#UrodzinyFantasmagorii
Autor: Salomanka
Tytuł: Radykalne
Beta: Myst
Inspiracja: The Ark - The most radical thing to doPairing: Snarry
Kanon: To mogłoby się wydarzyć.
Długość: mini-miniaturka
Ostrzeżenia: partykuła „by” ma się tutaj świetnie.
Od autorki: Wszystko, co ten tekst ma w sobie dobrego, zawdzięczać należy piosence zespołu The Ark. Nawet inspiracja to za słabe słowo. Tekst do tego utworu i jego ogólne przesłanie mocno zaokrągliłam, w oryginale piosenka jest dużo bardziej dosadna, soczysta i smakowita. Polecam. To co może być w moim tekście złe, jest wyłącznie moją nieudolnością.
Radykalne
Mógłbym cię uderzyć.
To byłoby takie proste, takie... satysfakcjonujące.
Zamiast cierpliwie stać na środku sali, znosić twoje obelgi i dygotać z gniewu, w milczeniu przyjmując stratę kolejnych punktów, mógłbym podejść do ciebie, złapać przód twojej szaty i wymierzyć jeden, porządny cios w twoją szpetnie wykrzywioną twarz.
Wszyscy wstrzymaliby oddech, krzesła zaszurałyby po kamiennej podłodze, może nawet ktoś wybiegłby z klasy. Może złamałbym ci ten toporny, haczykowaty nos? A może twoje oko przez kilka kolejnych dni otaczałby malowniczy purpurowy siniak, dodatkowo ujmujący twej wątpliwej urodzie?
Wiem, że brzydzisz się przemocą fizyczną. Nie to, żebyś kiedyś coś takiego przyznał, jednak jestem pewien, że nie uciekasz się do tak prostackich czynów. Podejrzewam, że to z powodu ojca. Jego godne pożałowania metody wychowawcze nie uczyniły cię pokornym dzieckiem, prawda?
Albo to twój intelekt, głęboko zakorzeniony zdrowy rozsądek każe ci zaniechać działań tak prymitywnych jak użycie siły i wolisz poprzestać na szukaniu racjonalnych, choć dotkliwych argumentów? Wolisz zabijać słowem, ostrym i przemyślanym komentarzem, głębokim głosem drżącym nie z nerwów, ale w doskonale przemyślanej torturze.
Mógłbym cię uderzyć. Prosty, silny cios, żadnych łuków zakreślonych w powietrzu, łopoczących szat, brutalnego tarzania się po podłodze. Jedno uderzenie, bez uników i słów ostrzeżenia. Krwawiłbyś, zdumiony i upokorzony, a ja patrzyłbym na ciebie z góry, wyczekując twojej zemsty.
Mógłbym cię uderzyć, gdybyś powiedział mi coś dobrego. Słowa tak nieszczere, cyniczne i złe, a jednak upragnione. Jedno dobre słowo. Spojrzenie. Gest. Nie punkty dla domu, nie pochwała za wykonaną pracę, ale coś egoistycznego, dostrzeżonego tylko przeze mnie.
Może spojrzysz na mnie z dumą, gdy kiedyś uda mi się sprostać twoim wygórowanym oczekiwaniom? Nie skrytykujesz mnie za podejmowanie własnych działań, wytężoną pracę dla Zakonu, za naukę po nocach, za te wszystkie wyprawy z Albusem...
Nie zganisz za samodzielne próby rozwikłania tych cholernych tajemnic, których wciąż nie mogę rozgryźć. Tyle śladów, tropów do zbadania, historii zupełnie obcych mi ludzi, które muszę powiązać we własną opowieść, i choć tak wielu ryzykuje życie, by mi w tym pomóc, wciąż działam sam, po omacku, miotając się na wszystkie strony.
Wezmę głęboki oddech i będę szukał dalej, czytał, rozprawiał, wędrował i zdobywał, starając się ocalić nie tylko was, ale i oszczędzić siebie.
Pomyślisz wtedy o mnie, że oto dojrzałem, zyskam w twoich oczach i zrobisz coś głupiego, żałosnego, a ja wyśmieję cię, zniszczę na tysiące ślizgońskich sposobów. Odtrącę twoje nagłe zainteresowanie, bo nie przywykłem do dobroci, skoro zawsze dawałeś mi tylko szczerość. Prawdę, która bolała właśnie dlatego, że nią była, a ja tak bardzo jej potrzebowałem, by w ogóle mieć szansę przetrwać.
Wyobrażam też sobie, jak nagle ogłaszam się Wybrańcem. Nie piszę listów, nie udzielam wywiadów, tylko teleportuję się prosto do siedziby Proroka Codziennego, redaktora naczelnego czy kogo tam trzeba, i każę wydać oświadczenie, wielkie, pretensjonalne, na pierwszej stronie. „Jestem Wybrańcem, należy mi się wasze uznanie”.
Minister Magii jadłby mi z ręki.
Może ja byłbym ministrem..?
Wydałbym tuzin dekretów, zareklamowałbym najnowszy model Błyskawicy, opublikował autobiografię pełną pikantnych, całkowicie zmyślonych szczegółów. Albo wspomnienia, ckliwe, udręczone myśli, dzieła zebrane pełne młodzieńczych aforyzmów o bólu i zgryzocie.
Zmarnowałbym swoją pozycję lidera, tę, którą mi tak gorzko przypisujesz, na robienie z siebie widowiska. Wszystko tylko po to, byś zaciskając szczęki, starł sobie zęby na proch. Złoty Chłopiec na wyciągnięcie ręki. Wybraniec dla każdego, poza tym jedynym.
Zacząłbym zadawać sobie ból. Małe, płytkie cięcia na nadgarstku, potem coraz głębsze, długie i mocne, w akompaniamencie szlochów i westchnień, z plamami krwi na pościeli, pod prysznicem, na szkolnej szacie.
Miałbym podkrążone oczy, każdy użalałby się nade mną, przytulał mnie i błagał, bym przestał, a ja patrzyłbym na ciebie, tylko na ciebie, obmyślającego nową, wzmocnioną recepturę eliksiru uzupełniającego krew.
Jestem zbyt cenny, by mnie stracić, ale nie dość dobry, by mi to przyznać.
Ale wiesz, co byłoby najbardziej radykalne?
Mógłbym przyjść do ciebie, sam, nie zważając na ciszę nocną panującą w szkole. W progu zrzuciłbym swoją pelerynę i bez strachu, bez udawania kogoś, kim nigdy nie byłem i nigdy nie będę, wyznałbym ci tę straszną rzecz, przez którą moje życie jest takie... trudne. Powiedziałbym, jakie to skomplikowane, pragnąć czegoś niezrozumiałego, niemożliwego, niedającego się zaakceptować. Przyznałbym, że każdy by mi tę decyzję, nawet te myśli, próbował wyrzucić z głowy.
Albo nie mówiłbym już nic. Spojrzałbym na ciebie tak, żebyś nie miał żadnych wątpliwości. Bez oceniania mnie, bez podejrzliwości i okrucieństwa, fałszywych zamiarów czy młodzieńczej niepewności. Kochałbym cię, bo to ryzykowne, szalone, i tak cholernie dobre, tak radykalne...
Ale najbardziej niezwykłe ze wszystkiego byłoby, gdybyś przyznał, że ty także... mógłbyś...
***