Fandom: Merlin BBC
Autor: Tony. aka DallasEve
Beta: brak
Gatunek: taka obyczajówka, może lekka komedia
Paring: brak
Ostrzeżenia: brak
N/A: Tekst napisany na akcję Heroes & Villains jako realizacja promptu niespodziankowego: “Vampire AU". Mam pomysł na jeszcze kilka takich mini-scenek, więc póki co to miniminiaturka, ale nie wykluczam, że zrobię z tego coś dłuższego i Merthurowego jak będzie mi brakować fluffu w życiu
Dedykacja: dla W., w końcu jak mogłoby być inaczej…
Polowanie
- Merlin?!
O, jasna cholera! Patrzę na Gajusza przerażonym wzrokiem. Odpowiada mi zniecierpliwionym gestem i popycha mnie w stronę pokoju. No tak! Schowam się!
Zasłaniając usta dłońmi, pędzę do siebie i zamykam drzwi. Rozglądam się w popłochu. Co Artur robi na nogach o tak wczesnej godzinie? Nigdy nie wstaje przed śniadaniem! Nie widzę absolutnie niczego, co mogłoby jakoś uratować sytuację, a więc pora na nieoczywiste rozwiązania.
- Gajuszu, gdzie jest nasz jaśnie leń? Mamy zaraz wyruszać, a nic nie jest przygotowane!
Zapomniałem! Byłem wczoraj tak głodny, że zupełnie nie byłem się w stanie skupić, nawet kiedy Artur przypominał mi o polowaniu. No tak, przypominał! Odruchowo chcę uderzyć dłonią w czoło, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili. Zlizuję krew z dłoni, a swędzenie w kłach wyraźnie informuje mnie, co moje ciało uważa o przerwanym posiłku.
- Spokojnie, Arturze, zaraz go…
- Jest u siebie? O, tak, jest, widzę jego kubek! Z WINEM! JAK JA MU ZARAZ…
Moje dłonie są już czyste, ale kły ani myślą się schować. Czasem zastanawiam się, jak to jest - wysuwają się przy kontakcie z krwią, ale znikają dopiero gdy się w coś wgryzę. Gajusz załatwił mi do tego kawał wygarbowanej skóry… który został obok mojego
niedopitego śniadania. Jakaś część mnie ma ochotę po prostu rzucić się na Artura, gdy tylko tu wejdzie, żeby pokazać mu, co to znaczy przerwać mi posiłek, ale udaje mi się zapanować nad tym pragnieniem. Muszę. Schować…
Słyszę trzask otwieranego zamka…
Te. Cholerne. Kły. AŁA!
- Merlin? Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz?!
Odwracam się w stronę Artura, z zębami wbitymi we własne przedramię. Ból miesza się z przyjemnymi dreszczami przechodzącymi mi po kręgosłupie i czuję z ulgą, że kły się chowają. Puszczam skórę, przecierając ręką miejsce po ugryzieniu. Wiem, że nie będzie krwawić - Gajusz twierdzi, że to taka cecha gatunkowa, niesamowita krzepliwość krwi.
Chociaż tyle.
- Ja? Nic. Właśnie miałem do ciebie iść… sir. W końcu dzisiaj polowanie!
Mina Artura sugeruje, że właśnie zobaczył najdziwniejszą rzecz na świecie i postanawiam wykorzystać jego chwilowe rozkojarzenie. Uśmiecham się głupio i dziarskim krokiem mijam go w drzwiach, gdy podnosi rękę i otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko przechyla głowę i marszczy brwi, nie ruszając się. Rzucam Gajuszowi spojrzenie pełne ulgi, a ten tylko pobłażliwie kręci głową. W biegu dopijam zawartość kubka (wino, dobre sobie) i niemal wybiegam z naszych kwater, nie czekając, aż Artur się ocknie - znów mam problem, który muszę... zagryźć.
***
Ukrywanie przed Arturem jednego sekretu było trudne. Gdy do moich zdolności magicznych doszedł status nieumarłego, praktycznie nie odczułem różnicy - drugi sekret niewiele zmienił, nawet jeśli był bardzo niewygodny. Całe szczęście król Camelotu nie był najbardziej domyślnym arystokratą na świecie.
Zaraz miną dwa lata od tej nieszczęsnej “przygody” z Lamią i jej wampirzą znajomą, która postanowiła się zemścić na Arturze za śmierć dziewczyny. Jak zwykle to ja przyjąłem na siebie przysłowiową “strzałę”. Ciekaw jestem, jak zareagowałby Pendragon, gdyby to on zaczął gustować w martwych królikach w nieco inny sposób niż zwykle. Wygnałby sam siebie z królestwa? A może, dla dobra sprawy, postanowiłby to ukryć i to dla niego jak i Gajusz musielibyśmy załatwiać krwawe posiłki?
Grymasiłby, jak nic. “Zabieraj tego królika, załatw mi krew ze szlachetnego jelenia”, wyobrażam sobie i parskam śmiechem. “DO LASU i jakiegoś upoluj, ja nie mogę bo co powiem swoim rycerzom? Że chcę…”
- Merlinie, co jest takie śmieszne?
- Że… - gryzę się w język i podnoszę głowę znad grzbietu swojego konia. - Gajusz wczoraj… robił jakieś eksperymenty, i oblał się taką cuchnącą mazią, i do rana…
- Żałuję, że zapytałem.
Artur spina konia i wysuwa się na przód. I to właśnie jest Pendragon - był u nas dziś rano, powinien skojarzyć, że nic nie śmierdziało, ale on po prostu nie poświęca temu ani jednej myśli. Uśmiecham się ze zrezygnowaniem, kręcąc głową. Może to lepiej dla mnie…
Część mnie chciałaby, żeby Artur
wiedział kim jestem, czym jestem. Żeby mnie w końcu docenił za to, że cały czas ratuję ten jego królewski tyłek. Z drugiej strony, mógłby zareagować źle, kazać mnie spalić na stosie dla przykładu, zwyczajnie za “robienie z niego idioty”, za to, że nie powiedziałem mu wcześniej. Chociaż… nie, właściwie nie mógłby tego zrobić. To by dopiero był zły przekaz dla ludu - zna mnie całe lata, nie mógłby się wprost przyznać, że jego sługa przez cały ten czas był magiem. Ta myśl sprawia, że nieco mi lżej na sercu, prostuję się w siodle i z nadzieją patrzę na mojego Króla.
Może nie byłoby aż tak źle.