Tytuł: Wartość sentymentalna (roboczy)
Fandom: X-men: First Class
Autor: Lisbeth
Beta: Brak (wybaczcie ewentualne błędy)
Pairing: Charles Xavier/Erik Lehnsherr
Gatunek: Nie wiem, obyczajówka, romans
Ostrzeżenia: Brak
NA: Tekst dotyczy akcji
Misery Box 2020. Brakowało mi tego fandomu i musiałam sobie sprawić taki prezent na Mikołajki.
Wartość sentymentalna
Erik zmarszczył brwi. Coś było nie w porządku. Instynkt podpowiadał mu, że zagrożenie jest raczej niewielkie, ale musiał się upewnić.
W jego sypialni wszystko miało swoje miejsce, a rzecz, którą ujrzał, widział po raz pierwszy w życiu. Była to wielka, zielona skarpeta, ozdobiona czerwonymi elementami, kojarząca się w jednoznaczny sposób z tym okropnym, komercyjnym świętem. Ktoś przyczepił ją spinaczem do drewnianego blatu, znajdującego się nad kominkiem.
Co mogła zawierać? I jakim cudem znalazła się w jego sypialni?
Dopiero co wrócił z porannego joggingu. Po treningu wziął prysznic, przebrał się w luźny t-shirt, i dżinsy, a potem udał się do kuchni, aby zjeść coś lekkiego. Ktokolwiek zdecydował się przybyć tu podczas jego nieobecności, miał sporo czasu, by podłożyć mu ten niezidentyfikowany obiekt.
Erik podskoczył lekko, gdy usłyszał za sobą otwieranie się drzwi. W progu pojawił się Charles. Miał na sobie ciemne, eleganckie spodnie i niebieską koszulę, zapiętą prawie po samą szyję, poza dwoma górnymi guzikami. Widząc markotną minę Erika nie mógł powstrzymać drgnięcia warg.
– Widzę, że znalazłeś swój prezent.
– Prezent – powtórzył Erik, wpatrując się w Charlesa jakby mówił w obcym języku. – Co to robi w moim pokoju?
– Podłożyłem ci go rano, gdy byłeś biegać. Wesołych Mikołajek. – Xavier skrzyżował ręce na piersi i wbił w Erika swobodne spojrzenie. Lehnsherr z jakiegoś powodu poczuł się odrobinę niepewnie.
– Błagam, Charles, nie mów, że obchodzisz to idiotyczne święto.
Choć jego postawa wyraźnie wskazywała na brak zainteresowania, podszedł do wiszącej na kominku skarpety i sięgnął po przedmiot. Nie mogła przecież tutaj zostać. Nie pasowała do wnętrza.
– Co to ma być? – Erik zajrzał do środka. Uniósł brwi, widząc podłużne, czarne opakowanie. Wyciągnął je, aby przyjrzeć mu się z bliska. Było to pudełko, ozdobione srebrnymi, eleganckimi ornamentami. Lehnsherr otworzył je z obojętną twarzą i ujrzał niewielką, zwiniętą matę. Gdy rozwiązał ją, ujrzał dwukolorowe, malutkie pionki.
– Gdy ostatnio byliśmy w podróży, narzekałeś, że nie masz przy sobie szachów. – Głos Charlesa rozległ się bliżej. Mężczyzna najwyraźniej podszedł do niego, aby obserwować jego reakcję. Erik nie odsunął się, nie drgnął ani odrobinę. – Pomyślałem, że dobrze by było, gdybyś zawsze miał przy sobie podróżny zestaw. Wiesz, żebyśmy zawsze mogli się z sobą zmierzyć.
Xavier nagle wyciągnął rękę i wskazał palcem na coś, co znajdowało się na pionkach. Musnął przy tym dłoń Erika, niby przypadkiem.
– Widzisz? Każdy z nich ma magnes, dzięki czemu nie będą spadać z planszy, nawet jeśli będziesz podróżował czymś, co się kołysze. No i będziesz mógł przesuwać pionki swoją mocą.
– Taa. Chyba, że będą wokół mnie ludzie – mruknął Erik, a potem schował planszę z powrotem do pudełka. Charles nie odpowiedział nic na to, atmosfera stała się trochę cięższa niż chwilę temu. Lehnsherr jednak specjalnie uciekł się do ironicznego komentarza, bo klatkę piersiową wypełniało mu dziwne uczucie lekkości.
– No nic. Dobieranie odpowiednich prezentów nigdy nie było moim największym talentem… Zabawne, skoro potrafię czytać w myślach. Będę u siebie, gdybyś jednak chciał wypróbować ten zestaw – stwierdził Charles, a potem odszedł w kierunki drzwi i wyszedł z pomieszczenia.
Erik wpatrywał się chwilę za przyjacielem. Potem przeniósł spojrzenie na prezent, który otrzymał. Nie mógł uwierzyć, że Charles rzeczywiście pomyślał o nim i kupił mu ten zestaw. Poza samym gestem dziwiło go to, że podarunek był bardzo przemyślany i rzeczywiście mógł mu się przydać.
Mężczyzna podszedł do okna i wyjrzał na dziedziniec. Na zewnątrz nie kręciło się zbyt wielu spacerowiczów. Niska temperatura skutecznie zatrzymała wszystkich w środku, poza tym, sporo osób pojechało w odwiedziny do swoich rodzin. Zrobili to przynajmniej ci mutanci, którzy wciąż mieli rodziny.
Erik odwiesił skarpetę z powrotem na jej poprzednie miejsce na kominku. Może nie pasowała do wystroju, ale z jakiegoś powodu przestało mu to przeszkadzać.
***
Charles podniósł wzrok znad stronnic książki. Usłyszał pukanie do drzwi, a w następnym momencie skrzypnięcie zawiasów. Zapadał już wieczór, więc zdziwił się trochę, że ktoś zaglądał do niego o tej porze.
Do środka wszedł Erik. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał na Charlesa. Uniósł dłoń, w której trzymał podróżny zestaw szachowy, który dostał od Xaviera. Miał na sobie te same dżinsy, na górę jednak założył czarny golf, chyba nawet jemu niska temperatura dała się we znaki.
– Zmęczony? Może masz ochotę na jedną rozgrywkę?
Charles odłożył książkę na stolik, przy którym siedział, i wskazał Erikowi wolne miejsce na drugim fotelu, naprzeciwko niego.
– Ja i Raven piekliśmy dzisiaj pierniki. Trochę boli mnie szyja, ale poza tym jest w porządku. – Mężczyzna uniósł kącik ust. – Czekałeś do wieczora, aby wykorzystać moje zmęczenie przeciwko mnie?
– Pokonałbym cię nawet bez tego. – Erik opadł na miękki fotel i rozwinął planszę.
Ustawili niewielkie figury na szachownicy. Cały zestaw był miniaturowy, ale miał w sobie jakiś urok. Od razu przeszli do rozgrywki. Żaden z nich nic nie mówił, wymieniali jedynie ukradkowe spojrzenia znad planszy. Źródłem światła była jedynie lampka, znajdująca się na stoliku obok, na którym Charles odłożył wcześniej książkę, którą czytał.
– Szach… i mat – powiedział w końcu Xavier, a potem usiadł wygodnie w fotelu. Odruchowo złapał się za kark, wolno przesuwając po nim ręką, jakby czuł w tym miejscu ciągłe napięcie. Robił tak kilka razy podczas rozgrywki.
– To dlatego, że grałeś białymi – skwitował Erik, jednak nie wydawał się rozdrażniony z powodu przegranej. Rzucił Charlesowi nawet delikatny uśmiech.
– Wydajesz się być zadowolony z prezentu – zauważył Charles, utkwiwszy nieruchome spojrzenie w przyjacielu. Jego powieki zmrużyły się delikatnie. – Cieszę się.
– Szkoda, że nie powiedziałeś mi wcześniej, że chcesz mi coś kupić. Ja nie mam nic dla ciebie.
Charles zdziwił się trochę na te słowa. Nie podejrzewał Erika o to, że ten będzie chciał odwzajemnić jego gest.
– Nie trzeba. Pokonanie cię w szachach to wystarczający prezent. Zresztą, jeśli chcesz, możemy wymienić się prezentami w Wigilię.
– Kolejne idiotyczne święto? – spytał Erik, po czym podniósł się z fotela.
– Część uczniów je obchodzi, jak co roku ustawiamy choinkę w głównym holu – wytłumaczył Charles, patrząc, jak Erik wstaje. – Już wychodzisz? Myślałem, że zagramy jeszcze jeden mecz…
Nagle urwał, gdyż Erik zbliżył się w jego stronę. Obszedł jego fotel i zatrzymał się za nim. Charles już otwierał usta, aby zapytać, co robi, gdy poczuł nagle, jak dłonie Erika zaciskają się delikatnie na jego ramionach.
Poczuł również, jak jego serce momentalnie przyśpiesza.
– Erik? – spytał trochę drżącym głosem. – Co robisz?
– Uznajmy, że to będzie mój prezent dla ciebie – odparł Lehnsherr. Masował czule kark i ramiona Charlesa. Uciskał obolałe mięśnie, a każdy jego ruch sprawiał, że ciało Xaviera rozluźniało się.
– Masaż? – zapytał Charles, pozwalając sobie na przymknięcie oczu. – Nie spodziewałbym się po tobie takiego szczodrego gestu.
– Powiedzmy, że mam dzisiaj dzień dobroci. Poza tym, zaoszczędzę w ten sposób trochę gotówki, nie uważasz?
– Hm, to prawda. Poza tym, prezenty wykonane własnoręcznie mają większą wartość sentymentalną.
Charles wciąż miał zamknięte oczy, dzięki temu mógł skupić się w pełni na tym intymnym doznaniu, na ciepłych dłoniach mężczyzny, który przez ostatnie miesiące stał się mu bliski jak chyba nikt wcześniej. Mężczyzny, który z niespodziewanym wyczuciem masował teraz jego mięśnie. Ciało Charlesa zadrżało mimowolnie, reakcja była niezależna od niego. Czuł dziwne impulsy, przenikające wszystkie jego członki, świadczyły one o tym, że odczuwa w tym momencie wielką przyjemność.
Odchylił głowę do tyłu, układając kark na oparciu fotela. Po chwili uniósł powieki i ujrzał pochylającego się nad nim Erika. Dostrzegł wpatrzone w siebie szare oczy, których dziwnie tkliwy wyraz sprawił, że Charles wstrzymał oddech. Patrzyli na siebie przez chwilę, aż do momentu, w którym Erik pochylił się i dotknął ust Charlesa swoimi wargami. Pocałunek był delikatny, jednak został od razu odwzajemniony, co sprawiło, że nabrał bardziej żywiołowego charakteru. Gdy po chwili Erik odsunął się, Charles rozchylił usta, aby zadać pytanie.
– Czy to kolejny prezent? – zapytał, słysząc swój nierówny oddech.
– Nie. To bardziej prezent dla mnie. Wynikający z czysto egoistycznych pobudek – odparł Erik, spoglądając w oczy Charlesa z przyjemnością, jakby dostrzegał w nich coś, co niezwykle mu się podobało. – Miłych Mikołajek, Charles.
– Myślałem, że nie obchodzisz tego święta.
– Może czas zacząć. To co, chcesz zagrać jeszcze raz? Tym razem cię pokonam – powiedział Erik, jednak nie odsunął się.
– Wolałbym, żebyś kontynuował to, co zrobiłeś przed chwilą – wyznał Charles, unosząc lekko kącik ust.
Erik nie potrzebował kolejnej zachęty. Jednak zanim dotknął z powrotem ust Charlesa swoimi wargami, szepnął jeszcze:
– Bo co, boisz się, że teraz przegrasz?
Charles nie odpowiedział, Erik nie dał mu nawet na to szansy.
KONIEC