Fandom/Fandomy: X-men: First Class
Autor/autorzy: JokerFox., dawniej Fantasmagoria.
Beta/bety: Brak
Pairing: Charles/Erik
Gatunek: Hm, trudno stwierdzić. Może trochę angst, ale nie bardzo.
Ostrzeżenia: Złe wykorzystywanie swojej supermocy
N/A: Prompt 16 z akcji Misery Box
Nigdy
Gdy miał siedem lat po raz pierwszy doświadczył, czym jest prawdziwa strata i było to uczucie tak nieznośne, iż postanowił ze wszystkich sił, że będzie robił wszystko, by nigdy więcej nie dopuścić do sytuacji, w której będzie odczuwał je ponownie. Obserwując czarny, mokry piach, który pochłaniał piękną, mahoniową trumnę towarzyszył mu także przeogromny smutek - w końcu przyszło mu uczestniczyć w pogrzebie ukochanego ojca. Emocja równie trudna, jednakże Charles miał wrażenie, iż prostsza do kontroli - żal przecież był w nim, zależał od niego i od tego, czy i jak mocne przywiązanie do czegoś lub kogoś czuł. Zresztą, nie czułby smutku, gdyby najpierw nie było straty, którą należało opłakiwać, prawda? Śmierci Briana Xaviera zapobiec nie mógł w żaden sposób, więc jego odejście straszność swą ujawniło w poczuciu bezradności, niemocy oraz lęku przed tym, jak bardzo zmieni się przez to życie całej rodziny - matka już pod koniec choroby ojca zbyt często widziała dno butelki nierozcieńczonej szkockiej.
Słabe nerwy, mamrotała, zataczając się do sypialni i zostawiając syna na pastwę służących lub, gdy tych nie było nigdzie w pobliżu, samego siebie. Charles nie po raz pierwszy wtedy pomyślał, że opłakiwać na pogrzebie nie należy zmarłego - a żyjących, którzy muszą prowadzić swoją historię dalej bez tej osoby. Podskórnie czuł, że towarzyszący mu w tym dniu żal jest tylko po części związany z Brianem - w dużo większym stopniu, rozpaczał za Sharon, bo wiedział, iż wcześniejsze pijaństwo to tylko preludium.
Nigdy więcej nikogo nie stracę - przyrzekł sam sobie po raz setny dzisiaj, gdy opiekunka delikatnie objęła go ramieniem. Jego matka już od dawna siedziała w limuzynie (
słabe nerwy - odbiło się echem), obserwując powoli rozchodzący się tłum zza bezpiecznej bramy cmentarza.
~*~*~*~*~*~
Nieco ponad rok później przyszło mu pierwszy raz w życiu doświadczyć nienawiści tak wielkiej, że nie potrzebował swojej telepatii by być jej świadomym - wręcz przeciwnie, tylko jego moc chroniła go przed nią, pozwalała nieco od niej uciec. Wewnętrznie kulił się z przerażenia ilekroć wyczuwał w pobliżu Kurta lub Caina Marko i starał się uchodzić swojemu ojczymowi i przybranemu bratu z drogi, kiedy tylko mógł. Nie pamiętał, by zrobił cokolwiek co mogłoby spowodować tę emocję u nich - to tak, jak gdyby nienawidzili go od zawsze, jeszcze zanim tak naprawdę się poznali.
Niektórzy robią rzeczy dla nas nielogiczne ot tak, z założenia - przypomniał sobie coś, co mówił mu kiedyś ojciec. Czyli oni po prostu stwierdzili, iż będą go nienawidzić i tyle? Tylko… czemu?
Charles wzdrygnął się, słysząc kroki ojczyma na schodach na których ostatnim stopniu siedział. Wiedział, że nie zdąży uciec wystarczająco szybko, by Kurt go nie zauważył, więc nawet nie próbował - mentalnie przygotował się na gorącą, cierpką falę złości, rozgoryczenia i nienawiści oraz idące za tym ostre słowa (a może i ciosy, chociaż do przemocy fizycznej skłonności miał tylko Cain, ale nigdy nie wiadomo). Gdyby tylko potrafił sprawić, żeby go polubili, żeby dali mu szansę pokazać, że nie jest taki zły, może…
A może mógł?— Tu jesteś, gówniarzu — zagrzmiał Marko, chwytając go boleśnie za ramię jednakże zaraz później puszczając go z miną świadczącą o tym, jak okropnym doświadczeniem było dla niego chociażby dotknięcie Xaviera. — Sharon chce cię widzieć.
Ciałem Charlesa wstrząsnął dreszcz - od śmierci Briana jego matka rzadko chciała mieć z nim jakiekolwiek interakcje, nie mówiąc już o rozmowie. Tłumaczyła, że zaczyna coraz bardziej przypominać swojego ojca i samo przebywanie w towarzystwie syna sprawiało jej ból.
Nawet twoja mama cię nie lubi - śmiał się zawsze Cain, gdy widział smutek przybranego brata z powodu kolejnego dnia, w którym nie miał okazji zobaczyć się z Sharon.
Już nigdy więcej nie sprawię, żeby ktoś mnie nienawidził - pomyślał, wspinając się za ojczymem po schodach i kierując w stronę pokoju matki. -
Nigdy.~*~*~*~*~*~
Teraz, mając lat trzydzieści, z zadowoleniem obserwował grupę swoich przyjaciół i zarazem współpracowników. A miał ich wielu - i wszystkich zapatrzonych w niego, jako ich lidera. W niego i Erika, który mimo wielu dzielących ich spraw, kochał go ponad życie. Zresztą, tak samo jak Raven, Cain i dziesiątki pozostałych X-menów.
Nie dowiedzą się, że to nie są ich prawdziwe emocje i myśli — postanowił, patrząc z uśmiechem na swojego kochanka, który razem z grupą najmłodszych dzieci grał w piłkę na podwórku. —
Nigdy.