrzywdził. Był dla niego wsparciem.
— Ponieważ powinienem wiedzieć, kim jesteś, kiedy zobaczyłem ten staroświecki kostium z gwiazdą. Mogłem cię ocalić i twojego najlepszego przyjaciela. Przepraszam, Steve. Mogłem uratować Bucky’ego.
Steve nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel obwiniał się za coś, nad czym nie miał kontroli. Obwiniał się za to, za co Steve czuł się winny przez długi czas.
— Stiles, hej, spójrz na mnie — powiedział cicho Steve, ale mężczyzna nie podniósł wzroku. Dotknął więc jego podbródka i delikatnie uniósł głowę, by ten mógł spotkać jego wzrok. — W porządku, Stiles. To nie twoja wina. Poza tym, nie sądzę, że uratowanie Bucky’ego było prawdziwym powodem, dla którego cofnąłeś się w czasie.
— Ale wciąż jest mi przykro, że nie mogłem mu pomóc — powiedział z rozpaczą.
— Mi także, ale Bucky nie chciałby, żebyśmy się obwiniali za jego śmierć. Nie obwiniaj się za rzeczy, nad którymi nie masz kontroli.
— Spróbuję. — Stiles uśmiechnął się bez przekonania.
Zapadła cisza. To nie było nieznośne, jak Stiles sądził, że będzie. Było spokojnie i przytulnie. Dało im to czas na wybadanie drugiego.
— Tak bardzo urosłeś, że jest to lekko niepokojące.
Stiles prychnął, uśmiechając się.
— Kto to mówi. Niemal oszalałem, widząc nagle, że nie jesteś już wychudzonym dzieciakiem.
Steve uśmiechnął się.
— Powiedz, czy pamiętasz o tym drinku, który mi obiecałeś? — Spojrzał z nadzieją na Stilesa.
— Oczywiście — odpowiedział, czując jak jego serce zabiło mocniej.
— Chciałbym to teraz zrobić, jeśli nie masz nic przeciwko.
Steve uśmiechnął się nieśmiało.
— Okej – Stiles zgodził się lekko oszołomiony. Uśmiech Kapitana Ameryki stał się szerszy. — Ale czy mogę wpierw wziąć prysznic? Nie umyłem się wczoraj, bo w pewnym sensie wyczerpałem się magicznie.
Stiles tyłem podszedł do swojego łóżka, ale zanim zdążył się odwrócić, Steve złapał go szybko za ramię i zatrzymał go.
— Nie zamierzasz zniknąć z tej osi czasu? — zapytał z lękiem.
Uścisk Steve’a był mocny, ale delikatny. Stiles przeniósł swój wzrok z miejsca, w którym go dotykał mężczyzna do jego oczu, w których widocznych było tak wiele emocji. Siles poczuł, jak pierś mu się rozgrzewa, gdy usłyszał niepokój w głosie Steve’a. Potrząsnął głową.
— Przez ostatnie dziewięć lat byłem chronologicznie stabilny. Jestem prawie pewien, że zostanę tutaj. — Położył wolną rękę na dłoni Kapitana. — Poza tym, nie ma innego czasu, w którym wolałbym być.
Steve spojrzał w zamyśleniu na Stilesa. W jego oczach pojawiło się pewna beznadzieja i strach. Wszystko, co Stiles mógł zrobić, to uspokajający uśmiech. W końcu, Steve kiwnął głową i niechętnie go puścił. Jego palce zaczęły wędrować po dłoniach podróżnika czasu.
— Będę na ciebie czekać.
OoO
— Przepraszam, że wyjdę w czymś takim — powiedział Stiles, wskazując na swoją koszulę w kratę. — To jedyna porządna rzecz, jaką ze sobą przywiozłem.
Skończył brać prysznic, ustanawiając swój nowy rekord szybkości. Boże, wcześniej pachniał okropnie.
Steve podniósł wzrok słysząc go i uśmiechnął się lekko.
— Nie ma problemu. Dobrze w niej wyglądasz — skomentował Steve, patrząc jak drugi mężczyzna odetchnął z ulgą.
Stiles podrapał się po swoim uchu, trochę podenerwowany komplementem Kapitana.
— Um… Dzięki. Sam nie wyglądasz źle — powiedział. Steve uśmiechnął się do niego. Dobrze, że zmienił zdanie zanim opuścił wieżę i przebrał się w coś ładnego oraz nieco nowocześniejszego. — Gdzie idziemy?
Steve nie zaplanował tego, ale miał listę miejsc, do których chciałby pójść. Każdy powiedział mu o jednym lub dwóch lokalizacjach, które mógł odwiedzić. Już wiedział, gdzie chce zabrać Stilesa.
— Jest pewna pizzeria, do której zawsze chciałem pójść. Czy chcesz ją sprawdzić razem ze mną?
Steve poczuł nadzieję, małą iskrę, która rozpaliła go. Nie wiedział, czego chciał, ale coś tam było. Coś przerażającego, ale i ekscytującego.
Stiles uśmiechnął się szeroko, mówiąc:
— Zabierz mnie na tę pizzę.
OoO
Stiles był niesamowity i okropny. Był idealnym połączeniem chaosu i porządku. On nie jadł. Połykał swoje jedzenie i mówił z pełnymi ustami. Rumienił się, gdy Steve zwrócił mu uwagę, ale i tak później znów to robił. To sprawiało, że Rogers uśmiechał się. Każdy wokół niego starał się zachowywać jak najlepiej. Stiles był niczym powiew świeżego powietrza.
Steve nigdy nie był z kimś
tak otwarty. Nawet z Bucky’m wciąż miał pewne opory. Nie zrozumcie go źle. Poszedłby w ogień za swoim najlepszym przyjacielem, ale były pewne rzeczy, o których nie rozmawiałby z Bucky’m. Ale ze Stilesem całkowicie się otworzył. Mówił, co chodziło mu po głowie. Istniało tak wiele rzeczy, o których chciał mu opowiedzieć. Wydawało się, że znał go przez całe swoje życie. Steve nie mógł się otrząsnąć z poczucia jakie to było łatwe i znajome. Stiles czuł to samo. Sam tak powiedział.
— Wiem, że to dziwne, ale czuję, że mogę ci o wszystkim opowiedzieć — dumał Stiles, a Steve się z nim zgodził.
Potem Stiles opowiedział mu o swoim życiu w Beacon Hills. O jego mamie. Tacie. O Scottcie. Wilkołakach. Steve widział już wiele dziwnych rzeczy. Nie tak łatwo było go wytrącić z równowagi.
— Myślałem, że jesteś aniołem — wyznał nagle Steve.
Stiles z niedowierzaniem spojrzał na Steve’a.
— Co? Anioł? Nigdy nie sądziłem, że ktoś mógłby mnie tak określić.
— Cóż, dla mnie nim byłeś — powiedział Rogers. — Pojawiałeś się, kiedy najbardziej cię potrzebowałem. Poza tym, zawsze wyglądałeś tak samo. Twoje ubrania się nie zmieniały. A kiedy po raz ostatni cię widziałem, czyli ponad rok po wcześniejszym spotkaniu, wyglądałeś tak samo i miałeś to samo na sobie. Dlatego myślałem, że może naprawdę jesteś aniołem. Z bardzo osobliwym sposobem ubierania się.
— Nie ma niczego złego w koszuli w kratę i podkoszulku z Batmanem — mruknął Stiles. Steve zachichotał. Stiles spojrzał na niego, żeby wiedział, że nie był zabawny. — Jeśli wiedziałbym, że będziesz obrażać mój zmysł mody w przyszłości, to pozwoliłbym, żeby ci faceci obili ten twój chudy tyłek w czterdziestych latach.
Steve zaśmiał się głęboko i serdecznie. Stiles zachichotał, nie mogąc powstrzymać się przed uśmiechem.
— Ale serio. Nie jestem aniołem. Wszyscy ci powiedzą, że jest wręcz przeciwnie — powiedział Stiles, podnosząc rękę, jakby przyznając się do winny.
Steve potrząsnął głową, celowo spoglądając Stilesowi w oczy.
— Przybywałeś, kiedy najbardziej tego potrzebowałem. Byłeś tam, kiedy czułem się najgorzej. Jeśli nie jest to coś, co robi anioł, to co to jest? — Steve chwycił Stilesa za ręce. — Dziękuję.
— Za co? — zapytał zakłopotany Stiles.
— Za bycie tam — odpowiedział otwarcie Steve.
— Jakbym miał wybór — zażartował kpiąco. — Wszechświat musi mnie nienawidzić.
— Utknąłeś teraz ze mną, kolego — zripostował jowialnie Steve.
Stiles uśmiechnął się.
— Nie chciałbym tego w żaden inny sposób.
Steve chciałby powiedzieć, że mieli bardzo miłą i długą rozmowę, ale niestety złoczyńcy nie mogą zrozumieć, że nie są mile widziani w danym momencie. W połowie drugiej pizzy, Avengers otrzymali wezwanie. Steve przepraszał obficie, kiedy płacił rachunek. Stiles nagle wpadł na świetny pomysł.
— Pójdę z tobą — stwierdził Stiles, kiedy Steve miał zamiar odejść. Dostrzegł, że Steve ma zamiar odmówić, dlatego podniósł rękę uciszając go. — Jeśli masz zamiar powiedzieć, że jest to dla mnie zbyt niebezpieczne, to zamierzam kopnąć ten twój osławiony, chudy tyłek z powrotem do lat czterdziestych.
Steve uśmiechnął się nieśmiało.
— Ale…
— Żadnych „ale”… — przerwał mu Stiles.
Steve westchnął z rezygnacją.
Serio, czy bycie uparcie lojalnym jest związane z byciem brunetem? — zastanawiał się Steve.
— Dobrze. Musimy wrócić do wieży.
Stiles uśmiechnął się figlarnie i Steve wreszcie zrozumiał, dlaczego wszyscy inni myśleli, że był przeciwieństwem anioła.
— Mogę nas zabrać tam o wiele szybciej niż możesz powiedzieć: „nie”.
Stiles chwycił Steve’a za rękę. Rogers czuł, jak jego palce mrowią czymś zbliżonym do elektryczności. Nie mógł stwierdzić, czy to magia Stilesa, czy coś innego. Zanim zdążył zapytać, co ten miał na myśli, pojawiło się niebieskie światło i stanęli w sali konferencyjnej w wieży Avengers.
I tak, w ciągu ostatnich dwóch dni, Stiles walczył z super złoczyńcami wraz z najsilniejszymi bohaterami na Ziemi. Mógł być mocno pobity. Mógł cierpieć z powodu łagodnego wstrząsu mózgu. I to był nieprzyjaciel z jego ligi.
(Ale całkowicie kopnął Taskmastera w tyłek. Metaforycznie i dosłownie). Ale to było tego warte. Uratowali ten dzień.
OoO
Steve i Stiles siedzieli na uboczu odpoczywając, gdy Tony zajmował się prasą. Bruce właśnie orzekł, że Stilesowi nic nie będzie z powodu wstrząśnienia mózgu, ale chciał go mieć na oku tak na wszelki wypadek.
— Nic mi nie jest, Steve. Po odpoczynku wyleczę się i będę jak nowy. — Stiles uspokoił Steve’a, gdy dostrzegł, jak ten patrzył na niego z niepokojem.
— Śpij dzisiaj u mnie — zaoferował Steve, by móc się nim opiekować.
Stiles uśmiechnął się, wzdrygając się, gdy naciągnął mięsień.
— Dla człowieka z lat czterdziestych, wydaje się, że dobrze uchwyciłeś współczesną kulturę — powiedział wywołując rumieniec u Steve’a.
— O rany. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Ja…
Stiles zaczął się śmiać. Steve uświadomił sobie, że mężczyzna go drażni. Zaśmiał się z samego siebie.
— Dobra, będę spać u ciebie — stwierdził Stiles i mrugnął do niego z fałszywą skromnością.
Steve uśmiechnął się i Stiles odpowiedział mu w ten sam sposób.
— Ale nie miałbyś nic przeciwko, gdybym chciał żebyś spał ze mną? — zapytał Steve.
Był przestraszony. Czy źle odczytał sytuację? Miał jednak nadzieję, że jakiekolwiek zainteresowanie, które odczuwał, istniało ono również u Stilesa.
Stiles uspokoił się. Jego twarz przybrała trochę poważniejszy wyraz, ale jego uśmiech nigdy nie opuścił jego ust.
— Wręcz przeciwnie — przyznał Stiles.
Sięgnął do szczęki Kapitana i delikatnie ją pogładził. Steve zadrżał na dotyk i przestał oddychać. Stiles przyciągnął go w dół, a on chętnie przystał na to. Ich usta się spotkały. Nie było żadnego wahania, zastanawiania się. Było to płynne i gładkie. Właściwe.
Lampa błyskowa błysnęła i ludzie wpatrywali się w nich, ale Steve o to nie dbał. Jedyne o czym teraz myślał, to uczucie ust Stilesa na jego. Delikatne przygryzienie jego warg. Ruch języka, gdy smakował Stilesa. To było potężne i przytłaczające. Steve był odurzony. Niczego innego nie pragnął bardziej w życiu.
Powoli rozdzielili się. Steve widział jaskrawy rumieniec na policzkach Stilesa. Uśmiechnął się nie mogąc nabrać tchu.
— To było zrobione o wiele za późno — powiedział Stiles.
— Nie mógłbym się bardziej zgodzić — stwierdził Steve.
Jakimś cudem popsuli Tony’ego, który nie mógł uwierzyć, że widział, jak Kapitan Ameryka całuje się z facetem. W jakiś sposób Internet wybuch informacjami o nich. Także następnego dnia pojawili się w każdej gazecie na świecie. To było niedorzeczne. Na litość boską, stwierdzono, że są tajnym małżeństwem. Pepper i agent Coulson byli wściekli na medialny szał. Na swoją obronę, Stiles miał wstrząs mózgu, ale to tylko powodowało beznamiętne spojrzenia.
I w jakiś sposób Stiles znalazł się ze Stevem w jego łóżku, jedząc śniadanie, gdy ten zapytał, czy chce pójść z nim na randkę. Odpowiedział:
— Tak.