~.Imaginarium.~
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaSzukajZaloguj

 

 [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]

Go down 
AutorWiadomość
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1144
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] EmptySob 06 Lut 2021, 10:41

Tytuł: 66 tygodni po zakończeniu
Oryginalny tytuł: 66 Weeks of Aftermath
Autor: Croik
Zgoda na tłumaczenie: Jest
Ostrzeżenia: Duża różnica wieku
Uwagi: Jest to siódma część Serii: Radioaktywni kochankowie
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Tazkiel
Link: https://archiveofourown.org/works/3232838/chapters/7040216


Radioaktywni kochankowie część 1: Możemy być radioaktywni


Radioaktywni kochankowie część 2: Niech pojawi się światło w ciemnościach


Radioaktywni kochankowie część 3: Bohaterowie również mają teściów


Radioaktywni kochankowie część 4: Znajdę sposób, abyś mógł sobie ze mną poradzić


Radioaktywni kochankowie część 5: Jasne, to się liczy jako nawiązywanie więzi


Radioaktywni kochankowie część 6: Mój chłopak jest niezniszczalny


Radioaktywni kochankowie część 7: 66 tygodni po zakończeniu

Rozdział 1: Mandaryn

Natasha nie odezwała się przez prawie cały trzygodzinny lot. Musiałaby przekrzykiwać hałas helikoptera, żeby ją usłyszano, co nie było warte wysiłku, dopóki nie wiedziała, co zamierza powiedzieć. Co ważniejsze, czas był wszystkim. Steve praktycznie wibrował obok niej. Nie zamierzała go drażnić w metalowej puszce, gdy nie mieli zbyt dużo czasu.

Byli mniej niż piętnaście minut od celu, kiedy odwróciła się do Steve’a i zapytała:

— Czy uda ci się zachować spokój, gdy wylądujemy?

Steve najeżył się. Nie miał wielu punktów nacisku, ale te które posiadał, było łatwo uaktywnić.

— Nie wiem, co masz na myśli — odpowiedział.

— Starkowi było ciężko. Dom wysadzony w powietrze, prezydent porwany…

— Powinien był wcześniej o tym pomyśleć — powiedział rzeczowo Steve. Trzeba przyznać, że nie brzmiał tak gorzko, jak mógł się czuć, ale Natasha nie była przekonana, że pozostanie spokojny, gdy on i Tony staną twarzą w twarz. — Kimkolwiek był Mandaryn, Stark osobiście sprowadził go na siebie i on o tym wie.

Natasha w zamyśleniu przechyliła głowę.

— Nie jestem pewna, czy to takie proste.

Steve spojrzał na nią ukradkiem. Prawdopodobnie już jej się uważnie przyglądał.

— To nie podobne do ciebie, abyś broniła Starka.

— Nie robię tego — powiedziała. — Chcę tylko wiedzieć, że ty…

— Tu nie chodzi o mnie — stwierdził Steve tym swoim tonem oznaczającym, że to już koniec rozmowy. Natasha uspokoiła się i zadowolona, odpuściła.

Wylądowali kilka minut później i wysiedli niemal bezpośrednio przed agentem Sitwellem, który na nich czekał.

— Kapitanie — przywitał ich energicznie. — Agentko Romanoff. Dziękuję, że przybyliście, ale w rzeczywistości sytuacja jest…

— Przepraszam, agencie Sitwell — powiedział Steve.

Nie zwolnił kroku, odwzajemniając uścisk dłoni Sitwella tak mocno i krótko, jak to możliwe, po czym ruszył dalej, w kierunku drzwi wejściowych na dach. Natasha szła tuż za nim. Lubiła pozwalać Steve’owi przejmować prowadzenie, kiedy był w takim nastroju. Wszystko przebiegało wtedy o wiele sprawniej. Sitwell, który musiał się pospieszyć, żeby nadrobić zaległości i nie ujawniać żadnych negatywnych emocji z powodu ich nieoczekiwanej wizyty, zaprowadził ich bezpośrednio na oddział „specjalnej” kwarantanny.

Pokój przypominał pomieszczenie do detonowania bomb. Ściany zostały wzmocnione stopem stali, a okno widokowe zostało wykonane z kilku warstw szkła odpornego na wybuchy. Natasha tylko rzuciła okiem na pacjentkę w środku. W tej chwili nie była ich celem.

Tony stał przy oknie. Jego T-shirt i spodnie były przypalone, a wokół szczęki i skroni ciemniały siniaki. Nadgarstki były obdarte od znajomych śladów od lin, a oczy przekrwione i pół przymknięte ze zmęczenia. Natasha trzymała się swojej wstępnej oceny: dużo przeżył.

Steve też to zauważył i jego ramiona nieznacznie opadły.

— Stark.

Tony spiął się niczym szczur w pułapce.

— Rogers.

Steve spojrzał przez okno i Natasha była świadkiem, jak sam się karci za zachowanie.

— Co z nią? — zapytał.

— Nic jej nie będzie — powiedział Tony, ale jego postawa wciąż była sztywna. — Formuła Extremis nie była tak skomplikowana, jak przedstawiał ją Hansen. O wiele łatwiej było odwrócić jej skutki niż ustabilizować. — Skinął głową. — Poradzi sobie.

Steve również skinął, ale współczucie było w stanie powstrzymać jego słuszny gniew tylko przez pewien czasu. Wkrótce znów był spięty.

— Cieszę się. To brzmi tak, jakbyś był bliski zrozumienia jej.

Tony prychnął. Zawsze można było liczyć, że pogorszy sytuację.

— W porządku, zaczynajmy.

— Co to ma znaczyć?

— Rogers, oboje wiemy, że jesteś tu, by mnie wykastrować — powiedział Tony, odwracając się do okna. — Więc miejmy to już za sobą, dobrze? Abym mógł wrócić do martwienia się o ważniejsze rzeczy.

Och, Tony – pomyślała Natasha, cofając się o krok, podczas gdy Steve zrobił krok do przodu. Po prostu musisz pogarszać swoją sytuację, czyż nie?

— Tu nie chodzi o to, żebym cię krytykował — stwierdził Steve. — Chcę wiedzieć, co się stało. — Mógłby się na tym zatrzymać, gdyby nie Tony przewracający oczami. — I dlaczego poradziłeś sobie z tym tak, jak to zrobiłeś?

— A myślałem, że sensem bycia przesłuchiwanym pół tuzina razy jest raport z tego ,dość jasny do przeczytania przez innych — mruknął Tony. — Dzięki temu nie muszę powtarzać tego w kółko.

— Nie mówię o…

— Wiesz, co się stało. — Tony wsunął ręce do kieszeni, wpatrując się w Steve’a. — A jeśli sądzisz, że schrzaniłem sprawę, w porządku, wiem, że ją schrzaniłem. Czy jesteś tu po to, żeby mi o tym powiedzieć? Wiem o tym dobrze. Po co jeszcze tutaj jesteś?

Tony sam się nakręcał. Steve nie miał innego wyboru, jak tylko uspokoić się i ponownie ocenić swoje podejście.

— Chcę wiedzieć, dlaczego, Stark — powiedział w końcu.

— Dlaczego co?

— Czy naprawdę będziemy tak się zachowywać? Wiesz, o co pytam. — Steve zrobił kolejny krok do przodu. — Dlaczego nie skontaktowałeś się z nami?

— Fury powiedział, że jesteś w Pakistanie. — Te słowa zsunęły się z języka Tony’ego tak łatwo, że każdy mógł zauważyć, że to ćwiczył.

— Tak, a potem byliśmy w Malibu. Gdybyś powiedział nam, dokąd się wybierasz…

— Byłem nieprzytomny, kiedy opuszczałem Malibu — przerwał mu Tony. — Od tamtej chwili byłem w sytuacji wrażliwej na upływ czasu.

— Z Rose Hill do Miami jest trzynaście godzin jazdy — powiedziała Natasha. — Mogliśmy z łatwością spotkać się tam lecąc w quinjecie.

Tony spojrzał na nią ze zmęczeniem, ale potem skierował spojrzenie z powrotem na Steve’a.

— Nie chodziło o czas — powiedział Steve. — Albo o to, gdzie ktokolwiek był. Przerastało cię to i powinieneś był się z nami skontaktować.

— Miałem ze sobą Rhodeya.

— Przeczytałem też sprawozdanie pułkownika Rhodesa, więc nie próbuj naginać prawdy.

Tony poruszył się niespokojnie. Wyglądał, jakby miał dużo do powiedzenia, a potem w ostatniej sekundzie zmienił zdanie.

— Jedynie co się stało, to to że skontaktowałem się z wiceprezydentem. Rhodey i ja nie mieliśmy pojęcia, że był w to zamieszany.

— Odpowiesz na moje pytanie, czy nie? — zapytał Steve z rosnącą irytacją. — Ponieważ naprawdę myślałem, że przeszliśmy już przez wszystkie kwestie dotyczące ciebie.

— Tak — powiedział Tony, ponownie przewracając oczami — ponieważ najwyraźniej teraz wszytko jest o tobie.

To było to. Natasha prawie widziała, jak Tony wyciąga rękę i szturcha w guzik zapalny Steve’a. Zrobiła dyskretny krok w bok, aby zobaczyć, jak potoczy się nieunikniona reakcja na to.

— W porządku — powiedział Steve, przez zaciśnięte zęby. — W porządku, rozumiem. — Zrobił krok do tyłu. — Powiedz Pepper, że cieszę się, że nic jej nie jest.

Tony pozostał nieporuszony.

— Skończyliśmy?

— Tak. Skończyliśmy.

Steve odwrócił się na pięcie i odszedł. Natasha nie miała pojęcia, dokąd zamierza się udać, ale była całkiem pewna, że nie był wystarczająco zły, by wskoczyć do helikoptera, zostawiając ją, więc kiedy drzwi się za nim zamknęły, zajęła jego miejsce obok Tony’ego.

— Musiałaś wiedzieć, że pójdzie nam tak dobrze — odezwał się Tony.

— Przypuszczałam, że tak będzie. — Natasha założyła ręce na piersi i oparła się o okno, przyglądając mu się uważnie. — Ponieważ jesteś teraz podekscytowany i przyjąłeś postawę defensywną i będziesz chciał powiedzieć mi wszystko to, co chciałbyś powiedzieć jemu.

Tony skrzywił się.

— Ta cała manipulacja, którą robisz, nie jest tak skuteczna, kiedy mówisz komuś wprost, że to robisz.

Natasha odwzajemniła jego spojrzenie ze spokojną uwagą.

— Doprawdy?

Tony zamilkł na dłuższą chwilę, ale kiedy spojrzał z powrotem do pokoju, w którym Pepper spała pod czujnym okiem tuzina kamer i czujników medycznych, westchnął.

— Prawda jest taka, że prawie ją straciłem. — Natasha przeanalizowała swoje zachowanie i zmiękła ze współczucia. — Już wcześniej było blisko — kontynuował Tony — ale tym razem… — Potrząsnął głową. — Oczywiście, nic jej nie jest. Ale po tym, jak nas zabrali, nie mogłem przestać zastanawiać się… Rogers by ją złapał. Jest szybki i ma te… — Machnął bezradnie. — Ten dziwaczny super refleks i długie ręce. Albo Parker… ma on swoją pajęczynę. Bruce mógłby wskoczyć za nią. — Spojrzał na Natashę. — Nie wiem, co ty byś zrobiła… Prawdopodobnie masz do tego jakiś gadżet.

— Gdybym to była ja — powiedziała chłodno Natasha — nie znalazłaby się w takiej sytuacji.

Tony skrzywił się i przetarł oczy.

— Wiesz, mówię ci to tylko dlatego, że pomyślałem, że nie będziesz oceniać.

— Nie oceniam. Wiem, jak trudno jest przyznać Rogersowi, że zawsze ma rację.

— Nie zawsze ma rację — powiedział znacząco Tony.

Natasha uśmiechnęła się.

— To właśnie sprawia, że jest to takie trudne. Ale tym razem ma rację. — Stuknęła łokciem w okno. — Jak powiedziałeś, było blisko. Nie musiało tak być. Więc po co było iść samemu, Stark? Znam cię lepiej, niż myślisz, i to była tylko duma.

— Miałem ze sobą Rhodeya — przypomniał jej Tony, ale kiedy Natasha nadal wpatrywała się w niego bez mrugnięcia okiem, w końcu ustąpił. — Killian był moim problemem. Nie chciałem, żeby ktokolwiek inny był w to zaangażowany.

— Nie jesteś odpowiedzialny za globalnych terrorystów — powiedziała Natasha, choć niekoniecznie w uspokajający sposób. — Albo kolegów z branży naśladujących globalnych terrorystów.

— To była sprawa biznesowa, ale też osobista i dotyczyła mnie. Stworzyłem go. Znowu to zrobiłem. — Pomachał w kierunku, w którym poszedł Steve. — Do diabła, pozwolę mu mnie skarcić, kiedy wyjdzie na jaw ta część. Zawsze chce mnie o coś winić.

Natasha westchnęła z rozbawieniem.

— Naprawdę wcale go nie rozumiesz.

Tony już miał odpowiedzieć, a potem potrząsnął głową.

— Cóż, kiedy tak to mówisz…

Natasha podeszła bliżej.

— Widzieliśmy, co zostało z twojego domu w Malibu. Bał się o ciebie, Stark. W jego głowie jesteś jednym z jego ludzi. Cokolwiek czułeś, kiedy po raz pierwszy zdałeś sobie sprawę, że nie możesz poradzić sobie z tym sam, było właśnie tym,  co on czuł, kiedy zdał sobie sprawę, że nie chcesz jego pomocy.

Tony skrzywił się.

— Tak źle, co?

Natasha skinęła głową.

— Opowiedz mi o zbrojach — powiedziała.

Tony zaśmiał się ponuro.

— Znowu używasz tej swojej subtelności.

— Subtelność nie jest częścią mojego treningu.

Tony ponownie potrząsnął głową, ale lubiła myśleć, że zna go całkiem dobrze i okazało się, że miała rację, kiedy ustąpił.

— Możesz powiedzieć Fury’emu, że nie musi się martwić o mnie i moje zbroje — powiedział. — I tak wszystkie zostały zniszczone. — Po ostatniej chwili wahania w końcu wyrzucił z siebie to, czego wyczekiwała Natasha. — Wiesz, w przypadku Hammera wszyscy uwolnili mnie z tej gorącej sytuacji, ponieważ nie miałem zbroi. Nie jestem taki jak reszta z was… bez niej nie mogę nic zrobić. — Przełknął. — Ale nawet jeśli ją mam, to nie zawsze jest wystarczająca.

— Czyli pomyślałeś, że mając armię zbroi będziesz gotowy — domyśliła się Natasha.

— Coś w tym stylu.

— Ale to nie wyszło. — Przechyliła głowę na bok. — Co teraz?

— Nie jestem jeszcze pewny. — Tony spojrzał przez okno. — Ale jeśli chcesz, możesz powiedzieć Rogersowi, że nauczyłem się mojej lekcji. Koniec z byciem samemu.

— Sam mu powiedz — powiedziała Natasha. — Nie jestem już twoją sekretarką.

Tony prychnął, ale uśmiechnął się, gdy Natasha odsunęła się.

— Przekażę pozdrowienia Pepper — powiedział.

— Dziękuję.

Natasha wymknęła się. Sitwell wciąż czekał w holu, ale nie było śladu Steve’a. Dało jej to pewną okazję.

— Sitwell — powiedziała, a on wyprostował się. Przez chwilę myślała, że zaraz przyjmie wojskową postawę. — Gdzie jest mój partner?

Sitwell trochę się rozluźnił.

— Nie powiedział gdzie dokładnie idzie, ale udał się w tę stronę — powiedział, wskazując dalszy odcinek korytarza.

— Pomożesz mi go znaleźć?

Natasha ruszyła korytarzem. Sitwell nie miał innego wyboru, jak tylko pójść za nią. Wydawało się, że domyślał się, że jego przesłuchanie się rozpoczęło, więc nie trzymała go dłużej w niepewności.

— Dlaczego nie wysłaliście żadnych agentów w Malibu po wystrzeleniu pierwszego pocisku?

— Mieliśmy — odpowiedział szybko Sitwell. — Dwa tuziny agentów. Dyrektor powiedział, że ty i Rogers…

— Mówię o unieszkodliwieniu, a nie o sprzątaniu — wyjaśniła Natasha. — Dlaczego pani Potts nie była zabezpieczona na miejscu zdarzenia? W moich rozkazach było, że będzie na mnie czekała.

— Wiem i to trochę zabawna historia, ale obawiam się, że jeśli ci powiem…

— Do rzeczy, Sitwell.

Sitwell odchrząknął.

— W podsumowaniu Potts powiedziała mi, że agent Quincell zapewnił jej pojazd i wyznaczył miejsce spotkania jej i pani Hanson. Myślała, że tam ją spotkasz.

— A Qunicell? – zapytała Natasha..

Nie znała go. Istniała tylko garstka agentów, z którymi pracowała regularnie.

— Powiedział, że otrzymał rozkaz od agentki Umedy. Umeda twierdzi, że wydała rozkaz, zanim dowiedziała się, że jesteś w drodze, a następnie zmieniła rozkaz. Mówi, że Quincell potwierdził ich otrzymanie, ale on temu zaprzecza.

Natasha zmarszczyła brwi, już planując, jak przedstawi Fury’emu niepokojące wieści.

— Czyli jeden lub obaj są zdrajcami albo po prostu są niekompetentni.

— Teraz są z Handem — powiedział na pocieszenie Sitwell.

To trochę pomogło.

— A co ze Starkiem? Nawet nie próbuj mi mówić, że nasi agenci nie mogli wyśledzić jego zbroi z Malibu. — Kiedy Sitwell jedynie poprawił okulary i skrzywił się, Natasha przewróciła oczami. — I przypuszczam, że modyfikacje AIM do Żelaznego Patrioty sprawiły, że również nie można było go namierzyć. — Przystanęła, by spojrzeć na agenta. — Co tu się do cholery stało, Sitwell?

Sitwell potrząsnął głową z takim samym niezrozumieniem, jakie ona odczuwała.

— Wiem, co masz na myśli. Zajmę się tym. — Wahał się, czy powiedzieć coś więcej, ale kiedy Natasha nadal się w niego wpatrywała, zrezygnował. — Ale może wyszlibyśmy z tego z mniejszymi stratami, gdyby tylko Stark był bardziej graczem zespołowym.

Natasha założyła ręce na piersi.

— Przepraszam — powiedziała. — Ale musisz sobie z tym radzić.

— Kapitan Rogers nie zawsze ma rację — powiedział Sitwell, wzruszając ramionami. — Ale tym razem ma rację. — Natasha wpatrywała się w niego na tyle długo, że żałował, że próbował być sprytny. — Ale oczywiście również masz rację. Wymówki są dla amatorów — poprawił się. — Dowiemy się, co zawiodło i naprawimy to.

— Dobrze. — Zaczęła iść. — Informuj mnie o wszystkim. — Sitwell nie podążył za nią.

Zlokalizowanie Steve’a nie było trudne, ponieważ w pobliżu byli pracownicy, którzy chcieli wskazać kierunek, w którym poszedł. Znalazł biura administracji i wysłuchiwał raportu o stanie Pepper od doktora Wilcoxa. Natasha czekała, nasłuchując. Odetchnęła z ulgą, gdy ocena lekarza była zgodna z oceną Tony’ego: Pepper nie była już w niebezpieczeństwie i wszystko będzie dobrze.

Kiedy skończyli, Natasha pochwyciła spojrzenie Steve’a i nie była zaskoczona, widząc u niego takie samo zmęczenie, które było widoczne wcześniej u Tony’ego. Bez słowa ani sygnału znalazła im prywatny korytarz w pobliżu wyjścia.

— Co z trzymaniem się razem? — zapytała.
Steve westchnął.

— Nie chciałem, żeby to się tak potoczyło — przyznał.

— Ale czy tego się spodziewałeś?

— Może. — Potrząsnął głową. — Po prostu go nie rozumiem.

— Cóż — powiedziała Natasha. — Przynajmniej możesz to przyznać.

Steve zmarszczył brwi.

— Również nie jestem pewien, czy ciebie rozumiem. Po której jesteś stronie?

— Jestem po stronie tego, aby załatwić sprawy — powiedziała szczerze Natasha. — Mandaryn był dla nas problemem i teraz ten problem został rozwiązany. Z pewnością można było sobie poradzić z tym lepiej, a przed nami dużo pracy, ale prezydentowi nic się nie stało, a Pepper i pułkownik Rhodes są w porządku… więc nie mogę narzekać, na to jak to zrobił. — Steve nadal się na nią gapił, aż jego wzrok zaczął jej ciążył. Wzruszyła ramionami. — Wiem, jak się czujesz — powiedziała — ale nie ma sensu prosić Starka, żeby nie był sobą. Powinniśmy być zadowoleni, że wszystko się ułożyło i iść dalej.

— To nie wystarczy — rzekł Steve. – Wiele ryzykował, ale i tak poszedł sam i po co? Żeby mógł nam coś udowodnić? Podnieść swoje ego? Nie robimy czegoś takiego.

— On nie jest żołnierzem, Rogers. Nie możesz oczekiwać, że będzie się tak zachowywał.

Steve westchnął z irytacją, ale powstrzymał się przed powiedzeniem czegoś. Natasha zastanawiała się, czy w wyrazie jej twarzy było coś, co go powstrzymywało.

— W takim razie myślę, że będę musiał ponownie ocenić moje oczekiwania.

Natasha uniosła brew.

— To znaczy?

Steve milczał przez chwilę, zanim odezwał się.

— Wiem, że ostatecznie chciał dobrze — powiedział. — Jeśli mówi, że zrobi coś, wiem, że to zrobi, ale nie ufam mu. A ty? Nie kwestionuję jego zamiarów, ale jego wybory.

Natasha napotkała jego spojrzenie, próbując zdecydować, jaką odpowiedź chce usłyszeć Steve. W każdym razie nie miało to dla niej większego znaczenia i czasami łatwiej było dać Steve’owi to, czego chciał. Tym razem nie ułatwiał jej tego.

— Osiąga dobre wyniki — powiedziała dyplomatycznie. — Ale nie zawsze mogę powiedzieć, co zrobi. Nie jest łatwo zaufać komuś takiemu. Z drugiej strony, można to powiedzieć o wielu z nas.

— Co to ma znaczyć?

— Jak powiedziałeś, Stark chce dobrze, ale jest nieprzewidywalny — powiedziała Natasha. — Thor jest księciem z innego świata, z którym nie możemy się skontaktować. Banner zrobił postępy z Hulkiem, ale nawet gdy ma kontrolę, jest raczej atutem, gdy potrzeba brutalnej siły. I wiem, że lubisz Parkera, ale według mnie nastolatek nie jest kimś, kogo można uznać za niezawodnego.

— A ty i Barton? — zapytał Steve, chociaż nie wyglądał, jakby chciał usłyszeć odpowiedź na to pytanie.

Natasha wzruszyła ramionami.

— Jesteśmy szpiegami.

— Co masz na myśli?

— Dyrektor Fury zebrał nas razem, aby uratować świat i zrobiliśmy to — powiedziała. — Może kiedyś znowu to zrobimy. Ale to nie czyni nas zespołem. Może nigdy nie będziemy zespołem, którym chcesz, żebyśmy byli.

— Masz na myśli, że nigdy nie będziemy drużyną, którą straciłem? — powiedział Steve, wpatrując się w nią.

— Ty to powiedziałeś, nie ja.

Steve odwrócił wzrok.

— Wiem — powiedział w ten heroiczny, łamiący serce sposób, którego potrafił użyć tylko Kapitan Ameryka. — Nie o to cię proszę. Żadnego z was. — Przeczesał dłonią włosy i nie wiedział, jak skończyć myśl, która tkwiła mu w głowie. — W takim razie skończyliśmy.

— Chyba, że chcesz usłyszeć raport agenta Sitwella — powiedziała Natasha. — Ale myślę, że nie.

— Nie, ufam, że poradzi sobie z tym. — Steve wyszedł z bazy, idąc w kierunku lądowiska dla helikopterów. — Po prostu wracajmy do bazy, żeby dyrektor mógł powiedzieć swoje: „Mówiłem ci, że to już koniec”.

Natasha uśmiechnęła się złośliwie. W końcu Steve przyzwyczajał się do życia w bazie TARCZY. Ale kiedy odchodzili, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że powinna wyjawić mu krótkie wyznanie Tony’ego. Jednak tego nie zrobiła. W jej zakresie obowiązków po prostu nie było doradztwa dla dorosłych mężczyzn.

OoO

Kiedy coś lądowało na Wieży Starka ludzie pisali o tym na Twitterze. Kiedy Tony Stark sam wylądował na Wieży trzy tygodnie po kolejnym pojawieniu się wśród ludzi i uratowaniu porwanego prezydenta, telefon Petera prawie eksplodował od powiadomień.

Zaczął kołysać się na swojej sieci przez ulice Brooklynu, kiedy zaczęły napływać pierwsze doniesienia. Po zajęciu się dwoma złodziejami torebek, zatrzymaniu betoniarki, nad którą kierowca stracił kontrolę i samochodu wjeżdżającego na skrzyżowanie na czerwonym, Peterowi w końcu udało się wrócić na Manhattan tak szybko, jak tylko pozwoliły mu na to sieciowody. Oczywiście Tony musiał naprawdę wrócić dopiero po zakończeniu ferii zimowych, kiedy nowy semestr miał się zacząć i zrzędliwi mieszkańcami pięciu dzielnic i ogarnięci niezdrową fascynacją nowojorczycy domagali się jego uwagi. Porządny bohater pojawiłby się ponownie na scenie, zanim wszyscy spędziliby cały swój urlop zimowy przyklejeni do ekranów, czekając na jakąkolwiek plotkę w Internecie lub na pośpiesznie zrobione zdjęcie, które potwierdziłyby prawdziwość relacji prasowych Pepper.

Tony czuł się dobrze i wracał do Wieży.

Peter wspiął się na lądowisko dla helikopterów i podbiegł do drzwi. Kiedy spojrzał przez okno do środka, zauważył Tony’ego i Bruce’a, którzy wyglądali na całkiem zadowolonych, odpoczywając na drogich kanapach Tony’ego. Stark gestykulował, jak zwykle prowadząc monolog, gdy Bruce patrzył na niego z lekkim skrzywieniem, które ukrywało czułość. Jakby nic się nie stało. Peter miał ochotę zrobić mu awanturę, ale oczywiście, gdy tylko znalazł się w środku, a Tony spojrzał na niego, ta myśl uciekła mu z głowy.

— Panie Stark! — Peter prawie podbiegł do Tony’ego i z poślizgiem zatrzymał się. Ściągnął maskę. — Hej.

— I jest tutaj — powiedział Tony, wskazał na Petera, rzucając Bruce’owi spojrzenie. — To jest właśnie to? To jest powód, dla którego nie możesz się skupić podczas bardzo wciągającej dyskusji?

— To nie tak — powiedział Bruce. Na jego policzkach pojawił się rumieniec.

— Chyba nie mogę cię winić. Jestem lekko wyczerpany samym patrzeniem na niego, nie wyobrażam sobie prób… — Uniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że Peter wciąż był tuż obok niego. Nie mógł się zdecydować, jaki wyraz twarzy przyjąć, zanim zdecydował się na coś w rodzaju niespokojnego rozbawienia. — Hej, Peter.

— Hej, panie Stark. — Peter bujał się na stopach w tył i w przód. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, a kiedy Bruce uniósł brwi, potraktował to jako wskazówkę, by rzucić się na kanapę obok niego. — Hej. Um, cześć.

Tony uśmiechnął się złośliwie do Bruce’a.

— Wygląda na to, że masz na niego taki sam wpływ, jak on na ciebie.

— Tony. — Bruce nadal się uśmiechał, ale jego głos brzmiał poważniej, kiedy ścisnął dłoń Petera. — Martwiliśmy się.

— Tak… — Tony kręcił się na kanapie jak małe dziecko. Wreszcie usiadł prawidłowo, przodem do ich dwójki. — W porządku, Peter — odezwał się. — Naprawdę. Przepraszam, jeśli ja, wiesz, wystraszyłem cię.

Peter w końcu wziął się w garść.

— To słowo  nie oddaje tego, co czuliśmy — powiedział. — Widzieliśmy, jak twój dom wpada do oceanu! Bruce prawie przemienił się, kiedy już go niemal uspokoiłem, zadzwonił dyrektor, czy wiemy, gdzie jesteś, bo przecież nie zginąłeś, prezydent zaginął…

Tony podniósł rękę, uciszając go.

— Dzięki, ale już miałem wykład od Rogersa.

— Nie, to znaczy, po prostu. — Peter potrząsnął głową. — Po prostu cieszę się, że nic ci nie jest — doszedł do sedna. Mocno ścisnął dłoń Bruce’a. — Naprawdę się cieszę, że nic ci nie jest. I że wróciłeś. Wieża po prostu jest taka pusta bez ciebie.

— Tak, cóż... — Tony odchrząknął, starając się nie wyglądać na zadowolonego. — Przynajmniej zostaniemy w pobliżu przez jakiś czas, teraz, gdy posiadłość Malibu jest niedostępna. Koniec więc z imprezowaniem w apartamencie dla waszej dwójki.

— A co z laboratorium? — zapytał Peter. — W pewnym sensie… ulokowaliśmy się tam.

Tony zmrużył oczy, patrząc na niego.

— Wy co?

— Czy to Peter? — Zabrzmiał głos z sąsiedniego pokoju, a chwilę później wyszła Pepper, opatulona w za duży sweter. Kiedy zobaczyła Petera, uśmiechnęła się szeroko, a nastolatek zarumienił się lekko, nie spodziewając się, że będzie taka szczęśliwa na jego widok. — Peter! – powiedziała dołączając do nich. Spojrzała na niego z góry na dół. — Chyba nie kołysałeś się na sieci tutaj? Jest bardzo zimno!

— Pepper wciąż jest gorętsza niż normalnie — wyjaśnił Tony.

Uderzyła go w ramię.

— To nie jest zabawne.

— Czyli wcale się nie zmieniła — zażartował Bruce i chociaż Tony był zaskoczony jego nietypową postawą, pochylił głowę z aprobatą.

— To też nie jest zabawne — upomniała Pepper pomimo uśmiechu. Zwróciła swoją uwagę z powrotem na Petera. — Dobrze cię widzieć, Peter.

— Ciebie również — odpowiedział szybko Peter. — Słyszeliśmy tylko część od dyrektora Fury’ego, ale… czy wszystko dobrze?

— Tak, nic mi nie jest. — Usiadła obok Tony’ego. — Opowiem ci o tym podczas kolacji, bo sądzę, że Bruce już usłyszał o tym od Tony’ego. Możemy coś zamówić? Jedzenie w tym obiekcie było po prostu okropne.

— Jasne, ale najpierw. — Tony ponownie spojrzał na Bruce’a. — Co zrobiłeś z moim laboratorium?

Peter również spojrzał na Bruce’a. Jego palce u nóg podkurczyły się z podniecenia. Był więcej niż jeden powód, dla którego cieszył się, że Tony w końcu wrócił do Wieży.

— Czy możemy im pokazać? — zapytał, potrząsając ręką Bruce’a, jakby to miało przekazać dokładnie to, co miał na myśli. — Możemy im pokazać?

Bruce zawahał się tylko chwilę, po czym skinął głową.

— Tak, myślę… że  mu się to spodoba.

Wszyscy zeszli do laboratorium. Bruce i Peter trochę je przemeblowali, układając rzeczy wzdłuż zachodniej ściany, tworząc szeroką, otwartą przestrzeń z szeregiem otaczających ją czujników. Tony skrzywił się na te zmiany, ale nikogo nie oszukał. Był mocno zaciekawiony.

— Ustawiliście w tej jaskini drugie kino domowe, czy coś? — zapytał.

— Nie chcieliśmy tego robić w moim laboratorium, ponieważ inni ludzie w nim pracują w ciągu dnia — powiedział Bruce, podchodząc do szafki pod ścianą. — A przewożenie sprzętu do mojego apartamentu też nie wchodziło w grę. Nie sądziłem, że będziesz miał coś przeciwko.

— Oczywiście, że nie — powiedział Tony. — Wybierz nowe zasłony, kiedy już to robisz.

Bruce otworzył szafkę i wyciągnął parę spodni, która poddał Tony’emu, żeby ten je sprawdził. Tkanina była ciężka i grubo teksturowana, z wieloma szwami.

— To wciąż dość wczesny etap opracowania — powiedział Bruce, gdy Tony szarpał i rozciągał materiał. — Razem z Peterem eksperymentowaliśmy z nanocelulozą w połączeniu z tymi samymi prepolimerami, które zostały użyte w syntetycznej pajęczynie, którą opracowaliśmy latem. Jest cięższa niż bym chciał, ale myślę, że po kilku udoskonaleniach możemy zmniejszyć jego wagę bez utraty elastyczności.

— W tej chwili elastyczność jest najważniejszą sprawą— wtrącił się Peter. — No wiesz. Zapobiegnie to wypadkom.

Pepper potarła materiał nogawki między palcami.

— To jest dla ciebie? — zapytała, a potem potrząsnęła głową. — To znaczy dla… innego ciebie?

Tony uśmiechnął się lekko.

— Robisz sobie kostium. — Uniósł brew. — Ale fioletowy, naprawdę?

Bruce wzruszył bezradnie ramionami, podczas gdy Peter podskakiwał lekko na czubkach palców.

— To był wybór Hulka — powiedział Peter. — W końcu to on będzie go nosił.

Pepper spojrzała na nich zaskoczona. Peter nie mógł się doczekać, aby zobaczyć, jak zareaguje.

— Wybór Hulka? To znaczy, zapytałeś go o to?

— Oczywiście. Dalej, Bruce. — Peter nadal podskakiwał radośnie. — Czas na przedstawienie.

— Chyba pójdę się przebrać — powiedział Bruce. Gdy szedł za rząd szafek, w jego spojrzeniu pojawił się błysk, który Peter tak uwielbiał. — Dajcie mi chwilę.

Kiedy zniknął z pola widzenia, Pepper nachyliła się nad Peterem.

— Czy to jest bezpieczne? — wyszeptała.

— Całkowicie. Wiele przegapiliście, odkąd was tutaj nie było. — Peter spojrzał na nich z powagą. — Ćwiczymy z Hulkiem mniej więcej raz w tygodniu. Nie było żadnych incydentów, w każdym razie nie dużych, i to naprawdę poprawiło kontrolę Bruce’a oraz koncentrację i komunikację z Hulkiem. Nawet dyrektor Fury był pod wrażeniem. — Duma z tego sprawiła, że uśmiechnął się otwarcie. — Od teraz będzie pełnoprawnym Avengerem, a nie tylko kimś, kogo wzywa się w ostateczności. Jesteśmy tego pewni.

Tony zmrużył oczy w nieodgadnionym wyrazie.

— Tak, ale… — Zrobił gest w kierunku swojej brody, by nastolatek wiedział o czym mówi — Co o tym myślisz?

— Nienawidzę tego — powiedział natychmiast Peter. — Przez to wygląda starzej.

— Hej — zawołał Bruce z drugiej strony szafek. — Słyszę cię.

— Już ci to powiedziałem prosto w oczy!

— Myślę, że dzięki temu jest bardziej przystojny — powiedział Pepper. — Ale sądzę, że to żadna niespodzianka. — Klepnęła Tony’ego po policzku.

— Brałem przykład z najwybitniejszych — stwierdził Bruce, dołączając do nich i mając na sobie tylko eksperymentalne spodnie.

Tony prychnął.

— Nie ma nic „wybitnego” w tym, co masz teraz na sobie.

— Wiem, że ten strój może potrzebować trochę zmian — powiedział Bruce, krzyżując ze skrępowaniem ręce na piersi. — Próbowaliśmy zrobić koszulę, ale jest granica tego, jak bardzo materiał może się rozciągnąć na tym etapie badań. I… Hulk i tak ją zdzierał.

— Chyba właśnie to robią „Hulki” — zażartował Tony.

Bruce przewrócił oczami.

— Czy naprawdę musiałeś to powiedzieć?

— Nie powinienem? Dosłownie każdy o tym myślał.

— No dalej, Bruce — powiedział Peter. Znowu podskakiwał, nie mogąc powstrzymać swojego oczekiwania. — Pokaż im, co potrafisz.

— W porządku, okej. — Bruce pomachał do nich. — Cofnijcie się.

Cała trójka cofnęła się o krok, gdy Bruce zamknął oczy. Kilka głębokich oddechów później jego ramienia drgnęły. Zgarbił się, a jego skóra pociemniała i rozciągnęła się na wydłużających się kościach. Peter widział to wiele razy. Zamiast „podziwiać spektakl” obserwował Tony’ego i Pepper, ciesząc się z ich wspólnego spojrzenia pełnego podziwu. Na twarzy Pepper pojawił się niepokój, gdy Bruce przemieniał się przed nimi, ale Tony nie obawiał się. Był prawie zadowolony z siebie.

W ciągu kilku sekund pojawił się nad nimi Hulk. Gdy tylko przemiana dobiegła końca, przykucnął, by byli na bardziej wyrównanym poziomie.

— Tony — przywitał go. Jego duże usta uformowały się w uśmiechu. — W domu.

Tony uśmiechnął się.

— Hej, wielkoludzie.

— O mój Boże — mruknęła Pepper, trzymając się ramienia Tony’ego. Nogi lekko zachwiały się pod nią.

— Och, zgadza się — powiedział Tony. Chwyciwszy ją, zrobił z Pepper krok do przodu. — Nigdy nie wiedziała go z bliska i osobiście.

Hulk wyciągnął rękę i chociaż Pepper na początku zawahała się, w końcu ścisnęła jego palec.

— Pepper — powiedział. — W domu.

— Ta… tak. — Uśmiechnęła się do niego niczym dziecko stojące przed dinozaurem. — Tak, dziękuję.

— Ach, zastanawiałem się nad tym. — Tony szturchnął brodę zakrywającą podbródek Hulka. — Wszystko się przenosi, co nie?

Hulk skrzywił się.

— Swędzi — narzekał. Jęcząc potarł dłonią brodę. — Twarz rośnie. Rośnie broda. Za dużo twarzy.

— Ach — mruknął Peter. — Próbuje powiedzieć…

— Zrozumiałem. — Tony podrapał Hulka pod brodą, jakby był szczeniakiem, na co Hulk pozwolił mu przez chwilę, aby później uchylić się od dotyku z zażenowaniem. — Kiedy się zmienia, jego skóra rośnie i rozszerza się szybciej, niż mogą rosnąć jego włosy. To dość dziwne, mam rację?

— Powiedz Bruce’owi, zmiażdż to. Zmiażdż brodę.

— Jasne, nakłonię go do tego dla ciebie. — Tony przechylił głowę. — Przynajmniej wygląda na to, że spodnie wytrzymują. — Hulk pozwolił mu pociągnąć za pas. — Wydają się też całkiem trwałe. Czy wykonywaliście jakieś testy środowiskowe?

— Cóż, są wodoodporne — powiedział Peter. — Nie tracą swoich właściwości w temperaturze od – 10 stopni do 104 stopni Celsjusza. Jeszcze nie wymyśliliśmy, jak sprawdzić, czy są ognioodporne.

Hulk skinął głową, marszcząc brwi.

— Buuum.

Tony uśmiechnął się.

— Tak, eksplozje są częścią mojej pracy. Mam w tym pewne doświadczenie, więc jestem pewien, że będziemy w stanie coś wymyślić. — Ruszył w kierunku stacji roboczej, która sterowała szeregiem kamer i czujników, które ustawili Bruce i Peter. — Rzućmy okiem na to, co robiliście.

Peter pozwolił im się tym zająć, szczerząc się niemal od ucha do ucha, gdy Hulk wskazywał na różne pliki wideo, które Tony powinien obejrzeć. Kiedy Peter spojrzał na ponownie na Pepper, ujrzał otwarte zdziwienie na jej twarzy.

— To naprawdę coś, czyż nie? — powiedział.

— Peter, to niesamowite. Nie wiedziałam, że może taki być. Jest spokojny, mówi. — Zaśmiała się, patrząc, gdy Hulk w swoim skupieniu wysunął język z ust, stukając w monitor najdelikatniej, jak potrafił. — Czy Bruce naprawdę go teraz kontroluje?

— To… trochę trudne do wyjaśnienia. — Nawet po wszystkich wysiłkach, jakie podjęli, sam Peter nie był pewien, czy potrafi wyrazić to słowami. — Ale najważniejsze jest to, że to działa — stwierdził. — Jest prawie tak, jakbyśmy przebili się przez mentalny mur. Hulk cały czas rozwija się, a Bruce go akceptuje. Tak jest o wiele lepiej dla niego. — Emocje ścisnęły gardło Petera, ale zignorował je. — Jest o wiele szczęśliwszy. To prawie niewiarygodne, jak dobrze się wszystko potoczyło.

— Też tak myślę. — Pepper uśmiechnęła się do niego ciepło. — Naprawdę zrobiłeś dla niego cuda, Peter. Ale to nie mogło być dla ciebie łatwe. Jak się masz?

Pytanie zaskoczyło Petera i przez chwilę nie był w stanie odpowiedzieć, zaskoczony nagłym naciskiem na swoją klatkę piersiową.

— W porządku — powiedział. — Nie spodziewał się, że tak dobrze będzie to powiedzieć. — Przez jakiś czas było naprawdę ciężko. Były chwile, kiedy myślałem, że mogę wyrządzić więcej szkody niż pożytku, ale… jest w porządku i wszystko jest dobrze. Sprawy układają się lepiej niż kiedykolwiek. Prawie lepiej niż myślałem, że to możliwe. — Zarumienił się. — Um, dziękuję, za pytanie.

— Cieszę się — powiedziała Pepper. — Widziałam różnicę w Bruce’ie, gdy tylko go zobaczyłem. — Zawahała się przez chwilę, po czym dodała: — Mam nadzieję, że powrót tutaj będzie równie dobry dla Tony’ego.

Peter spojrzał na nią z zaciekawieniem. Nie potrafił powiedzieć, czy chce, żeby zapytał, co miała na myśli. Tony wydawał się mu w porządku, ale nie znał go tak dobrze…

— A co z tobą? — zapytał zamiast tego. — Słyszeliśmy, że zostałaś porwana i przetrzymywana przez jakiś czas.

— Nie tylko to. — Pepper znów się zawahała, ale kolejne spojrzenie na Tony’ego i Hulka upewniło ją, że byli zaangażowani w dane tekstowe tak głęboko, że nie zwracali na nich uwagi. — Nie wiem, czy słyszałeś tę część, ale przez jakiś czas miałam super moce.

Peter wyprostował się.

— Naprawdę? Od Extremis? Co otrzymałaś? Super siłę? Zianie ogniem?

Pepper zaśmiała się, ale w jej głosie było coś napiętego, co szybko stłumiło entuzjazm Petera.

— Między innymi — powiedziała. — Ale tak naprawdę było to… — Zaszurała nogami. — To było przerażające — przyznała w końcu. — W niektórych momentach ekscytujące, ale naprawdę przerażające. Jakby to już nie było moje ciało. — Spojrzała na niego z powagą. — Mam dla ciebie nowy szacunek, Peter. Dla ciebie, Bruce’a i Steve’a… Miałam tylko przedsmak tego, jak to jest robić to, co robicie każdego dnia. Wszyscy naprawdę jesteście kimś.

— Tak, ale spójrz na to co ty robisz. Kierujesz całą tą gigantyczną firmą i… — Peter potrząsnął głową. — To znaczy, dzięki, doceniam to. Ale ty też jesteś niesamowita.

Peter zarumienił się, kiedy zdał sobie sprawę, jak brzmiał, gratulując generalnemu dyrektorowi firmy wartej miliardy dolarów jej wspaniałości, ale Pepper roześmiała się.

— Och, wiem — powiedziała. — Dziękuję, Peter.

— Czy już go sprawdziłeś? — zapytał Tony.

Oboje podskoczyli i podzielili ze sobą uśmiech.

— Co? — zapytał Peter.

— Sprawdziłeś jego umiejętności? — Tony wskazał kciukiem na Hulka. — Widzę, że zrobiłeś kilka testów wytrzymałościowych, ale co z jego szybkością?

— Och… nie, jeszcze nie. Musielibyśmy w tym celu wyjść z laboratorium.

— Hulk bardzo szybki — pochwalił się Hulk.

— Nie wątpię, wielkoludzie. — Tony zamknął dokument, który przeglądał w komputerze i odwrócił się do Pepper i Petera. — Może uda nam się zmusić Fury’ego do oczyszczenia dla nas lotniska i zdobycia dokładnych danych. Jak szybki jest? Jak daleko może skoczyć? To ciekawe informacje.

Hulk nadął policzki.

— Zabawa.

— W międzyczasie, zamówię nam obiad — odezwała się Pepper. — Bawcie się, chłopcy, a ja zawołam was, kiedy jedzenie przyjedzie.

— Jasne — powiedział Tony. — Dzięki, Pepper. — Kiedy ta wstała, Tony pomachał Peterowi, żeby podszedł bliżej. — Chodź, Parker. Hulk pokazał mi już kilka rzeczy, ale chcę również usłyszeć to od ciebie. Pokaż mi, nad czym pracujesz.
— Pewnie! — Peter podbiegł do niego radośnie.

To mu dobrze zrobi – pomyślał, zerkając za siebie w samą porę, by ujrzeć, jak Pepper uśmiecha się do niego. Dla nich obu. Dla Bruce’a, dla mnie. Podniecenie przyprawiało go o gęsią skórkę. Dla Avengers. Wszystko będzie jeszcze lepsze.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 108 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.


Ostatnio zmieniony przez Lampira7 dnia Nie 27 Cze 2021, 16:06, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1144
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] EmptySob 13 Lut 2021, 14:36

Rozdział 2: Cięcia budżetowe

Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał Samuel Sterns, był Bruce błagający go po drugiej stronie stołu, a następnie tłuczone szkło. Wiele tłuczonego szkła.

Potem nastąpiła parada najbardziej wyrazistych snów, jakie Stern kiedykolwiek miał. Skurczył się do rozmiaru subatomowej cząstki, odbijając się od wirujących elektronów. Stał się mitochondrium, ciągle dzieląc się, aby nadążyć za potrzebami swojej komórki. Był świadkiem zachodów słońca przenikających przez Stonehenge, rzucających cienie pod kątami, jak przez ostatnie tysiąclecia. Marzył o fuzji termojądrowej, martwych językach i ludzkich neuronach iskrzących jak letnie fajerwerki.

A potem więcej tłuczonego szkła i więcej neuronów – tak wiele migoczących neuronów, jak światełka na Boże Narodzenie. Jakby jego życie przeleciało mu przed oczami, ale to było dla niego trochę dramatyczne. Było to bardziej zbliżone do otwierania każdego podręcznika, jaki kiedykolwiek przeczytał na raz i wchłanianie tekstu, tak jakby był to kod Matrixa. To był najlepszy sen, jaki kiedykolwiek miał. Czuł się jak bóg.

Kiedy Sterns się obudził, była to rurka do oddychania, kroplówka i cewnik. Światła były przygaszone, a w uszach brzęczały mu niezidentyfikowane dźwięki.

To nie był pierwszy raz, kiedy budził się w szpitalu. Na drugim roku studiów podyplomowych razem z współlokatorem, obejrzawszy Robocopa po raz trzeci, trafili na intensywną terapię po tym, jak konkurowali o stworzenie działającego wizjera Alexa Murphy’ego. “Przynajmniej nie jesteś ślepy” powiedział jego promotor i przypomniał sobie o tym, mrugając, próbując wyostrzyć wzrok. Ledwo mógł dojrzeć poręcze łóżka, monitor pracy serca, zasłonięte okno. Nie jesteś ślepy ani głuchy i możesz poczuć swoje palce u rąk i nóg. Kiedy próbował mówić, jego gardło zapiekło, zaciskając się wokół rurki dotchawiczej, więc wyciągnął rękę, szukając przycisku wzywającego pielęgniarkę. Żadnych gipsów - nic nie zostało złamane. Dlaczego więc jestem taki ociężały? Nie był przywiązany, ale próba uniesienia którejkolwiek kończyny sprawiała wrażenie, jakby brodził w błocie. Gdzie ja jestem?

Nie wiedział, czy przywołał pielęgniarkę, czy ta sama przyszła. Jej głos niejednokrotnie przestawał do niego docierać, ale Sterns zrozumiał ją na tyle dobrze, by dowiedzieć się, że był “w dobrym stanie”, cokolwiek to naprawdę znaczyło, i że powinien zachować spokój. Najwyraźniej miał jakiś wypadek. Pamiętał Bruce’a i Betty, tłuczone szkło i krew… Zapytałby, czy z nimi wszystko w porządku, ale rurka wciąż była w jego gardle, a do tego czasu i tak pielęgniarka zaczęła odchodzić.

Sterns zamknął oczy, żałując, że nie może wrócić do snu, w którym był Bogiem.

Jakiś czas później pielęgniarka wróciła z lekarzem. Sprawdzili jego parametry, poprosili go, żeby ocenił ból za pomocą ilości palców - pokazał cztery, wskazując na pulsującą głowę i bolące gardło - i dali mu lekarstwa. Powiedzieli mu, żeby zachował spokój, ponieważ “wszystko jest w porządku, biorąc wszystko pod uwagę”, cokolwiek miało to znaczyć, i że niedługo będą mogli usunąć rurkę do oddychania. Spał jeszcze trochę, zasypiając i tracąc przytomność podczas kilku kolejnych wizyt lekarzy, pielęgniarek i kogokolwiek innego, aż w końcu oddychał samodzielnie i popijał zimną wodę z kubka za pomocą słomki. Po kolejnej zwykłej wizycie kontrolnej w końcu odwiedził go ktoś znajomy.

Curt Connors wszedł do pokoju, gdy inni lekarze wyszli. Wyglądał dokładnie tak, jak Sterns zapamiętał go z ostatniej konferencji, w której razem brali udział w Bostonie. Na początku Sterns był wzruszony, że stał się przedmiotem troski kolegi, ale potem zdał sobie sprawę, że Curt miał założony fartuch laboratoryjny z przypiętą do kieszeni przepustką.

— Curt — powiedział Sterns, sięgając do kontrolki podnoszącej jego zagłówek. Samo siedzenie było nadal zbyt wielkim wysiłkiem. — Dawno się nie widzieliśmy. Co tutaj robisz? Nie jesteśmy… — Zaśmiał się. — Nie jesteśmy w Oscorp, prawda?

— Nie, nie jesteśmy. Nie pracuję już dla Osborna. — Curt uśmiechnął się, siadając przy łóżku Sternsa. — Jak się czujesz, Sam?

— Bywało lepiej — przyznał Sterns, odstawiając kubek z wodą na boczny stolik. — Ale prawdopodobnie było i gorzej.

Uśmiech Curta stał się bardziej grymasem.

— Jeśli tak, to musiała być to niewielka różnica. Pamiętasz wypadek?

Sterns próbował sobie przypomnieć, ale to tylko spowodowało, że jego głowa łupała.

— Nie. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, to… — pamiętał jednak, same okoliczności przed wypadkiem — ...bycie w laboratorium. Stłuczone szkło. Co się stało?

— Obawiam się, że nie znam wszystkich szczegółów — powiedział Curt. — Ale jest tu ktoś, kto to wie.

Odwrócił się w stronę otwartych drzwi. Sterns spojrzał również w tamtym kierunku i poczuł ulgę, gdy wszedł Bruce Banner, również ubrany w biały fartuch laboratoryjny, trzymający tablet pod pachą.

— Cześć, Sam — powiedział, gdy także podszedł do łóżka. — Dobrze cię widzieć przytomnego.

— Bruce. — Sterns rozluźnił się, zapadając głębiej w materac. — Kurcze, cieszę się, że wszystko w porządku. Czy to… — Spojrzał na Curta i z powrotem na Bannera. — Czy możemy rozmawiać bezpiecznie? Myślałem, że trzymasz się z daleka od tego typu rzeczy.

— W porządku — zapewnił Bruce. — Curt wie o mnie wszystko. Korespondujemy od jakiegoś czasu, zwłaszcza w twojej sprawie.

Sterns zmarszczył brwi.

— W mojej sprawie? Jestem trochę zmieszany. Dlaczego miałbyś… — zamilkł z niepokojącym uczuciem, gdy zauważył, w jaki sposób Curt i Bruce patrzyli na siebie, decydując po cichu, kto ma mu powiedzieć.

— Sam — powiedział łagodnie Curt. — Nie chcę cię niepokoić, ale nie ma łatwego sposobu, aby to powiedzieć. Od dawna byłeś w śpiączce.

— Jak… — Sterns potrząsnął głową. Oczywiście nie mógł za bardzo się skupić, a całe jego ciało wydawało się zrobione z waty, ale… — Co oznacza „od dawna”?

— Minęły dwa lata — powiedział i żołądek Sternsa zacisnął się. — Dzisiaj jest 11 marca 2013 roku.

Sterns potrząsnął głową.

— Nie, nie jest — powiedział drwiąco. — To… to jest śmieszne. Nie czuję się nawet tak źle.

— Dobrze się tobą opiekowali — stwierdził Curt. — Przez cały ten czas miałeś zapewnioną opiekę, aby twoje mięśnie nie zanikły, a narządy były silne. — Kiedy Sterns tylko się w niego wpatrywał, skrzywił się. — Przepraszam, wiem, że nie jest to łatwe do usłyszenia.

— Nie jest tak, ponieważ to… nieprawda. — Sterns spojrzał na Bruce’a, z sercem w gardle. — Mam rację?

— Sam — odezwał się Bruce. — Czy pamiętasz test, który przeprowadzaliśmy w laboratorium? Formułę, która dla mnie przygotowałeś?

Sterns ponownie spojrzał między dwójką mężczyzn, ale żaden z nich się nie śmiał, ani nie mówił, że to był żart, a rzeczywistość niczym kubeł zimnej wody przyprawiała go o zawrót głowy. – Ja.. – Przełknął ciężko i skupił się na pytaniu Bruce’a. – Tak, pamiętam. – Pamiętał, jak niezbyt wysoki Bruce Banner rósł do rozmiarów małej szopy na jego stole, zmieniając się w bezmyślną bestię i radość z jej oswojenia. – Test… to był sukces. Wróciłeś do siebie. Czy to się utrzymało? Jesteś wyleczony?

— Nie — odpowiedział Bruce. — Ale nie to teraz jest ważne. Pamiętasz, co się stało po teście? Rozmawialiśmy w laboratorium. — Odczekał chwilę, ale Sterns tylko potrząsnął głową. — Spieraliśmy się, co zrobić z krwią.

Musimy to zniszczyć – powiedział Bruce. Sterns pamiętał tak dużo, ponieważ te słowa prawie wibrowały w jego głowie. Miały nawet mniej sensu niż kilka siniaków, które mogły wprowadzić go w śpiączkę na dwa lata.

— Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam jest tłuczenie szkła — powiedział. — Coś… przeszło przez okno?

Bruce skrzywił się.

— Strzałka usypiająca.

Sterns zmarszczył brwi, starając przypomnieć sobie choćby tyle, ale uzyskał tylko biało-czarną plamę i wysoki jęk, który przywodził mu na myśl odległe gwizdy na miliardach różnych częstotliwości.

— Nie — powiedział. — Nic nie pamiętam.

Bruce chwycił tablet, stukając w niego.

— Był tam ten człowiek — powiedział, podając mu urządzenie. — Emil Blonsky. Nie poznajesz go?

Na ekranie widniało zdjęcie mężczyzny w mundurze wojskowym. Sterns zmrużył oczy, próbując dostosować obraz do mgły, która spowijała jego wspomnienia, ale jedyne co uzyskał, to uczucie ucisku na szyi. Potrząsnął głową.

— Przykro mi, ale nie. Może gdzieś go widziałem? Naprawdę nie pamiętam. — Przewinął plik i zatrzymał się na zdjęciu, które wyglądało tak, jakby był to kadr z programu telewizyjnego. Nie było ono dokładnie wyraźne, ale Sterns widział coś niemożliwego i od razu wiedział, co to było: olbrzym, mężczyzna z zieloną skórą, rozciągniętą na niesamowitej muskulaturze. Ale to nie był Bruce. — To jest… to jest on? — Uniósł głowę. — Jest was dwóch?

Bruce przesunął się niezręcznie, a Curt przejął kontrolę, mówiąc:

— Kapitanowi Blonsky’emu wstrzyknięto tę samą surowicę, co Bruce’owi, ale nigdy nie był wystawiony na ten sam stopień promieniowania gamma. W rzeczywistości, jeśli otrzymane przez nas raporty są dokładne, bardzo dobrze zareagował na leczenie we wszystkich obszarach swojej fizjologii. Jednak psychologicznie…

— Tej nocy był w laboratorium — powiedział Bruce. — Aby mnie pochwycić dla wojska. Ale kiedy wyszedłem z laboratorium razem z Betty, coś się tam wydarzyło, co miało wpływ na was obu. On stał się tym czymś.

Sterns otworzył szeroko oczy. Jego włosy na rękach uniosły się. Przypomniał sobie sny o Stonehenge i świecącym zielonym kodzie z Matrixa.

— A ja? — Zawahali się. Sterns nigdy nie był najlepszy w interpretacji języka ciała, ale widział bardzo wyraźnie, że obaj z wyprzedzeniem ułożyli historię, a potem od samego początku decydowali, czy ją powiedzieć. — Co ze mną? — upierał się. — Co mi się stało?

— Znaleziono cię z poważną raną głowy — wyjawił Curt, pochylając się. — Twoja czaszka została złamana tuż nad lewą brwią. — Sterns wyciągnął rękę, gdy Curt kontynuował, wyczuwając kształt blizny na czole, która biegła prawie od skroni do skroni. — Przeczytałem tylko akta, wtedy operowała cię doktor Clarke. Nie pracuje już dla TARCZY, więc nie mogłem skonsultować się z nią, ale…

— Co jest? — Sterns cały czas śledził palcami bliznę. To miejsce już dawno się zagoiło, ale nagle zaczęło go swędzieć. Próbował wziąć głęboki oddech, ale jego płuca nie chciały współpracować. — To coś więcej niż uraz, czy to… czy to blizna po operacji mózgu?

— Były poważne obawy, że mogło dojść do uszkodzenia płata czołowego. Ale operacja…

— Operowaliście mój mózg? — Sterns nagle zadrżał, oszołomiony. Czuł się tak, jakby jego mózg został przewrócony na drugą stronę. Kręciło mu się w głowie. — Nie mieliście do tego prawa — powiedział. Panika szarpała jego ciałem, kiedy sięgnął po czujniki przyklejone do jego klatki piersiowej. — Nie możecie tego robić. Nie zgodziłem się…

— Sam. — Bruce złapał go za nadgarstki, a siła jego uścisku zaskoczyła go. — Przepraszam — powiedział Bruce. — Cokolwiek wydarzyło się w tym laboratorium, to było przeze mnie, a nie zostałem nawet na tyle długo, by zdać sobie sprawę, że zostałeś ranny. Tak mi przykro.

Sterns wiercił się, jego oddech wciąż przyspieszał, ale udało mu się odzyskać spokój.

— To szaleństwo — mruknął. — To jest chore.

— Wiem. Wiem, przepraszam. — Bruce puścił go, a kiedy ponownie umieścił czujniki na piersi Sternsa, Curt ponownie obniżył łóżko do pozycji horyzontalnej. — Ale zrobili to, co uważali za najlepsze, żebyś wyzdrowiał. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy kiedykolwiek się obudzisz i spójrz na siebie. — Uśmiechnął się słabo. — Mówisz, jesteś skoordynowany. Prawdopodobnie czeka cię długa droga do całkowitego wyzdrowienia, ale wszystko w porządku. Wszystko będzie dobrze.

Sterns wziął głęboki oddech i wstrzymał go na chwilę. Kiedy go wypuścił, w końcu zaczął się uspokajać.

— Wszystko będzie dobrze — powtórzył, jakby w to wierzył.

— Odpocznij jeszcze trochę — odezwał się Curt, ściskając jego dłoń. — Prawdopodobnie nie masz ochoty spać po tym, jak długo już spałeś, ale dobrze ci to zrobi. Odrobina cierpliwości pomoże ci w wyzdrowieniu.

— Tak. — Sterns wziął kolejny głęboki oddech, a później odetchnął. — Tak, chyba tak. Dzięki.

Bruce zabrał z powrotem swój tablet.

— Wrócimy później. Odpocznij, dobrze?

Obaj wyszli, gasząc światła po drodze. Sterns spojrzał w górę na zaciemniony sufit, udając, że to pusty ekran, na którym mógł wyświetlać obrazy ze swojej głowy. Ale był to tylko Bruce, kłócący się z nim przez stół i tłuczone szkło i wszystkie niemożliwe obrazy z jego snów wirujące niczym galaktyka Andromedy pod powierzchnią jego czaszki.

Następne siedemdziesiąt dwie godziny były w większości zamazane. Drzemał, jadł i pił. Pielęgniarki przychodziły i odchodziły. Ludzie zadawali mu pytania, a czasami potrafił odpowiedzieć. Stopniowo stawał się silniejszy, aż mógł sam usiąść. Pod koniec tygodnia usunęli mu cewnik i udało mu się przejść kilka kroków do łazienki. Wziął prysznic po raz pierwszy od dwóch lat i dopiero wtedy, gdy gorąca woda spływała mu po plecach, naprawdę zrozumiał, jak długi czas minął.

Próbował zrozumieć sytuację. Dlaczego nie mógł mieć przynajmniej telewizora w pokoju? Tableta z Wi-Fi? Książki czy gazety? Ale pielęgniarki twierdziły, że musi skupić się na wyzdrowieniu, a później będzie czas na nadrobienie zaległości. Tak dobrze sobie radził, powiedzieli mu. Nie musiał martwić się o nic więcej. Oni nie rozumieli. Dwa lata i zmienił się cały kierunek jego studiów. Wszystko było przestarzałe. Jego najlepsi asystenci prawdopodobnie skończyli studia i robili karierę, przekraczali granice, zmieniając świat. Tyle go ominęło. Te lata uczyniły go dinozaurem.

— To brzmi jak długi czas — powiedziała jedna z jego pielęgniarek, gdy sprawdzała jego parametry życiowe. — Ale twoja rodzina i wszyscy pracodawcy wiedzą, że miałeś wypadek. Dziekan powiedział, że możesz wrócić do pracy, kiedy będziesz gotowy. TARCZA nawet zadbała o twoje mieszkanie, kiedy byłeś w śpiączce.

— Co to jest TARCZA? — zapytał Sterns, ale pielęgniarka powiedziała mu, żeby skupił się na wyzdrowieniu, a następnie uzupełniła mu wodę przed wyjściem.

Szturchał i błądził palcami po bliźnie przecinającej jego czoło.

Prawie dwa tygodnie po przebudzeniu się Bruce i Curt wrócili. Sterns spojrzał na nich i powiedział.

— To nie jest szpital.

— To obiekt TARCZY — potwierdził Curt.

— Oraz… — Sterns próbował pozbyć się tego przerażającego uczucia paniki, które uciskało jego klatkę piersiową —… rządu. Zgadza się?

— Tak naprawdę nie spodziewałeś się niczego innego, prawda? — zapytał Bruce, próbując brzmieć uspokajająco. — I mówiłem ci.

— Coś się dzieje. — Sterns opuścił nogi z łóżka na podłogę. — Dlaczego obaj tak na mnie patrzycie? Chcecie mi coś powiedzieć, czy nie?

Mężczyźni wymienili spojrzenia i Sterns starał się panować nad sobą, kiedy Bruce powiedział:

— Prawda jest taka, że potrzebujemy twojej pomocy.

— Mojej pomocy?

— Tak. Muszę wiedzieć, czy pamiętasz formułę, której używałeś wcześniej do leczenia mnie.

Ręce Sternsa drgnęły, widział układający się stos atomów, litery i cyfry układające się we właściwej kolejności.

— Cóż, oczywiście — powiedział. — Chodzi o to, że mogę potrzebować odświeżenia w celu pobudzenia mojej pamięci, ale jestem prawie pewien, że przy odpowiednim sprzęcie mógłbym ją odtworzyć. Ale po co? Wszystko było przechowywane w laboratorium.

Bruce ze współczuciem spuścił wzrok i obniżył głos.

— Laboratorium zostało zniszczone w nocy, w której zdarzył się wypadek, Sam. Nie zostało nic z twojej surowicy ani danych, których użyłeś do jej stworzenia.

Zniszczone. Sterns poczuł ukłucie żalu z powodu godzin, które wraz z młodymi asystentami spędzili w tych czterech ścianach, łącząc ze sobą obudowy komputerów. Strata uderzyło go w sposób, którego się nie spodziewał.

— Razem z całą tą krwią, jak przypuszczam — powiedział cicho i niech go szlag trafi, jeśli Bruce nie wyglądał na winnego właśnie w tym momencie.

— Sam — powiedział łagodnie Curt. — Chcielibyśmy, żebyś pomógł nam odtworzyć to serum. Jest tu ktoś, kto rozpaczliwie je potrzebuje.

Jeśli było cokolwiek, co mogło ponownie skupić uwagę Sternsa, to była to wiadomość  o czającym się gdzieś w pobliżu zielonym stworze. Pamiętał, jak patrzył na Hulka leżącego na stole i przełknął ślinę. Zaczął się zbierać w kupę.

— Ten człowiek, którego zdjęcie mi pokazałeś — powiedział, z szeroko otwartymi oczami. — Jest tutaj? Przeżył?

Curt skinął głową.

— Zajmuję się jego sprawą już prawie dziewięć miesięcy — stwierdził. — Czasami jesteśmy w stanie przywrócić go do jego ludzkiego stanu, ale nigdy na długo. Efekt wciąż  się cofa. Byliśmy zmuszeni trzymać go na środkach uspokajających, gdy próbujemy rozwiązać ten problem, ale obawiam się, że tego nie zrobimy. Razem z Bruce’em mamy nadzieję, że pomożesz nam w tym, jeśli będziesz mógł.

— Uspokajających — powtórzył Sterns. To słowa docierało do niego i przez chwilę mógł przysiąc, że poczuł zrywanie szwów z głowy. Kiedy spojrzał na Bruce’a i Curta, ich twarze zdawały się rozmazywać, jakby patrzył na nich przez szkło. — Tak jak mnie? — zapytał, nie wiedząc, co robi. Chciał tylko zobaczyć ich miny.

— Nie — powiedział Bruce. Jego wyraz twarzy nie zmienił się. — Byłeś w śpiączce.

Curt spojrzał między nimi.

— Może to za wcześnie.

— Nie. — Sterns wziął głęboki oddech, aby pozbyć się uczucia paranoi i użył szafki nocnej, by wstać. — Nie, chcę pomóc, jeśli mogę. — Nawet się uśmiechnął. — Mogę go zobaczyć? Z bliska?

OoO

Sterns dostał fartuch do noszenia i po krótkim proteście pozwolił Bruce’owi posadzić się na wózku inwalidzkim, na którym przemierzył bazę. Dopiero wtedy Sterns zdał sobie sprawę, że zobaczył przebłyski błękitu przez małe okienka.

— Jesteśmy na łodzi?

— Na oceanie — potwierdził Bruce. — Ale nie jest to dokładnie łódź.

Przeszli przez silnie strzeżony punkt kontrolny i weszli do laboratorium. Sternsowi opadła szczęka i nie był w stanie złapać tchu przez tak długi czas, że prawie zemdlał.

Stwory przed nim – nie tylko ohyda, którą widział na tablecie Bruce’a, ale jeszcze dwa, każdy z nich zamknięty w wielkich szklanych cylindrach pełnych bladych płynów. Żaden z nich nie wyglądał szczególnie podobnie, z wyjątkiem wielkości. Jeden był niejasno gadzi z plamistymi, czerwonymi łuskami, a drugi odziany w płytki z kości, jakich Sterns nigdy na oczy nie widział. To było jak przebywanie w muzeum hollywoodzkich potworów i mógł tylko gapić się od jednego do drugiego, a jego umysł eksplodował możliwościami.

— Są… trzy — wyjąkał, gdy był w stanie mówić. Zapomniał o wszystkim, przez co przeszedł i zeskoczył z wózka inwalidzkiego. — Trzy! Pokazałeś mi tego, ale… Mój Boże, są wspaniałe. — Kilku naukowców stojących w różnych miejscach w pomieszczeniu, wszyscy oni spojrzeli na Sternsa w zdezorientowaniu, gdy podbiegł do pierwszego cylindra i przycisnął dłonie do szkła. — Spójrz na ten poziom mutacji! Spójrz na tę strukturę kości! Ten jeden rodzaj wygląda jak ty, Bruce, ale to… Czy oni w ogóle są ludźmi? To znaczy, byli pierwotnie ludźmi? Rząd nie eksperymentował na gadach?

Curt niezręcznie odchrząknął, ale nie miał okazji się odezwać.

— Wszyscy są ludźmi — powiedział Bruce. — Wciąż są ludźmi. Emil Blonsky, Norman Osborn i Justin Hammer.

— Chwila, poczekaj. — Sterns zostawił jedną rękę na komorze, gdy spojrzał przez ramię. — Ten Norman Osborn?

— To długa historia.

— Cóż, tak! Tak, to musi być długa historia. — Sterns podszedł do cylindra z Osbornem i postukał w szkło. — Niezwykłe. I przez cały ten czas byli na lekach uspokajających? — Zmarszczył brwi, patrząc na różne czujniki i rurki przymocowane do twarzy, klatki piersiowej i nadgarstków Osborna, takich samych jak u pozostałej dwójki. — Przez całe dwa lata?

— Tych dwóch nie było tu tak długo, jak Blonsky — powiedział Curt, idąc obok niego. — I nie zostali poddani działaniu tej samej surowicy. Ale Blonsky… — Curt zaprowadził go z powrotem do pierwszej komory. — Proces, przez który przeszedł, był bardzo podobny do procesu Bruce’a, dlatego mamy nadzieję, że będziesz w stanie pomóc. Jeśli istnieje jakiś sposób, aby zmodyfikować twoją formułę, aby powstrzymać go przed ponownym przekształceniem to…

— Co za strata — mruknął Sterns, ale potem poczuł Bruce’a za plecami i potrząsnął głową. — Wiem, że mogę odtworzyć moją formułę — potwierdził. — To tylko kwestia odpowiedniego sprzętu, którego… z pewnością, wygląda na to, że masz go tu dużo. Możemy to zrobić. — Skinął bardziej do siebie niż do nich. — Po prostu daj mi miejsce do pracy.

Curt westchnął.

— Jest jeszcze jedna rzecz — powiedział.

Sterns skrzywił się, słysząc jego ton.

— Zawsze jest, czyż nie?

— Nie mamy zbyt wiele czasu.

— To znaczy?

— Fundusze na ten projekt zostały obcięte — wyjaśnił Bruce z bezradną powagą, którą wszyscy trzej tak dobrze rozumieli. — Sama baza jest wycofana z użycia, więc wszystko tutaj  jest dzielone i wysyłane do innych obiektów. — Bruce potrząsnął głową. — Uważają, że dalsze prace nad nimi nie są warte pieniędzy i wysiłku. Jeśli nie możemy zademonstrować jakiś postępów do końca miesiąca…

— Nie warte… — Sterns spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Nie warte? Największy postęp biologii molekularnej człowieka od stulecia i nie jest to tego warte? — Sterns wymownie wskazał na cylindry za nimi. — Czy oni nie zdają sobie sprawy, jak to jest ważne, ilu rzeczy moglibyśmy się od nich nauczyć?

— Nie potrzebuję tego — usłyszał głos od strony wejścia. Sterns spojrzał i przez chwilę myślał, że miał przewidzenia, gdy podszedł do niego wysoki mężczyzna w długim czarnym płaszczu i przepasce na oku. — Doktorze Sterns — powiedział. — Wiem, że wiele pan przeszedł, a to musi być dość szokujące dla pana. Doceniam pańską chęć współpracy z nami.

Wyciągnął rękę, a Sterns uścisnął ją, aby upewnić się, że był prawdziwy.

— Przepraszam, kim pan jest…?

— Nick Fury. Ci „oni” o których właśnie pan mówił. — Sterns wyprostował się, ale nic nie zdążył powiedzieć, ponieważ Fury kontynuował: — Rozumiem pańskie obawy, doktorze, ale ci mężczyźni są niebezpieczni. Trzymano ich pod wpływem środków uspokajających z ważnych powodów. Zmarnowaliśmy dużo czasu i pieniędzy, próbując rozwiązać ten problem, ale nic nie osiągnęliśmy. Musimy iść dalej.

Wargi Sterna zadrżały w odpowiedzi. Już stanięcie na nogi przyprawiało go o zawrotu głowy i nie był w stanie dać Fury’emu wykładu, kiedy był w tak niestabilnym stanie.

— Chwila. Gdzie oni pójdą? Co się z nimi stanie?

— Norman Osborn trafi do Oscorp — powiedział Fury. — Już się zgodzili. Pozostała dwójka zostanie przeniesiona do bezpiecznej Lodówki.

— Lodówka? – Sterns zachwiał się na nogach. Ledwo zauważył, kiedy Bruce chwycił go za łokieć, żeby go podtrzymać. — Zamierza pan ich po prostu zamknąć i zapomnieć o tym? Jakby nie istnieli… jakby nie byli nawet ludźmi?

— Przykro mi to mówić, ale nie dali nam żadnej innej opcji.

— Ale oni… nie może pan… — Sterns potarł głowę z frustracji, wszystko zaczęło się rozmywać, ale kiedy jeden z techników przysunął wózek inwalidzki, zignorował go. — Są ważni. Spójrz na nich. Jest tak dużo…

— Sam — powiedział Bruce, biorąc Sternsa za ramię. — To nie są obiekty, od których możemy się uczyć, to nasi pacjenci. Wszystko, co możemy teraz dla nich zrobić, to skupić się na próbie pomocy im w czasie, który nam pozostał.

Sterns wciąż kręcił głową. Chciał również nakrzyczeć na Bruce’a, ale nie miał na to sił. Wciąż myślał o punkcikach światła gwiazd przedostających się przez pęknięcia w jego czaszce. W końcu pozwolił Bruce’owi pomóc sobie usiąść na wózku inwalidzkim. Pochylił się, próbując stłumić nagły, pulsujący ból ze skroni.

— Dyrektorze Fury — powiedział cicho Curt. — Czy może pan dać nam chwilę?

— Wszystko w waszych rękach, doktorzy.

Drzwi otworzyły się i ponownie zamknęły. Sterns trzymał głowę spuszczoną, oddychając równomiernie przez nos, podczas gdy otaczający ich technicy wracali do pracy. Kiedy Curt dotknął jego ramienia, wzdrygnął się.

— Przepraszam — powiedział Curt. — Wiem, że wiele od ciebie wymagamy, Sam. Ale rozumiesz, jak to działa.

— Tak. — Sterns zaśmiał się gorzko. — Tak, rozumiem. Złota zasada. — Potrząsnął głową po raz ostatni, a potem zdecydował, że więcej nie będzie tego robił. Sprawiało to, że jego wzrok stawał się rozmyty. Kilko mrugnięć oczyściło ponownie jego wizję. — Chyba będziemy musieli tylko uzyskać szybkie wyniki.

— Możemy zacząć jutro, jeśli teraz nie jesteś na siłach — zaproponował Bruce. — Razem z Curtem…

— Potrzebuję tylko miejsca do pracy — odpowiedział Sterns. — Jestem gotowy do pracy.

OoO

Dwadzieścia cztery godziny później trójka mężczyzn patrzyła, jak preparat Sternsa wlewała się w żyły Blonsky’ego.

Zmiana nastąpiła dość szybko. W ciągu trzydziestu sekund od podania ostatniej kropli potężne ciało Blonky’ego zaczęło drżeć w cylindrze. Jego kończyny skręcały się w mimowolnych skurczach mięśni, a tętno przyspieszyło. Curt nerwowo obserwował odczyt jego funkcji życiowych, a Bruce skrzywił się z empatią, ale Sterns uważnie obserwował całą przemianę. Widział to już wcześniej z Hulkiem. Chciał, aby jego drugie wspomnienie było znacznie wyraźniejsze.

Stopniowo Blonsky kurczył się. Jego skóra mocno dopasowała się do ludzkiej sylwetki i wygładziła wystające kości. Trzy minuty później w cylindrze unosił się tylko mężczyzna. Bezwłosy i blady. Sterns zbliżył się o krok, żeby przyjrzeć się jego twarzy.

— Udało się — mruknął, czując jednocześnie ulgę i rozczarowanie, widząc olbrzyma sprowadzonego do takiego stanu. Blonsky wydawał się w przyzwoitej kondycji fizycznej, biorąc pod uwagę jego okoliczności, ale był mniejszy, niż oczekiwał Sterns. — Spójrz na to. W końcu nie jest wyższy od Bruce’a.

Curt odetchnął z ulgą, ale Bruce już kręcił głową.

— Tak, ale teraz jest najtrudniejsza część. Jak długo taki pozostanie?

— W naszych poprzednich próbach cofał się, ilekroć próbowaliśmy go wybudzić — poinformował Curt. — Najdłuższy okres, kiedy był przytomny od przybycia tutaj, to osiem minut. O ile nam wiadomo, jest znacznie bardziej wrażliwy niż ty, Bruce. Najmniejszy bodziec emocjonalny jest w stanie sprawić, że się przemieni.

Sterns wreszcie odwrócił się od cylindra.

— Czy nie powiedziałeś wcześniej, że wyzwalaczem jest złość?

— Tak jest dla mnie — powiedział Bruce, marszczył brwi patrząc na Blonsky’ego, unoszącego się w cylindrze. — Ale to nie znaczy, że dla niego jest tak samo. Gniew, strach, zmieszanie. Wszystko lub kilka rzeczy może wywołać u niego przemianę.

Sterns z roztargnieniem potarł czoło.

— A co jeśli… stępimy to wszystko? — zasugerował. — Wystarczająco długo, żebyśmy mogli z nim chwilę porozmawiać? — Wzruszył ramionami. — Nie musiałyby być nawet na receptę.

Jego półuśmieszek przyniósł mu dezaprobatę ze strony Curta.

— Chcesz go naćpać?

— Musiałby być nafaszerowany narkotykami, aż do utraty jakichkolwiek uczuć — powiedział Bruce. — Jeśli to jedyny sposób na utrzymanie go w ludzkiej postaci, równie dobrze możemy go po prostu zostawić nieprzytomnego. — Kiedy zdał sobie sprawę, że obaj mężczyźni się na niego gapią, prychnął. — Żyłem z tym przez prawie siedem lat… próbowałem wszystkiego.

— Więc co zadziałało? — Sterns podszedł bliżej, uważnie obserwując Bruce’a. Nie wiedział, czy byłby w stanie stwierdzić, czy Bruce kłamie. — Jesteś dużo spokojniejszy, niż pamiętam, biorąc pod uwagę, że otaczają nas ci sami agenci rządowi, przed którymi ostatnio uciekałeś. Powiedziałeś, że nie jesteś wyleczony, ale funkcjonujesz.

— To było… — Bruce potarł nos. Czy się rumienił. — To kombinacja rzeczy. Mechanizmy radzenia sobie. Ale przede wszystkim… Myślę, że można by to nazwać terapią.

Curt rzucił mu dziwne spojrzenie, którego Sterns nie potrafił zinterpretować, po czym odchrząknął.

— Tak, cóż, niestety nie mamy czasu, aby pozwolić kapitanowi Blonsky’emu na taką terapię — powiedział. — Na razie najlepsze, co możemy zrobić, to podać jakiś środek przeciwlękowy i spróbować go obudzić. Może teraz, gdy mamy pod ręką kompletne serum Sternsa, wystarczy to, by był stabilny.

— Tak, warto spróbować.

Sterns wrócił do cylindra. Utrzymywać go w stabilnym stanie – pomyślał. – Po co? Gdzie on pójdzie po tym? Spojrzał na pozostałych dwóch pacjentów. Nawet jeśli to zadziała, to co się stanie z którymkolwiek z nich?

W ciągu kilku godzin eksperyment został skonstruowany. Blonsky, nadal będący pod wpływem leków uspokajających, został wysuszony i ubrany w szpitalną koszulę. Położyli go na łóżku pośrodku mocno ufortyfikowanego pokoju, z jasnymi światłami i kamerami dookoła, obserwując, jak drży we śnie. Wszyscy mówili, że jest pod wpływem zbyt silnych leków, by mógł śnić, ale Stern nie był tego taki pewien. Siedział na swoim wózku inwalidzkim po drugiej stronie szklanej ściany z Bruce’em obok niego, podczas gdy Curt i jego asystent poprawiali ustawienia urządzeń w pokoju, które były gotowe do pompowania w Blonsky’ego formuły Sternsa w razie jakichkolwiek nieszczęsnych okoliczności.

— Chyba nie sądzisz, że można go wyleczyć? — zapytał Sterns.

Czuł, że Bruce na niego patrzył, ale nie podniósł głowy.

— Nie — powiedział Bruce. — Jego krew jest nasycona promieniowaniem niemalże tak silnie jak moja. Wątpię, żeby kiedykolwiek całkowicie się go pozbył.

— Ale jest szansa, że mógłby nauczyć się kontrolować, tak jak ty? To znaczy, właśnie o to chodzi. Powód, dla którego został stworzony.

Bruce westchnął.

— Niezupełnie. Jak już mówiłem, próbowaliśmy odtworzyć superżołnierza. — W pokoju Curt kończył już swoje poprawki i zasygnalizował, że są prawie gotowi do rozpoczęcia. — Blonsky nigdy nie miał tak skończyć.

Sterns zacisnął usta.

— Ale gdybyś mógł to kontrolować, czy to…

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 108 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1144
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] EmptySob 13 Lut 2021, 14:36

— Sam, nie rozmawiajmy teraz.

W końcu Sterns spojrzał na niego i nie mógł powiedzieć, że podobał mu się wyraz twarzy Bruce’a. Jak na gust Sternsa był trochę zbyt gorzki. Ale eksperyment się zaczynał, więc po prostu przesunął się na wózku i spojrzał do przodu.

Pozostali technicy opuścili pokój, pozostawiając Curta samego z Blonsky’m. Poinstruował asystenta, by zaczynał. Bruce i Sterns pochylili się do przodu, patrząc na wyniki. Oczekiwanie sprawiało, że wydawało się, że minęły wieki, ale w końcu Blonsky zaczął wiercić się na łóżku z cichym jękiem. Jego oczy otworzyły się i rozejrzał się dookoła w niewyraźnym zmieszaniu.

— Kapitanie Blonsky — powiedział łagodnie Curt. Jego cichy głos dochodził na zewnątrz z głośników. — Dzień dobry. Dobrze, że jesteś przytomny.

Blonsky próbował się poruszyć, ale jego ramiona nie uniosły się. Sterns skrzywił się z empatią.

— Gdzie ja jestem? — mruknął Blonsky. — Kim jesteś?

— Doktor Curt Connors — przedstawił się. — I jesteś w wojskowej placówce medycznej. Nie martw się jednak, nie jesteś ranny. Przez chwilę możesz być ospały, ale to minie. Czy odczuwasz jakikolwiek ból?

Brwi Blonsky’ego zmarszczyły się, kiedy się zastanawiał. Coś w jego ściągniętej twarzy przyciągnęło uwagę Sternsa, który stwierdził, że wstaje z wózka inwalidzkiego.

— Nie — powiedział Blonsky. — Nie czuję żadnego bólu. — Próbował zobaczyć więcej pokoju, ale wysiłek w to włożony wyczerpał go. — Obudziłem się wcześniej. Pamiętam cię.

— Tak, zgadza się. Co jeszcze pamiętasz?

Sterns nie zdawał sobie sprawy, jak napięty był, dopóki Bruce nie dotknął jego ramienia.

— Sam? Wszystko w porządku?

Ale Sterns był myślami tysiące mil stąd, słysząc tłukące się szkło i coś ciasnego, owijające się wokół jego szyi. Ostre krawędzie głosu Blonsky’ego sprawiły, że poczuł mrowienie w opuszkach palców.

— Pamiętam go — mruknął Sterns, patrząc, jak ręce Blonsku’ego zaciskają się na pościeli. — Był w tamtym laboratorium, on… — Skrzywił się. — Uderzył mnie.

— Pamiętam… miasto — powiedział Blonsky. — Byliśmy w Nowym Jorku. Coś się wydarzyło, prawda? Generał, on… — Wyraz twarzy Blonsky’ego nagle stał się surowszy, chociaż nadal wyglądał na bardziej zdezorientowanego niż cokolwiek innego. — Gdzie jest generał Ross? Jest tutaj? Przydzielił mi zadanie.

Sterns poruszył się, zanim zorientował się co robi. Bruce sięgnął po niego, ale zareagował za późno. Sterns stał już przy drzwiach, wpadając do pokoju. Curt przestraszył się, ale starał się tego nie okazywać.

— Doktorze Sterns…

Sterns przeszedł obok niego, aż do łóżka Blonsky’ego. Z bliska uzyskał większą pewność. Pamiętał go.

— Kapitanie — powiedział nagle zdyszany. — Czy pamiętasz mnie?

Blonsky spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.

— Co?

— Nazywam się Samuel Sterns z Empire State University. — Kiedy wyglądało na to, że Curt rozważał interwencję, Sterns dał mu znak, żeby się wycofał. — To zadanie, które wykonywałeś, prowadziło cię do mojego laboratorium w college’u. Pamiętasz? Jestem prawie pewien, że skręciłeś mi kark.

W przekrwionych oczach Blonsky’ego powoli było widoczne, że go rozpoznaje.

— Byłeś tam?

— Tak… tak, oczywiście, że tam byłem. — Pomimo spojrzenia Curta na siebie, chwycił Blonsky’ego za rękę i mocno ją ścisnął. — Pamiętasz, co się stało w laboratorium? Coś nam się stało. Musisz pamiętać, co to było.

— Coś się zdarzyło — powtórzył Blonsky, próbując usiąść.

Curt chwycił Sternsa za łokieć, ale nie mógł go powstrzymać.

— Kapitanie, proszę! — upierał się. — Musisz pamiętać, co się z nami stało!

— Sam, wystarczy — powiedział ostro Curt, a potem jeden z techników wrócił, pomagając mu odciągnąć Sternsa od łóżka. — Nie pomaga to kapitanowi Blonsky’emu.

— Poczekaj… dajcie mi chwilę. — Sterns walczył, ale nie dość mocno, kiedy ciągnięto go w stronę otwartych drzwi. — Po prostu pozwólcie mu odpowiedzieć na pytanie!

Technicy wypchnęli Sternsa z pokoju; zatoczył się do tyłu. Upadłby, gdyby nie Bruce, który go podtrzymał, ale jego uwaga wciąż była skupiona na osobach w drugim pokoju. Wyraz twarzy Blonsky’ego zmienił się. Wpatrywał się w otwarte drzwi pokoju z szeroko otwartymi oczami, ale jego wzrok był skupiony. Nie wyglądał na złego. Spojrzał na Bruce’a z niemal niecierpliwym rozpoznaniem, a potem jego skóra zaczęła zielenieć, zaczynając od policzków, jakby to była parodia rumieńca.

Bruce prawie podskoczył do pobliskiego panelu sterowania, włączając alarm bezpieczeństwa. Curt kazał wszystkim wyjść. Sterns został, aby obserwować. Nie odwrócił wzroku, gdy Blonsky rósł na łóżku, jego szczęka rozciągała się na kościstych wypustkach, a ramiona rozszerzały się. Widział drugą postać Blonsky’ego, przyglądał się jej zza szyby przez wiele godzin, ale obserwowanie z pierwszej ręki, jak nabiera kształtów było inne. To było upokarzające i radosne oraz nie trwało wystarczająco długo.

Serum wpompowane do żył Blonsky’ego powstrzymało jego przemianę, zanim osiągnął sto pięćdziesiąt kilogramów. Sapał i wił się na łóżku, rozciągając szpitalną koszulę, aż wreszcie opadł na plecy z syczącym wdechem. Zieleń opuściła jego ciało i wkrótce znów stał się mniej umięśniony i ludzki.

Wszyscy ostrożnie zajrzeli do pokoju. Kiedy najważniejsze odczyty Blonsky’ego całkowicie się wyrównały, Bruce westchnął.

— Cholera, Sam.

Sterns również odetchnął. Jego głowa pulsowała, jakby pod czaszką znajdowały się cewki Tesli.

— Widziałem to już — mruknął, wskazując drżącym palcem na drzemiącego Blonsky’ego. Pamiętam. Zmienił się w laboratorium. Byłem tam… zobaczyłem to jako pierwszy!

— Myślałem, że zgodziliśmy się na zmniejszenie bodźców emocjonalnych — powiedział ze złością Curt.

— To nie ja… to był on. — Sterns pomachał w stronę Bruce’a. — Przynajmniej cię rozpoznał.

— Dlatego mieliśmy pozostać na zewnątrz — powiedział Bruce.

— Jak miałem uzyskać od niego jakieś odpowiedzi będąc poza pokojem?

Curt westchnął z irytacją.

— Tu nie chodzi o ciebie.

— Chodzi tu o mnie! — krzyknął Sterns. — Tak jest, ponieważ obaj wciąż coś przede mną ukrywacie… coś, co przydarzyło mi się w laboratorium. Jemu i mnie… i jak mam się dowiedzieć, co to było, jeśli nie od niego? — Złapał Curta za łokieć. — Obudź go z powrotem. Tym razem będę się zachowywać, po prostu…

— Sam, musisz się uspokoić — powiedział Bruce, rozdzielając mężczyzn. — Nie ukrywamy niczego przed tobą. Doznałeś urazu głowy, to wszystko. Wiem, jak frustrujące jest mieć luki w pamięci, ale jaką to robi teraz różnicę? Naprawdę musisz usłyszeć, jak rzucił cię przez cały pokój? Zburzył budynek, w którym byłeś? Bo tylko tyle może ci powiedzieć.

Sterns wzdrygnął się. Spojrzał z Bruce’a na Curta, na techników poruszających się w pobliżu i poczuł, jakby spadły na niego stare cegły z budynku college’u. Pamiętał górującego nad nim Blonsky’ego, obrzydliwość, jaką się stał i roztrzaskane szkło dookoła. Ale to nie sprawiło, że Bruce miał rację. Trzeba było dowiedzieć się więcej. Mógł posmakować tego z tyłu gardła, wyczuć, jak przesuwa się pod powierzchnią jego skóry. Był inny. Choćby przez chwilę, był kimś więcej.

Próbował to powiedzieć, ale wtedy jakaś kobieta podbiegła do nich mówiąc:

— Doktorze Connors, to pan Osborn.

OoO

— W porządku, panowie — powiedział dyrektor Fury opierając ręce na stole. — Najwyższy czas, żeby ktoś mi wyjaśnił, o co chodzi z Normanem Osbornem.

— Na razie jest tak stabilny, jak tylko jest to teraz możliwe — powiedział Curt, gdy Sterns wyrzucił lateksowe rękawiczki. — Ale jego wątroba prawie zniknęła, to samo dotyczy jego nerek i jelita cienkiego. Prawdopodobnie nie będzie w stanie oddychać przez respirator, nawet jeśli będzie przytomny. Moja surowica po prostu nie wystarczy, by naprawić uszkodzenia spowodowane na tym etapie.

— Uszkodzenia od czego dokładnie, doktorze?

Sterns dołączył do nich przy stole, chociaż nie mógł powstrzymać się od spojrzenia przez okno obserwacyjne na laboratorium. Osborna wyjęto z cylindra i położona na stole, na jedynej płaskiej powierzchni służącej za łóżko, które mogło utrzymać ciężar jaszczurki. Technicy nawet nie zadali sobie trudu, by go związać.

— Stan pana Osborna jest niezwykle rzadki — wyjaśniał Curt. — Wiele lat temu jego lekarze zdiagnozowali u niego postać genetycznej retrowirusowej hiperplazji.

— Co jest śmieszne — stwierdził Sterns. Curt spojrzał na niego ostro, ale Sterns tylko wzruszył ramionami. — Co? Może nie jestem lekarzem specjalizującym się w tym, ale nawet ja wiem, że to nie jest dokładna diagnoza medyczna.

— Zdaję sobie sprawę, że nie jest to dokładne określenie, ale cała firma Oscorp spędziła prawie dwadzieścia lat, używała tego odniesienia do zbadania choroby pana Osborna.

— Ach, cóż. — Sterns przewrócił oczami. — Nic dziwnego, że nikt nie mógł znaleźć lekarstwa.

Curt zirytował się, starając się wyglądać tak, jakby nie był zirytowany.

— Sam. Proszę.

Fury spojrzał między nimi.

— Czyżbym wyczuwał jakieś napięcie?

Sterns ponownie wzruszył ramionami.

— Jeśli doktor Connors nie chce mojego wkładu w tę sprawę, jestem gotów wrócić do pracy nad kapitanem Blonsky’m — powiedział.

— Bruce sobie z tym radzi i to z dobrego powodu.

— Czy jest coś, co powinienem wiedzieć? — zapytał niecierpliwie Fury.

Curt zdjął okulary i przetarł oczy.

— Mogę to później wyjaśnić, dyrektorze Fury — powiedział. — Na razie skupmy się na panu Osbornie.

Sterns poczuł ciepło w uszach. Miał dość unikania tej sprawy, ale było jasne, że w najbliższym czasie nikt nie będzie z nim szczery. Może przekonanie dyrektora Fury’ego, że wiedział, o czym mówi, przynajmniej wzmocni jego pozycję.

— Tak, kontynuujmy — powiedział. Zwrócił się do Fury’ego. — Dyrektorze Fury, czy wie pan o retrowirusach? A może konkretniej o retrowirusach endogennych?

— Obawiam się, że nie — powiedział Fury, najwyraźniej bardzo chętny do pójścia dalej.

Sterns oparł łokcie o stół.

— Retrowirusy są bardzo powszechne — zaczął, zdeterminowany, by zignorować krzywiącego się obok niego Curta. — Atakują komórki, rozmnażają swoje DNA, na przykład taki HIV. Ale endogenny retrowirus jest już w organizmie, w ludzkim kodzie genetycznym. Osiem procent ludzkiego kodu genetycznego składa się z retrowirusów, które zostały zasymilowane w naszym DNA dosłownie miliony lat temu. Są nieaktywne… nie rozmnażają się. Jeśli chodzi o współczesną naukę, ich zaangażowanie w codzienne funkcjonowanie organizmu ludzkiego ogranicza się co najwyżej do… produkcji niektórych białek. Ale! Ale… — Nie mógł powstrzymać się, by nie machnąć palcem, jakby to miało podnieść znaczenie, tego co powie. — Istnieje kilka nowszych badań nad niektórymi rodzinami tych retrowirusów, które są aktywne. Nie są aktywne reprodukcyjnie, ale mogą być powiązane z chorobami i niepełnosprawnościami, takimi jak ALS i schizofrenia.

— Zakładam, że jest to istotne — powiedział Fury.

— Cóż, tak to… proszę posłuchać. Ten człowiek tam. — Sterns wskazał na okno, na Normana Osborna. — To co go zabija, to prawdopodobnie pierwsza aktywna replikacja wirusa HERV w historii ludzkości. To naprawdę niezwykłe… nawet niemożliwe. Powiedzmy to sobie szczerze, jest to tak samo dziwaczne z medycznego punktu widzenia, jak fakt, że on walczy z tym zmieniając się w gigantyczną jaszczurkę. Właściwie to może nawet dla niego działać, ponieważ to wirus dinozaura sprzed miliarda lat temu przejął jego DNA!

— Retrowirus — odezwał się Curt — przeszedł przez całą swoją rodzinę, co powoduje niekontrolowaną replikację jego komórek w obszarach ciała, w których nie powinien być. A zatem genetyczna hiperplazja retrowirusów.

Sterns westchnął.

— Tak, ale ujmując to w ten sposób, całkowicie błędnie interpretuje się, to co… reprezentuje w odniesieniu do nauk medycznych.

— Ale określenie jest dokładne.

— To nie ryba pływająca w wodach ze szkodliwymi bakteriami. — Fury patrzył na nich, nie będąc pod wrażeniem, więc Sterns z powrotem zwrócił się do niego. — Dyrektorze Fury, to jest bezprecedensowe. Mówimy o milionach lat ewolucji tworzącej idealne warunki genetyczne do reaktywacji tego wirusa. To choroba rodzinna... To nauka wspierająca bliżej niż kiedykolwiek koncepcję losu.

Fury potrząsnął głową, chociaż wyglądał, jakby w końcu zrozumiał znaczenie tego.

— Twierdzi pan, że go nie uratuje.

Sterns nieco spuścił z tonu. Spojrzał ponownie przez okno.

— Nie. Nie możemy nic zrobić poza przepisaniem całego jego… istnienia, mniej więcej. Co prawdopodobnie moglibyśmy zrobić, ale nie w czasie, który mu pozostał.

— Być może uda nam się obudzić go po raz ostatni — powiedział Curt. Jego ponury ton sprawił, że Sterns poczuł się winny za swój entuzjazm. Na chwilę zapomniał, że ich pacjent był szefem Curta od ponad dziesięciu lat. — Ale jego układ nerwowy jest upośledzony. Jego narządy wewnętrzne ledwo się trzymają. Nie ma żadnej korzyści z dawania mu teraz większej ilości mojego preparatu. Zostało mu tylko kilka godzin.

— Powiadomię Oscorp. — Fury zamilkł, marszcząc brwi. — Doktorzy, bądźmy tu brutalnie szczerzy. Czy potraficie wymyślić nieodparty powód, by nie pozwolić Oscorpowi na dostęp do ciała Osborna po jego śmierci? Nie ma możliwości, by zrobili coś z waszego „wirusa dinozaura”?

— Jak myślisz, czym naprawdę jest Oscorp? — zapytał urażony Curt, ale Sterns tylko pokręcił głową.

— Naprawdę nie mogą nic z tym zrobić — powiedział. — To nie jest zaraźliwe. Niech go mają, jak najbardziej. Może dowiedzą się czegoś o tych HERVs. Może da się to wykorzystać, by pomóc ludziom, poznać nasze własne DNA. Bóg wie, że nie poświęcicie mu akademickiej uwagi, na jaką zasługuję — szydził.

Fury spojrzał na niego tak ostro wzrokiem mówiącym: „Nie zadzieraj ze mną”, że Sterns nie byłby zdziwiony, gdyby ćwiczył spojrzenie przed lustrem.

— Jest pan pewien, że nie da się przekazać tego wirusa innym ludziom? Nie chcę być winny najnowszej broni biologicznej Osborna.

— Nie będzie tak. Naprawdę. Tak jak powiedziałem, wirus jest bardzo specyficzny pod względem genetycznym. Nie przyniesie nikomu żadnych korzyści. — Sterns wzruszył ramionami. — Chyba, że Osborn miał jakieś dzieci.

OoO

Harry Osborn był wszystkim, czym Sterns wyobrażał sobie, że będzie.

Wszedł na pokład lotniskowca w towarzystwie prawników, biurokratów, ochrony, a wszystko odbywało się pod czujnym okiem agentów Fury’ego. Wszyscy byli ubrani w garnitury, które prawdopodobnie kosztowały tyle, ile roczna pensja Sternsa na uniwersytecie. Pełniący obowiązki dyrektora generalnego, pan Menken wyglądał na szczególnie bezdusznego, jak każdy inny posiadający pieniądze. Sterns wstydziłby się prosić go o fundusze. Sprawił, że skóra Sternsa ścierpła.

Sam Harry nie wyglądał tak okropnie. Przybierał odważną minę, ale nie można było ukryć napięcia pod spodem. Udręczonej irytacji kogoś, kto idzie na przerażające spotkanie. Sterns darzył go dużym współczuciem. Jego własny ojciec miał na niego podobny wpływ, gdy był w tym wieku.

— Harry — przywitał go Curt. Uścisnął dłoń młodzieńca, a potem jego towarzysza. — Panie Menken. Cieszę się, że mogliście przybyć. To jest doktor Samuel Sterns. Pomagał w sprawie pana Osborna.

Sterns uścisnął im ręce, chociaż wiedział, że żaden z nich nie był nim zainteresowany. Nie mógł mieć im tego za złe.

— Przepraszam, że nie mogłem zrobić więcej.

— Więc to jest to? — zapytał Harry, usilnie starając się wyglądać, jakby go to nie obchodziło. — On umiera?

Curt skrzywił się ze współczuciem.

— Tak, Harry. Obawiam się, że nie zostało mu wiele czasu, ale jest przytomny i czeka na ciebie. — Wskazał na drugi koniec laboratorium, które było odgrodzone zasłonami w desperackiej próbie zachowania prywatności. — Proszę tędy.

Curt ruszył pierwszy, kładąc delikatnie dłoń na łokciu Harry’ego. Reszta poszła za nimi, z wyjątkiem Donalda Menkena, który zwlekał wystarczająco długo, by rzucić Sternsowi dziwne spojrzenie.

— Doktor Sterns, prawda? — powiedział. — Nie wygląda pan na jednego z pracowników TARCZY.

Sterns włożył ręce do kieszeni fartucha laboratoryjnego.

— Dziękuję.

Usta Menkena zadrżały lekko w kącikach, chociaż Sterns wątpił, czy był w ogóle zdolny do prawdziwego rozbawienia.

— Czy mogę zapytać, w jaki sposób został pan włączony do sprawy pana Osborna?

Sterns nie miał zbytniej pokerowej twarzy, ale starał się nie wyglądać na interesującego.

— Byłem pacjentem, który akurat był na pokładzie — powiedział. — Doktor Connors poprosił mnie o pomoc.

Maken jeszcze chwilę wpatrywał się w niego, po czym odwrócił się i dołączył do swoich towarzyszy.

— Cóż — powiedział. — Dziękuję za pański wysiłek. — Nie czekając na odpowiedź odszedł.

Świetnie – pomyślał Sterns, wpatrując się ze skrzywieniem w jego plecy. Teraz Oscorp rozpocznie badania nade mną.

Był zajęty, gdy świta Oscorp kończyła swoje interesy. Poświadczenia bezpieczeństwa uniemożliwiały mu sprawdzenie stanu Blonsky’ego, ale nadal był w stanie uzyskać dostęp do plików Hammera i przeczytał jak najwięcej o incydentach na Expo i Manhattanie oraz o spekulacjach dotyczących tego, na co Hammer się naraził. To wszystko było dość wciągające i prawie nie zauważył, kiedy prawie godzinę później Harry Osborn wyłonił się zza zasłon. Jego oczy były zaczerwienione, ale plecy miał proste, gdy zaciągnął za sobą materiał stanowiący grobowiec. Sterns obserwował go przez chwilę. Reszta mężczyzn również wyszła, ale trzymali się blisko siebie, rozmawiając ściszonymi głosami z Curtem o tym, jak najlepiej zachować i przetransportować ciało. Wydawali się nie zwracać na Harry’ego zbytniej uwagi, kiedy ten wycofał się na drugi koniec laboratorium.

Sterns poszedł za nim. Czuł się do tego zmuszony, chociaż na początku nie zdawał sobie sprawy, dlaczego. Ale kiedy podszedł do Harry’ego z lewej strony i zobaczył urazę oraz strach w jego suchych oczach, nagle wiedział.

— Harry — powiedział. — Powiedzieli ci?

Harry nie spojrzał na niego.

— Masz na myśli, czy powiedzieli mi, co go zabiło? — zapytał gorzko. — Czy powiedzieli mi, że ja też umieram?

Sterns skrzywił się. Biolodzy molekularni nie mieli prawdziwej potrzeby by rozwijać maniery, a sam wiedział, że nie był przygotowany do zaoferowania słów pocieszenia. Zerknął za siebie. Curt ich zauważył i wyglądało na to, że próbował uwolnić się do Menkena, żeby do nich podejść. Sterns miał tylko chwilę, żeby powiedzieć, co myślał.

— Nie zrozum tego źle — powiedział Sterns — ale ludzie, z którymi pracujesz w Oscorp, to banda kutasów. — Harry w końcu na niego spojrzał. — W każdym razie, kiedy Curta już tam nie ma. Z tego, co wiem, leczyli twojego tatę przez dwadzieścia lat i nadal nie uznają tego, z czym mają do czynienia. Jeśli chcesz to pokonać, nie możesz polegać tylko na nich.

Harry wpatrywał się w niego, gdzieś pomiędzy niedowierzaniem a złością.

— Mój ojciec właśnie umarł — powiedział — i ubiegasz się o pracę?

To była straszna reakcja, ale Sterns nie mógł powstrzymać parsknięcia.

— Nie. Nie to miałem na myśli.

— Sam? — Curt już zmierzał do nich, a Menken i reszta szli za nim.

Sterns udawał, że go nie słyszy.

— Chodzi mi o to — kontynuował szybko — że widziałem kilka szalonych rzeczy w ciągu ostatnich kilku dni i wiem na pewno, że jest sposób, aby to pokonać. Jest, okej? Więc jeśli w jakimkolwiek momencie jeden z tych kutasów powie, że zrobili wszystko, co w ich mocy, przyjdź do mnie.

Curt w końcu dotarł do nich i dotknął ramienia Sternsa.

— Czy wszystko w porządku? — zapytał.

Sterns cofnął się o krok. Harry nie wyglądał na specjalnie przekonanego, ale zrobił, co mógł.

— Jestem Sam Sterns — przedstawił się ponownie. — Pracuję na Empire State University. I… — wyciągnął rękę — przyjmij moje kondolencje.

Harry spojrzał na dłoń, wpatrując się w nią na chwilę, jakby nie miał zamiaru jej zaakceptować, ale w końcu ją uścisnął.

— Dziękuję — mruknął i skinąwszy głową swoim towarzyszom, wyszli.

Curt zaczekał, aż agenci TARCZY wyprowadzą ich z pokoju, aby zapytać:

— O czym rozmawialiście?

— O niczym. — Sterns wzruszył ramionami. — Lepiej pójdźmy wcześniej spać, skoro jutro zaczynamy z wielkim facetem — powiedział.

OoO

Wczesnym rankiem następnego dnia Sterns, Curt i ich przydzieleni pracownicy stali wokół wielkiego, szklanego cylindra, w którym znajdował się Justin Hammer, obserwując, jak do jego żył pompowane jest bladoniebieskie serum.

W przeciwieństwie do Blonsky’ego, nie zauważyli żadnej natychmiastowej reakcji. Przez pierwsze dziewięćdziesiąt sekund Hammer nie drgnął. Potem, bez ostrzeżenia, jego kościste ramię wystrzeliło do przodu i uderzyło w szkło z siłą, która wstrząsnęła całym pojemnikiem. Zaczął wymachiwać nogami i miotać się, a jego szponiaste dłonie machały we wnętrzu więzienia. Technicy wpadli w panikę, ale Curt zmusił ich do uspokojenia się, machając do wszystkich, aż po kolejnych dziewięćdziesięciu sekundach walka Hammera osłabła i ostatecznie skończyła się.

Sterns pozostał przy konsoli, obserwując odczyty ze skanu aktywności mózgu Hammera. Potrząsnął głową.

— To nie było celowe działanie. Nie odzyskał przytomności — powiedział, gdy wszyscy pracowali sprawdzając, czy rurki i czujniki nadal są podłączone do pacjenta. — Na wypadek, gdybyście się zastanawiali.

Kiedy upewnili się, że Hammer był zabezpieczony, Curt podszedł do niego.

— Wygląda na to, że nie miało to żadnego wpływu na jego mutację — powiedział. — Nawet na jego muskulaturę pod zbroją. Być może będziemy musieli zacząć od zera.

— Jesteś pewien, że nie mamy nic na temat surowicy, którą sobie wstrzyknął? — zapytał Sterns. — Próbki, formuły? Czegokolwiek?

— Nic. Hammer upewnił się, że usunie wszelkie zapisy na temat tego, jak zostało stworzone, zanim uciekł. — Westchnął. — Bruce podejrzewał, że promienie Vita mogły stabilizować tak mocno jego mutację, że nie można jej teraz odwrócić. To tak, jakby jego własne komórki nie pamiętały, czym były wcześniej.

— Albo są szczęśliwsze w ten sposób — stwierdził Sterns. Wezwał jednego z koordynujących agentów. — Jest jeszcze kilka rzeczy, które możemy wypróbować. Jeszcze się nie poddaję.

Kiedy byli gotowi do następnego tekstu, przybył Bruce.

— Blonsky jest stabilny — poinformował ich, odczuwając ulgę. — A przynajmniej tak stabilny, jak zawsze. Fury sądzi, że są gotowi przenieść go do Lodówki.

— Lodówka — powtórzył Sterns. — To brzmi złowieszczo.

— To więzienie — wyjaśnił Curt. — Dla ludzi, którzy wymagają większego bezpieczeństwa niż oferują przeciętne więzienia. — Zwrócił się do Bruce’a. — Czy rzeczywiście znalazłeś sposób na stłumienie mutacji?

Bruce potrząsnął głową.

— Niezupełnie, ale wymyśliliśmy mieszankę, która powstrzyma go przed denerwowaniem się. To wystarczy, by trzymać go w Lodówce.

Sterns przygryzł wargę. Wiedział, że lepiej nie naciskać, ale i tak to zrobił.

— Wystarczające, czyli mimo wszystkiego odurzyłeś go, aż do statusu roślinki — powiedział.

— Nie jest rośliną — odpowiedział szybko Bruce. — Jest… spokojny. Bardzo spokojny. — Kiedy Sterns nadal się na niego gapił, westchnął. — Rozumiem, jak się czujesz, Sam. Naprawdę. Ja również nie chciałem tego dla niego, ale to najlepsze, co możemy zrobić. Jeśli nie możemy go wyleczyć, uspokojenie go jest naszą jedyną opcją.

— Nie… rozumiem. — Sterns potarł twarz i wrócił do konsoli. — Rozumiem. Skoncentrujmy się po prostu na Hammerze, ponieważ „spokojny” nie jest teraz dla niego nawet opcją.

Spróbowali ponownie. Wpompowali poprawione serum do żył Hammera, obserwując, jak wije się i walczy, a potem nic. Ani jedna kostna płytka nie ustąpiła, a aktywność jego mózgu nigdy się nie zmieniła.

— Poszedł za daleko — powiedział Curt. — Nie mamy żadnego sposobu na obejście tego problemu. Jeśli posuniemy się dalej, przyniesie to więcej szkody niż pożytku.

— Wciąż mamy czas — powiedział Sam, nie podnosząc wzroku znad swoich odczytów. — Wiem, że gdybyśmy mieli więcej czasu, to moglibyśmy coś znaleźć.

— W jakim celu? — Tym razem to Bruce znalazł się przy nim. — Nawet gdybyśmy dokonali niemożliwego i ponownie uczynilibyśmy go świadomym, funkcjonującym człowiekiem, to wróciłby tylko do więzienia. To dosłownie ostatnia rzecz, jakiej chciałby.

Sam kręcił raz po raz głową.

— Nie wiesz tego… Nie wiesz, czego by chciał.

— Sam, mówimy o człowieku, który był skłonny wybrać śmierć zamiast więzienia. Jeśli resztę życia spędzi śpiąc…

Ale Sam wciąż kręcił zaprzeczająco głową.

— Mówisz to tylko dlatego, że próbował cię zabić.

Bruce westchnął z irytacją.

— Mówisz tak, jakby nie miało to związku z…

— Nie ma! — Sam odwrócił się i musiał wyglądać w tym momencie jak ktoś niepoczytalny, ponieważ Bruce i Curt cofnęli się o krok. — Nie ma znaczenia, co zrobił wcześniej! — Sam krzyczał na nich, wszystkie jego nerwy były w strzępach. — Nie ma znaczenia, co myślisz, że by chciał… Nie ma nawet znaczenia, czego on chce! Kogo to obchodzi, czy pójdzie do więzienia? Wystarczy spojrzeć na niego, bo… na litość boską, wasza dwójka jest niemożliwa. Spójrzcie, czym jest! — Machnął dobitnie w kierunku cylindra, gdy asystenci i technicy w pokoju odwrócili się, by na nich spojrzeć. Kiedy wydawało się, że nikt nie rozumie tego, co miał na myśli, podszedł bliżej i uderzył ręką w szybę. — Spójrz, kim on jest — nalegał. — Czy taka struktura kości istnieje w naturze? Nie! Oczywiście, że nie istnieje! Ten człowiek jest cudem, nie rozumiecie tego? — Podszedł szybko do najbliższej konsoli i znalazł plik Hammera, przeglądając zdjęcia i informacje, po czym zatrzymał się na przerobionej fotografii Justina Hammera i Tony’ego Starka. — Justin Hammer przez całą swoją karierę próbował być Starkiem. Nie powiedziałeś mi tego wcześniej, Bruce? Ale nie mógł, chociaż próbował, a potem wstrzyknął sobie to.. to coś. — Pogrążony w własnym podnieceniu, mówił dalej. — I spójrz, czym się stał. To cholerna zbroja Iron Mana wykonana z ludzkiej kości. Nie rozumiesz? — Wszyscy się na niego gapili. Technicy byli zdezorientowani i zaciekawieni, ale miny Bruce’a i Curta były bardziej ponure i protekcjonalnie współczujące. Stern obrócił się do nich, chwytając Bruce’a za ramię, który napiął się pod jego mocnym uściskiem. Biorąc głęboki oddech, był w stanie ponownie ściszyć głos. — Mówimy o umyślnej, świadomej mutacji — powiedział z całą należną powagą. — Wstrzyknął sobie wywar wiedźmy ze strasznych rzeczy, które według wszelkich praw powinny go zabić. Ale on nie tylko przeżył… ujarzmił to. Dzięki temu stał się dokładnie tym, czego chciał przez cały czas. Nie stał się niekontrolowanym potworem złożonym z wściekłości, nie dinozaurem umierającym na starą chorobę, ale potężnym robotem stworzonym przez człowieka. To, co zrobił przez przypadek, może być kluczem otwierającym całą ewolucję. Pomyślcie o istotach, którymi ludzie mogli się stać, wykutymi z ich własnych woli i wyobraźni. To niesamowite! To zmienia świat! Nie możecie sobie tego wyobrazić?

— Mogę — powiedział Bruce, ale wyraz jego twarzy był nadal niewzruszony. Delikatnie zdjął ręce Sternsa z ramion. — Wyobrażam to sobie i to mnie przeraża. — Sterns spojrzał na niego oniemiały, więc kontynuował: — Sam, jesteś genialny — stwierdził. — I pomogłeś mi, kiedy nikt inny nie chciał lub nie mógł… Nigdy tego nie zapomnę, ale nie myślisz w większym kontekście o konsekwencjach tego, co tutaj robimy. To, co się stało z tymi mężczyznami, uczyniło ich niezwykle niebezpiecznymi. Nie chcę wiedzieć, co wstrzyknął w siebie Hammer ani żeby kiedykolwiek zostało to użyte ponownie. Chcę, żeby nigdy nikogo nie skrzywdził, a jeśli nie możemy upewnić się, że tego nie zrobi, to leczenie go… — Ścisnął dłonie Sternsa i puścił je. — Powiem Fury’emu, że skończyliśmy. Mogą szykować Hammera do umieszczenia go w bezpiecznym miejscu.

— Poczekaj. — Kiedy Bruce zaczął odchodzić, Sterns chciał go gonić, ale został zatrzymany przez Curta. — Poczekaj, nie możesz tego zrobić — powiedział, ale nagłe zawroty głowy sprawiły, że Curt mógł go z łatwością powstrzymać. — Nie możesz… to człowiek, na litość boską, amerykański obywatel! Nie możesz go po prostu pogrzebać żywcem!

— Sam — powiedział łagodnie Curt, trzymając go w miejscu. — Sam, nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Tak będzie lepiej.

— Lepiej? — Sterns w końcu wyrwał się Curtowi, ale Bruce do tego czasu odszedł. Wszyscy w laboratorium gapili się na niego. Ich oczy świeciły w laboratoryjnym oświetleniu, a kiedy odwrócili się, wokół rozbrzmiały szepty. Żaden z nich nie rozumiał. Niemal widział, jak plotki krążą między nimi jak neuroprzekaźniki, a on był jedyną martwą komórką, która dryfowała wokół. Nie należał do nich. Nawet Curt u jego boku stał się nagle obcy. — Jestem tobą naprawdę rozczarowany — powiedział do Curta, czując mdłości. — Ty, Bruce i wszyscy w tym pokoju, którzy twierdzą, że obchodzi ich nauka, wiedza…

Czyjaś ręką złapała go za ramię od tyłu. Próbował się obrócić, ale zachwiał się na nogach i nowo przybyły musiał go ustabilizować. Był to jeden z agentów Fury’ego. Łysy facet w okularach, na którego Sterns ledwo zwracał uwagę w trakcie ich obrad.

— Doktorze Sterns — powiedział spokojnie. — Odprowadzę pana do pańskiego pokoju. — Spojrzał obok Sternsa. — Nie ma pan chyba nic przeciwko temu, doktorze Connors?

Curt westchnął głęboko.

— Dziękuję, Jasper. Myślę, że tak będzie najlepiej.

Sterns chciał odpowiedzieć, że Curt nie miał prawa niczego oceniać, ale coraz bardziej współczujące spojrzenia wszystkich męczyły go. Potrząsając tylko głową, pozwolił agentowi wyprowadzić się z laboratorium. Gęsia skórka pokrywała jego skórę, a umysł był niespójny od wstrętu i frustracji. Chciał spać. Chciał wrócić do domu… Jego normalne życie nigdy nie wydawało się tak odległe.

— Doktorze Sterns — powiedział agent — nazywam się Jasper Sitwell. Słyszałem, co pan tam mówił.

Stern nie miał siły, by przewrócić oczami.

— Ta… w porządku. I?

Kolejna para agentów minęła ich idąc w drugą stronę i Sitwell czekał, aż znajdą się poza zasięgiem słuchu, aby kontynuować:

— Miał pan rację — powiedział bardziej konspiracyjnym tonem. — Od samego początku Fury nigdy nie miał zamiaru pozwolić im odejść. Nie chodziło o to, żeby im pomóc ani czegoś się nauczyć… chodziło po prostu o ułatwienie w pozbyciu się ich.

Sterns wyprostował się, zwracając znacznie większą uwagę na słowa agenta. Weszli do korytarza prowadzącego do kwatery Sternsa.

— Cóż. Jego życzenie się spełniło. Jeden nie żyje, drugi idzie do więzienia, a trzeci zostanie pogrzebany, tak jak chciał. — Prychnął. — Pomogłem w tym.

Dotarli do pokoju Sternsa. Sam spodziewał się, że zostanie odprowadzony do drzwi, a agent odejdzie, ale Sitwell wszedł razem z nim do środka.

— Od początku przydzielono mnie do sprawy Hammera — powiedział mu Sitwell. — Będę omawiał szczegóły dotyczące transferu, kiedy nadejdzie czas. Prawdopodobnie będzie to dzisiejszego wieczoru. — Zawahał się przez chwilę. — Myślę, że powinien pan być przy tym.

Sterns rzucił swój fartuch laboratoryjny na krzesło.

— Dlaczego? Chce pan, żebym przyjrzał się z bliska w trumnie, do której go włożyli? — Potrząsnął zdecydowanie głową. — Największy postęp w mojej dziedzinie od dwudziestu lat, a oni spuszczają to do toalety. Pieprzeni tchórze.

Sitwell ponownie dotknął jego ramienia. Sterns miał już dość tego i prawie odepchnął rękę, ale zatrzymał się, gdy zobaczył wyraz twarzy mężczyzny.

— Doktorze Sterns — powiedział spokojnie Sitwell — chcę, żeby pan tam był.

Sterns nie był zwolennikiem tajnych wiadomości, ale coś w skupieniu się Sitwella na nim sprawiło, że jego pierś zacisnęła się w zrozumieniu. Jego serce zabiło szybciej i to trochę rozjaśniło mu w głowie. W tym momencie tak naprawdę nic nie rozumiał, nie mógł nawet odgadnąć, jakie były intencje Sitwella, ale ten go przekonał. Prawie mimowolnie skinął głową.

— W porządku. — Sterns zdjął dłoń z jego ramienia, a następnie mocno ją ścisnął. — Po prostu powiedz mi, kiedy i gdzie.

OoO

Curt stał przed cylindrem Hammera, z opuszczonymi ramionami, patrząc, jak nieszczęsna bestia śpi dalej. Pomyślał o tym, jak łatwo to on mógł być w takim stanie oraz jaką czuł ulgę, że nie był, jakby był winny z powodu tego uczucia. Ale nie było sensu rozwodzić się nad losem. Mieli tylko jedną drogę, którą mogli wybrać.

— Nigdy nic nie moglibyśmy dla niego zrobić — powiedział stojący obok niego Bruce. — Komora Vita-ray zbyt dobrze rezonowała z jego mutacją, by mogła ona zostać kiedykolwiek odwrócona. Przynajmniej nie jest świadomy tego, co się z nim stało.

Curt wpatrywał się w Hammera nieco dłużej.

— Czy uważasz, że powinniśmy powiedzieć Samowi prawdę? — zapytał.

— Nie — powiedział natychmiast Bruce. — Gdyby wiedział, spróbowałby to powtórzyć. Jego ciekawość zawsze była silniejsza niż zdrowy rozsądek. — Spojrzał z powagę na Curta. — Proszę, Curt, nic mu nie mów.

— Nie zamierzam, po prostu… — westchnął. — Miał rację. Również jestem nami rozczarowany.

Bruce nie spieszył się z odpowiedzią.

— Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy — powiedział, jakby sam siebie przekonywał. — Może moglibyśmy zrobić więcej, mając więcej czasu, pieniędzy i sprzętu, ale… to nie nasza wina, że TARCZA z nich zrezygnowała.

— Złota zasada — zgodził się Curt.

Bruce cofnął się o krok.

— Chodź, przygotujemy go.

Odwrócili się, mając zamiar zająć się przygotowaniami do przenosin.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 108 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1144
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] EmptyPon 15 Lut 2021, 12:15

Rozdział 3: Śmierć Normana Osborna

Norman Osborn zmarł w swoim domu 19 marca 2013 roku po długiej walce z rakiem płuc.

Przynajmniej tak podawały wiadomości. Peter już trzy dni wcześniej odebrał telefon od Bruce’a zawierający prawdziwe szczegóły niezwykłej śmierci Osborna. Nie wiedział wtedy, jak przyjąć te wiadomości i nadal nie wiedział, oglądając telewizję w kawiarni, gdzie prezenter z godnością opowiadał o bogatym życiu Normana Osborna i jego wkładzie w naukę. Wiadomość ciążyła mu i chciał się wycofać na dachy, by zaczerpnąć świeżego powietrza i oczyścić umysł.

Jeśli Norman Osborn nie żył, to prawda umarła wraz z nim.

Rozbrzmiał dzwonek telefonu komórkowego i Peter od razu, wiedział, kto dzwonił. Odebrał.

— Hej, ciociu May.

— Peter. — Jej głos był ostrożny i współczujący. Doceniał, jak dobrze go znała. — Właśnie oglądam wiadomości na temat pana Osborna.

— Taaaa. — Peter chwycił swoją torbę na książki i futerał na aparat. Nie miał ochoty dopijać kawy i nie miał powodu, żeby zostać tutaj dłużej. — To dziwne, co nie? Minęło tyle czasu, odkąd… Chyba w końcu nadszedł jego czas.

— Wszystko w porządku? — zapytała delikatnie. — Wiem, że miałeś nadzieję…

Peter skrzywił się, wyrzucając swój kubek do kosza.

— Tak, nic mi nie jest. Wszystko w porządku. Prawdopodobnie tak jest lepiej. — Przeczesał dłonią włosy, jakby to pomagało mu uporządkować myśli. — Wiem już, co zrobił. Nie sądzę, żeby skłonienie go do przyznania się, że zabił moich rodziców, rzeczywiście poprawiłoby mi samopoczucie.

— Pracuję teraz, ale jeśli chcesz przyjść…

— Nie, naprawdę nic mi nie jest, ciociu May. — Peter skierował się do wyjścia. — Może kiedy Bruce wróci z helicarriera, będzie miał mi coś do powiedzenia. Ale jeśli nie… w porządku. Do zobaczenia na piątkowej kolacji. Możemy wtedy porozmawiać.

— Oczywiście. — May wydała z siebie cichy, pełen sympatii odgłos. — Biedaczysko. Wygląda na tak zmęczonego.

— Co?

Peter spojrzał z powrotem na telewizor. Wiadomości zawierały fragmenty z wcześniejszego wywiadu z nowo mianowanym dyrektorem generalnym Oscorp - Harry’m Osbornem.

Peter zatrzymał się. Ostatni raz, kiedy widział Harry’ego Osborna prawie rok temu, to była to reklama, by kliknąć na witrynę internetową. Harry Osborn odmówił komentarza na temat kryzysu Oscorp - powiedział prezenter. Wcześniej starał się nie zastanawiać nad tym za bardzo, zbyt pochłonięty następstwami szaleństwa Hammera. Ale ciocia May miała rację. Pod drogim garniturem i wypielęgnowany włosami przyjaciel z dzieciństwa Petera wyglądał na wyczerpanego.

— Pamiętam, jak przyszedł na przyjęcie z okazji twoich siódmych urodzin — kontynuowała ciocia May. — Czy nie dał ci teleskopu? Co się z nim stało?

— Nie… — Ktoś uderzył Petera w ramię, przypominając mu, że stał tuż przed drzwiami. Potrząsając głową, w końcu wyszedł na zewnątrz. — Nie wiem — przyznał. — Nie pamiętam, kiedy ostatnio go widziałem. — Zszedł z chodnika i nagle nie wiedział, co ze sobą zrobić. — Czuję się teraz jak chuj. Właśnie myślałem o tym, że Osborn dostał to, na co zasłużył, ale Harry… właśnie stracił tatę.

— Peter, nie bądź dla siebie surowy — powiedziała ciocia May. — Śmierć może być skomplikowana.

— Tak… — Peter wziął głęboki oddech. — Muszę iść, ciociu May. Ale później porozmawiamy, dobrze? Dzięki za telefon.

— Zawsze jestem tutaj, jeśli chcesz porozmawiać — powiedziała May. — Kocham cię, Peter.

— Ja również cię kocham.

Peter rozłączył się i schował telefon. Rozejrzał się wokół nadal nie wiedząc, co zrobić. Minęło wiele lat, odkąd poświęcił chwilę, by pomyśleć poważniej o Harry’m Osbornie i nagle nie mógł wyrzucić go z głowy. Harry odwieziony limuzyną na jego siódme urodziny. Harry zdzierający swoje kolana, aż do krwi. Harry w kącie pokoju, pośpiesznie czytający komiks, gdy wiedział, że jego ojciec nie pochwala takiej rozrywki, podczas gdy Peter kończył projekt naukowy. Harry, skulony obok niego w rogu szkolnego boiska, kiedy Peter nie chciał, aby inne dzieci widziały, jak płakał.

Prawdopodobnie nawet mnie nie pamięta - pomyślał Peter, wpatrując się w znak Oscorp widoczny tylko przez szczeliny między budynkami w porannej panoramie miasta. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio go widziałem. To musiało być w szkole, jakiś czas po pogrzebie. Zanim się zorientował, jego stopy poniosły go do przodu. Po tym jego tata nie pozwolił mu się ze mną zobaczyć. Myślę, że teraz ma sens to, czemu tak postąpił. Ale to nie tak, że to wina Harry’ego. Zaczął iść szybciej. I tak nigdy nie dogadywał się ze swoim tatą. Ale teraz, kiedy Osborn nie żyje…

Peter wkroczył w alejkę w poszukiwaniu wygodnego skrótu. Prawdopodobnie nawet mnie nie pamięta - pomyślał ponownie, ale i tak szedł dalej, aż dotarł do budynku Oscorp.

OoO

— Harry.

Harry obserwował miasto z góry. Patrzył, jak maleńkie samochody tłoczą się na ulicach daleko w dole. Cienie samolotów poruszających się po budynkach i światło słoneczne odbijające się od rzeki w oddali. Przypomniał sobie, jak po raz pierwszy wpuszczono go do gabinetu. Podbiegł do szyby, przyciskając się do niej tylko po to, by zdać sobie sprawę, że jego entuzjazm był źle widziany. Norman wolał stać oddalony, z założonymi rękami, w postawie, którą Harry często próbował naśladować. W tamtym czasie myślał, że tak musiał czuć się król, obserwujący swoje królestwo. Co za absurd.

Donald Menken stanął za nim i po chwili odczekania, aby zostać zauważonym, co skończyło się niepowodzeniem, dotknął ramienia Harry’ego.

— Harry — powiedział ponownie.

— Rak płuc — odpowiedział sucho Harry. — To naprawdę najlepsze, co mogliśmy wymyślić?

Menken westchnął.

— Harry, nie możesz po prostu wyjść w środku posiedzenia zarządu.

— Rozumiem, dlaczego nie mogliśmy powiedzieć wszystkim prawdy — ciągnął Harry. — Trudno ujawnić jedną część prawdy zachowując w tajemnicy drugą. Oczywiście, jeśli okaże się, że jestem…

— Możemy o tym wszystkim porozmawiać, ale wszyscy czekają…

— Skończyliśmy — przerwał Harry. — Rozumiem, jak to działa. Jestem pewien, że ty i twoi przyjaciele byliście w stanie wziąć udział w wielu interesujących projektach pobocznych, podczas gdy mój tata był zajęty umieraniem. Pomyślałeś, że teraz gdy Junior jest w mieście, wy wszyscy stajecie się opiekunami. — Odwrócił się od okna. — Nie zamierzam siedzieć przy stole, podczas gdy wszyscy obrażacie moją inteligencję, okłamując mnie. Drogi, stary tatko powiedział mi, co robiliście. Jeśli nie jesteście przygotowani na włączenie mnie do tego, nie rozumiem dlaczego powinienem tracić czas na udawanie, że ktokolwiek z was jest dla mnie ważny.

Menken zmierzył go spojrzeniem, które prawdopodobnie zaszczepiało strach w ludziach, którzy dla niego pracowali. To nie zadziałało w przypadku Harry’ego.

— Harry…

— Panie Osborn — przypomniał mu surowo Harry.

Uśmiech Menkena był tak wymuszony, że Harry nie byłby zaskoczony, gdyby jego zaciśnięte zęby zmieniły się w diamenty.

— Panie Osborn, jak mogę pana włączyć, skoro nie uczestniczy pan w posiedzeniach zarządu?

Harry zadrwił.

— Proszę cię, Donald, obaj wiemy, że gdyby to, co się tu naprawdę dzieje, dotarło do tej sali konferencyjnej, nie byłoby Oscorpu. — Zrobił krok do tyłu. — Chcę, żebyś tam wrócił — powiedział — i poinformował wszystkich, że ich zadanie na dzisiaj polega na pójściu do biura i samodzielnym zdecydowaniu, czy chcą zachować swoje tajemnice, czy zachować pracę. – Przesadnie wzruszył ramionami. – Ponieważ naprawdę nie mogą już robić obu tych rzeczy.

— Har… — Menken przyłapał się w samą porę. Z grymasem poprawił się. — Nie wie pan, o czym mówi, proszę pana — powiedział, a kiedy Harry zaczął iść w stronę drzwi, poszedł za nim. — Co dokładnie chce pan usłyszeć, o czym jeszcze pan nie wie? Pański ojciec już udostępnił panu księgi.

— Zrobił to. — Harry nie obejrzał się. — Dlatego lepiej przyznać się wcześniej niż później.

Słyszał, jak Menken szykował się do powiedzenia czegoś więcej, ale potem drzwi do biura otworzyły się i jego nowa asystentka Felicia wsunęła głowę do środka.

— Przepraszam, że przeszkadzam, panie Osborn — powiedziała. — Ale ma pan gościa.

— Może zaczekać — powiedział natychmiast Menken. — Nasza rozmowa jest ważniejsza.

Trzeba przyznać, że Felicia była niezrażona i skupiła się całkowicie na Harry’m.

— To osobisty gość, proszę pana. Czeka w holu.

Harry uśmiechnął się. Felicia dostanie podwyżkę.

— Dziękuję, Felicio. Udam się tam teraz. — Posłał Menkenowi surowy uśmiech zza ramienia. — To naprawdę coś — rzekł. — Wieżowiec z foyer na siedemdziesiątym piętrze.

Wargi Mankena zacisnęły się w niezadowoleniu. Dobór kolejnych słów zajął mu chwilę.

— Nie wiesz, z czym tak naprawdę masz do czynienia — ostrzegł. — Z kim masz do czynienia.

Uśmiech Harry’ego stwardniał.

— Już niedługo — obiecał i zostawił za sobą wściekłego Menkena. Felicia poprowadziła go do windy. — Czy naprawdę ktoś tam jest? — zapytał Harry, nie żeby mu na tym szczególnie zależało. — A może to tylko po to, żeby mnie uratować?

— Naprawdę ma pan gościa — odpowiedziała Felicia. — Nie był umówiony, ale nie miał pan żadnego innego spotkania, więc pomyślałam…

— Dobrze. — Harry skinął głową, gdy winda zawiozła ich na dół. — Gwoli ścisłości, masz moje pozwolenie na okłamywanie pana Menkena tak często, jak to konieczne.

Felicia próbowała się uśmiechnąć i jednocześnie zachować profesjonalizm.

— Tak, proszę pana.

Winda zatrzymała się i Harry wysiadł, przygotowując się na wszystko, co miało nadejść. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co znaczy „osobisty gość”, nie mówiąc już o tym, kto to mógł być. Zostali mu tylko konkurenci i przeciwnicy wewnątrz i na zewnątrz firmy oraz jeden sprzymierzeniec, któremu płacił pensję. Nikt inny nie mógł być wart jego czasu.

Ale wtedy Harry dotarł do szczytu małych schodów w holu i jego pierwsze spojrzenie na intruza sprawiło, że serce mu podskoczyło. Zatrzymał się, a wszystkie rozsądne myśli zniknęły mu z głowy na widok znajomej twarzy.

— Peter Parker…?

Peter uśmiechnął się z ulgą.

— Harry Osborn.

OoO

— Nie mogę w to uwierzyć — powiedział  wesołym tonem Harry, gdy szli brzegiem rzeki. — Wracam po tak długim czasie, a ty pracujesz dla wroga.

Peter roześmiał się.

— Stark nie jest „wrogiem”, Harry, jest dokładnie odwrotnie. Czy nie pokazują wiadomości z naszego kraju w Paryżu? A może byłeś zbyt zajęty umawianiem się z supermodelkami, żeby zauważyć, że nie tak dawno temu uratował prezydenta?

— Byłem bardzo zajęty supermodelkami — zapewnił go Harry. — Nie masz pojęcia, Pete. Są wyczerpujące. Ledwo doszedłem do siebie.

— Och, ty biedaku. Nie mogę sobie wyobrazić, przez co przeszedłeś przez te okropne modelki.

Nadal sobie żartowali, gdy dotarli do wody, opierając się o balustradę, jak dzieciaki, którymi byli, kiedy ostatnio się spotkali. Peter rozkoszował się uczuciem podziwu. Spodziewał się krótkiej i niezręcznej wymiany zdań, ukazania empatii, której nowo koronowany Harry Osborn nie raczyłby przyjąć. Był bardzo szczęśliwy, gdy okazało się, że się mylił.

— Ale poważnie — powiedział Harry — powinieneś zacząć pracować u mnie. Cokolwiek Stark ci płaci, mogę to podwoić.

Ramiona Petera zwisały nad balustradą, kiedy modlił się, żeby się nie zarumienić.

— Tu nie chodzi o pieniądze.

— A więc potrójnie. — Harry oparł się plecami o poręcz i przysunął się bliżej. — Daj spokój, czy to nie jest to, o czym zawsze rozmawialiśmy jako dzieci? Mogę ci nawet dać stare laboratorium twojego taty, jeśli chcesz. Może to mocno wkurzyć Mankena, ale kogo to obchodzi. Pieprzyć go.

— To jest… — Ta myśl nawet wcześniej nie przyszła mu do głowy i nie spodobała mu się. — Nie. Dziękuję, ale… jest pewien powód, dla którego nie mogę tego zrobić. Wiesz o tym.

Harry przytaknął z powagą.

— Tak, chyba masz rację. Przepraszam. — Wzruszył ramionami. — Byłoby miło mieć kogoś w tej cholernej Wieży, kto nie czeka, aby wbić mi nóż w plecy.

Peter skrzywił się ze współczuciem.

— Nie ułatwiają ci tego, prawda?

— Ani trochę. — Harry poruszył się niezręcznie. — Kusiło mnie, żeby zwolnić każdego z nich i zacząć od nowa. Ale myślę, że to nie do końca ich wina. — Potrząsnął głową. — Widząc, jak dobry przykład dał im mój ojciec.

Peter zmarszczył brwi. Ciocia May miała rację – pomyślał, patrząc jak ramiona Harry’ego opadają. Wygląda na zmęczonego. Ale nie wiedział, co może zaoferować, więc powiedział.

— Zrób to. Zatrudnij swoje supermodelki.

Wydawało się, że przynajmniej na razie to działało. Życie powróciło do oczu Harry’ego, gdy się roześmiał.

— Jeśli obronią swoje tytuły magistrów, to w krótkim czasie znów będę musiał sobie z nimi radzić – powiedział.

— Niektóre z nich mogą już być w drodze — zauważył Peter. — Nigdy nie wiesz.

— Tak, ale co z tobą? — Harry odwrócił się, by spojrzeć na niego uważniej. — Pracujesz dla Starka. Pewnie radzisz sobie całkiem nieźle. Masz dziewczynę?

Peter starał się nie krzywić. Raz jeszcze przyszło mu do głowy, że po tylu latach przerwy tak naprawdę wcale nie znał Harry’ego, a przynajmniej nie mógł całkowicie przewidzieć żadnej reakcji Harry’ego na wiele zaskakujących faktów dotyczących jego drugiej połówki.

— Właściwie… — powiedział z wahaniem, odchylając się do tyłu z rękami wciąż na balustradzie. Zdecydował, że nie chce kłamać. Nie o Bruce’ie. — Mam chłopaka.

Brwi Harry’ego uniosły się.

— Naprawdę?

— Tak. — Peter napiął się, im dłużej Harry wpatrywał się w niego, nie będąc w stanie zinterpretować jego miny. — Od prawie roku.

— Łał — stwierdził Harry, a Peter czekał z niepokojem, ale potem Harry uśmiechnął się. — Czy jest gorący?

Peter odetchnął z ulgi.

— O tak — potwierdził. — Jest, bardzo. — Zarumienił się. — Jest niesamowity.

— Ale rok, stary. Nie wyobrażam sobie nawet bycia z jedną osobą tak długo. — Uśmiech Harry’ego stał się figlarny. — W takim razie seks musi być całkiem niezły.

— Och… — prychnął Peter, gdy rumieniec dotarł do jego uszu. — To jest… — Bujał się w przód i w tył, aż w końcu powiedział: — Jest niesamowity niczym wybuch gwiazdy.

— Cóż, cholera, chcę go poznać.

— On… — Peter wiercił się na swoim miejscu. Ośmielony reakcją Harry’ego, miał ochotę wyrzucić z siebie wszystko, ale mógł wyobrazić sobie dezaprobatę Bruce’a.

— Jest bardzo prywatną osobą — powiedział ostrożnie Peter. — I cóż, jest starszy. — Widząc minę Harry’ego, szybko się poprawił. — Nie, wiesz jak stary, że stary, tylko, że starszy. I pracuje w Wieży… Moglibyśmy mieć kłopoty, gdyby inni wiedzieli. A ty jesteś Harry’m Osbornem. Nie sądzę, żeby był w porządku z…

Urwał, kuląc się z nikłym uśmiechem, gdy Harry nadal patrzył na niego niepewnie. Nagle oczy Harry’ego zaświeciły się.

— Pieprzysz się z Tony’m Starkiem?

Peter omal nie przechylił się przed balustradę.

— Co? Nie!

— Ponieważ to z pewnością wiele by wyjaśniało — ciągnął Harry, tak ożywiony, że Peter nie mógł stwierdzić, czy żartuje. — O tobie i o nim. Wiesz, zawsze zastanawiałem się…

— Nie — powiedział zdecydowanie Peter. — Nie. Daj spokój, nie jestem z…

— Ale poważnie, Pete, jeśli potrzebujesz sponsora, to mogę wpasować się w tę rolę.

— Harry, to nie…

— Powiedziałem potrojona, prawda?

W jego uśmiechu pojawiła się figlarność, która sprawiła, że Peter poczuł zawroty głowy.

— To nie tak — powiedział ponownie Peter. — Nazywa się Bruce. — Powstrzymał się przed powiedzeniem czegoś więcej. — I to jest wszystko, co ci ujawnię, przynajmniej dopóki go o to nie zapytam. Ponieważ nie sypiam z panem Starkiem, to nie wiem, czy mógłby zareagować spokojnie na przedstawienie dyrektora Oscorpu jednemu z jego najlepszych badaczy.

Ty również pracujesz dla Starka — zauważył Harry i chociaż wciąż się uśmiechał, to już się nie drażnił. — Nie będziesz mieć kłopotów będąc tutaj?

— Może. — Peter wzruszył ramionami. — A przynajmniej nie będę ich miał tak długo, dopóki się o tym nie dowie.

— Cóż — powiedział Harry, ponownie opierając się plecami o balustradę. — Nadal będę uważać, że pieprzysz się z Tony’m Starkiem, dopóki nie spotkam twojego „Bruce’a”. — Obserwował poważnie Petera, starając się wyglądać, jakby tego nie robił. — Zakładając, że jeszcze się spotkamy po tym.

Peter nie zdążył nawet pomyśleć o odpowiedzi, zanim sama wyszła z jego ust.

— Oczywiście. — Odwrócił się do Harry’ego i wyjął swoją komórkę. — Masz numer, pod którym będę mógł się z tobą skontaktować?

Harry wziął od niego telefon i wszedł w kontakty.

— Powinienem chyba wrócić, zanim Menken wyśle za mną ochronę — zażartował, wysyłając sobie sms-a, ale natychmiast stał się poważniejszy. — Ale dzięki, wiesz, za przyjście. Cieszę się, że mogłem cię zobaczyć.

— Tak. — Peter uśmiechnął się krzywo. — Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że nawet mnie pamiętasz. Ale cieszę się, że jesteś… że jesteś spoko. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować kogoś, z kim chciałbyś porozmawiać…

— Dzięki. — Harry oddał telefon. Milczał przez chwilę, debatując sam ze sobą, a Peter nawet nie wiedząc, o czym myślał, poczuł ukłucie współczucia. — Nie mogę teraz o tym rozmawiać — powiedział. — Ale prawdopodobnie kiedyś przyjmę tę propozycję.

— Jasne, stary. — Peter podał mu rękę. — W każdej chwili.

Harry potrząsnął nią. Jego uścisk był mocny, niemal desperacki, a potem przyciągnął Petera bliżej. Ale został w tej pozycji tylko przez chwilę, trzymając rękę mocno owiniętą wokół ramion Petera, zanim się odsunął.

— Dzięki — powiedział ponownie, cofając się. — Pozostańmy w kontakcie.

— Oczywiście. — Peter też się cofnął, choć niechętnie. Nienawidził rozstawać się, kiedy Harry wyglądał tak, jakby wciąż miał wiele rzeczy do powiedzenia. — Daj im popalić, Harry.

Harry uśmiechnął się szeroko.

— Tak zrobię — powiedział, a potem odwrócił się, sięgając po telefon.

Peter oparł się o poręcz, patrząc z napięciem w klatce piersiowej, jak Harry odchodzi. Osborn był dupkiem, ale nadal był tatą Harry’ego – pomyślał, wyciągając swój telefon. A teraz Harry musi posprzątać jego bałagan. To musi być trudne…

Wybrał kontakty i prawie bez zastanowienia zadzwonił. Dzwonek odezwał się dwa razy, zanim połączenie zostało odebrane.

— Peter?

— Hej, Bruce. — Peter oparł łokcie na barierce. — Kiedy będziesz w domu?

OoO

Kiedy Harry wrócił do budynku Oscorp, nie skierował się do sali konferencyjnej. Udał się prosto do swojego apartamentu na wyższych piętrach i powiedział Felicii, żeby nie przyjmowała żadnych gości. Nie, żeby Manken spodziewał się czegoś innego. Od dawna wiedział, co się zbliża.

— Wszyscy wiedzieliśmy, że skończy tak jak Norman — powiedział, poprawiając słuchawkę bluetooth, odchylając się do tyłu na krześle biurowym. — Arogancki, uparty. Zdesperowany. Tyle że on nie ma rozumu swojego ojca… ledwo zdobył dyplom. Rada będzie naciskać, żeby ustąpił w ciągu roku. Jestem tego pewien. Jest wiele miejsc, w których w razie potrzeby mogę go umieścić.

— Daj mu trochę luzu — powiedział mężczyzna po drugiej stronie połączenia. — Jest nastolatkiem. Jego stary nie żyje, a wszystko, co mu pozostało w tym okrutnym świecie, to imperium warte miliard dolarów i wyrok śmierci. Można go teraz ukształtować. Jeśli dobrze rozegrasz swoje karty, może zacząć na tobie polegać. Rozumiesz mnie?

Menken potrząsnął głową.

— Nic ode mnie będzie chciał. Nie znasz Osbornów, John.

— Cóż, może powinienem poznać. Wychowam dla ciebie tego małego śmiecia. Wiesz, to tylko kwestia motywacji. — Zaśmiał się. — Jeszcze lepiej będzie, jak wyślę Rainę. Ona jest lalką, Donny. Okręci go sobie wokół palca w mgnieniu oka.

— Okręci? — Menken zmarszczył brwi. — Naprawdę myślisz, że to konieczne? Możemy go odsunąć, zanim sprawy staną się… interesujące.

— Tak twierdzisz, ale nasz harmonogram cały czas się wydłuża. To nadchodzi szybciej niż myślisz.

— Naprawdę? Jak szybko? — Menken poczuł gęsią skórkę na karku, gdy na ekranie pojawił się komunikat. Zespół monitorujący wysłał mu raport po tym, jak Harry wrócił. — Myślałem, że incydent mandaryński dał nam więcej czasu.

— Wręcz przeciwnie… idziemy całą parą — powiedział z entuzjazmem Garret. — Top Brass uważa, że wszystko czego potrzebujemy, to jedno małe pchnięcie, aby ustawić ostatnie elementy na starcie. Pokochasz pokaz świateł, kolego. Gwarantuję ci to. Dopóki masz to, co obiecałeś — powiedział Garret z nagłym jadem. — Dla programu Centipede.

— Nie mogę ci dać tego, czego nie mam. — Menken przejrzał podsumowanie rozmowy Harry’ego ze swoim gościem. — Rozebraliśmy budynek na części… Nie ma jej tutaj. Jak już mówiłem, nic nie zostało z tej formuły. Nie jestem nawet pewien, dlaczego chciałbyś ją mieć, biorąc pod uwagę, jak niestabilna była.

Garret burknął poirytowany.

— W takim razie będziesz musiał wymyślić coś innego na wymianę, stary przyjacielu.

Menken przewinął do początku swojego raportu. Nazwisko gościa Harry’ego w końcu dotarło do niego.

— Peter Parker? — wymamrotał.

— Hmmm? Ktoś, kogo powinienem znać?

— Nie, przepraszam. To nikt ważny. Po prostu coś, o czym myślałem, że już się tym zajęliśmy. — Menken zamknął raport i znów się odchylił. — Nie mogę dostać tej formuły, ale mogę pożyczyć jednego z badaczy, którzy pomogli ją stworzyć — powiedział. — Doktor Debbie Glassen. Ma kilka śmiałych pomysłów, które moim zdaniem mogą cię zainteresować.

— Nie mogę się doczekać spotkania z nią. Ale posłuchaj, Donny. — Garret zniżył głos w ten zabójczo przyjazny sposób, który mu odpowiadał. — Zajmijcie się swoim dzieckiem, okej? Albo go przyprowadź, albo usuń? Nie robimy tu nic na pół łebka. Wiesz, co mam na myśli?

— O tak, wiem — potwierdził Menken. — Zajmę się tym.

— To właśnie chciałem usłyszeć. Miłego dnia, Donny. Będę w kontakcie.

— Ja również.

Menken ściągnął słuchawkę z ucha w chwili, gdy u jego drzwi pojawił się ochroniarz. Machnął w jego stronę.

— Dobra robota — powiedział. — Od teraz będzie to twoja praca. Harry nigdzie nie idzie i nie rozmawia bez mojej wiedzy. Rozumiesz?

Ochroniarz wyprostował się i skinął głową.

— Tak jest, proszę pana.

— Zwłaszcza z tym dzieciakiem Parkerem — dodał Menken. — Wątpię, czy może teraz wyrządzić jakąkolwiek krzywdę, ale nie możemy ryzykować, nie na tym etapie. Miej go na oku.

— Tak, proszę pana.

— Dobrze.

Odprawił mężczyznę, a następnie skupił ponownie uwagę na komputerze, otwierając plik Parkera. W końcu mógłby łatwiej wyeliminować chłopca i skończyć z tym, ale to stworzyłoby wiele niechcianego rozgłosu. Musiałby być ostrożny, przynajmniej do czasu, gdy wiedziałby na pewno, do czego naprawdę jest zdolny i jak bardzo przypomina swojego ojca.

OoO

Peter leżał na kanapie Bruce’a, przygotowując się do zbliżających się egzaminów, kiedy JARVIS doniósł, że na Wieży ląduje helikopter. Wbiegł po schodach i prawie rzucił się na lądowisko dla helikopterów, akurat w samą porę, by powitać wysiadającego Bruce’a. Udało mu się powstrzymać, dopóki nie znaleźli się w środku. Helikopter już odlatywał, kiedy rzucił się na mężczyznę, by w końcu go pocałować po tak długim czasie.

Bruce opuścił swoją torbę i objął Petera, chwytając go w talii w ciasnym i prawie potrzebującym uścisku, gdy odwzajemnił pocałunek. Jego ciche mamrotanie przyjemności brzmiało, jakby był wyczerpany.

— Mmmm, tęskniłem za tobą – powiedział.

— Och, hej, znam to uczucie — drażnił się Peter i ponownie pocałował Bruce’a. — Wyglądasz na zmęczonego. Trochę za późno, czy może powinniśmy zamówić kolację?

— Po prostu zejdźmy na dół — powiedział Bruce, choć wydawało się, że był niechętny, by go puścić. — Wszystko co zostało w lodówce, będzie dobre.

— Tak! — Peter pocałował go ostatni raz, a potem odsunął się. Chwycił torbę Bruce’a i mocno trzymając go za rękę, pociągnął go w stronę apartamentu. — Zostało trochę klopsików z tego wspaniałego koreańskiego lokalu, w którym razem z Gwen jedliśmy wczoraj kolację. Są niesamowite… pokochasz je. I możesz mi opowiedzieć, jak poszło.

Bruce skrzywił się, kiedy dotarli do windy, rozglądając się.

— Nie ma Tony’ego lub Pepper?

— Nie… są w Genewie czy w innym miejscu — powiedział Peter, wciągając ich do windy. — Wyjechali niedługo po tobie. Było cicho, gdy wszyscy odeszli. — Starał się nie pozwolić, by w jego głosie ujawniło się zbyt wiele emocji. — Gwen również wyjeżdża. Otrzymała stypendium na Oksfordzie. Medycyna molekularna. Czy to nie szalone?

— To fantastyczne — powiedział Bruce. — Dobrze, że jej się udało.

— Tak. Jestem z niej dumny. — Ale kiedy Peter spojrzał na Bruce’a, nie mógł się powstrzymywać swoich emocji. — Będę za nią tęsknić.

— Oczywiście.

Wysiedli z windy, a Peter porzucił torbę Bruce’a przy kanapie w drodze do kuchni.

— Nie przegapiłeś zbyt wiele — powiedział, grzebiąc w lodówce w poszukiwaniu resztek. — Kampus jest teraz całkiem szalony z powodu zbliżających się egzaminów. Myślę, że jestem na wyczerpaniu sił… — Zaśmiał się, przenosząc klopsiki na patelnię, aby je podgrzać. — To trochę śmieszne, denerwować się egzaminami po tym wszystkim, przez co już przeszedłem. Kiedy profesor Sloan zaczął omawiać to, co powinniśmy wiedzieć na egzaminach, prawie wyskoczyłem przez okno. Egzaminy będą brutalne.

— Nic ci nie będzie — zapewnił go Bruce. Wyjął z szafki dwa kubki i zaczął podgrzewać wodę na herbatę. — Pomogę ci przygotować się do egzaminów. Laboratorium może wytrzymać beze mnie jeszcze chwilę.

Peter rozpromienił się z wdzięczności.

— Miałem nadzieję, że to powiesz.

Zjedli resztki, swobodnie rozmawiając o zajęciach Petera i kilku wybrykach bohaterów, do których doszło podczas podróży Bruce’a na helicarrierze. Dopiero gdy skończyli jeść i przytulali się na kanapie, Bruce w końcu zaczął mówić szczegółowo o swojej podróży.

— Tak naprawdę nie wyszło tak, jak się tego spodziewałem — przyznał, wtulony w podłokietnik z Peterem częściowo owiniętym wokół niego. — Ostatecznie nie byliśmy w stanie w pełni odwrócić żadnej z ich mutacji. Ale Blonsky i Hammer zostali zabezpieczeni, a Osborn…

Jego grymas odpowiadał na każde pytanie, które Peter mógł mu zadać.

— Nie mogłeś zmusić go do mówienia? — zapytał Peter mimo wszystko.

— Nie. — Dłoń Bruce’a przycisnęła się mocniej do pleców Petera. — Przepraszam. Budzenie go do samego końca było zbyt ryzykowne, a… dla Curta było ważne, aby spędził te ostatnie chwile ze swoim synem.

Peter w poczuciu nagłego chłodu zacisnął swój uścisk.

— Był tam?

— Tak słyszałem. Nie było mnie wtedy w pobliżu. — Westchnął. — Najwyraźniej nie poszło tak dobrze. Musieli przekazać już wiadomości opinii publicznej. Prawdopodobnie ma przez to jeszcze trudniejsze chwile.

— Tak… — Peter wiercił się, rozważając swój następny kroku. W końcu podniósł się na łokciu, żeby zobaczyć reakcję Bruce’a. — Spotkałem go dzisiaj.

Bruce zamrugał, zmieszany.

— Spotkałeś kogo? — Zmarszczył brwi. — Spotkałeś się z Harry’m Osobornem?

— Tak, to… — Peter nagle pożałował, że nie spuścił głowy. Nie miał pojęcia, jaki wyraz twarzy przybrał. — Właściwie to trochę zabawne. Jesteśmy przyjaciółmi z dzieciństwa, dlatego poszedłem się z nim zobaczyć.

— Poszedłeś do Oscorp — powiedział, zaciskając palce na materiale koszulki Petera.

— Tak, ale było dobrze. — Kiedy Bruce nadal obserwował go z rosnącą troską, usiadł, opierając się o oparcie kanapy. — Nie patrz tak na mnie… byłem ostrożny. Chciałem tylko wiedzieć, jak mu się wiedzie, wiesz, skoro… wiem, przez co przechodzi.

Bruce wyglądał, jakby zamierzał protestować, ale potem poddał się, przecierając oczy.

— Dlaczego nigdy wcześniej mi tego nie powiedziałeś?

— Ponieważ nigdy nie było potrzeby? — powiedział szczerze Peter. — Nie widziałem go od ośmiu lat. Znajdował się daleko stąd. Praktycznie przez chwilę o nim zapomniałem. A poza tym… — Nie chciał tego powiedzieć, ale słowa i tak wyszły. — Jego tata prawdopodobnie zamordował moich rodziców. Nie chciałem go pamiętać, ale… kiedy zobaczyłem go wiadomościach, chciałem tylko wiedzieć, że u niego wszystko w porządku.

Ponownie zerknął na twarz Bruce’a, spodziewając się pogardy, ale to co znalazł, było rodzajem znużonej sympatii.

— Jesteś za dobry dla własnego dobra, Peter — powiedział cicho.

Peter uśmiechnął się krzywo, a kiedy Bruce skinął na niego, żeby położył się z powrotem, ulokował się na jego klatce piersiowej.

— Kiedy dorastaliśmy, chodziliśmy do tej samej szkoły — powiedział Peter, przypominając sobie niektóre szczegóły z dzieciństwa. — Żaden z nas tak naprawdę nie miał przyjaciół, więc zawsze kończyliśmy razem, kiedy trzeba było wybrać pary. Potem zaczęliśmy się spotykać oficjalnie. — Uśmiechnął się na to wspomnienie. — Mawiał tak, ponieważ mój tata pracował dla niego, co oznaczało, że ja też dla niego pracowałem.

Bruce prychnął.

— Brzmi to okropnie.

— Tak — powiedział Peter, śmiejąc się. — Tak, ale naprawdę mi to nie przeszkadzało. To było lepsze niż jedzenie lunchu w samotności. I mogłem powiedzieć, że mówił to tylko dlatego, że chciał, żebym został w pobliżu. — Westchnął w kołnierz Bruce’a. — Byliśmy największymi geekami.

Czekał, aż Bruce poprawi użycie czasu przeszłego, zamiast tego mężczyzna nagle wypuścił ostry oddech.

— Cholera.

— Hm? Co jest?

Bruce potarł ponownie twarz, narzekając do siebie niezrozumiale.

— Wiem coś, co powinieneś wiedzieć — wyznał. — Ale nie wiem, czy mam prawo ci powiedzieć, czy nie, jeśli Harry sam ci tego nie powiedział.

Peter zdecydowanie nie lubił tego jak to brzmiało. Przyzwoitość w tym przypadku niezbyt mu pasowała.

— Powiedz mi.

Zrozumienie tego, że Peter chce wiedzieć i co ma powiedzieć, zajęło Bruce’owi chwilę.

— Peter, przepraszam, ale… choroba, która zabiła Normana Osborna…

Serce Petera ścisnęło się i opadło aż do żołądka. Wciąż leżąc na klatce piersiowej Bruce’a, mógł przysiąc, że poczuł silne ramię Harry’ego wokół swoich pleców.

— On umiera?

— Nie wiem, czy ma już jakieś objawy — powiedział delikatnie Bruce, pocierając plecy Petera. — Według danych Curta, Norman ich nie miał, dopóki nie skończył dwudziestu lat, a nawet wtedy żył przez kolejne trzydzieści lat. Ale prawdopodobnie w końcu to nastąpi. Przepraszam, Peter.

Peter próbował to zrozumieć, ale wciąż nie mógł skupić myśli. To niesprawiedliwe. Zacisnął mocno zęby. Po całym tym czasie znów mamy szansę być przyjaciółmi.  A teraz umiera?

— Ale Oscorp nad tym pracuje? — zapytał. — Musieli się czegoś nauczyć przez te wszystkie lata, kiedy leczyli jego tatę. Wymyślą, jak mu pomóc.

— Mają miliardy dolarów, żeby w to zainwestować — powiedział Bruce. — A Curt zachował dane ze wszystkiego, co mógł. Powiedział mi, że planuje dalej nad tym pracować. — Postukał palcami w ramiona Petera. — Hej, to dobra wiadomość. Ponieważ helicarrier jest wycofany ze służby „wyrok” Curta się skończył. Przenoszą go do Sześcianu, aby został nowym szefem ich działu badań biologicznych.

— Sześcian? — Peter trochę się na to ożywił. — Czy to nie jest baza na Manhattanie?

— Fury powiedział, że kiedyś była to centrala TARCZY — potwierdził Bruce. — Teraz to tylko poboczna baza, bardziej punkt orientacyjny dla agentów. Ale Curt będzie miał tylko pozwolenie przysługujące naukowcom. Jesteśmy praktycznie sąsiadami. — Uśmiechnął się. — A ponieważ Sześcian nie ma kwater, pozwalają Curtowi na mieszkanie poza terenem bazy. Nadal będzie musiał uważać, aby media nie złapały jego tropu, ale będzie mieszkał razem ze swoją rodziną.

— Jego rodziną… — Peterowi wciąż kręciło się w głowie od tych wszystkich nowości, ale ta wiadomość była mile widziana. — To świetne — powiedział. — Cieszę się. Naprawdę cieszę się z jego powodu.

— Tak. — Bruce milczał przez chwilę, a potem lekko szturchnął Petera. — Będzie dalej pracował nad sprawą Osborna, tak bardzo jak tylko będzie mógł — zapewnił. — I myślę, że Sam również. — Westchnął. — Jeśli kiedykolwiek odezwie się ponownie do któregoś z nas.

— Sam — powtórzył Peter. Znowu uniósł się na łokciach. — To znaczy, ten, o którym mi opowiadałeś?

— Tak… doktor Sam Sterns. — Bruce wyglądał na jeszcze bardziej wyczerpanego niż wcześniej, ale potrząsnął głową. — Nie martw się tym teraz, Peter. Mieliśmy kilka… nieporozumień co do tego, jak załatwić sprawy, ale znajdę sposób, żeby się z nim pogodzić. — Jego uśmiechu nie sposób było rozgryźć. — Część mnie myśli, że to szkoda, że nie mogłem go tobie przedstawić . Jest naprawdę genialny. Myślę, że byś go polubił. Ale gdyby wiedział, kim jesteś, co możesz zrobić… nigdy nie pozwoliłby ci odejść.

Peter nie mógł powstrzymać uśmiechu, mimo że brakowało mu entuzjazmu.

— Brzmi jak naukowiec.

— Tak… może. — Bruce prychnął cicho, po czym wyciągnął rękę, kładąc ją na policzku Petera. — Chodź.

Peterowi nie trzeba było mówić dwa razy. Pocałował Bruce’a i wszystko wydawało się trochę lepsze, bardziej bezpieczne. Był w stanie na chwilę zapomnieć, że jeden z jego zaufanych przyjaciół wyjeżdżał z kraju w ciągu tygodnia, a inny umierał. Przez długie sekundy, jakie zajął pocałunek, był tylko on, Bruce i ulga, że znów się zjednoczyli po trzech samotnych tygodniach. Przynajmniej zawsze będzie miał tyle.

— Wyglądasz na zmęczonego — powiedział Peter z ustami przy wargach Bruce’a — naprawdę zmęczonego. Myślę, że powinieneś iść do łóżka.

Bruce uśmiechnął się do niego.

— Tak. Ale może będziesz musiał mi przypomnieć, gdzie ono jest.

Peter zszedł z sofy i pociągnął za sobą Bruce’a. Kiedy dotarli do sypialni, rozebrali się. Obaj zdali sobie sprawę, że nie pragną niczego poza snem. Peterowi to odpowiadało. Otulił Bruce’a chłodnymi prześcieradłami i wkrótce jego głowa unosiła się w górę i w dół na klatce piersiowej mężczyzny zgodnie z jego równomiernym oddechem. To było wszystko, czego potrzebował.

Jeśli doktor Connors nie będzie mógł mu pomóc, to ja to zrobię. To były jego ostatnie myśli, gdy zasypiał. Znajdę sposób.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 108 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1144
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] EmptyCzw 27 Maj 2021, 17:11

Rozdział 4: Konwergencja

Peter podróżował po mieście na kilka różnych sposobów i jak dotąd, holowanie przez Iron Mana znajdowało się wysoko na jego liście ulubionych.

To było oczywiście wyzwanie. Zbroja nie była aż tak szeroka, więc nawet za pomocą pary pajęczyn przyczepionych do jej ramion Peter nie miał zbyt dużej możliwości kontrolowania swoich ruchów. Kiedy skręcali i mijali budynki Nowego Jorku, szybciej niż Peter byłby w stanie sam podróżować, musiał walczyć, aby utrzymać podciągnięte kolana i nie spuszczać wzroku z drogi. Ale to było po prostu super. Peter nie przestawał się uśmiechać przez cały czas.

Tony zabrał go na kilka okrążeń wokół wyspy na różnych wysokościach, zanim zdecydował się, gdzie mają polecieć. Peter upewnił, że jego pajęczyna nadal jest mocno przytwierdzona do jego klatki piersiowej, a kiedy Tony w końcu zaczął zwalniać, puścił ją i z gracją zeskoczył na dach bazy TARCZY na Manhattanie.

Chwilę później Tony wylądował tuż za nim.

— I? — zapytał, gdy wartownicy “Sześcianu” podeszli, by ich przywitać. — Co o tym myślisz?

— To było niesamowite — stwierdził Peter, ale kiedy próbował zrobić krok, jego kolana ugięły się. Zaśmiał się. — Koleś, kilka razy myślałem, że mnie zrzucisz.

— Bo tak było — powiedział Tony i Peter nie mógł stwierdzić, czy żartuje. — JARVIS narzekał, że musi się dostosować do twojej wagi… Miałem nadzieję, że w ten sposób go uciszę.

— Spróbujesz tego ponownie w drodze powrotem, po tym jak tu skończymy?

— Masz to jak w banku, dzieciaku.

Czekała na nich grupa agentów TARCZY.

— Pan Stark, Spider-Man — przywitał ich agent stojący z przodu. Niższy, łysiejący mężczyzna, który był pełen entuzjazmu. — Agent Adsit z poziomem 6. Witamy w Sześcianie.

Podekscytowany Peter uścisnął dłoń mężczyzny, podczas gdy Tony wyszedł ze zbroi i przyłączył ją w tryb “parkowania”.

— Spider-Man — przedstawił się tylko dlatego, że minęło trochę czasu, odkąd miał okazję to zrobić. — Dziękujemy za gościnę.

Adsit wydał z siebie pełen radości odgłos.

— To prawdziwy zaszczyt… Jestem wielkim fanem twojej pracy, Spider-Manie. Chociaż zaczynałem się martwić, że nie przyjdziesz.

Peter spojrzał na zachód i zdał sobie sprawę, że właśnie zachodziło słońce.

— Tak, przepraszam za to. Zagapiliśmy się.

— To moja wina — powiedział nonszalancko Tony. — Chciałem to skończyć przed przetransportowaniem go tutaj. — Zastukał w metalową skrzynkę, która wciąż była przymocowana do piersi Petera za pomocą pajęczyny. Nastolatek był wdzięczny, że nie powiedział nic o ich zaimprowizowanej, wesołej przejażdżce, nawet jeśli nie zajęło im to więcej niż piętnastu minut. — Czy wszystko jest dla nas przygotowane?

— Tak, oczywiście. Proszę za mną.

Agent Adsit sprowadził ich z dachu, obok hangaru dla helikopterów, do właściwego budynku. Sześcian w środku był dość rozczarowujący po tym, jak było się na pokładzie helicarriera. Wszyscy byli ubrani w zwykłe garnitury i rozmawiali swobodnie, przemierzając korytarze z tabletami pod pachami. Za każdym razem, gdy drzwi się otwierały, Peter wychylał się, żeby zobaczyć coś w środku, ale nic nadzwyczajnego nie przyciągnęło jego uwagi - tylko wiele biurek z komputerami i stołów konferencyjnych. Nie było nawet zbyt wiele logo TARCZY, co sprawiało, że czuł się nie na miejscu będąc w swoim jaskrawym spandeksie.

Agenci TARCZY nie mieli nic przeciwko temu. Prawdę mówiąc, wszyscy wydawali się zbyt zadowoleni, że go widzą. Odwzajemnił wiele skinień głową, a nawet kilku przybił piątkę w drodze do laboratorium.

Adsit odprowadził ich na czwarte piętro i gdy tylko drzwi windy się otworzyły, Peter poczuł się jak w domu. Laboratorium zajmowało cały poziom, a kręcący się wokół naukowcy w laboratoryjnych kitlach pochylali się nad ekranami, zlewkami i dziwnymi urządzeniami. Atmosfera była taka naukowa. Chciałby odwiedzić każdą stację robocza, dowiedzieć się, na co tak naprawdę TARCZA wydawało swoje pieniądze przeznaczone na technologię, ale spojrzenia techników nie były przyjemne. Ale potem zauważył Curta na drugim końcu pokoju i przypomnienie, dlaczego przyszli, sprawiło, że dłonie mu się spociły.

Curt rozmawiał z kobietą w fartuchu, ale oboje szybko się odwrócili, gdy zdali sobie sprawę, że przybyli ich goście. Mężczyzna wyglądał na zdenerwowanego, był nawet bardzo blady, nie, żeby Peter mógł go za to winić. Uśmiech pojawiał się i znikał z jego twarzy. Kiedy obie grupy się spotkały, Peter skinął mu głową w sposób, który miał nadzieję, że był uspokajający. Curt wydawał się to doceniać.

— Panowie, na pewno znacie doktor Helen Cho — dodał Adsit. Wydawał się wręcz promienieć ze szczęścia. — Doktor Cho, to jest Spider-Man.

— To zaszczyt w końcu panią poznać — powiedział Peter, ściskając dłoń Helen. — Tony dużo mi opowiadał o pani pracy. Mam nadzieję, że będzie to w porządku, jeśli zostanę, żeby obejrzeć…

— Nie moglibyśmy tego zrobić bez ciebie — przerwała mu Helen z życzliwym uśmiechem. — Jeśli Curt nie ma nic przeciwko, to ja również. — Przyjrzała mu się. — Chociaż jeśli twój skafander nie zostanie wysterylizowany, to będziesz musiał zostać w pokoju obserwacyjnym.

Peter zaśmiał się.

— Tak myślałem.

Helen zwróciła się do Tony’ego i kiedy rozmawiali o zbliżającej się operacji, Peter odezwał się do Curta:

— Doktorze Connors, przepraszam, że się spóźniliśmy, ale naprawdę chcieliśmy, żeby było z tym wszystko okej. — Poklepał walizkę w swoich ramionach. — Jest pan gotowy?

— Zawsze. — Jego humor szybko zniknął na rzecz szczerości. — Dziękuję za zrobienie tego — powiedział ochrypłym od emocji głosem.

Peter zakołysał się na piętach.

— Wciąż nie jest pan na mnie zły, że pana do tego namówiłem?

— Nigdy nie byłem zły, po prostu… — Curt zamilkł, zdając sobie sprawę, że Helen i Tony skończyli rozmawiać i obserwują go. — Jestem… pełen obaw — przyznał. — I podekscytowany i… szczerze mówiąc, przerażony.

— Rozumiemy — powiedziała Helen, dotykając jego pleców. — Ale wszystko będzie dobrze, Curt. Razem z panem Starkiem będziemy się tobą dobrze opiekować. — Spojrzała na Tony’ego. — Nadal planuje pan zostać podczas operacji?

— Nie przegapiłbym okazji, żeby popatrzeć, jak pracujesz — opowiedział Tony. — Ale jeśli naprawdę zamierzamy spędzić razem następne sześć godzin w małym pokoju, to równie dobrze możesz mówić mi “Tony”. Czy jesteśmy gotowi?

— Tak, wszystko jest przygotowane. Reszta zespołu oczekuje nas. — Helen delikatnie popchnęła Curta, aby pomóc mu się ruszyć z miejsca, gdy wszyscy ruszyli w stronę odległych drzwi. — W porządku, Curt — powiedziała. — Dam ci kilka minut, a potem przyjdę po ciebie, kiedy razem z panem Starkiem będziemy gotowi.

— Jestem Tony — powiedział ponownie i kiedy dotarli do drzwi, klepnął Petera w ramię. — Wiesz, że będziemy tego potrzebowali.

— Och, tak! — Peter szarpnął za metalową skrzynkę, która wciąż była do niego przywiązana, robiąc tyle luzu, aby wysunąć ją z sieci. Curt przyglądał się uważnie, kiedy przekazywał ją Tony’emu. — Powodzenia.

Tony i Helen odeszli, trzymając teraz walizkę, podczas gdy Adsit i jego ludzie wrócili do swoich obowiązków, to sprawiło, że Curt i Peter mogli wejść do środka pokoju. Wnętrze wyglądało jak każdy szpitalny pokój badań, z wyściełanym stołem pośrodku, stanowiskiem komputerowym, kilkoma krzesłami i koszulą szpitalną, która miał założyć Curt. Kolejne drzwi prowadziły do laboratorium.

— Chce pan, żebym zostawił pana na chwilę w spokoju? — zapytał Peter, drapiąc się po karku.

— Nie, to… nic. — Curt zdjął marynarkę i położył ją na stole, w jej ślad poszedł krawat i buty, ale potem mężczyzna się zatrzymał. Skrzywił się niezręcznie. — Proszę, zostań.

Peter uśmiechnął się sympatyzując z nim, ale kiedy przypomniał sobie, że Curt nie mógł tego wiedzieć, szybko - i niepotrzebnie - rozejrzał się dookoła i podciągnął maskę.

— Będzie dobrze — powiedział, wkładając w swój ton cały posiadany entuzjazm. — Tony wie, co robi. Mam na myśli, że przez jakiś czas miał implanty Iron Mana w swoim ciele. Teraz już ich nie ma, ale mimo tego wie więcej o integracji robotyki niż ktokolwiek inny. — Nie był pewien, czy pomagał w ten sposób, więc zmienił taktykę. — Pana żona jest tutaj, prawda? Ona i Billy?

— Tak, są już w środku. — Curt przenosił nerwowo ciężar ciała ze stopy na stopę, aż usiadł. — To będzie dla nich wielka rzecz do przyzwyczajenia się. Billy nigdy nie widział mnie z… — Zawahał się, a Peter cierpliwie czekał, aż dokończy. — To było, zanim się urodził. Zaledwie kilka tygodni temu zapytał mnie o to, dlaczego… nigdy nic z tym nie zrobiłem. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć.

— Dlaczego nie? — Peter obawiał się, że mógł przekroczyć granicę, ale odwaga często pomagała mu w trudnych sytuacjach. — Mógł pan mieć protezę dawno temu. Dlaczego pan jej nie zdobył?

Curt zmarszczył brwi, ale nie wyglądał na zdenerwowanego ani złego. Było jasne, że znał odpowiedź. Zajęło mu tylko chwilę, by ją z siebie wyrzucić:

— Nie chciałem — powiedział w końcu. — Nie mogłem. — Dotknął kikuta ramienia przez koszulę, a Peter nigdy wcześniej nie widział, aby to robił. — Czułem, że jeśli ucieknę się do fałszerstwa, będzie to oznaczać, że naprawdę zrezygnowałem z odzyskania prawdziwej kończyny. I nie mogłem sobie na to pozwolić. — Westchnął i opuścił rękę. — Byłem samolubny i zwiedziony swoją ambicją. Masz rację… powinienem był to zrobić dawno temu.

— Hej, nie o to mi chodziło. — Peter ustawił krzesło przed Curtem i wskoczył na nie, kucając, jakby to był dach, aby nadal widzieć Curta oko w oko. — To znaczy, mógł pan to zrobić. Ale może lepiej, że pan zaczekał, aż będzie gotowy, żeby tego nie żałować. I wie pan… — Potrząsnął głową. Nie był pewien, co wyjdzie z jego ust, ale czuł, że będą to szczere słowa. — Gdyby pracował pan z czymkolwiek innym w tym laboratorium, nie byłbym dzisiaj Spider-Manem. Nie miałbym tego, co mam teraz. — Brwi Curta uniosły się. — Co jest, łał, naprawdę samolubne z mojej strony. Ale hej, skończył pan z naprawdę wygodną posadą w rządzie, z możliwością swobodnego prowadzenia laboratorium z najlepszymi umysłami na świecie…

— Peter — powiedział Curt w ten zirytowany i rozbawiony sposób, który czasami przypominał Peterowi o jego ojcu. — Rozumiem, co próbujesz powiedzieć. Dziękuję.

Zabrzmiało pukanie do wewnętrznych drzwi i Peter z powrotem naciągnął maskę, kiedy Curt zaprosił swoich gości do środka. Kiedy Martha i Billy weszli do środka z nerwowymi uśmiechami, Peter przyjął to jako sygnał do wycofania się. Z radością powitał rodzinę Curta, a potem wymknął się, pozostawiając ich, by mieli chwilę dla siebie.
— Naprawdę gładko poszło — mruknął do siebie, czekając w holu, ale był prawie pewien, że Curt zrozumiał, co chciał mu powiedzieć.

Billy wyszedł kilka minut później. Wpatrywał się w Petera z dziecięca uwagą, która mogła znaczyć prawie wszystko. Peter miał wiele doświadczeń z dwunastolatkami jako superbohater, jednak niewiele z takimi, z których ojcami walczył na szczytach wieżowców. Pomachał mu.

— Hej, Billy.

Billy nadal wpatrywał się w niego.

— Hej, Spider-Manie.

Cisza przeciągała się niezręcznie, więc Peter odchrząknął i przykucnął, był ustawić ich na bardziej wyrównanym poziomie.

— Nie wiem, czy twój tata ci powiedział — zaczął — ale dawno temu był całkiem dobrym przyjacielem mojego taty.

— Tak. — Billy potarł butem o podłogę. — Powiedział mi.

— Fajnie. — Peter był nieco zagubiony, więc wzruszył ramionami i zaproponował: — Chcesz zostać moim przyjacielem?

Billy potrzebował ledwo chwili, by się zastanowić nad tym.

— Czy mogę zobaczyć twoją twarz?

Peter rozejrzał się po korytarzu. Na drugim końcu znajdowało się kilka pielęgniarek, może woźny, ale ostatecznie znajdował się w ośrodku TARCZY.

— Jeśli potrafisz zachować to w tajemnicy — powiedział z powagą, ściszając swój głos.

Billi skinął głową, więc Peter rozejrzał się jeszcze raz - udając, bardziej niż z faktycznej konieczności i podciągnął maskę.

— Nazywam się Peter — przedstawił się. — Nikomu o tym nie mów, dobrze? — Mrugnął do chłopca.

W końcu Billy uśmiechnął się szeroko.

— Nikomu nie powiem — obiecał, a kiedy Peter uniósł pięść, przybił mu żółwika.

Kiedy wyszedł razem z żoną, był ubrany w szpitalną koszulę, a Martha trzymała go mocno za rękę. Z maską na miejscu Peter podążył za trzema Connorsami do sali zabiegowej, gdzie czekali Tony, Helen i zespół chirurgów. Connors powiedział kilka czułych słów do swojej rodziny, a potem wszedł do środka, a pozostali czuwali w pokoju obserwacyjnym.

— Czy jesteś pewny, że chcesz to oglądać, Billy? — zapytała jego matka, gdy chłopiec stanął blisko szyby. Widzieli, jak Curt został skierowany do stołu operacyjnego, a wózek z lśniącymi metalowymi narzędziami chirurgicznymi podjeżdżał bliżej. — To będzie…

— Chcę oglądać — powiedział z determinacją Billy. — Nic mi nie jest.

Martha skinęła głową. Jej oczy były już pełne łez, a kiedy spojrzała na Petera, zobaczył, że kolejne tylko czekają na przelanie się.

— Dziękuję, że tu jesteś — powiedziała cicho. — Za wszystko, co dla niego zrobiłeś.

— Nic nie… — zaczął Peter, ale wtedy chwyciła go za rękę i ścisnęła tak mocno, że było to bolesne.

— Dziękuję — powtórzyła, a w jej słowach kryło się tak wielkie znaczenie, że Peter zatrząsł się trochę pod jego ciężarem. — Dziękuję ci.

Gardło Petera zacisnęło się, więc tylko skinął głową. Ich trójka znalazła wygodne miejsca, by móc czekać nawet całą noc.

OoO

Tak jak powiedział Tony, operacja trwała prawie sześć godzin.

Billy nie doczekał się jej końca, gdzieś koło wpół do pierwszej w nocy zasnął oparłszy się na ramieniu matki. Peter obserwował każdą chwilę zabiegu, choć nie zawsze z tego samego miejsca. Na początku patrzył ze swojego krzesła, jak Helen odcinała zabliźnioną tkankę na ramieniu Curta. Był przy samej szybie, kiedy Tony wyjął protezę, nad która pracowali przez wiele tygodni w laboratorium, dopracowując każdy jej szczegół. Patrzył z sufitu, wibrując z niespokojnej energii, kiedy Helen dzięki swoim odkryciom naukowym była w stanie rozpocząć proces przeszczepiania, pokrywając ich model organicznymi błonami. Czuł całym sobą współczucie.

W pewnym momencie dostał sms-a od Bruce’a z zapytaniem o postęp operacji i w odpowiedzi napisał: „Wciąż trwa”, po czym ponownie jego spojrzenie zatrzymało się na rozgrywającej się scenie.

A potem wreszcie skończyli. Curt, który przez całą operację był przytomny ze wzrokiem wbitym w sufit, został poproszony, aby spojrzał. Martha potrząsnęła synem budząc go i razem z Peterem stanęli przy oknie, oniemieli, gdy patrzyli, jak Curt siedział i oglądał wynik pracy swoich lekarzy: sprawne, wyglądające na ludzkie, prawe ramię.

Curt przyciągnął kończynę bliżej. Jego wyraz twarzy był początkowo pusty z szoku, kiedy zwinął i rozciągał palce. Ostrożnie obrócił nadgarstek i zgiął łokieć. Ich głosy nie przedzierały się do pokoju obserwacyjnego, ale Peter widział, jak Helen zadawała mu pytania, a on wahał się, myśląc nad odpowiedziami. W końcu Tony zniecierpliwił się i uszczypnął grzbiet dłoni Curta. Mężczyzna wzdrygnął i cofnął rękę. Martha rozpłakała się.

Zadziałało. Peter widział jak przez mgłę z powodu wybierających łez, kiedy oblicze Curta przepełniło się podziwem. Martha i Billy przytuli się, a Tony uniósł kciuki. Naprawdę zadziałało.

OoO

— To było niesamowite — powiedział Peter, gdy godzinę później razem z Tony’m weszli na dach. — Naprawdę niewiarygodne. Przez jakiś czas byłem szalony z niepokoju. Wyglądało na to, że masz problemy z zamontowaniem ramy, a potem łokcia.

— Łokieć był w porządku — powiedział Tony. — Twój łokieć był powodem, dla którego cię zatrudniłem. Pamiętasz o tym?

— Myślisz, że się zaadoptuje? — Drzwi windy otworzyły się i ruszyli za agentem Adsitem do drzwi wejściowych. — Nie jest to prawdziwa skóra, ale jest blisko. Doktor Cho powiedziała, że jeśli wystąpią jakiekolwiek problemy z dostarczaniem witamin, ramię może po prostu… umrzeć. To się nie stanie?

Tony wzruszył ramionami i potarł kark.

— Trudno powiedzieć w tym momencie. Nikt wcześniej nigdy nie zrobił czegoś takiego. Ale jestem pewien, że Helen będzie bacznie wszystko obserwowała. Jeśli to zadziała, otworzy to nowe drzwi w protetyce.

— Myślałem, że już coś takiego zrobiła, kiedy leczyła cię.

— Nakierowało ją to na dobrą drogę — powiedział Tony, klepiąc się w klatkę piersiową. — To przyniesie jej nagrodę Nobla. Rozwinięcie technologii zajmie kilka lat, zanim koszty spadną na tyle, by można było to powszechnie używać, ale jeśli to zadziała, to w krótkim czasie będziemy mieć armię cyborgów. W pełni funkcjonalna i wrażliwa na dotyk proteza kończyny bez niebezpieczeństwa eksplozji. To jest coś, czego świat potrzebuje.

Nadal próbuje wynagrodzić fiasko z Mandarynem - pomyślał Peter.

— Jesteś prawdziwym humanitarystą, Tony — drażnił się, chociaż naprawdę tak właśnie sądził.

— Pewnie — powiedział Tony — zakładając, że nie zgnije.

— Zaopiekujemy się doktorem Connorsem — zapewnił Adsit, gdy dotarli do zbroi Tony’ego. — Ta nowa technologia może przynieść ogromną korzyść również TARCZY. Dyrektor Fury nie może być bardziej niż szczęśliwy, że przyprowadziłeś do nas doktor Cho.

— O tak, Fury zawsze chce dodać do swoich szeregów jeszcze kilku szalonych naukowców — stwierdził Tony, wchodząc tyłem do swojej zbroi. — Jestem jej dłużnikiem, przez to, że zrzuciłem was na jej głowę.

— Może Fury ma nadzieję, że w następnej kolejności sprawi, że odrośnie mu gałka oczna — zażartował Peter.

Tony wskazał na niego, jakby chciał powiedzieć “to było niezłe”, w chwili gdy ramię zbroi zatrzasnęło się na jego ręce.

Adsit nie wyglądał na rozbawionego, ale kiedy zdał sobie sprawę, że naprawdę przygotowują się do wyjścia, wyprostował się.

— W każdej chwili możesz nas odwiedzić — powiedział wesoło. — Zwłaszcza ty, Spider- Manie. TARCZA jest tutaj, aby cię wspierać, kiedy tylko tego potrzebujesz.

— Dzięki, miło to słyszeć. — Peter ponownie uścisnął jego dłoń i w jakiś sposób mężczyzna przypominał mu Billy’ego. — Miej za mnie oko na doktora Connorsa.

— Tak, proszę pana!

Tony i Peter podeszli do krawędzi dachu.

— Umieram z głodu — oznajmił Stark. — Czy nie jesteś głodny? Co jest w ogóle otwarte o tej porze?

— Masz na myśli, tak wcześnie rano? — Peter pozwolił palcom wysunąć się poza krawędź, kiedy się zastanawiał. — Znam pewne miejsce, jeśli zgodzisz się mnie podwieźć.

Hełm Iron Mana zatrzasnął się.

— Sam się o to prosiłeś.

Tony zabrał go na kolejną przejażdżkę, pędząc tam i z powrotem między drapaczami chmur. Pomimo pory Peter tryskał energią i nawet cieszył się z szaleńczego lotu Tony’ego bardziej niż za pierwszym razem. Po kilku kolejnych przelotach nad Manhattanem i jednej podróży przez rzekę i z powrotem, Peter odkleił się od zbroi Iron Mana, by zaprowadzić Tony’ego do małej ukraińskiej restauracji w East Village. Tony zostawił zbroję na chodniku, a kiedy weszli do środka, Peter pomachał do dwóch mężczyzn za ladą.

— Hej, Bela! — przywitał się Peter. Inni klienci restauracji odwrócili się w ich stronę, gapiąc się. — Poprosimy pierogi!

Bela uśmiechnął się i odpowiedział machnięciem.

— Masz ochotę na ser lub kiszoną kapustę? — zapytał. Jego współpracownik spojrzał między nimi ze zdziwieniem.

— Chcę wszystko — powiedział natychmiast Tony. — Wszystko, co masz. — Kiedy usiedli przy ladzie, wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Beli. — Tony Stark.

— Bela Csaby — przedstawił się. Nie wydawał się zszokowany tym, że jeden z najbogatszych ludzi na świecie siedział na stołku w jego restauracji. Klepnął drugiego pracownika w ramię. — Kevin David. Jest tu nowy.

Kevin wyjąkał powitanie, ściskając dłoń Tony’ego, a potem Petera. Widząc jego sukces, kilku mniej trzeźwych klientów restauracji odważyło się spróbować swojego szczęścia i zostało nagrodzonych uściskiem dłoni i możliwością zrobienia sobie selfie. Zanim Tony i Peter dostali jedzenie, na Twitterze pojawiła się wiadomość o ich lokalizacji, a ludzie wychodzili na ulicę w nadziei, że zobaczą dwóch słynnych bohaterów jedzących pierogi.

— Dwudziestoczterogodzinne restauracje to najlepszy przyjaciel ulicznego bohatera — powiedział Peter między kęsami, z maską podciągnięta tylko na tyle, by mógł jeść. — Te pierogi uratowały mi życie o trzeciej nad ranem, gdy patrolowałem z pustym żołądkiem.

— Wierzę w to — powiedział Tony. — Będziesz musiał mi pokazać wszystkie swoje sekretne nocne miejsca.

Telefon Petera zadzwonił, odebrał połączenie, podczas gdy Tony odwrócił się, żeby zrobić zdjęcie z grupką kobiet. Był tak przekonany, że to Bruce, że nie zdawał sobie sprawy, że dzwonek był inny niż ustawiony do numeru mężczyzny, dopóki nie zbliżył komórki do ucha.

— Peter — powiedziała szybko Gwen z powagą. — Oglądasz to? Widziałeś, co się dzieje?

— Co? — Peter rozejrzał się po restauracji i przypomniał sobie, że był kilka tysięcy mil od niej. — Hej, zwolnij. Co się dzieje? Wszystko w porządku?

— Na razie nic mi nie jest, ale teraz musisz włączyć telewizję na stację informacyjną.

— Okej, poczekaj. — Peter klepnął Tony’ego w ramię, a następnie pomachał, by zwrócić uwagę Beli. — Hej, Bela! Przełącz kanał na wiadomości. Coś się dzieje.

Na przeciwległej ścianie znajdował się telewizor, na którym obecnie była grana ta sama komedia, co wcześniej wieczorem. Bela przełączył na kanał wiadomości. Ponieważ wszyscy w restauracji wciąż tłoczyli się i rozmawiali o słynnych gościach, trudno było usłyszeć prowadzącego, ale potem na dole ekranu pojawił się nagłówek: KOSMICI ATAKUJĄ LONDYN.

— Cholera jasna… — Peter siedział sztywno na stołku. Rozmowy wokół niego ucichły i wszyscy zwrócili uwagę na ekran. - Gwen, powiedz mi, że nie jesteś nigdzie w pobliżu ataku.

— Nie jestem — odpowiedziała dziewczyna, jej głos nigdy nie brzmiał tak odległe. — Nic mi nie jest. Nadal jestem w szkole.

Do tego czasu pozostali klienci w końcu ucichli na tyle, że mogli usłyszeć wiadomości.

— Otrzymujemy raporty, że jakieś osobniki opuszczają statek — mówił prezenter. — To nie są te same obce istoty, które wylądowały w Nowym Jorku zaledwie osiemnaście miesięcy temu. To są inne stworzenia, nowe istoty… — Przyłożył rękę do ucha. — Okej… pokazujemy nagranie na żywo z Greenwich. Panie i panowie, ten materiał jest na żywo i jest prawdziwy.

Widok zmienił się na nagranie z kamery helikoptera. Wszyscy w restauracji sapnęli na widok ogromnego, czarnego statku kosmitów osadzonego na terenie Old Royal Naval College.

— Twoi przyjaciele się tym zajmą, prawda? — zapytała Gwen. — To jest to co robią.

Peter obserwował ludzi na ekranie uciekających w popłochu przez teren college’u, co było dobrym obrazem tego, jak teraz działał jego mózg. Otrząsnął się i zmusił się do działania.

— Tak — powiedział bez tchu, zrywając się ze stołka. — Tak, oczywiście. Po prostu… bądź bezpieczna, wiesz, tak bardzo jak możesz… Jestem pewien, że mają jakiś cel. Nie wychylaj się.

— Bądź ostrożny — powiedziała i oboje się rozłączyli.

Restauracja szybko stawałą się własną strefą mini wojny. Wszyscy zaczęli krzyczeć, dzwonić do przyjaciół i rodziny, niektórzy po prostu panikowali. Bela i jego kucharze starali się utrzymać porządek i ustawili na maksymalny poziom głośności telewizor, aby móc dalej śledzić transmisję. Peter prawie spodziewał się, że obcy laser przebije okno i musiał przypomnieć sobie, że wszystko, co widzą, działo się za oceanem. Chwycił Tony’ego za ramię.

— Tony, musimy…

Tony drgnął pod jego dotykiem i dopiero wtedy Peter zauważył, jak blady był i jak szerokie były jego źrenicę. Mężczyzna zebrał się w sobie i odsunął od lady.

— Wiem — powiedział. — Chodźmy do wieży.

Zanim przybyli na miejsce, Bruce i Pepper już na nich czekali. Wszyscy od razu zaczęli mówić, dopóki Pepper nie zdołała przywołać ich do porządku.

— Właśnie skończyliśmy rozmowę z dyrektorem Fury’m — powiedziała, trzymając się blisko boku Tony’ego, kiedy zebrali się przed telewizorem. — Wysyła Steve’a w quinjecie. Wygląda na to, że Thor już tam jest, ale nie byli w stanie nawiązać z nim kontaktu.

— Ale to nie są ci sami kosmici co wcześniej — powiedział Peter, zdejmując maskę. Spojrzał na telewizor i zobaczył czerwony błysk na ekranie. — To nie jest Chitauri?

— Jak się tutaj dostali bez Tesseraktu? — zapytał Tony. — Dlaczego nie powiadomiono nas o tym wcześniej?

— Nie wiemy — stwierdził Bruce. — Wydaje się, że w tej chwili nikt nic nie wie. Będziemy musieli to rozgryźć, kiedy już tam dotrzemy.

Wziął Petera za rękę i ścisnął ją. Peter oddał uścisk. To jest to - pomyślał, podkurczając palce u nóg. Walka z inwazją obcych razem z Avengersami? Tak, to jest właśnie to.

— Dotarcie tam zajmie nam godziny — powiedział Tony — nawet jeśli polecę teraz w zbroi, zanim tam dotrę…

— Nie musisz iść sam — przerwała mu szybko Pepper. — Reszta zespołu jest w drodze.

Bruce przytaknął.

— Jest tylko jeden statek, a ich żołnierze nie są zbyt mobilni. Są w zwarciu.

— Ale… — Peter spojrzał między nimi. Czuł się tak, jakby odbywała się tutaj jakaś rozmowa, której nie był świadom. — Ale jeśli Tony może się tam dostać nawet odrobinę tylko szybciej, to czy nie powinien iść? — zasugerował. — Chodzi mi o to, że przyłączyłbym się, gdybym mógł, ale nie sądzę, że mógłby być do niego przyklejony, gdy będziemy lecieć przez ocean.

Bruce pociągnął go za rękę, a Pepper z pewnością spojrzała na niego w specjalny sposób, ale Peter nie mógł zrozumieć, o co im chodziło. Tony w międzyczasie skinął w zgodzie głową i otarł nadgarstkiem usta.

— Dzieciak ma rację — powiedział. — Muszę iść.

— Poczekaj Tony… — odezwała się natychmiast Pepper, chwytając go za ramię. — Poczekaj tylko, aż Steve tutaj dotrze. Będziesz miał większe szanse, jeśli wszyscy będziecie razem.

— Jeśli Thor już tam jest, to my…

— Panie Stark — przerwał mu JARVIS. — Myślę, że powinien pan to obejrzeć.

Wszyscy odwrócili się w stronę telewizora. Widok z helikoptera pokazywał teraz kolegium, słupy poczerniałe i przewrócone podczas bitwy. Zdumieni cywile tłoczący się razem… ale bez obcych. Ogromnego czarnego statku nigdzie nie było widać, bez względu na to, jak obracała się kamera. Nie było również śladu trwającej walki. Nawet pilot starał się wyjaśnić, co się stało z jednostką lub jej właścicielami, chociaż sam nie wiedział wiele.

— Wygląda na to, że… zniknęli — powiedział bezradnie. — Nikt nie jest całkiem pewien, co się stało, ale wydaje się, że obcy zniknęli tak samo nagle, jak się pojawili. Lecimy teraz do naszej jednostki na ziemi…

— Co się stało? — wypalił Peter. — Czy odeszli?

Bruce pokręcił ze zmieszaniem głową.

— Thor musiał chyba coś zrobić…

Wszyscy nadal patrzyli bez tchu, spodziewając się, że w każdej chwili zobaczą w transmisji niespodziewany chaos, ale nic się nie wydarzyło. Gdy w wiadomościach wciąż spekulowano na temat nagłego zniknięcia obcych najeźdźców, Peter spojrzał na Tony’ego.

Wcale nie wygląda na zadowolonego – uświadomił sobie Peter. Czy wszyscy wiedzą coś, czego ja nie wiem?

Po męczącym oczekiwaniu zadzwonił dyrektor Fury, a wiadomości zostały wyłączone, aby umożliwić wyświetlenie się okna wideo.

— W porządku, uspokójcie się — powiedział natychmiast, a Peter nie mógł przestać się zastanawiać, w jakim stanie byli Bruce i Pepper podczas jego ostatniego telefonu. — Mamy na miejscu swoich agentów. Zameldowali, że bezpośrednie zagrożenie zniknęło. Obcy zniknęli.

— Jesteś pewien, że odeszli? — zapytał Bruce. — Nie dokonali po prostu jakiejś teleportacji? Czy nie zbliża się inny statek?

— W tej chwili nic tego nie zapowiada — zapewnił Fury. — Staramy się uzyskać informacje, ale szczerze mówiąc, nie mogę jeszcze odpowiedzieć na żadne z waszych pytań. Kapitan Rogers do was jedzie. Doktorze Banner, chciałbym, żebyś towarzyszył mi podczas podróży za granicę. w tej sprawie potrzebuję naukowca, a nie wielkiego gościa.

Tym razem to Peter uścisnął mu dłoń, a Bruce lekko skinął głową w uznaniu.

— Rozumiem — powiedział Bruce. — Będę gotowy do wyjazdu.

— Stark, jesteś w gotowości — ciągnął Fury, a Tony i Pepper odprężyli się. — Od teraz będziemy mieć dużą siłę ognia skupioną na Wielkiej Brytanii, ale jeśli jest szansa, że to coś pojawi się gdziekolwiek indziej, masz najlepszą mobilność z nas wszystkich. Ufam, że będziesz zwracał uwagę na wszystko.

— Jasne, pewnie — powiedział Tony. Zaczął brzmieć bardziej jak on. — Będę wsparciem. JARVIS już analizuje ich sygnaturę energetyczną. Jeśli znów się pojawią, to ich zauważymy.

— Dobrze. Informuj mnie na bieżąco. Ty również, doktorze Banner. — Skinął głową im wszystkim i rozłączył się.

— Analizowałeś ich sygnaturę energetyczną, kiedy jeszcze byli na miejscu, czyż nie JARVIS? — zapytał Tony.

— Oczywiście, panie Stark. — Odczyty JARVISA zajęły miejsce, w którym przed chwilą wyświetlana była twarz Fury’ego. — Energia wydzielana przez sam statek nie była wystarczająco silna, aby skompletować pełny profil, ale w pobliżu pojawiło się kilka skoków, które bardzo przypominają odczyty z Tesseraktu. Żaden z naszych satelitów nie był w optymalnej pozycji do analizy wydarzenia, ale wciąż napływają przydatne dane.

— Dowiedz się, czy komuś poszło lepiej i pożycz, co możesz. Potrzebujemy wszystkiego JARVIS.

— Zrozumiałem, proszę pana.

Peter odetchnął głęboko. Obcy mogli zniknąć, ale nadal czuł się niespokojny. Mięśnie miał napięte, jakby w każdej chwili mógł ruszyć do działania. Spojrzał na Bruce’a i zmusił się do uśmiechu, żeby rozproszyć napięcie.

— Cóż, to… przytrafia się czasami. Tak myślę.

Wszyscy spojrzeli na niego, najwyraźniej nadal zbyt zestresowani, by się roześmiać. Peter z zakłopotaniem potarł kark i spróbował ponownie.

— Nie mamy jeszcze pojęcia, kim się ci faceci, prawda? Poza tym, że nie są Chitauri? Czy istnieje zdjęcie jednego z nich?

— Wydaje się, że nie — powiedział Bruce. Spojrzał na Tony’ego i Pepper, którzy stali blisko siebie i delikatnie przyciągnął Petera do monitora przy barze. — Tylko kilka niewyraźnych zdjęć z helikoptera. To stało się tak szybko, że ludzie byli bardziej zainteresowani ucieczką niż robieniem zdjęć.

Przywołał niewielką ilość, która została zrobiona obcym, ale żadne z nich nie było szczególnie wyraźne. Peter mógł dostrzec tylko ciemne ciała i białe głowy, które wyglądały jak sylwetki żołnierzy. Przyprawiało go to o gęsią skórkę. Kiedy skończyli je przeglądać, odezwał się, obniżając swój głos:

— Hej, czy jest coś, co powinienem wiedzieć? Coś na temat Tony’ego?

Bruce wyglądał, jakby usilnie starał się nie patrzeć na wymienionego mężczyznę.

— Pepper podzieliła się ze mną niektórymi — przyznał cicho. — Możemy o tym porozmawiać później, ale w zasadzie martwi się pozwoleniem Tony’emu na stawienie czoła takim sytuacjom na własną rękę.

— Martwi się, że go straci. O to chodzi? — powiedział Peter, znając to uczucie.

— Niedokładnie. — Bruce zmarszczył brwi, wyraźnie próbując ubrać swoje myśli w słowa. — Ostatnim razem, gdy walczyliśmy z inwazją obcych, wszystko sprowadziło się do Tony’ego — stwierdził. — I wie o tym trochę za dobrze. Czasami przychodzi mu do głowy, że musi zająć się wszystkim sam. To dla niego większe obciążenie, niż może znieść.

— Och. — Peter skrzywił się, kopiąc się w myślach, że wcześniej o tym nie pomyślał. — Tak, czasami też mam takie uczucie. Przepraszam… nie powinienem był mu mówić…

— To nie twoja wina — powiedział szybko Bruce. — Nic mu nie będzie. — Uśmiechnął się. — To po prostu oznacza, że musimy uważać na siebie nawzajem.

Peter przytaknął. Powiedziałby więcej, ale właśnie wtedy na monitorze pojawił się alert z zaleceniem powrotu do relacji na żywo z miejsca wydarzenia.
— Proszę pana — powiedział JARVIS — obawiam się, że do budynku zbliża się tłum.

Wszyscy zwrócili się w stronę głównego ekranu, gdzie lokalne wiadomości w końcu znalazły sposób, by przyłączyć się do panujących emocji. Filmowali grupę ludzi składającą się mniej więcej z czterdziestu osób, do których szybko dołączali inni – zbliżających się do Wieży Starka. Byli wzburzeni i krzyczeli. Nie dało się niczego zrozumieć z powodu całego zamieszania, ale napis: „CZY NOWY JORK BĘDZIE NASTĘPNY?” przewijał się na dole kanału wiadomości.

— Czy naprawdę muszą to robić? — zapytała ze złością Pepper. — Rozpoczną panikę!

Peter potrząsnął głową, ale już wiedział, co miał zamiar zrobić. Wyprostował się.

— Zajmę się tym — powiedział, naciągając maskę. — Po prostu się boją… Chcą wiedzieć, że się tym zajmiecie.

— Co zamierzasz zrobić? — zapytał sceptycznie Tony. — Spokojnie poprosisz ich, żeby się ot tak rozeszli?

— Hej, to moi ludzie. Rozpracuję to. — Zanim Bruce zdążył otworzyć usta, Peter poklepał go po ramionach, wiedząc, co będzie chciał powiedzieć. — Nie martw się, będę ostrożny.

Bruce’owi udało się zrelaksować, ledwo, ale udało się.

— Dobrze. Będziemy cię obserwować.

Przynajmniej tłum był dogodnie zlokalizowany. Peter zeskoczył z lądowiska dla helikopterów na Wieży i opuścił się z kilku pięter, aż znalazł się tuż nad zgromadzeniem. Niektórzy wyglądali jak pracownicy nocnej zmiany, którzy wyszli ze swoich prac albo z pierwszej, porannej zmiany lub zmęczeni klienci, tacy jak on i Tony nie tak dawno. Niektórzy wyglądali, jakby dopiero się obudzili, a inni mogli być bezdomni. Ale wszyscy byli przestraszeni i wściekli, krzycząc:

— A co, jeśli tutaj przyjdą?

— Dlaczego nas nie chronisz?

Ochrona Wieży była bezpieczna za drzwiami wejściowymi, rozmawiając przez radio, zbierając wsparcie z reszty budynku. Peter poważnie wątpił, czy jacykolwiek cywile, nieważne ilu, zdołaliby przedrzeć się do macierzystej bazy Tony’ego Starka, ale jeśli sytuacja jeszcze pogorszyłaby się, to ktoś zostałby ranny. Wystrzelił jeszcze raz pajęczynę, a potem zeskoczył w dół, przyklejając się do grubych szklanych okien tuż nad drzwiami, będąc ledwie poza zasięgiem tłumu.

— Hej! — krzyknął. Wspaniałą rzeczą w tym kostiumie było to, że z pewnością szybko przyciągał uwagę ludzi. — Wszyscy, uspokójcie się!

— Spider-Man!

Wszyscy stłoczyli się bliżej, co zdawało się nie pomagać nerwom ochroniarzy będących w środku. Było zbyt wielu ludzi, którzy rozmawiali i krzyczeli, aby Peter usłyszał coś więcej niż rażący niepokój i niepewność, więc przytknął pięty do okna i odchylił się do tyłu, aby podnieść ręce do góry.

— Proszę, uspokójcie się! — spróbował ponownie. — Nie ma powodu do paniki. Po prostu mnie posłuchajcie, dobrze? Wiem, że się boicie, ale nie ma już inwazji. Nie ma się o co martwić, jeśli chodzi o Nowy Jork!

— Ale doszło do inwazji — powiedział mężczyzna z przodu, zarumieniony ze złości i prawdopodobnie również z powodu alkoholu. — Obcy wrócili… Wrócili, aby nas wszystkich zabić.

— Nie, to nie tak. To nie byli ci obcy.

— No cóż, ilu ich tam, do cholery jest? — odezwała się kobieta obok niego. — Czy naprawdę są dziesiątki różnych kosmitów, którzy chcą nas zabić?

— Chcą nas eksterminować! — krzyknął ktoś inny. — Chcą przejąć tę planetę!

Wszyscy znowu zaczęli naciskać do przodu i krzyczeć, a Peterowi zajęło kilka prób, aby odzyskać uwagę tłumu na tyle, by go usłyszano.

— Nikt nie przejmuje planety! — upierał się. — Avengersi upewnią się co do tego. Mieliśmy jeden statek… i już się tym zajęto. Prawdopodobnie byliście zbyt zajęci, hmm, zrzeszeniem się, żeby zobaczyć wiadomości, ale statek już zniknął. Obcy odeszli. Wszyscy musicie wziąć głęboki oddech. — Zaprezentował im to, nawet jeśli było to śmieszne. — I uspokoić się. Wracajcie do domu, do swoich rodzin, bo to już koniec.

Wszystkie krzyki zostały zastąpione nerwowymi, niezadowolonymi pomrukami, a stojący na czele mężczyzna najwyraźniej nie był gotowy wycofać się.

— Dlaczego mamy ci wierzyć? — zażądał. — Mówisz nam to, co chcemy usłyszeć, bo myślisz, że jesteśmy idiotami! Ty i reszta twojego rodzaju!
Peter skrzywił się za maską.


— Mojego rodzaju?

— Tak! — dodała kobieta, która szybko stała się wsparciem mężczyzny. — Dlaczego mamy ci wierzyć?

— Ponieważ… jestem Spider-Manem? — Wzruszył ramionami. — Poważnie, nie próbuję was oszukać. Chcę tylko, żebyście się rozeszli. W spokoju.

Ktoś z tyłu się odezwał. Peter nie mógł zrozumieć, co mówił, ale potem wśród najbliższych ludzi rozszedł się szmer, który nabierał głośności. Mam co do tego złe przeczucia – pomyślał Peter, ale zanim zdążył to rozgryźć, rozległ się krzyk i ktoś z tłumu odskoczył z drogi człowiekowi wyciągającemu pistolet.

Peter zareagował bez namysłu. Chwycił broń za pomocą wystrzelonej pajęczyny i z łatwością wyrwał ją z rąk mężczyzny na długo przed tym, zanim zdał sobie sprawę, że pistolet był wymierzony w jego stronę. Z bronią bezpiecznie przymocowaną do ściany budynku wskoczył w środek tłumu, szybko powstrzymując napastnika, w którego oczach był widoczny obłęd.

— W porządku, uspokój się — powiedział ponownie już żałując, że dołączył do tłumu. — Nie ma potrzeby…

— Mógłby być jednym z nich — powiedział ktoś w pobliżu i tym razem Peter nie miał problemu z usłyszeniem tego. — Wszyscy widzieliśmy, co potrafi. Nie jest człowiekiem.

Peter odwrócił się w stronę głosu, ale wtedy ktoś za nim stwierdził.

— Połowa Avangersów to kosmici.

— Hej, chwila moment! — Peter zaczął się denerwować, obracając się w kółko, ale wszyscy patrzyli na niego z nieufnością i nie mógł stwierdzić, którzy ludzie mówili. — Nie wszyscy jesteśmy kosmitami! — upierał się. — Nie jestem kosmitą. Spójrz! — Rozpiął po części kostium. — Mam pępek!

Dłoń zacisnęła się na jego ramieniu. Peter odepchnął ją, ale potem inna chwyciła go od tyłu, a potem druga sięgnęła po jego maskę. Palce wślizgnęły się pod spandeks. Peter podskoczył, odrzucając wszystkich od siebie, aby uciec od zgromadzenia. Jednak nawet to nie sprawiło, że sytuacja została zażegnana, ponieważ tłum tylko wznowił swój paniczny atak na drzwi.

Syreny ogłosiły przybycie kilku radiowozów, ale gdy tłum stawał się coraz bardziej wzburzony, Peter wątpił, że nowicjusze są przygotowani do radzenia sobie z tym bez użycia siły. Nie podobał mu się też pomysł, że to wszystko obserwowali Bruce i Tony z Wieży. Jeśli uznają, że sam sobie nie poradzi z tym i zdecydują się przyłączyć, sytuacja może się tylko pogorszyć. Zrobił więc jedyną rzecz, o jakiej mógł pomyśleć.

Zaczął rzucać na ludzi sieć. W końcu nie trzeba było wiele, aby kogoś obezwładnić. Łatwo było złapać oba nadgarstki razem, gdy ludzie walili w drzwi Wieży, a kiedy udało mu się niektórych zakneblować, natychmiast przestali robić, to co robili, próbując oderwać pajęczynę z ust. Jeden po drugim unieszkodliwiał każdego członka hałaśliwego tłumu, uważnie obserwując każdego, kto się potknął lub był w niebezpieczeństwie stratowania. Kiedy wszyscy zorientowali się, co się dzieje, kilku rzuciło się do ucieczki, a Peter pozwolił im odejść. Dla niego liczyło się to jako “rozejście się” i po kilku minutach pozostało tylko dwa tuziny nieszczęśliwych ludzi kręcących się na dziedzińcu, słabo walczących ze swoimi lepkimi węzłami.

Peter zeskoczył na ziemię i szybko rozejrzał się po efektach swojej pracy.

— Naprawdę nie chciałem tego robić — powiedział, obracając się w koło. — Ale nie zostawiliście mi wyboru! Dlatego po prostu… weźcie oddech i uspokójcie się.

Odpowiedzi nadeszły w postaci wielu chrząknięć i przekleństw, ale przynajmniej nie było już rozwścieczonego tłumu, a oficerowie z pewnością poczuli ulgę. Peter westchnął i skierował się na drugą stronę ulicy, gdzie nadal stała ekipa prasowa. Gdy tylko reporterka zauważyła, że się zbliżał, zaczęła zadawać mu pytania, ale Peter skupił się tylko na kamerze.

— Tutaj Spider-Man — powiedział. — Chcę, żeby Nowy Jork wiedział, że sytuacja jest pod kontrolą i nie ma powodu do paniki. Jestem pewien, że wszyscy wkrótce otrzymamy odpowiedzi, więc w międzyczasie… zachowajcie spokój i zostańcie w swoich domach. Wszystko będzie dobrze.

— Czy możemy uznać to za oficjalne oświadczenie Avengersów? — zapytała reporterka, wpychając się przed niego. — Czy jesteś teraz ich rzecznikiem? Co możesz nam powiedzieć o tych nowych najeźdźcach z kosmosu? Czego chcieli? Gdzie się podziali?

— Nie, ja tylko…. hm… wkrótce otrzymacie odpowiedzi — powiedział słabo Peter. — Już niedługo, obiecuję. — Dźwięk silników przykuł jego uwagę. Wszyscy spojrzeli w górę, gdy silniki Quinjeta ryknęły nad miastem, a pojazd wylądował na dachu Wieży. — Tak szybko, że może nawet za chwilę — dodał Peter. — Posłuchajcie, po prostu się zrelaksujcie, okej? — Po tych słowach ruszył za pomocą sieci z powrotem do Wieży.

Zanim dotarł do apartamentu, wszyscy już na niego czekali na lądowisku dla helikopterów. Steve, Natasha i Clint byli w pełnym ekwipunku bojowym, a nawet Bruce wyglądał, jakby pod spodnie włożył swój “mundur” Hulka. Żołądek Petera zacisnął się lekko, gdy zbliżył się do nich.

— Kapitanie — przywitał się pierwszy, z uśmiechem ukrytym pod maską. — Minęło trochę czasu.

Steve skinął głową i chociaż jego wyraz twarzy był surowy, wydawał się zadowolony, że go widział.

— Jesteś gotowy do drogi?

— Masz na myśli, czy jestem gotowy do akcji? — Peter zakołysał się na palcach, będąc podekscytowanym, ale potem usłyszał syreny gdzieś poniżej w mieście. Pomyślał o ludziach, których zmusił do uspokojenia się i tysiącach innych podobnych do nich na całym Manhattanie, spragnionych wiadomości. Drgnął niezręcznie na swym miejscu. — Jestem — powiedział ostrożnie. Spojrzał na Bruce’a i odetchnął z ulgą, że na twarzy mężczyzna widoczne było zrozumienie. — Ale myślę… że powinienem na ten raz zostać tutaj.

— O co chodzi, dzieciaku? Nie boisz się chyba kosmitów? — zadrwił Clint.

— Nie, tylko… — Peter spojrzał na niego z powagą. — Ludzie tutaj wariują. Jeśli będzie więcej kłopotów, takich jakie mieliśmy na dole, policja będzie miała pełne ręce roboty i być może będę w stanie w tym pomóc. Rozumiecie?

Wyraz twarzy Steve’a złagodniała pod wpływem dumy, co jeszcze bardziej przekonało Petera, że słusznie wybrał.

— Rozumiem — powiedział. — Zostawimy cię tutaj do pilnowania miasta wraz ze Starkiem.

— Biorąc pod uwagę jak to teraz wygląda, i tak nie będzie tam żadnej walki — dodała Natasha. — Prawdopodobnie będzie się tu działo więcej niż tam.

— Mimo wszystko lepiej żebyśmy się tam wybrali — powiedział Clint. — Usłyszymy od Fury’ego, jeśli nie zrobimy tego.

Wszedł razem z Natashą na pokład Quinjeta. Steve uścisnął mocno dłoń Petera życząc mu powodzenia, zanim do nich dołączył. Bruce poszedł ostatni, czekając, aby posłać Peterowi aprobujący, ale współczujący uśmiech.

Peter machnął ręką, by przestał.

— Nic mi nie będzie — zapewnił. — Tylko… powiedz Thorowi, że nadal chcę się z nim spotkać. Mówię poważnie.

Bruce zaśmiał się cicho i przytaknął.

— Będziesz miał swoją szansę na spotkanie go, obiecuję — powiedział. — Uważaj na siebie.

— Ty również.

Bruce wsiadł do Quinjeta, a Peter westchnął, patrząc, jak silniki samolotu włączyły się, a maszyna skierowała się na wschód.

— Jezu — mruknął. — Już lekko tego żałuję.

Drzwi za nim otworzyły się i Tony wraz z Pepper weszli na dach. Pepper podbiegła do niego, podczas gdy Tony zakładał swoją zbroję.

— Peter — powiedziała z ponagleniem w głosie — Są kłopoty na Brooklynie — powiedziała. — Jakiś wariat z rogami byka terroryzuje ludzi. To twoja broszka.

— Cholera. — Peter pociągnął do góry maskę, by przetrzeć dłońmi twarz. — Można pomyśleć, że to kolejny koniec świata.

— Pójdę z tobą — stwierdził Tony. — JARVIS będzie mnie informował na bieżąco, jeśli będzie więcej zamieszek. — Zbroja zgrzytnęła, kiedy wzruszył ramionami. — A przynajmniej mogę cię podrzucić.

Dbamy o siebie nawzajem - pomyślał Peter i nagle poczuł się lepiej w stosunku do swojego wyboru, kiedy razem przenieśli się na skraj lądowiska helikopterów. Wziął głęboki oddech.

— To będzie długa noc — powiedział, a potem ruszyli.

OoO

— To zajmie nam całe cholerne popołudnie.

Jemma skrzywiła się ze współczuciem, idąc za Fitzem do południowo-wschodniego rogu słynnego Royal Naval College.

— Nie jest tak źle — powiedziała. — Przynajmniej jest to znacznie spokojniejsza misja polowa niż ostatnia, znajdująca się tuż za liniami wroga.

— Nie chodzi o to, że narzekam. Jedynie przedstawiam fakty — stwierdził Fitz. — Biorąc pod uwagę rozmiar tego miejsca i jego część, którą udało nam się sprawdzić w ciągu ostatnich trzech godzin, jeśli posiłki nie nadejdą, ukończenie nam tego zajmie co najmniej kolejne sześć godzin. — Zaczął wyznaczać obszary, których będą używać do organizowania i dezynfekcji każdego kawałka gruzu. — A pod koniec tych sześciu godzin nadal nie dowiemy się nic więcej o tym, kim byli i skąd się wzięli.

— Taka robota — przypomniał mu Ward, nie po raz pierwszy. — Oznaczamy to i pakujemy. Wszelkie informacje o tym, kim są kosmici, skąd przybyli lub czego chcieli…

— Są tajne — zakończyli razem Fitz i Jemma. — Wiemy.

Ward potrząsnął głową.

— Dokończ przygotowania. Zamelduję się u Coulsona, dam mu znać, gdzie jesteśmy. Wrócę.

Odszedł, a Jemma pozwoliła sobie na chwilę odprężenia. Sama praca nie była męcząca - po prostu metodyczne oddzielanie obcej technologii od gruzu, zabieranie jej i oznaczanie. Nie było w tym nic trudnego - ale i tak stwierdziła, że była na skraju nerwów, a słuchanie przekomarzania się Warda i Fitza nie miało swojego zwykłego uroku. Kiedy pracowała, miała opuszczoną głowę, ignorując ciężar telefonu w kieszeni. Fitz bawił się ustawieniami swojego skanera, gdy dziesiątki agentów krzątały się po swoich małych wyznaczonych kwadracikach. Miał rację, będą to robić przez cały dzień.

— Jak myślisz, co zamierzają z tym wszystkim zrobić? — zapytał Fitz, kończąc dostosowanie skanera do swoich upodobań. — Dyrektor musi mieć tajne laboratorium w bunkrze w Triskelion, gdzie mogą to analizować wszyscy jego naukowcy. Czy może sądzisz, że po prostu wystrzelą to z powrotem w kosmos, tam skąd się to wzięło? Prosto w Słońce?

— Kto wie? — odpowiedziała z roztargnieniem Jemma. Upewniła się, że jej rękawiczki są dobrze założone, zanim przesunęła podejrzanie wyglądający kawałek metalu, by mieć lepszą pozycję do jego sfotografowania. — Większość to tylko złom ze statku. Obawiam się, że niewiele można się z tego nauczyć.

Kiedy Fitz zauważył, że robi zdjęcie, podszedł ze skanerem. Metal został sprawdzony. Był to tylko kawałek poczerniałej miedzianej rurki, która została skręcona w dziwny kształt. Jemma westchnął i rzuciła ją w miejsce, które Fitz oznaczył na normalne szczątki.

Obserwował ją uważnie, gdy wykonywała godną podziwu robotę, nie podnosząc wzroku.

— Ale to trochę szkoda — powiedział cicho.

— Szkoda, że tak mało się o nich dowiedzieliśmy zanim zniknęli? — zapytała Jemma, przedzierając się przez kolejne gruzowiska. — A może szkoda, że przede wszystkim przybyli z wrogimi zamiarami?

Fitz podrapał się po karku.

— Właściwie to bardziej miałem na myśli, że… szkoda, że w końcu mieliśmy okazję spotkać inną rasę obcych, a nawet nie możemy się tym nacieszyć.

Jemma zmarszczyła brwi.

— Przybyli tutaj, aby zniszczyć wszechświat — przypomniała mu. — Tak przynajmniej twierdzi doktor Selvig.

— Cóż, tak, ale poza tym wszystkim. — Fitz ponuro przejechał swoim skanerem po kolejnej kolekcji kamieni i drzazg. — O tym rozmawialiśmy w szkole — powiedział. — Wszystkie ściśle tajne spiski rządowe, które ukrywają prawdę o małych zielonych ludzikach przed niczego niepodejrzewającą opinią publiczną. — Potrząsnął ze smutkiem głową. — Kto by pomyślał, że Dzień Niepodległości będzie bardziej odpowiedni niż Star Trek w tym sensie.

— Fitz — powiedziała Jemma, a jej ramiona opadły. — To wszystko jest trochę zbyt osobiste, żebyś mógł sobie żartować.

— Nie żartuję! Naprawdę. — Fitz zaczął katalogować niezwykłe kawałki w odpowiednich miejscach. — Nie mogłem się doczekać, no wiesz, wspólnego pionierstwa w nowej dziedzinie ksenopologii.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Bardzo dobrze pamiętała te dni, a nawet część podniecenia, na które mogła pozwolić sobie zaledwie kilka tygodni temu, dołączając do zespołu Coulsona. W końcu, mimo że spotkania miały poważne konsekwencje, pojawienie się Asgardczyków i Chitauri odpowiadało na odwieczne osobiste pytania o miejsce ludzkości we wszechświecie. Pomysł zbadania technologii każdej obcej rasy, nawet jeśli to były kawałki złomu, powinien ją podekscytować. A jednak wciąż zacieśniała i ponownie zapinała rękawiczki za każdym razem, gdy sięgała po nowy element układanki, obawiając się, jakie dziwne infekcje mogą wywołać. Wciąż ignorowała ciężar telefonu w kieszeni, gdy dzwonił, kiedy jej rodzice raz po raz próbowali się do niej dodzwonić, oczekując odpowiedni których nie wiedziała jak udzielić.

Egzopologia — powiedziała, a Fitz rozpromienił się, nawet gdy złapał się na przynętę w postaci ponownego rozpalenia starej kłótni.

— Simmons — powiedział z przesadną cierpliwością — już to przerabialiśmy i…

Kiedy Jemma przygotowywała się na kolejną rundę debaty na temat przedrostków łacińskich, przerwał im przeraźliwy krzyk z zewnątrz. Był jednocześnie przeszywający i gardłowy, powodując gęsią skórkę na ramionach Jemmy. Ten wrzask nie pochodził od człowieka.

Po tym z pewnością nastąpiły okrzyki, po których wkrótce rozbrzmiał huk wystrzałów, bardziej diabelskie wrzaski i odgłosy rozrzucanych śmieci. Fitz odwrócił się w stronę okien, ale Jemma już biegła do wyjścia. Przeskakiwała nad stertami śmieci, omijając innych agentów i ich sprzęt oraz ignorowała Fitza za sobą, gdy biegła do najbliższych drzwi. Nie była nawet pewna, dlaczego biegnie, ale coś tam było. Coś obcego i musiała to zobaczyć. Musiała wiedzieć.

Wypadła na trawnik. W pobliżu znajdowała się duża grupa agentów TARCZY, otaczających coś, wykrzykując rozkazy i wycelowujac broń.

— Nie pozwól mu uciec! — Ktoś krzyczał. — Zagoń go.

— Simmons! — Fitz złapał ją za łokieć, sapiąc. — Co robisz?

— Coś tam jest — powiedziała bez tchu Jemma. — Coś wciąż żyje. Chodź! — Wyrwała swoją rękę, żeby zamiast tego chwycić go za dłoń. — No dalej, Fitz!

— Sim… czekaj… — Fitz starał się za nią nadążyć, gdy ciągnęła go w stronę grupy agentów. — To nie jest dobry pomysł! Ty i kosmici nie mieszacie się zbyt dobrze…

— Ruszać się! — Znajomy głos wydobył się z grupy. — Dalej! Zamknijcie drzwi!

Simmons dotarła do zgromadzenia, przepychając się między ramionami dwóch agentów w sama porę, by zobaczyć, jak duża metalowa skrzynia zatrzaskuje się. Po kilku sekundach rozbrzmiały brzdęki, gdy coś w środku walczyło by się uwolnić, a jego nieziemskie wycie zostało stłumione. W końcu ucichło i dopiero wtedy najbliżsi agenci opuścili broń.

Jemma wpatrywała się w wysokie metalowe pudło pośrodku grupy agentów długo po tym, jak inni zaczęli odchodzić. Ledwo mogła oddychać z powodu emocji. Agent obok niej kazał wszystkim wracać do swojej pracy, wtedy zdała sobie sprawę, kto to był.

— Ward! — Puściła Fitza tylko po to, by zamiast tego chwycić ramię Warda. — Widziałeś to? — spytała nagląco. — Co to było?

Ward schował pistolet do kabury i przetarł czoło.

— Nic nie widziałem — skłamał w okropny sposób.

Daj spokój! Musiałeś to widzieć! — powiedział Fitz, unosząc ręce w górę. — Byłeś tutaj!

— To tajne — upierał się, gdy coraz więcej agentów zbierało się, by zbadać sprawę. Jemma słyszała, jak wszyscy przekazują te same absurdalne i frustrujące odpowiedzi. — Naprawdę będzie lepiej, jeśli nie będziesz wiedzieć. Zaufaj mi z tym.

Dołączyli do nich Coulson, May i Skye. Jeśli ktoś miałby wyciągnąć coś z Warda, to byłaby to Skye, więc Jemma zostawiła to jej. Fitz w tym czasie próbował szczęścia ze stojącymi w pobliżu agentami. Jemma podkradła się trochę bliżej pudła. Ciężarówka transportowa już toczyła się po trawniku, żeby je zabrać, a poza tym nie było nic do zobaczenia, ale i tak coś ciągnęło ją bliżej. Żyjąca istota z innego świata znajdowała się w tym pudle i sądząc po wydawanych przez nią dźwiękach była wściekła i prawdopodobnie przestraszona. Ciekawość napełniała kobietę lekkomyślną nadzieją, że cokolwiek to było, nadal można byłoby uzasadnić, że można czegoś się od niej nauczyć lub bezpiecznie dostarczyć ją do domu, zanim TARCZA umieści ją w jednej z małych cel gdzieś pod ziemią.

— Agentko Simmons. — Mężczyzna złapał ją za łokieć. — Proszę się odsunąć.

Jemma drgnęła, a potem znowu, kiedy zdała sobie sprawę, że to agent Sitwell ją odciągał. Pojazd transportowy przyjechał i zaczęto przygotowania do wciągnięcia pudła do środka ciężarówki.

— Age… agencie Sitwell — zająknęła się, rumieniąc. — Przepraszam, proszę pana, ja tylko… chciałam zerknąć.

— Naprawdę jest lepiej dla ciebie, żebyś tego nie robiła — odparł Sitwell, stając między nią a pudłem. — To jest niebezpieczne.

— To nie jest żaden kosmiczny żołnierz? — zapytała Jemma. Wiedziała, że liczy na łut szczęścia, ale nie mogła się powstrzymać. — Nie jestem pewna, czy w ogóle brzmiało na świadome, ale jeśli konwergencja była aktywna wystarczająco długo na odpowiedniej liczbie światów, to cóż, nie wiadomo skąd to się tu wzięło.

— Zapewniam cię, że się tym zajmiemy. — Wskazał na kogoś za nią, a Jemma po prostu wiedziała, że Coulson ma ją stąd zabrać. — Proszę, wróć do swojej jednostki.

Ktoś stanął za nią. Jemma odwróciła się, krzywiąc, gdy zobaczyła, że było gorzej niż myślała - była tam May. Uśmiechnęła się nieśmiało i pozwoliła przyciągnąć się z powrotem do swojego zespołu.

— To tylko my, Ward — powiedziała Skye. - Technicznie rzecz biorąc, nie jestem nawet prawdziwym agentem, więc jeśli nie możesz ujawnić swoich sekretów 5 poziomowi, to przynajmniej powiedz mi.

— To nie działa w ten sposób — odparł Ward. — To nawet nie ma sensu.

— Wystarczy. — Coulson dał im znak, żeby się zgromadzili, co zaraz uczynili. — Ward mógł widzieć kosmitę i co z tego? Widziałem około sześciu kosmitów. Nie są naprawdę aż tak wyjątkowi. — Kiedy to nie zadowoliło jego zespołu, zmienił taktykę. — Chcesz zobaczyć coś pozaziemskiego? Idź i popatrz raz jeszcze na gruz. Też jest z kosmosu.

Fitz i Skye jęknęli, na szczęście May miała skuteczniejszy plan motywacyjny.

— Avengersi mają wylądować w ciągu godziny — poinformowała ich. — Będą chcieli się dowiedzieć, jak wygląda aktualna sytuacja, co oznacza, że przyjdą tutaj.

Skye natychmiast się ożywiła.

— Czy to oznacza, że nadchodzi kapitan Rogers?

— Tak, razem z doktorem Bannerem.

Fitz również zaczął zwracać uwagę.

— Będzie tutaj doktor Banner?

— Nie rób mi tego May — powiedział Ward. — Wiesz, że nie mają pozwolenia na spotkanie z Avengersami.

— To, dokąd pójdą, będzie zależeć od tego, co odkryliśmy — powiedział Coulson, zrozumiawszy taktykę May. — I kto to odkrył. Dlatego wracajcie do pracy. — Machnął na nich odganiająco. — Nie chcecie ich zawieść, czyż nie?

Ze wspólnym westchnieniem zespół rozdzielił się z powrotem na swoje sekcje.

— Jesteście naprawdę okropni — powiedziała Skye, kiedy odchodziła z Coulsonem i May. — Wiecie o tym?

Tymczasem Fitz wahał się między podnieceniem a cynizmem.

— Doktor Banner — powtórzył. — Tutaj, prowadząc badania razem z tobą. To naprawdę byłoby coś.

— Nie rób sobie nadziei — upomniał go Ward. — Jak powiedziałem, nie masz wystarczającego poziomu kwalifikacji, żeby być z nim w tym samym pokoju.

— Cóż, ty również.

W drodze powrotnej do środka nadal się o to spierali. W międzyczasie Jemma ukradkiem zerkała przez ramię. Wydawało się jej, że słyszała szarpanie wewnątrz metalowego pudła, gdy było podnoszone, by wpakować je do ciężarówki, ale nie była tego pewna. Widziała jednak, że agent Sitwell pochyla się blisko ucha kierowcy i kilku agentów zawracających ludzi, którzy chcieli wejść na miejsce zdarzenia. Była bardzo przyzwyczajona do protokołu TARCZY i paranoi, ale coś w ukradkowym spojrzeniu Sitwella na ich wycofującą się drużynę sprawiło, że zaczęła się zastanawiać.

Nie miała czasu się nad tym rozwodzić, bo wtedy Coulson wezwał ich z powrotem na pilną misję w Norwegii. W końcu nie było czasu, aby czekać na Avengers.

— W końcu będziecie mieli szansę ich poznać — zapewnił Coulson, wracając do autobusu. — Obiecuję.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 108 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1144
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] EmptyNie 27 Cze 2021, 15:48

Rozdział 5: Hydra

Peter obejrzał materiał po raz szósty. Niewiele było do zobaczenia. Obraz w filmie kręconym z telefonu komórkowego szarpał się dziko w tę i z powrotem między walczącymi na ulicach Waszyngtonu. Kilku miało pistolety, zmuszając kamerzystę-amatora do kilkukrotnego porzucenia nagrywania na rzecz znalezienia osłony, co skutkowało jedynie przebłyskami nagranej walki. Kilka komentarzy pod wideo sugerowało, że jednym z walczących był Kapitan Ameryka, powołując się na coś, co wyglądało jak tarcza lecąca w powietrzu, ale Peter nie był przekonany. Był jednak pewien, że tamta kobieta to agentka Romanoff. Nigdy nie pomyliłby tej rudej czupryny.

W wiadomościach podano, że to rabusie napadający na bank. TARCZA stwierdziła, że to europejski terrorysta, który uciekł z aresztu w Triskelion i spotkał się z nieoczekiwanymi posiłkami. Obie strony zgadzały się w tym, że incydent się skończył i nie było powodu do niepokoju. Peter tak naprawdę w to nie wierzył, ale będąc ponad trzysta kilometrów dalej niewiele mógł zrobić. Dlatego ponownie obejrzał nagranie, wmawiając sobie, że uścisk w żołądku był efektem nadmiernej ilości kofeiny, a nie niejasnym przeczuciem.

Jego telefon trzymany w dłoni rozbrzmiał znanym dzwonkiem. Peter szybko odebrał.

— Hej, Bruce. — Uniósł głowę, uśmiechając się w stronę Wieży Starka, której widok rozciągał się znad jego stolika w kawiarni. — Tęsknisz za mną?

Bruce roześmiał się.

— Może — odpowiedział. — Zwykle kiedy bierzesz dzień wolny, jestem uwzględniony w twoich planach. Nie przeszkadzam chyba?

— Nie, jeszcze nie przyszedł. — Peter spojrzał na ulicę, aby upewnić się. Nie było widać żadnych limuzyn. — Ale wciąż jest czas, żebyś przyszedł. Jeśli chcesz.

Peter z łatwością mógł sobie wyobrazić skrzywienie się Bruce’a spowodowane nieśmiałością.

— Może następnym razem — powiedział mężczyzna, a odpowiedź była tak oczywista, że Peter nie czuł rozczarowania. — Chciałem tylko zapytać cię o dzisiejszy wieczór. May nada dołączy do nas na kolacji?

— Tak, oczywiście, ale… — Peter zmarszczył brwi patrząc w kierunku Sześcianu. — Nie mogłem się dziś rano skontaktować z Curtem. Zakładam, że on i Martha nadal planują się z nami spotkać, ale nie odbiera telefonu. Próbowałem zapytać o niego agenta Adsita, ale agent obsługujący telefon TARCZY nie chciał mnie z nim połączyć.

Bruce westchnął.

— Nie możesz po prostu zadzwonić do TARCZY i poprosił ich o połączenie cię z personelem wyższej rangi.

— Może, ale on jest moim kolesiem — upierał się Peter. — Dał mi honorową odznakę TARCZY i tym podobne.

— Peter, czy znowu oglądałeś wczorajszy materiał filmowy?

Peter ponownie spojrzał na Wieżę.

— Teraz czytasz mi w myślach? — zapytał próbując rozluźnić atmosferę. — A może masz tam teleskop?

— Ze Steve’em jest wszystko w porządku — powiedział Bruce z łagodną powaga. — Tak samo z agentką Romanoff. Zakładając, że to w ogóle byli oni, czego nie wiemy.

— Z pewnością to byli oni.

— Nawet gdyby tak było — kontynuował Bruce — wiesz jacy są silni i wspiera ich cała TARCZA, która twierdzi, że wszystko jest dobrze, więc co jeszcze możemy zrobić?

— Nie wiem. — Peter kręcił się na swoim krześle, a kiedy kelnerka podeszła do niego, uśmiechnął się i gestem wskazał, że wciąż czeka na kogoś. — Nie wiem, po prostu to nie wygląda dobrze. Steve nie lubi rozmawiać przez komórkę, ale zwykle odpowiada, kiedy do niego piszę. Od dwóch dni nic mi nie odpowiedział. To do niego niepodobne.

Bruce mruknął w zamyśleniu.

— Cóż, Tony wrócił z Seulu — powiedział. — Razem z Pepper zajmują się tym. Może wykorzysta swój wpływ, by uzyskać odpowiedzi.

— Okej. — Przy krawężniku przystanął czarny samochód, a Peter wyprostował się na swoim miejscu. — Napisz do mnie, gdy czegoś się dowiesz. W przeciwnym razie do zobaczenia wieczorem.

— W porządku. Postaraj się zbytnio o to nie martwić, Peter. Do zobaczenia wieczorem.

Peter rozłączył się, gdy Harry Osborn wysiadł z samochodu. Nie mógł nic na to poradzić, ale poczuł się trochę skrępowany, widząc Harry’ego ubranego w bardzo drogi garnitur, mimo że sam starał się wystroić na spotkanie. Wstał, by spotkać się ze swoim przyjacielem i został przywitany szerokim uśmiechem i uściskiem. Entuzjastyczne powitanie Harry’ego wymagało odrobinę przyzwyczajenia się, ale doceniał je.

— Pete! Gdzie on do cholery jest? — Harry odchylił się do tyłu, żeby przyjrzeć się ogródkowi kawiarnianemu. — Mówiłeś, że zamierzasz wyciągnąć tu dla mnie tego starego dziadka?

Peter przewrócił oczami.

— Powiedziałem, że spróbuję — poprawił Harry’ego. — I próbowałem. Ale on jest w trakcie… — Harry rzucił mu to spojrzenie, więc wzruszył ramionami — …bycia naprawdę nieśmiałym.

— Masz na myśli, że jeszcze nie wrócił z swojej wycieczki po fabryce w Korei Południowej? — zadrwił Harry, opadając na krzesło przy stole Petera.

— Ten żart przestaje być już śmieszny — odparł Peter, idąc w jego ślady. — Z pewnością o tym wiesz.

— Nieważne. Człowieku, minął rok, a ty nadal nie pokazałeś mi nawet zdjęcia. — Poluzował krawat i wyciągnął nogi. — Dopóki nie zobaczę zdjęcia, będę uważać, że pieprzysz się z Tony’m Starkiem.

— Jezu, niech ci będzie.

Peter z powrotem wyciągnął telefon, ale jego kciuk zawahał się nad ekranem. Minęły prawie dwa lata, odkąd twarz Bruce’a pojawiła się w wiadomościach, a Harry był w tym czasie poza krajem, ale wciąż trochę martwił się tym, co może się stać, jeśli mu pokaże zdjęcie. Nawet biorąc pod uwagę, że ich przyjaźń z powrotem była silna, źle umieszczone słowo lub nieoczekiwane objawienie może wszystko zmienić. Biorąc głęboki oddech, przewinął kilka zdjęć, które trzymał w telefonie i zdecydował się na jedno z Bruce’em, które zrobił w swoim mieszkaniu podczas ostatnich egzaminów w szkole. Bruce nieczęsto zgadzał się na robienie sobie zdjęć, ale to ujęcie było dobre, bo uchwyciło jego rzadki uśmiech.

— Proszę — powiedział Peter podając Harry’emu telefon. — To on.

Jego żołądek zacisnął się, gdy Harry spojrzał na zdjęcie, a zmienił się w ołów, gdy w oczach drugiego chłopaka pojawiło się rozpoznanie. Teraz to narobiłeś - pomyślał Peter, przełykając, gdy Harry spojrzał na niego z niespokojnym i zaskoczonym wyrazem twarzy. On wie. A jeśli wszystko rozgryzie? Peter oblizał usta, nakazując sobie roześmiać się lub zacząć wyjaśniać, zanim umysł Harry’ego zagłębi się zbyt głęboko w prawdę. Uświadamia to sobie. Jeśli mój chłopak jest Avengersem, to kim ja jestem?

— Miałeś rację — powiedział nagle Harry. Jego wyraz twarzy tak szybko przemienił się w rozbawiony, że Peter przez sekundę nie był pewien, czy mimo wszystko miał halucynacje związaną z wcześniejszym rozpoznaniem. — Wygląda na dużo starszego od ciebie. Ale jest super seksowny. Rozumiem, dlaczego na niego poleciałeś.

Peter zarumienił się, nie będąc jeszcze pewien, czy powinno mu ulżyć.

— Oj, daj spokój. Nie jest tak stary.

— Hej, nie oceniam. — Harry przyjrzał jeszcze kilka zdjęć. Na szczęście Peter był na tyle ostrożny, że nie pozostawił w telefonie nic obciążającego. — Mądry, przystojny naukowiec dobrze współpracujący ze Starkiem? Kto by się na to nie pisał? — Chwycił telefon w obie dłonie. — Dobra, sprawmy by zszedł na dół.

— Zaczekaj… — Peter prawie rzucił się na mały stolik, by odebrać komórkę. — Nie rób tego. Już powiedział, że nie może.

— Przecież żadna krzywda się nie stanie. — Harry próbował wykraść telefon z ręki Petera, ale mu się nie udało. — Chcę go poznać. Możemy iść na mecz Metsów. Wiesz, że mam fajną lożę. Będzie świetnie.

Peter schował telefon do tylnej kieszeni.

Ty chcesz oglądać mecz baseballowy? — zadrwił. — Nienawidzisz sportu.

— Tak, ale to część pracy. — Harry ponownie odchylił się do tyłu, drapiąc się po szyi. Pod kołnierzem był widoczny bandaż, którego Peter nie zauważył wcześniej, kiedy Harry do niego podszedł. — Jeśli pozwolę Menkenowi używać loży częściej niż ja, to zacznie mieć dziwne pomysły.

— Co ci się stało w szyję? — zapytał Peter, wskazując na nią.

Harry spiął się i szybko opuścił rękę.

— Nic — powiedział, niezdarnie wzruszając ramionami. — To nic takiego. Musiałem usunąć pieprzyk. Całe to słońce, na które byłem narażony na plażach we Francji. — Kłamstwo było oczywiste i serce Petera zamarło, ale Harry nie dał mu czasu, żeby się nad tym zastanawiać. — Poważnie, Pete, powinniśmy iść na mecz. Będzie fajnie, jeśli tam będziesz, a twojemu mężczyźnie przydałoby się trochę słońca. Tylko na niego spójrz.

— Jasne, pójdę — powiedział Peter, chociaż miał nagle dziwne wrażenie, że Harry był trochę zbyt natarczywy. — Możemy pójść tylko we dwójkę.

— Nie — warknął Harry, a Peter cofnął się zaskoczony. Harry próbował ukryć swój nietakt wymuszonym uśmiechem, ale Peter z nagłym niepokojem przejrzał to. — Nie. Chcę, żebyśmy poszli wszyscy. Chyba mi ufasz? — W jego głosie ukryła się desperacja, której Peter nigdy wcześniej nie słyszał. — Będziemy się dobrze bawić.

Myśli Petera pędziły. Nawet będąc na otwartej powierzchni czuł, jakby całe powietrze zostało z niego wyssane.

— Harry, o co tak naprawdę chodzi? — zapytał.

Harry skrzywił się, po czym spróbował to zamaskować.

— Ja… nie… — Odgarnął włosy do tyłu, walcząc ze sobą. — Peter, proszę cię — powiedział z dużą dawką szczerości w swoich oczach. — Niech pojedzie z nami.

Peter ledwo zdążył to przetworzyć, kiedy przerwał im dzwonek telefonu Harry’ego, który się nagle odezwał. Harry klnąc wyciągnął komórkę z kieszeni i odblokował ją ruchem kciuka. Pobladł.

— Cholera — mruknął i wytarł usta, ponownie chowając telefon. — Już się zaczęło.

Co się zaczęło? — Ciało Petera mrowiło ze strachu, a uczycie tylko się pogorszyło, kiedy zobaczył, że ochrona Harry’ego kieruje się w ich stronę. — Poważnie, Harry, co się do cholery dzieje?

Harry wstał, a potem pociągnął Petera, by ten poszedł za nim.

— Przepraszam — powiedział pośpiesznie. — Przepraszam, Pete, ale dowiedziałem się o tym za późno. Nie mogłem nic zrobić. Cokolwiek się stanie, uwierz mi, proszę, że nie mam z tym nic wspólnego.

— Naprawdę mnie teraz przerażasz — stwierdził Peter, rozglądając się wokół, jakby spodziewał się nagłego ataku. Ochroniarze byli już blisko, a pierwotny instynkt kazał mu uciekać, ale Harry trzymał jego ręce. — Powiedz mi co się dzieje!

— Mierzą w Starka. — Każde słowo z ust Harry’ego sprawiała, że Peter czuł się coraz gorzej. — Banner nie jest ich celem. Wiedzą, że nie mogą go zabić. To ma być tylko Stark. Dlatego proszę — uścisnął dłonie Petera tak mocno, że aż to zabolało — zabierz od niego swojego chłopaka.

— Proszę pana — powiedział jeden z ochroniarzy. — Musimy pana stąd zabrać.

Harry go puścił, a Peter zatoczył się o krok, jakby uścisk drugiego chłopaka był jedyną rzeczą, która trzymała go w pionie.

— Zaczekaj - zawołał odruchowo Peter. — Kto go ściga? Harry, czy…

Sięgnął, by chwycić Harry’ego za ramię, ale jeden z ochroniarzy stanął między nimi, podczas gdy drugi zaczął odciągać Harry’ego.

— Spadaj! — warknął Harry, wyrywając ramię z jego uścisku, by odwrócić się w stronę samochodu. — Sam pójdę, do cholery.

Do tego czasu pozostali klienci kawiarni zaczęli gapić się na nich. Peter próbował ominąć ochroniarza, który wciąż stał przed nim, ale mężczyzna był zdeterminowany, aby trzymać go z dala, a Peter nie mógł zdecydować się, czy użycie siły nie doprowadzi do zbytniej eskalacji.

— Harry! — zawołał zamiast tego. — Powiedz mi, kim oni są!

— Po prostu idź! — odkrzyknął Harry, pozwalając, by drugi ochroniarz eskortował go do samochodu. — Musisz się śpieszyć!

Ochroniarz otworzył drzwi samochodu i brutalnie wepchnął Harry’ego do środka. Dopiero wtedy drugi mężczyzna wycofał się, a Peter stał przez chwilę, oszołomiony i niepewny. Dźwięk uruchamianego silnika przywrócił go do rzeczywistości. Z szybko bijącym sercem wyciągnął telefon i odwrócił się, biegnąc w stronę Wieży.

— Bruce! — powiedział, gdy tylko nawiązał połączenie. — Bruce, czy Tony jest w Wieży? Czy wrócił?

— Peter? O co chodzi?

Peter żałował, że nie miał na sobie swoich sieciowodów, żeby móc dostać się do apartamentu tak szybko, jak to było możliwe. Przedzierał się przez poranny ruch uliczny, kierując się w stronę wejścia do Wieży.

— Tony — powiedział ponownie. — Czy jest już w Wieży?

— Jestem — odpowiedział Tony. — Dosłownie właśnie dotarłem. Co…

— Powiedz JARVISOWI, żeby zablokował budynek. — Uniknął samochodu i wreszcie dotarł do drzwi. — Niech to zrobi, gdy już wejdę… Jestem w środku. Powiedz JARVISOWI, żeby wszystko zablokował.

— Co się dzieje? — zapytał Bruce, gdy w tle Tony przekazywał polecenie JARVISOWI. — Peter, czy wszystko w porządku?

— Tak. Już do was idę. — Peter pośpiesznie przeszedł przez punkt kontrolny budynku, machając po drodze znajomemu strażnikowi. — Wyjaśnię, kiedy dotrę. — Rozłączył się i wskoczył do windy.

— Panie Parker — odezwał się JARVIS, a Peter podskoczył zaskoczony. — Poinstruowałem ochronę, aby nie zezwalała na wejście do budynku, skanuję również zewnętrzny obszar budynku pod kątem wszelkich możliwych zagrożeń lub anomalii. Czy może mi pan powiedzieć, czego powinienem szukać?

Peter oparł się o ścianę windy.

— Nie wiem tego — odpowiedział. — Ktoś wziął Tony’ego na cel. To wszystko, co teraz wiem.

Kiedy winda zatrzymała się, wysiadł i prawie wpadł na Bruce’a, czekającego na niego w apartamencie.

— Ktoś się zbliża — powiedział, gdy Tony i Pepper również pojawili się obok. — Nie wiem kto, ale ktoś celuje w Tony’ego, tutaj w Wieży.

— Kto? — zapytała Pepper. — Skąd o tym wiesz?

— Harry mi powiedział. — Peter rozejrzał się po pokoju, na wpół przekonany, że dostrzeże jakieś czyhające zagrożenie. — Nie powiedział kto, tylko, że “oni” szukają Tony’ego i… — spojrzał na Bruce’a i przełknął ślinę. — Powiedział, że powinienem was rozdzielić. Myślę, że to miało zapobiec uwolnieniu Hulka.

Bruce odsunął się, ale to nie to ostrzeżenie sprawiło, że jego spojrzenie stało się twardsze, powodując, że żołądek Petera zacisnął się.

— Powiedziałeś Harry’emu o mnie?

— Nadal rozmawiasz z dzieckiem Osborna? — dodał Tony, zanim Peter zdążył odpowiedzieć.

— Nie… tak… po prostu posłuchajcie. — Peter uniósł ręce. — Powiedział mi o tym, ponieważ próbował mnie chronić. Ktoś celuję w Wieżę i…

Podłoga zadudniła pod jego stopami. Było to tylko subtelne zakłócenie, którego żaden z pozostałych wydawał się nawet nie zauważyć, ale spowodowało to gęsią skórkę na ramionach Petera. Spojrzał przez okno. Gdzieś w oddali ryczały syreny, ale to nie było nic nadzwyczajnego. Mimo to nie mógł pozbyć się wrażenia, że powinien tutaj być.

— Peter? — Bruce dotknął jego ramienia. — Co się dzieje?

— Zamierzam przebrać się w kostium — powiedział Peter i nie czekając na niczyją odpowiedź, skierował się na klatkę schodową.

Bruce poszedł za nim w odległości zaledwie kilku kroków.

— Peter — zawołał, kiedy schodzili na dół. — Co dokładnie powiedział ci Harry?

— Przepraszam, ale tak naprawdę nic mu o tobie nie powiedziałem. — Otworzył drzwi do apartamentu Bruce’a i podszedł do szafy, gdzie trzymał swój kostium Spider-Mana. — Pokazałem mu twoje zdjęcie. Przepraszam… nie powinienem był…

— Nie o to się teraz martwię. — Bruce w końcu go dogonił i chwycił za łokieć. — Uspokój się i powiedz mi, co się stało.

Peter zamarł, trzymając w dłoniach kostium. Bawił się spandeksem między palcami.

— Nie wiem, co się dzieje — powiedział, napotykając spojrzenie Bruce’a. — Ale Harry był naprawdę przerażony. — Potrząsnął głową. — Cholera, zawsze wiedziałem, jaki jest Oscorp, ale Harry powinien być lepszy. Jak mogłem się tak pomylić?

— Przypuszczam, że wkrótce się dowiemy, cokolwiek to jest. — Bruce sięgnął po swój kostium. — Ale jesteś pewien, że celują w Tony’ego?

— Tak, w stu procentach. — Peter zdjął ubranie i zaczął zakładać kostium. — To nie ma sensu… to musi być powiązane z filmem z Kapitanem. Ale Harry zdecydowanie powiedział, że powinniśmy rozdzielić ciebie i Tony’ego.

— Nie ma mowy. — Bruce zmienił spodnie, ale zostawił swoją koszulkę. — Jak tylko dowiemy się, co się stanie, wezwę wielkiego gościa. Będzie miał większe szanse na zapewnienie Tony’emu bezpieczeństwa niż ktokolwiek z nas.

Peter zamarł, zakładając sieciowody na nadgarstki. Choć ich sytuacja była dziwna i napięta, nie mógł powstrzymać przypływu dumy. Czasami wydawało mu się, że tak niedawno musiał błagać Bruce’a, żeby jedynie wspomniał o Hulku.

Bruce zauważył, że się gapił.

— Co jest?

— Doktorze Banner, panie Parker, doszło do eksplozji w Sześcianie — powiedział JARVIS, a serce Petera podskoczyło. — TARCZA prosi o wsparcie.

— Idziemy — odpowiedział Bruce i razem pośpiesznie wrócili do apartamentu.

Pepper wręczyła im parę słuchawek, a potem życzyła im powodzenia, kiedy udali się na lądowisko dla helikopterów, gdzie Tony w zbroi czekał na nich.

— Coś się dzieje w Sześcianie — poinformował ich. — JARVIS nie może się z nimi skontaktować za pomocą normalnych linii ani kanałów, ale ktoś z wnętrza budynku wysłał nam sms-a. Coś na temat granatu.

— Granat? — powtórzył Bruce. — Ktoś w zbrojowni złamał protokół bezpieczeństwa?

— Wątpię, że o to chodzi — odpowiedział Tony. — Może próbują nas odciągnąć. Ktokolwiek we mnie mierzy, musi wiedzieć, co ostatnio dodałem do tej cholernej Wieży. Nic się teraz nieproszone do niej nie dostanie.

— A jeśli już są w środku? — zapytał Peter. — Czy z Pepper wszystko będzie dobrze?

— JARVIS się nią opiekuje. W Wieży jest dodatkowy kombinezon, który może ją ochronić lub w razie potrzeby przywieźć ją do nas. — Wyraz twarzy Tony’ego stał się surowszy. — Jeśli to coś celuje we mnie, to zabieram walkę z dala od niej.

— Będziemy za tobą, Tony — powiedział Bruce. — Prowadź.

Przyłbica zatrzasnęła się, a Tony poleciał w stronę Sześcianu, podczas gdy Bruce zdjął koszulkę.

— Minęło trochę czasu, odkąd wielki gość widział prawdziwą akcję — stwierdził Bruce, cofając się. — Będziesz mieć go na oku?

Peter nie wahał się.

— Jak zawsze.

Bruce wziął głęboki oddech i zaczął się zmieniać. Transformacja zajęła ledwie dziesięć sekund, a Peter mógł zobaczyć w wyrazie twarzy Bruce’a dokładny moment, kiedy Hulk przejął kontrolę nad ich wspólnym ciałem. Za każdym razem było to fascynujące. Po krótkim rozciągnięciu się i potrząśnięciu głową Hulk wyciągnął rękę do Petera i uśmiechnął się.

— Przejażdżka?

Peter odwzajemnił uśmiech i wspiął się na ramię Hulka, układając się między jego łopatkami.

— Gotowy!

Hulk cofnął się jeszcze kilka kroków i wystartował, skacząc z łatwością z lądowiska dla helikopterów na dach następnego budynku. Sześcian nie był daleko. Wystarczyło kilka perfekcyjnie wyliczonych skoków, aby znaleźli się po drugiej stronie ulicy od ich celu. Do tego czasu Tony znalazł się już przy drzwiach dachowych, wyłamując zamek.

— JARVIS zarejestrował strzały w środku — powiedział Tony, szybko rozbrajając drzwi. — Wchodzę. Powinniście wejść od strony holu.

Hulk mruknął narzekając, ale Peter uspokoił go, poklepując po głowie.

— I tak nie mógłbyś się zmieścić w tych drzwiach — powiedział. — Chodź, może ktoś na dole będzie wiedział, co się dzieje. — Kiedy Hulk skierował się na krawędź dachu, Peter dodał: — Uważaj, Tony.

— Ty również — odpowiedział Tony i zniknął w środku.

Hulk zeskoczył przed wejście do budynku, rozłupując przy tym beton. Peter skrzywił się, ale uznał, że TARCZA miała ważniejsze rzeczy na głowie niż martwienie się o stan chodnika. Ludzie na ulicy zatrzymali się, by na nich spojrzeć — kilka kierowców nawet zatrąbiło — kiedy Peter zeskoczył z ramion Hulka i ruszył do drzwi. Wejście zostało zaprojektowane tak, aby wyglądało jak normalne biuro, z otwartym centralnym pokojem i biurkiem recepcjonistki na drugim końcu. Normalnie w środku kręciła by się garstka ludzi, ale Peter nie wiedział nikogo.

— Poczekaj chwilę — powiedział Peter.

Wślizgnął się do środka, podczas gdy Hulk nadal narzekał za nim.

Gdy tylko Peter przeszedł przez drzwi, usłyszał strzały, które zarejestrował JARVIS. Brzmiały, jakby dochodziły z jednego z wyższych pięter. Jednak bardziej bezpośrednim problemem był bardzo wyraźny zapach krwi dochodzący z recepcji. Peter przeczołgał się po wypolerowanej podłodze w holu i zerknął za biurko. Kobieta została postrzelona wprost w czoło, a jej ciało zostało niechlujnie ukryte w pośpiechu.

— Iron Man — powiedział, trzymając dłoń przy uchu. — Znalazłeś kogoś?

Nie był w stanie usłyszeć odpowiedzi. Gdy tylko to powiedział, ktoś zaczął do niego strzelać z karabinu automatycznego. Szybkie zanurkowanie za biurko uchroniło go przed kulą. Owinął pajęczyną pobliską roślinę doniczkową, myśląc, że gdy uda mu się ustalić, gdzie jest napastnik, to zrobi z roślinki wielki pocisk. Ale zanim to zrobił, Hulk przebił się przez drzwi. Peter wyjrzał zza biurka w samą porę, by zobaczyć, jak Hulk uderza barkiem dwóch mężczyzn w taktycznym sprzęcie rozbijając ich o ścianę. Natychmiast stracili przytomność.

— Tony? — powtórzył Peter, a dźwięk wystrzału w słuchawce był wystarczającą odpowiedzią. Odwrócił się do Hulka. — Musimy dostać się do laboratorium. Curt może mieć kłopoty!

— W budynku są uzbrojeni intruzi — odpowiedział w końcu Tony, gdy Peter i Hulk dotarli do klatki schodowej. — Są wszędzie i są ubrani jak agenci TARCZY. Nie ufaj nikomu, kogo spotkasz.

— Widziałeś doktora Connorsa? — zapytał Peter, otwierając gwałtownie drzwi klatki schodowej. — Albo agenta Adsita?

— Jeszcze nie, ale jestem teraz przy terminalu kontrolującym zabezpieczenia. Za pomocą JARVISA będziemy mieć podgląd na cały budynek.

Peter ruszył w stronę schodów, ale zatrzymał się, gdy zdał sobie sprawę, że Hulk próbuje się przepchnąć przez drzwi. Wyobraził sobie, że Hulk podąża za nim do laboratorium i chociaż ufał mu, że zachowa spokój, nie podobała mu się myśl, że Hulk rzuca mu się na ratunek niszcząc cały sprzęt Curta.

— Hej, wielkoludzie — powiedział Peter, odwracając się. Postukał się w ucho. — Nadal masz założoną słuchawkę?

Hulk szybko skinął głową, stukając w ucho.

— Hulk słyszy — powiedział, ale potem skrzywił się. — Nie odchodź.

— Jeśli otworzysz drzwi windy, prawdopodobnie będziesz mógł zejść do piwnicy — powiedział Peter. — Gdyby ktoś próbował wydostać się z budynku, mógł zostać w niej uwięziony i potrzebuje twojej pomocy. Musisz to sprawdzić, okej?

Hulk parsknął głośno, potrząsając głową, ale potem ustąpił.

— Ostrożnie — powiedział, wycofując się.

— Ty również — odparł Peter. — I staraj się nie miażdżyć niczego oprócz złych facetów!

Hulk chrząknął w odpowiedzi. Chwilę później Peter usłyszał pisk otwieranych drzwi windy, więc ruszył dalej, używając pajęczyny, by szybko wspiąć się na piętra.

— Cała baza jest tak dobrze zamknięta, że ludzie na zewnątrz prawdopodobnie nie mają pojęcia, co tutaj się dzieje — powiedział Peter, omijając drugie piętro, kierując się prosto na czwarte. — Ale wszystko może zaraz zostać ujawnione. Może powinniśmy ostrzec NYPD?
— Dobry pomysł — odpowiedział Tony. — Przynajmniej ustawią blokady wokół. Każę JARVISOWI się tym zająć.

Peter dotarł na czwarte piętro i przez chwilę stał w miejscu nasłuchując przez drzwi. Słyszał krzyki i strzały w środku. Awaryjne zamki działały, więc Peter wspiął się na następne piętro i wystrzelił pajęczynę po obu stronach drzwi. Co jest za tymi drzwiami, Harry? - pomyślał, biorąc głęboki oddech i nadmiernie naprężając sieć. Przed czym próbowałeś mnie ostrzec? Mam nadzieję, że Kapitanowi nic nie jest, gdziekolwiek jest.

Peter rzucił się na drzwi, wyrywając je z zawiasów i wysyłając je do laboratorium razem ze sobą. Skrzywił się, słysząc odgłos przewracającego się biurka i tłukącego się szkła, ale strzały, które rozległy się równocześnie stanowiły o wiele większe zmartwienie. Peter miał na tyle doświadczenia ze strzelcami, że był w stanie dość łatwo uniknąć ich początkowego ostrzału, skacząc między sufitem a kilkoma przewróconymi stołami. Naliczył czterech mężczyzn i dwie kobiety z bronią automatyczną, a jeszcze inną kobietę ze strzelbą. Wszyscy byli ubrani jak agenci TARCZY.

Peter chwycił metalową tacę z podłogi i gdy tylko ostrzał ustał, uderzył nią w najbliższego napastnika. Mężczyzna krzyknął, gdy broń wyleciała mu z rąk. Zwykle zapewniłoby to przyzwoite odwrócenie uwagi, jednak atakujący skupili się na Peterze niezrażeni tym wyczynem. Udało mu się wystrzelić pajęczynę i chwycił jedną z kobiet za ramię. Powalił ją, szarpiąc na stół, ale dzięki temu pozostali mogli go flankować. Sufit laboratorium nie był wystarczająco wysoki, aby mógł manewrować tak, jak był do tego przyzwyczajony. Schował się za biurko stojące bliżej ściany, sądząc, że może uda mu się przemknąć przez pobliskie drzwi tam, gdzie mógłby się lepiej bronić, ale strzał ze strzelby w metalową szafkę za nim posłał w jego kierunku rykoszet śrutu.

Poczuł kłucie z tyłu lewego ramienia. Peter natychmiast rozpoznał to uczucie, ale nie zatrzymał się — to go nie spowolni. Porzucił swój plan ucieczki. Położył ręce na podłodze i kopnął biurko najmocniej, jak potrafił.

Opłaciło się. Dwóch z jego napastników zostało trafionych przez latający mebel, a Peterowi udało się wystrzelić pajęczynę w twarz kolejnego. Odwracał się w kierunku tych, którzy pozostali, gdy zaskoczyły go strzały z drugiej strony pokoju.

Ilu ich tutaj jest? Peter wystrzeliwując sieć na lampę sufitową, odchuśtał się za nową zasłonę, ale potem zdał sobie sprawę, że nowy strzelec nie celuje w niego. Kobieta ze strzelbą upadła, ściskając się za ramię, podczas gdy inna padła martwa od strzału w głowę. Żołądek Petera skręcił się nieprzyjemnie i szybko owinął pajęczyną ostatniego mężczyznę, pozbawiając go przytomności szybkim prawym hakiem.

Strzały nie rozległy się ponownie. Peter i tak pozostał czujny, przeszukując wzrokiem laboratorium w poszukiwaniu uczestnika, który dołączył najpóźniej. Zauważył go przygarbionego w otwartych drzwiach. Kobieta w laboratoryjnym fartuchu, z krwią na przodzie koszulki i pistoletem w trzęsących się dłoniach.

Peter podbiegł do niej.

— Hej — powiedział, zabierając broń z jej niepewnego uchwytu. — Hej, wszystko w porządku? Czy jesteś ranna?

Kobieta patrzyła na niego szeroko otwartymi, błyszczącymi od łez oczami. Wyglądała źle.

— Nie chciałam — powiedziała. — Przepraszam, nie chciałam.

— W porządku. Czy…

Peterowi przerwał dźwięk wystrzału ze strzelby. Odwrócił się i zbyt późno zdał sobie sprawę, że jeden z pierwszych napastników, których powalił, wciąż był przytomny i wymachiwał bronią w jego stronę. Chwycił młodego naukowca, kucnął gotowy do skoku, ale potem inna postać w laboratorium powaliła strzelca na ziemię. Cios, którym został obezwładniony mężczyzna, brzmiał bardziej jak uderzenie kijem bejsbolowym niż gołą pięścią.

Peter rozejrzał się, aby upewnić się, że reszta napastników jest nieprzytomna, a wtedy Curt pojawił się na linii jego wzroku. Spojrzeli na siebie i skinęli sobie z ulgą.

— Spider- Man — powiedział Curt, podchodząc bliżej. — Nic ci nie jest?

— Wszystko w porządku… ale co z tobą? — Peter pomógł kucającej obok niego kobiecie wstać. Wskazał na plamę krwi na fartuchu laboratoryjnym Curta. — Jesteś ranny?

— Nie jest moja — odpowiedział z grymasem Curt. Rozłożył ramiona, a młoda kobieta wpadła w nie drżąc i płacząc. Objął ją, próbując zasłonić makabryczną scenę. — A ty?

— Nic mi nie jest. Cóż, z wyjątkiem… — Peter zgiął lewy łokieć i skrzywił się. Czuł, że śrut ze strzelby utknął w pobliżu jego tricepsa. — Zostałem postrzelony, ale to nic takiego.

— Pozwól mi na to spojrzeć.

— To może poczekać. — Peter stanął między napastnikami, oplatając ich ręce i stopy pajęczyną. — Ci faceci, wiedzieli, co robią — powiedział, a kiedy się tym zajmował, więcej naukowców Curta zaczęło wyłaniać się z wielu różnych miejsc w całym laboratorium. Duża część z nich była zakrwawiona albo ranna. — Kim oni są i jak się tutaj dostali?

— Nie musieli się “dostać”, już tu byli — powiedział Curt. Przekazał płaczącą kobietę innemu naukowcu i ruszył na środek pomieszczenia. — Oni wszyscy są agentami TARCZY.

Peter skrzywił się, mijając kobietę, która została zabita i kontynuował swoją pracę.

— Czyli wystarczy mundur, aby się tutaj dostać? Myślałem, że ochrona była lepsza.

— Nie, nie rozumiesz. — Curt przykucnął. — To agenci TARCZY.

Peter skończył z resztą atakujących, a potem dołączył do Curta stojącego obok jednej z kobiet — tej, która wymachiwała strzelbą. Miała długie, falujące brązowe włosy i nałożoną na usta jaskrawo czerwoną szminkę, kontrastującą z jej ciemnym mundurem bojowym. Curt uciskał ranę postrzałową na jej ramieniu, gdy syczała i wiła się na podłodze laboratorium.

— To jest agentka Righetti — powiedział Curt. — Pracowała w tej bazie dłużej niż ja.

Peter wpatrywał się w nią, całkowicie zdezorientowany. Rozejrzał się po laboratorium, na mężczyzn i kobiety stłoczonych razem, ubranych w fartuchy laboratoryjne poplamione krwią, na chaotyczny widok przewróconych mebli i potrzaskanych monitorów komputerów.

— Chwila, co?

— Może chciałabyś się wytłumaczyć? — zapytał ją Curt.

Reghetii spoglądała na jednego i drugiego.

— Nic nie rozumiesz — powiedziała, chociaż jej głos zadrżał od bólu.

Peter przykucnął obok niej, a kiedy Curt odsunął rękę, pokrył jej ranę kawałkiem pajęczyny, aby zatamować krwawienie. Skrzywiła się jęcząc głośno i wywróciła oczami, jakby miała zemdleć, ale Peter ścisnął mocno jej dłoń, żeby ponownie się skupiła.

— Co tu się dzieje? — zażądał, a mdlące uczucie przetoczyło mu się po gardle. — Dlaczego agenci TARCZY strzelają do siebie?

Righetii odmówiła odpowiedzi, odwracając głowę, więc to Curt wyjaśnił.

— Agentka Righetti zawsze była odpowiedzialna za ochronę na tym piętrze — powiedział. — Ale przyszli tutaj dzisiaj i kazali wszystkim zebrać się w laboratorium. Nie powiedzieli nam, co się dzieje, ani nie pozwolono nam wyjść, a kiedy Oscar próbował zadzwonić do agenta Adsita, po prostu… zaczęli strzelać. — Odchylił się i potrząsnął głową. — Kazaliśmy tylu osobom ilu mogliśmy schować się za drzwiami bezpieczeństwa, ale…

— Wkrótce zrozumiecie — odezwała się Righetti, chociaż była blada i szybko traciła przytomność. — Będziecie…

— Spider-Man — powiedział Tony przez komunikator. — Jak się trzymasz?

Peter potrząsnął głową, kiedy Righetti zemdlała i skupił się całkowicie na Tony’m.

— Dobrze — powiedział. — Nic mi nie jest. Ale dzieje się tutaj coś złego. Nie walczymy z intruzami, to agenci TARCZY.

— Tak, na to wygląda. Jestem na poziomie siódmym. Przydałaby mi się pomoc.

— Okej. Jestem w drodze na górę. — Peter dla pewności splótł razem nadgarstki i kostki Righetti i spojrzał na Curta. — Weź broń i zabarykadujcie się w jednym laboratorium. Pomogę Iron Manowi oczyścić resztę budynku i wrócę po was.

— Poradzimy sobie — zapewnił go Curt. — Bądź ostrożny.

Zamiast iść po schodach, Peter podważył drzwi windy i zaczął wspinać się za pomocą pajęczyny w górę szybu. To szaleństwo - pomyślał, starając się nie pamiętać kilku ostatnich razów, kiedy podróżował taką drogą, gdy wspinał się na siódme piętro. Sama TARCZA jest teraz wrogiem? Co robi Fury? Gdzie jest Kapitan? Koniuszki palców mrowiły mu z zimna i nie mógł przestać myśleć o tamtym materiale filmowym. A jeśli TARCZA zwróciła się przeciwko niemu i agentce Romonoff?

Peter dotarł na siódme piętro, ale pozostał tak cicho, jak tylko mógł, gdy wyważał drzwi. Spodziewał się wystrzałów i ryku silników, ale zamiast tego korytarz był niesamowicie cichy. Zerkając przez otwór, zobaczył więcej agentów TARCZY stojących wokół, z oparzeniami na ich kamizelkach kuloodpornych, co wskazywało, że Tony sie z nimi spotkał. Wyglądało na tyle bezpiecznie, że zaczął się czołgać.

Wydawało się, że Iron Man nie potrzebował żadnej bezpośredniej pomocy, wiec Peter ostrożnie ruszył korytarzem. Pierwsze drzwi po jego lewej stronie były otwarte, a kiedy zajrzał do środka, zbladł na widok tego, co znalazł— salę konferencyjną z dziurami po kulach w ścianie i stole oraz pół tuzina martwych ciał leżących blisko przeciwległej ściany. Wielu z zabitych wyglądało na pracowników biurowych i dozorców, ludzi zupełnie nieprzygotowanych do jakiejkolwiek walki. Peter pośpiesznie ruszył dalej.

Zauważył zbroję Iron Mana w obronnej pozycji w odległym biurze. Wkradł się do niego, i znalazł Tony’ego przykucniętego obok agenta Adsita przy biurku mężczyzny. Biedak miał krew na twarzy z rany głowy, a jego prawa ręka była przyciśnięta do klatki piersiowej pod nienaturalnym kątem. Kiedy zobaczył wchodzącego do środka Petera, jego już zaczerwienione oczy wypełniły się łzami.
— Spider-Man - powiedział. — Wiedziałem, że przyjdziesz.

Peter rzucił się do przodu i zajął miejsce Tony’ego u boku mężczyzny.

— Hej — powiedział, drżąc wewnętrznie, gdy ściskał ramię Adsita. — Hej, kolego. Oczywiście, że przyszedłem. — Spojrzał na Tony’ego, który skierował swoją uwagę na komputer. — Wszystko w porządku? Czy jesteś ranny gdzieś indziej?

— Nic mi nie jest — odpowiedział Adsit, mimo że jego ramię ewidentnie było złamane, a cała twarz wykrzywiona z bólu. — Nic mi nie jest. Ale inni… — Próbował wytrzeć policzki rękawem. — O mój Boże, zabili wszystkich. Jak mogli to zrobić?

— Kto? — Peter pomógł Adsitowi oprzeć ramię na klatce piersiowej i zaczął używać pasm pajęczyny, aby utrzymać je w miejscu. — Inni agenci TARCZY?

— Nie wiem. — Adsit żałośnie pokręcił głową. — Nie wiem, powiedzieli… powiedzieli, że są HYDRĄ.

Tony odwrócił się gwałtownie w ich stronę.

— Co? — zapytał Peter. — Czyli wężem z kilkoma głowami?

— Bardziej jak naziści — odpowiedział Tony za agenta.

— Chwila. — Peter odchylił się na piętach. — Walczymy z nazistami?

— To długa historia — powiedział Tony, obracając się z powrotem do komputera. — Wyjaśnię później, zakładając, że będę wiedział, co do cholery się stało. — Kilka naciśnięć klawiatury i zaczął przeklinać. — To nie jest jedyna baza TARCZY, która została zaatakowana. Coś wielkiego dzieje się w Triskelion.

Adsit zaczął się poruszać, próbując wstać.

— To kapitan Rogers — powiedział z pewnością w głosie. — To musi być on. Kaminsky powiedział coś o tym, jak “uciekł” w Waszyngtonie.

— Hej, ostrożnie. — Peter przysunął krzesło bliżej i pomógł Adsitowi usiąść na nim. — Co jeszcze powiedział?

— Niewiele, nie wiem. — Adsit potarł czoło i skrzywił się. — Przepraszam, ale kontakt z Kapitanem Ameryką został utracony dwa dni temu — powiedział, a serce Petera zamarło. Nawet mając na sobie maskę, jego reakcja musiała być oczywista, ponieważ Adsit złapał go za rękę. — Przepraszam… Chciałem wam powiedzieć, ale wszyscy powyżej poziomu 5 mają zablokowaną łączność od czasu śmierci dyrektora, powiedzieli…

— Zaczekaj — przerwał mu Tony. — Fury jest co?

Adsit tylko pokręcił głową.

— Dostałem rozkaz, żeby ci nie mówić… Przepraszam.

Nie wierzę w to - pomyślał oszołomiony Peter, gdy Tony pomaszerował do swojej zbroi. Kapitanie, musisz być w porządku.

— Co jeszcze wiesz? — zapytał, kiedy udało mu się przywrócić porządek w swojej głowie. — Czy powiedzieli coś o Starku? Na przykład, że jest celem?

Adsit opadł bardziej na krzesło.

— Powiedzieli, że wycofają się po zawaleniu Wieży.

— Zawaleniu? — powtórzył Peter. — Jak to? Mają bombę, pocisk?

— Nie wiem… To wszystko, co powiedział. Przysięgam, że nie wiem.

— JARVIS zabierz Potts w bezpieczne miejsce — rozkazał Tony, zakładając zbroję. — I niech ochrona ewakuuje Wieżę. Wszyscy wychodzą… nie wiemy, co nadchodzi. Zeskanuj wszystko.

Peter jeszcze raz ścisnął ramię Adsita, po czym pognał za Tony’m na korytarz.

— A co z Waszyngtonem? — zapytał. — Jeśli wszyscy w TARCZY oszaleli, Triskelion musi być strefą wojny. A jeśli Kapitan tam jest?

— Jeśli celują w Wieżę, to nie mogę odejść. Rogers będzie musiał sam sobie z tym poradzić. — Zbroja całkowicie zamknęła się nad Tony’m. — Pomieszczenia nad tym piętrem są czyste. Muszę się upewnić, że Pepper i Wieża są pod opieką, a potem wrócę, aby pomóc ci z resztą. Sądzę, że poradzisz sobie z tym?

— Ta… tak. — Peter zerknął za siebie do biura. — Tak, jeśli mamy dostęp do systemu ochrony, to możemy namierzyć tych dupków za pomocą kamer. Poradzimy sobie z tym z Hulkiem.

Tony skierował się do najbliższego okna.

— A tak w ogóle, gdzie go zostawiłeś?

— W piwnicy. — Peter skrzywił się. — Powinienem go sprawdzić.

— O niego nie musisz się martwić. — Tony wyleciał przez okno jednym uderzeniem repulsora. — Niedługo wrócę. Jeśli wpadniesz w kłopoty, krzyknij. Będę na linii.

Kiedy odleciał, Peter wrócił do biura. Adsit siedział przy komputerze, próbując przeglądać różne obrazy z kamer bezpieczeństwa za pomocą swojej zdrowej ręki.

— Znam go od pięciu lat — mruknął pod nosem. — Razem walczyliśmy z Chitauri. Nie rozumiem…

Peter przełknął ciężko, ale udało mu się zebrać w sobie, zanim się do niego zbliżył.

— Hej, agencie Adsit — powiedział. — Czy możemy zobaczyć piwnice?

— Tak. — Adsit skinął głową i wydał komputerowi polecenie, aby wyświetlić właściwy widok z kamery. — Tak, tutaj jest.

Na najniższym poziomie budynku znajdował się garaż, choć na pierwszy rzut oka wyglądał bardziej jak miejsce, gdzie odbywał się pokaz Monster Trucków. Większość pojazdów miała maski wgniecione na kształt pięści Hulka, a niektóre były całkowicie przewrócone. Peter zadrżał, obwiniając siebie za to, że zostawił Hulka samemu sobie, kiedy jego umiejętności bojowe nadal były nieprzetestowane, ale potem zauważył samego Hulka.

Hulk spokojnie ładował nieprzytomnych agentów na tył pojazdu transportowego. Kilku wyglądało, jakby owinięto ich rurami wyrwanymi z sufitu, a kiedy jeden z mężczyzn próbował uciec, Hulk powalił go jednym ruchem palca. Wydawał się mieć wszystko pod kontrolą.

Peter przyłożył rękę do ucha.

— Hej, wielki gościu - powiedział. — Czy mnie słyszysz?

Hulk zamarł i obrócił się, szukając go.

— Spider-Man?

— Tak, to ja. Jak się masz? Wszystko w porządku?

Hulk parsknął i postukał w ucho, jakby zirytowany sobą, że zapomniał o komunikatorze.

— Hulk wygrywa — powiedział. — Hulk miażdży.

— Dobrze. — Peter uśmiechnął się wbrew sobie, ale kiedy Adsit przełączył kamery, szukając lepszego kąta, zauważył nowy ruch. Oparł się o oparcie krzesła Adsita. — Hulk — powiedział — wciąż jest tam ktoś z tobą. — Jeszcze inna kamera w końcu pozwoliła mu przyjrzeć się dobrze sześciu agentom wbiegającym do windy.

— Adsit — zaczął Peter, ale mężczyzna już się tym zajmował, przełączając obraz na kamerę w windzie. — Połowa agentów była ubrana jak do walki, ale pozostali byli tylko w garniturach. Podczas mówienia pochylali się blisko siebie, uniemożliwiając mikrofonom wychwycenia ich szeptów. Peter pomyślał, że mógł rozpoznać jednego z agentów z poprzedniej wizyty, ale nie był pewien. — Czy są przyjaźnie nastawieni?
Adsit ponownie potarł twarz.

— Nie — powiedział, a ból w jego głosie łamał serce Petera. — To jest Kaminsky. — Wskazał jednego z mężczyzn. — To on złamał mi rękę.

Cholera.

— Czy możesz zatrzymać windę? — zapytał Peter.

— Nie… nie stąd. — Adsit wcisnął kilka klawiszy. — Ale idą do hangaru. Pewnie próbowali przedrzeć się przez garaż, kiedy wpadli na Hulka i ratowali się ucieczką inną drogą.

— Już się za to zabieram. — Peter poklepał go delikatnie po plecach i skierował się do drzwi. — Zostań tutaj i mniej mnie na oku. Wrócę.

Peter pobiegł z powrotem na korytarz. Usłyszał, jak winda jedzie, kiedy właśnie wkładał palce między skrzydła jej drzwi. Zaklął w duszy, nie można było dostać się do hangaru przez szyb windy. Zamiast tego skorzystał ze schodów, używając pajęczyny, aby pokonać je tak szybko, jak to było możliwe. Jest dopiero szósta - powiedział sobie, biorąc głęboki oddech przed drzwiami bezpieczeństwa hangaru. I próbują uciec… Musisz ich znokautować. Kopnął drzwi.

Został powitany gradem wystrzałów, zanim zdołał przedostać się do środka. Schował się na klatce schodowej, słysząc otwieranie się okiennic w hangarze i skrzypienie metalu o metal, gdy cały poziom otwierał się, ukazując poranne niebo. Uciekają - pomyślał z rozpaczą Peter i wyciągnął rękę do przodu na tyle, by oddać kilka strzałów za pomocą sieciowodu. Nie trafił w nikogo. Mają dwoje drzwi, które stanowią ochronę. Nie ma żadnych otworów. Rozważał skontaktowanie się z Tony’m. Powiedziałem mu, że sobie poradzę. Muszę tylko się do nich dostać, zanim odlecą.

Peter kontynuował ukradkowe strzały pajęczyną, aż w końcu usłyszał stłumione warczenie, które mogła towarzyszyć jedynie temu, że trafił kogoś w twarz. Dało mu to wystarczająco dużo czasu między salwami wystrzałów, by zaatakować drugiego strzelca, wyrywając mu broń z ręki. W końcu udało mu się dostać do hangaru, pozbawiając napastników przytomności, ale do tego czasu śmigła dwóch helikopterów poruszały się, a same maszyny zaczynały unosić się. W każdym z nich byli mężczyźni z jeszcze większą ilością karabinów maszynowych, zmuszając Petera do wycofania się za stos ciężkich skrzyń.

— Czego bym nie dał za kuloodporność — mruknął Peter. — Ile problemów by to rozwiązało.

Szybko przeczołgał się na drugi koniec skrzyń, myląc strzelców na tyle, że był w stanie trafić pajęczyną w klatkę piersiową jednego z mężczyzn. Helikoptery były na tyle nisko, że nie myślał zbytnio o wyciągnięciu mężczyzny prosto z pojazdu, pozwalając grawitacji wykonać pracę, pozbawiając atakującego przytomności.

Nie mogę zająć się dwoma na raz.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 108 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1144
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] EmptyNie 27 Cze 2021, 16:05

— Iron Man, próbują uciec helikopterami — powiedział Peter, pędząc w stronę odlatujących helikopterów. — Nawet jeśli potrafiłbym nimi latać, to nie zawrócę dwóch na raz.

Maszyny złowieszczo chybotały się podczas wznoszenia, targane przez porywy wiatru, które nawzajem tworzyły w pomieszczeniu, ale mimo to zdążyły opuścić hangar, Peter zdołał jedynie przyczepić się do podpory helikoptera.

— JARVIS ma na ciebie oko — powiedział Tony, gdy Peter uzyskał lepszy chwyt. — Pozwól im uciec z miasta, zanim cokolwiek zrobisz. Jeśli są idiotami, to mogą zaprowadzić nas do kogoś, kto stoi za tym wszystkim.

— Miejmy nadzieję — powiedział Peter, ale kiedy uniósł głowę, stwierdził, że wpatruje się w lufę pistoletu.

Uzyskał tylko przelotne spojrzenie na twarz mężczyzny, ale to wystarczyło, by rozpoznał agenta, którego wskazał mu Adsit. Puścił jedną ręką podporę helikoptera, odsuwając się w ostatniej chwili z drogi pocisku.

— Agencie Kaminsky! — krzyknął, kołysząc ciałem, żeby móc oprzeć je o spód helikoptera. — Powinniśmy być po tej samej stronie!

— Zrób to! — Kaminsky zawołał do swojego pilota. — Po prostu to zrób! Dalej!

Klapka z boku helikoptera otworzyła się i chociaż Peter wiedział, co to było, nie miał czasu na reakcję. Seria pocisków wystrzeliła z działek helikoptera. Zanim Peter zdążył się na poważnie zacząć martwić, co będzie z Pepper i Wieżą, pocisk uderzył w drugi helikopter, który eksplodował.

Podmuch wybuchu strącił Petera z helikoptera. Ciepło paliło go nawet przez skafander. Miał zawroty głowy, gdy wylądował na dachu Sześcianu. Mimo to podniósł się na nogi, tak szybko jak tylko był w stanie. Helikopter, który oddał strzały, wycofywał się, mocno próbując odzyskać równowagę po eksplozji. Druga maszyna szybko opadała w dół, przebijając się przez ścianę biurowca, gdy spadała. Szkło roztrzaskało się na wszystkie strony, a wirniki wygięły się i pękały wciąż kręcąc się jak oszalałe. Nie - pomyślał Peter, czując mdłości na świadomość, że maszyna pędziła w stronę ruchliwych ulic Nowego Jorku. To nie może się dziać.

Nie mógł temu przeciwdziałać. Peter wiedział o tym, ale i tak spróbował. Wystrzelił kulki pajęczyny w maszt wirnika, gdy znalazł się blisko, starając się przynajmniej powstrzymać luźne łopaty. Złapał części kabiny, ale metal rozpadał się, panele odrywały się od siebie, gdy ciężar helikoptera niszczył jego integralność. Może zwolni - modlił się o to, żeby w każdej odwleczonej sekundzie na drodze wraku znalazła się jedna osoba mniej. Jednak policyjna barykada wciąż znajdowała się wokół Sześcianu więżąc samochody na drodze. Peter dostrzegł uciekających ludzi, zablokowany publiczny autobus. Użył maksymalnej ilości pajęczyny, ale to nie wystarczyło. Zobaczył Iron Mana lecącego przez Times Square, ale było już za późno.

Helikopter uderzył w ulicę z rykiem zgrzytającej stali, jakiego Peter nigdy nie słyszał. Uderzył w tył autobusu miażdżąc go jak puszkę, po czym przetoczył się przez dwa pasy ruchu, kończąc na bocznej ścianie restauracji. Ludzie uciekali, krzyczeli i przeklinali, gdy z wciąż płonącej maszyny unosił się dym. To nie może się dziać - pomyślał ponownie Peter. Ręce mu się trzęsły, gdy opuszczał się w dół.

— Hulk — powiedział. — Jeśli mnie słyszysz, to proszę, potrzebuję cię na zewnątrz.

Peter wylądował w pandemonium zdarzenia, a chwilę później dołączył do niego Tony.

— Jezu — powiedział Stark. — Te skurwysyny zestrzeliły własny helikopter?

Peter spojrzał w niebo, ale przez dym mógł dostrzec jedynie niewyraźny kształt odlatującego helikoptera. Było mu gorąco i niedobrze.

— Musimy ugasić ogień, zanim się rozprzestrzeni — powiedział, odwracając wzrok w poszukiwaniu hydrantu przeciwpożarowego. — Jeśli te samochody zaczną się palić…

— Zajmę się tym — stwierdził Tony, pierwszy dostrzegając hydrant. — Wyprowadź stąd jak najwięcej ludzi.

Kiedy Tony ruszył, by uporać się z wrakiem, Peter poszedł zająć się cywilami. Wyrwał drzwi od strony kierowcy z pickupa i znalazł w środku kobietę uwięzioną między kierownicą a wgniecionym dachem. Twarz miała zalana krwią. Była nieprzytomna, ale szybkie sprawdzenie wykazało, że nadal oddychała. Ostrożnie sięgnął do środka i zaczął odginać dach, aby zrobić dla niej drogę wyjścia. Zanim był w stanie ją wyjąć z pojazdu, para policjantów znalazła się przy jego boku, aby pomóc.

— Spider-Manie, co się do cholery dzieje? — zapytał jeden z nich, pomagając Peterowi położyć kobietę na ziemię. — Czy to znowu kosmici?

— Nie — powiedział szybko Peter. — Nie, to… Sam nie wiem, co to jest, ale na pewno nie jest to kosmiczne. — Wystrzelił trochę pajęczyny na swoją dłoń, a następnie użył jej do opatrzenia rany na głowie kobiety. — Czy sanitariusze są w drodze?

— Tak, ale nie będzie łatwo przedrzeć się przez ten cały bałagan. Musimy wyciągnąć stąd tych ludzi.

Peter ponownie rozejrzał się po miejscu katastrofy. Zbladł patrząc na wszechobecny chaos. Wszędzie był dym, a syreny zawodziły ze wszystkich stron. Jego ramię pulsowało z bólu, ale zapomniał o tym, kiedy zobaczył, że Hulk szedł w jego stronę. Jego szeroka twarz była wykrzywiona w trosce i Peter szybko do niego pomachał.

— Spider-Man — powiedział pośpiesznie Hulk, podczas gdy policjanci wpatrywali się w niego. Ostrożnie dotknął ramienia Petera. — Okej? Dobrze?

— Nic mi nie jest. — Odpowiedział Peter ściskając kciuk Hulka. — Hulk, potrzebuję twojej pomocy. Widzisz karetki, które próbują się tutaj dostać? — Wskazał na koniec ulicy, gdzie zaczęły się gromadzić migające światła pojazdów medycznych. — Potrzebujemy wolnej drogi dla nich. Czy możesz bardzo delikatnie usunąć niektóre z tych samochodów z drogi? Pomożesz policji wyciągnąć wszystkich z samochodów i przenieść ich na tyle, aby karetki mogły przejechać? Czy możesz to dla mnie zrobić?

— Pomoże — powiedział Hulk, kiwając głową. — Hulk utworzy ścieżkę.

Hulk odwrócił się i skierował się do następnego samochodu. Zajrzał przez okna, aby upewnić się, że nikogo nie było w środku, a potem wsunął ręce pod ramę i przeciągnął pojazd na chodnik. Pater patrzył, jak w ten sam sposób zajmował się kolejnym samochodem, zanim odwrócił się do pary policjantów.

— Zamierzam sprawdzić ludzi w autobusie — powiedział im. — Mogę na chwilę zatrzymać krwawienie dzięki pajęczynie, ale potrzebuję was do koordynacji razem z ratownikami medycznymi. Dajcie mi znać, że pajęczyna rozpuści się pod wpływem alkoholu, okej?

— Czy wszystko będzie z nim dobrze? — zapytał jeden z nich, wskazując kciukiem na Hulka.

— Czy nie wygląda to dobrze? — odparł Peter, stres wyostrzył jego głos. — Jest tutaj, aby pomóc… Wszyscy jesteśmy tutaj, aby pomóc, więc zabierzmy stąd tych ludzi.

Mężczyzna wyglądał na zmieszanego, ale Peter nie czekał, aż usłyszy wymówki, zamiast tego ruszył do autobusu.

Cały pojazd wyglądał jak dziecięca zabawka, na która ktoś nadepnął. Peter znów poczuł gorąco ze zdenerwowania, gdy się zbliżał, słysząc płacz i jęki ludzi uwięzionych w środku. Kilku oficerów było już przy drzwiach, na próżno próbując je otworzyć. Szybko wycofali się, gdy zbliżył się Peter. Niektórzy zadawali pytania, ale Peter nie miał na nie odpowiedzi. Biorąc głęboki wdech, wsunął ręce w szczeliny we framudze drzwi i wyrwał je.

Pierwszym, co zobaczył, był kierowca autobusy, który na wpół osunął się na siedzenie, z krwią we włosach. Poruszył się słabo, kiedy Peter wczołgał się przez zniszczone wejście.

— Spider-man — wychrypiał. — Proszę, pomóż.

— Mam cię. — Peter nie mógł od razu znaleźć źródła krwi, więc zamiast tracić czas, podniósł kierowcę z siedzenia i bardzo ostrożnie pomógł mu znaleźć się w oczekujących ramionach policjantów. — Spokojnie — mruknął, gdy mężczyzna został przekazany. — Jesteś bezpieczny.

— Pomóż nam! — Zawołał inny głos i wszyscy zaczęli płakać i skomleć, wyciągając do nich ręce z wraku.

Peter nie mógł powstrzymać wzdrygnięcia, czołgając się dalej. Oparł ramiona na suficie i pchnął, ale metal był już tak mocno zniekształcony, że wgniótł jedynie obszar, na który naciskał. Będzie musiał zajmować się jednym rzędem naraz.

— Wszyscy, uspokójcie się! — krzyknął Peter, zatrzymując się przy pierwszych siedzeniach. W pierwszym rzędzie siedziała starsza kobieta, która wyglądała na prawie zdrową, ale nadal chwyciła i trzymała się jego ramienia, gdy znalazł się blisko. Uścisnął jej dłoń w pocieszeniu. — Obiecuję, że wyciągnę was wszystkich, więc proszę, starajcie się nie poruszać zbyt wiele, dopóki do was nie dotrę. Policja również jest na miejscu i ma zamiar pomóc wszystkim wyjść z autobusu.

— Spider-Manie, on nie może oddychać! — Ktoś krzyknął po jego prawej stronie. — Proszę, pośpiesz się, on umiera… Nie może oddychać!

Peter pomachał jednemu z policjantów, by pomógł starszej kobiecie, po czym opadł na czworaki, czołgając się przejściem w kierunku głosu. Prawa połowa autobusy ucierpiała najmocniej, w niektórych miejscach sufit sięgał do tylnych siedział. Już widział, że połowa pasażerów po tej stronie nie żyła. Z sercem w gardle podążał w stronę machających dłoni, aż dotarł do kobiety uwięzionej na swoim miejscu, obok niej młody chłopak był przygnieciony do siedzenia przed nim. Miał zgniecioną klatkę piersiową i krew na ustach.

— Nie może oddychać - jęknęła kobieta, mimo że również była uwięziona. — Proszę, pomóż mu.

— Okej… jest dobrze. Spróbuj się uspokoić. — Peter ponownie przyłożył ramię do metalu i pchnął. Sufit zgrzytnął narzekając, ale ustąpił i kobieta wysunęła się ze swojego miejsca. Natychmiast odwróciła się i złapała chłopca za ramię, żeby móc go wyciągnąć, w momencie kiedy Peterowi udało się stworzyć dla niego wystarczającą lukę. Kaszel chłopca był mokry i świszczący, prawdopodobnie miał przebite płuco, ale oczy miał szeroko otwarte, a spojrzenie czujne. — Ostrożnie — powiedział Peter i razem z kobietą zaciągnęli chłopca w kierunku przedniej części autobusu, gdzie inny policjant czekał z pomocą.

— W porządku — powiedział Peter pod nosem. — Kto następny?

Poszedł wzdłuż środka autobusu, podnosząc sufit i odchylając siedzenia, aby uwolnić uwięzionych pasażerów. Niektórzy mieli otwarte rany, które opatrywał najlepiej, jak potrafił, pajęczyną. Inne osoby było trzeba przeciągnąć i przenieść. Chwytali jego kostium i dziękowali mu przez łzy. To było oszałamiające, a jego serce nie przestało walić. Zanim dotarł na tył autobusu, bał się, że w każdej chwili zemdleje, a większość pozostałych ciał nie sięgała w jego stronę. Ale potem usłyszał kaszel z tyłu i poczołgał się w tamtym kierunku, odkrywając ostatniego ocalałego pasażera.

Był to młody mężczyzna o opalonej skórze i ciemnych włosach, nie starszy od samego Petera. Zajmował przedostatnie miejsce w autobusie i uderzenie helikoptera w pojazd, sprawiło, że sufit uderzył go w plecy, zrzucając na kolana i przyciskając jego głowę do siedzenia przed nim. Peter tylko na niego zerknął, a już serce mu zamarło. Nogi młodszego mężczyzny były skręcone pod nienaturalnym kątem i spływała po nich ciemna krew. Wyglądał, jak szmaciana lalka, której wykręcone kończyny.

— Hej — powiedział Peter. Nie miał wiele pola manewru, ale ugiął kolana jeszcze bardziej, starając się zbliżyć jak najbliżej do młodzieńca. — Hej, jak masz na imię?

Młody mężczyzna zakrztusił się i potrzebował chwili, aby odpowiedzieć.

— Daniel — powiedział. — Daniel Jatoi. — Uśmiechnął się słabo. — Hej, Spider-Manie.

— Och, hej, znasz mnie — powiedział Peter, na wpół na autopilocie, ostrożnie szturchając metalowe ograniczenia. — To ułatwia sprawę. — Nie miał tak dużej dźwigni, a aluminium było już zbyt mocno wybaczone, aby można było je łatwo odgiąć. — Poczekaj na mnie, Dan, dobrze? Wyciągnę cię stąd, po prostu nie chcę cię zbytnio poruszać, dopóki nie dowiem się, tak to zrobić.

Daniel zadrżał i zakasłał, a kiedy Peter ostrożnie pchnął metal przygważdżający mu plecy, wydał z siebie dźwięk krztuszenia się.

— Zaczekaj — wydyszał. — Zatrzymaj się.

— Przepraszam… przepraszam. — Peter odnalazł dłoń Daniela i ścisnął ją, chociaż nie był pewien, czy młodzieniec to czuł. — Będę ostrożny. Muszę tylko…

— Bądź szczery — przerwał mu Daniel. Znów się uśmiechnął, choć jego spojrzenie było zbolałe. — Proszę.

Peter przełknął, spoglądając na sufit, siedzenia i roztrzaskane tylne drzwi… a potem na dłoń Daniela wciąż spoczywającą w jego. Dwa jego palce desperacko go chwytały, podczas gdy reszta była bezwładna.

— Przepraszam — powiedział, przesuwając się bliżej. Krew na spodniach Daniela była prawie czarna, ale nie wiedział skąd pochodziła. — Przepraszam, myślę… Myślę, że złamałeś kręgosłup. Jeśli spróbuję cię poruszyć…

— W porządku. To naprawdę… nie boli, wiesz? Nie czuję… — Zlizał krew z warg. — Powinieneś iść. Idź pomóc komuś innemu.

— Nie — powiedział natychmiast Peter. — Nigdzie nie idę. — Obrócił się, opierając się na ramionach, żeby lepiej widzieć twarz Daniela. Nogami pchnął sufit. — Dokąd zmierzałeś? — Kiedy zmienił pozycję, jego ręka uderzyła w coś, co przypominało plecak na wpół wciśnięty pod siedzenie. — Jesteś studentem? Wybierałeś się na zajęcia?

— Miałem zamiar się uczyć — wychrypiał Daniel. Zacisnął powieki, kiedy Peter zdjął metal z jego pleców. — Zbliżają się… egzaminy.

— Tak, obiło mi się o uszy. — Peter oparł jedną rękę na ramieniu Daniela, starając się utrzymać go tak nieruchomo, jak to możliwe, gdy pchnął zgniecione siedzenie autobusu czubkiem stopy. — Też jestem studentem. Przez cały tydzień siedziałem z nosem w książkach.

Daniel zakrztusił się śmiejąc się.

— Żartujesz.

— Poważnie. — Peter pchał, aż nic nie przygniatało Daniela. — Może chodzimy nawet do tej samej uczelni. Mogliśmy się minąć na kampusie, a ty byś nawet o tym nie wiedział.

— Tak, jasne — powiedział, ale uśmiechnął się na ten pomysł.

— Spider-Manie! — Przez drzwi wychylił się oficer. — Wszystko w porządku? Czy to już wszyscy?

— Prawie! — odkrzyknął Peter. Wyciągnął szyję, żeby móc lepiej widzieć. — Ale nie sądzę, żebym mógł go w ten sposób wydostać. Potrzebuję Hulka!

— Potrzebujesz… czego?

Dwa palce Daniela zaczęły drapać go po nadgarstku, a Peter ujął jego dłoń w swoje.

— Hulk… zielony facet — powiedział Peter do oficera. — Potrzebuję go, żeby rozerwał tył autobusu!

Oficer skinął i ponownie się wycofał. Peter odwrócił się z powrotem do Daniela, przygotowując się do udzielenia otuchy, ale zauważył, że młodzieniec wzdrygał się, a świeża krew spływała mu po brodzie.

— Hej — powiedział Peter, ale bał się go zbytnio dotknąć lub poruszyć. Miał wrażenie, że drżenie Daniela rezonuje w jego klatce piersiowej. — Hej, Danny? Zostań ze mną, kolego. Prawie się wydostałeś. — Daniel drapał go dwoma palcami, ale kiedy próbował mówić, nie mógł nabrać wystarczającej ilości powietrza. Sapał i dławił się przy każdym oddechu, a pierś drżała mu z wysiłku. — Dan, postaraj się zachować spokój - powiedział Peter. Jego ręce drżały, gdy skręcił swoje ciało do lepszej pozycji. — Uspokój się, dobrze? Już prawie koniec, musimy tylko… — Obserwowanie walki Daniela było wystarczającą torturą, ale było gorzej, gdy zaczął przestawać. Z każdym drgnięciem jego próby oddychania stawały się coraz słabsze, a Peter mógł tylko przytulić się do jego ręki, mówiąc: — Nie, daj spokój Danny. Nie rób tego. po prostu… — Autobus zdawał się tłoczyć wokół nich, zaciemniając mu wzrok, aż wyobrażał sobie siebie w nocy na ciemnej ulicy z krwią na rękach. — Nie, nie, nie. Proszę, zostań ze mną, Dan. Dasz radę. Poradzisz sobie.

Peter z początku nie zauważył, kiedy autobus przesunął się pod nimi. Jego wzrok był niewyraźny, a jego lewe ramię było całkowicie zdrętwiałe, zanim pojazd został rozerwany i do środka wpadło światło słoneczne i dym. Wciąż ściskał dłoń młodego mężczyzny, kiedy sanitariusz wyciągnął obok niego rękę, by sprawdzić puls Daniela. Miał nadzieję, że usłyszy naglący okrzyk, grzechot noszy wjeżdżających na miejsce, ale ratownik jedynie potrząsnął głową, a potem zwrócił się do samego Petera.

— Spider-Manie, wszystko w porządku?

Peter spojrzał na Daniela. Jego oczy wciąż były otwarte, ale wzrok całkowicie nieruchomy.

— Ja… — Przełknął ciężko i zmusił się do rozluźnienia uścisku na dłoni młodzieńca. — Ze mną wszystko w porządku.

Sanitariusz krzyknął z zaskoczenia, a Peter spiął się cały, ale potem zdał sobie sprawę, że ten krzyk był tylko dlatego, że Hulk podniósł mężczyznę i odsunął go z drogi.

— Spider-Man — powiedział Hulk, podając mu dłoń.

— Hulk… — Peter chwycił go i pozwolił mu wyciągnąć się z wraku. Ulica była tak samo chaotyczna, jak ją zostawił. Ekipy ratunkowe poruszały się wśród zrujnowanych samochodów, podczas gdy dym nadal unosił się ze szczątków helikoptera. Jego nogi były słabe. Kiedy Hulk przykucnął przed nim, uważny i zatroskany, chciał zatopić się w jego szerokiej klatce piersiowej i pozwolić, by wszystko po prostu zniknęło. Wziął jednak głęboki oddech, pocierając lewą rękę, próbując odzyskać czucie. — Nic mi nie jest — powiedział, nawet gdy jego gardło zacisnęło się. Potarł twarz przez maskę. — Nic mi nie jest. Potrzebuję tylko chwili. — Hulk burknął niezadowolony. Uniósł ręce, trzymając dłonie jedną nad drugą, otaczając Petera i osłaniając go przed hałasem, ludźmi i okropnymi widokami. Peter był tak wdzięczny, że mógł płakać. — Dzięki — wyszeptał. Zdjął jedną rękawiczkę i sięgnął pod maskę, wycierając łzy. — Próbowałem… Starałem się… nie byłem wystarczająco szybki. Cholera…

— Dom — powiedział Hulk. Zwinął jeden palec, żeby pocierać miejsce między ramionami Petera. — Hulk zabrać się do domu.

— Nie, jeszcze nie. — Peter ponownie założył maskę, a następnie nakłonił Hulka, aby opuścił dłonie. — Nadal mogą być ludzie, którzy potrzebują pomocy i… i Adsit. Agent Adsit, muszę się upewnić, że wszystko z nim dobrze. I Curt.. — Obrócił się w kółko. — Gdzie jest Tony?

Hulk wskazał ponownie na Sześcian.

— W środku.

— Dobrze. — Peter robił głębokie wdechy i wydechy, zbierając się w sobie. — Dobrze. Poradzi sobie z tą częścią. Zobaczymy, czy ktoś jeszcze potrzebuje naszej pomocy. — Ścisnął kciuk Hulka. — Trzymaj się blisko mnie, okej?

— Zawsze — odparł bez wahania Hulk. — Obietnica.

Gdyby wokół nie było tylu ludzi, Peter by go pocałował.

— Dziękuję — powiedział.

Kazał sobie, żeby nie oglądać się na autobus, szukając wzrokiem najbliższego oficera. Trzymaj się w kupie, Parker. Są inni ludzie, którzy potrzebują teraz twojej pomocy.

OoO

Harry patrzył z okna swojego biura na miejsce katastrofy, gdzie wciąż szalał ogień. Jego klatka piersiowa była ściśnięta i gorąca, jakby dym gotował mu się w płucach. Jedną pięść trzymał schowaną w kieszeni, podczas gdy drugą zaciskał wokół kieliszka z burbonem. Od czasu do czasu dostrzegał Hulka wśród wraków i zorientował się, że pochylał się do przodu, bliżej szyby. Lepsza połowa Bruce’a Bannera. Zakręciło mu się w głowie.

— Nie to mi obiecano — krzyknął Menken do telefonu, przechadzając się po biurze. — Nie na to się zgodziłem. Co dobrego przyniesie nam zniszczenie TARCZY? Wieża wciąż stoi… Stark również. Co się tam do diabła dzieje?

Harry zerknął przez ramię. Menken nie zamknął się, odkąd Harry został wciągnięty z powrotem do biura, a jego humor stawał się coraz gorszy. Spojrzał na dwóch ochroniarzy przy drzwiach i trzeciego, który opierał się o biurko razem z Felicią, gdy oglądali wiadomości na jej tablecie. Rozpoznawał trochę tych przy drzwiach, ale trzeci strażnik był młodym blondynem, który wiele razy zajmował się jego osobistymi sprawami i był szczególnie uważny, gdy znajdowali się w budynku. Myślałby, że jeden ze szpiegów Menkena zauważyłby szybciej, że udało mu się odejść. Niezależnie od tego w pokoju była tylko jedna osoba, której Harry ufał i mógł powiedzieć, że była zdenerwowana. Miała dobre instynkty, ta Felicia.

Strażnik przy stole kliknął kilka razy językiem.

— On jest naprawdę kimś, prawda?

— Tak — zgodziła się Felicia. — Współczuję mu.

Harry odszedł od okna, a kiedy był wystarczająco blisko, Felicia odwróciła tablet, aby mógł zobaczyć, na co patrzyła. Z początku widział tylko Hulka, a potem zielony olbrzym opuścił ramiona, ukazując znacznie mniejszego kompana. Harry zmarszczył brwi z uczuciem niepokoju w głębi swojego umysłu, gdy obserwował parę bohaterów przytulających się do siebie. Gęsia skórka przebiegła mu po szyi.

— Raz mnie znokautował — powiedział z żałosną tęsknotą ochroniarz. — Mam na myśli Spider-Mana.

Felicia spojrzała na niego z ukosa.

— Co, naprawdę? Tutaj?

— Tak. Złapał mnie swoją siecią i dokładnie tutaj walnął mnie stopą. — Udawał, że ktoś uderza go w podbródek. — Jeśli mam być szczery, to najprawdopodobniej było to najbardziej istotne wydarzenie w mojej dotychczasowej karierze.

— Powiedziałeś mi, że twoi ludzie mają tam przewagę nad podwładnymi Fury’ego dwa do jednego — ciągnął Menken kilka kroków dalej. — To nigdy nie miało wyjść na zewnątrz! Teraz całe miasto jest… nie, nie. Już wykonałem swoją część, teraz twoja kolej… — Zatrzymał się, a jego twarz przybrała niemal kreskówkowy odcień gniewnej czerwieni, gdy spojrzał na telefon. — Sukinsyn — warknął i przez chwilę wyglądało to tak, jakby miał zamiar rzucić komórką w ścianę. Uspokoił się i przetarł oczy.

— Co się dzieje, Donaldzie? — zadrwił Harry, napełniając szklankę z butelki na biurku. — Postawiłeś na niewłaściwego konia?

Ty. — Menken odwrócił się do niego z wściekłością. — To twoja wina. Kiedy wyszedłeś dziś rano, jakoś ich ostrzegłeś. Stark i Spider-Man nie mieli się w to mieszać.

Harry wyprostował się, wbijając stopy w ziemię, umacniając się w miejscu. Każdy mięsień w jego ciele był napięty.

— Gdybym miał im cokolwiek powiedzieć — odparł — to możesz się założyć, że wydałbym cię w pierwszej kolejności.

— To nie jest gra, Harry! — Menken złapał go za klapę marynarki i Harry potrzebował dużo silnej woli, by go nie odepchnąć. — Ich plan się nie powiódł. Są w odwrocie. Mieliśmy mieć ich ochronę, a teraz już jej nie mamy. Jeśli wszystko, co mają na nas dotrze do FBI, CIA nic nie będziemy w stanie zrobić. To będzie koniec.

— Nic na mnie nie mają — odpowiedział Harry.

Menken spojrzał na niego i roześmiał się.

— Och, Harry. — Puścił klapę jego marynarki i wygładził ją w tak protekcjonalny sposób, jak to tylko było możliwe. — Jesteś taki naiwny.

Harry zagotował się ze wściekłości na uwagę Menkena.

— Odciąłeś mnie od wszystkiego. Przez rok robiłeś wszystko, co w twojej mocy, żebym nie dowiedział się, co kombinujesz. W żaden sposób nie jestem powiązany z tym, co zrobiłeś.

— Twoje nazwisko jest na tym cholernym budynku — powiedział Menken. — To twoja firma, twój statek. A jeśli zaczyna tonąć, to ty również. Wszyscy schodzimy na dno, mały kutasie.

Harry prychnął, podnosząc szklankę do ust.

— Sam nie określiłbym tego lepiej.

Menken odwrócił się, więc nie zauważył, co nadchodziło. Harry, zamiast się napić, zamachnął się i rozbił szklankę na jego potylicy. Krew i burbon pociekły po skórze mężczyzny, a potem Harry chwycił go za kark, przygniatając jego tułów do blatu biurka. Ręce młodego Osborna drżały, ale nie zawahał się, gdy rozbił butelkę po alkoholu i stworzony tulipan przycisnął do gardła Menkena. Czuł się tak, jakby znajdował się poza swoim ciałem, nie mogąc tego zatrzymać.

Felicia natychmiast znalazła się u jego boku. Miała szybko działający umysł, a ciało jak sprężyna i rzuciła się na wymachująca prawą rękę Menkena, przyszpilając ją. Strażnicy wyciągnęli broń. Harry nie sądził, by mieli tyle odwagi, aby zastrzelić go w celu uwolnienia Menkena, ale wiedział, że będzie miał tylko chwilę, aby omówić zaistniałą sytuację. I wtedy wydarzyło się coś niezwykłego. Blond strażnik, który razem z Felicią oglądał wydarzenia na tablecie, wymierzył broń w swoich rzekomych towarzyszy. Odsunął się nawet na bok, ustawiając się na ich potencjalnej linii ognia. Harry nie miał pojęcia, skąd się wzięła ta nagła lojalność, ale nie miał zamiaru narzekać.

— Co ty do cholery robisz? — zażądał odpowiedzi Menken, choć jego głos był słaby. — Harry...

— Przez cały ten czas próbowałeś mnie zabić — warknął Harry, szturchając ostrą krawędzią zbitej butelki gardło Menkena. — Uznałem, że może zechcesz wiedzieć, jak to jest.

— O czym do diabła mówisz?

— Nie mogłeś nic zrobić zaraz po moim powrocie — kontynuował Harry, spoglądając na strażników, którzy ostrożnie do nich podchodzili. — To byłoby zbyt podejrzane. Założę się, że ty i reszta tych dupków tańczyliście na biurkach, kiedy zacząłem wykazywać objawy, co? Pieprzony rak skóry? — Zerwał bandaż z szyi i przyłożył go do policzka Menkena. Mężczyzna zakrztusił się i zaczął się wić w jego uścisku. — Ale zajęło to trzydzieści lat, zanim ta rzecz zabiła mojego staruszka. Ze mną nie będzie lepiej i dobrze zdajesz sobie z tego sprawę. Wiem, że byłeś u moich lekarzy i namieszałeś z moimi terapiami. Wiem, że miałeś swoich zbirów z HYDRY wewnątrz TARCZY, przez co doktor Sterns zniknął. Jedyny lekarz, który mógł mnie wyleczyć. Wiem, że to ty wynająłeś Nathana Lemona, żeby włamał się do mojego apartamentu i zaaranżował wypadek z windą. Myślałeś, że mógłbyś mnie zabić w moim własnym biurze, kiedy Wieża Starka zostałaby wysadzona w powietrze i wszyscy byliby zbyt spanikowani, żeby się tym przejmować? — Wbił palce w kark Menkena na tyle mocno, że powstanie siniak. — Czy to dlatego mnie tu ściągnąłeś, Donaldzie?

Menken zakaszlał, ale kiedy szkło otarło się o jego skórę, zmusił się do odpowiedzi.

— Wiesz, że nie zrobiłbym tego — wysapał. — Nie jestem idiotą, Harry. Tak bardzo, jak bardzo chciałbym…

Panie Osborn — warknął Harry. Szarpnął nadgarstkiem, przecinając rozbitą butelką ucho Menkena.

Kiedy mężczyzna wrzasnął, cofnął się kilka kroków ciągnąc za sobą Felicię. Na szczęście blondwłosy strażnik podążył za nimi, osłaniając ich, gdy ludzie Menkena pospieszyli do przodu.

— Straciłeś rozum — grzmiał Menken, gdy schował się za swoją ochroną, z ręką na krwawiącym uchu. Zdarł bandaż z policzka z obrzydzeniem. — Jesteś gorszy od swojego ojca! Zniszczę cię jak pionka…

— Nic nie zrobisz — odparł Harry. Rzucił resztki butelki ku stopom Menkena, zadowolony, gdy rozbijające się szkło sprawiło, że tamten wzdrygnął się. — Nadal jestem właścicielem firmy i ciebie. Jeśli FBI dowie się, że jesteśmy powiązani z HYDRĄ, to ty pójdziesz na dno. Upewnię się co do tego, a zarząd mnie poprze.

— Tak jasne, zrobisz to — zadrwił Menken. — Jak myślisz, komu odpowiadają?

— Dlaczego nie pójdziesz ich zapytać i dowiedzieć się? — Harry skrzyżował ręce na piersi. — W tej chwili — powiedział, a kiedy Menken wyglądał gotowy do nowego wybuchu wściekłości, przemówił do niego. — W tej chwili, Donaldzie, wynoś się z mojego biura.

— Nigdzie się nie wybieram — stwierdził Menken, machając do swoich ochroniarzy, aby trzymali się blisko, gdy ruszył do przodu. — Nie, dopóki ty…

— Dalej, wynoś się stąd — przerwał mu blondwłosy strażnik. — Słyszałeś tego człowieka. — Oddał trzy strzały w ziemię i Menken cofnął się, podczas gdy pozostali ochroniarze zacisnęli dłonie na broni. — Wypierdalaj stąd, już. Nikt cię tu nie chce.

— Jesteś zwolniony — warknął Menken, ale kiedy mężczyzna ruszył w jego stronę, natychmiast się wycofał. — Mówiłem ci, żebyś go pilnował, a nie… nieważne, do diabła z tym!

— Och, dobrze go obserwowałem. — Kontynuował swój marsz, aż Menken i jego ludzie byli w pełnym odwrocie. — Rano będziesz miał mój raport na swoim biurku. A teraz wypierdalaj.

Strzelił jeszcze dwa razy pod stopy Menkena i sapnął z rozbawieniem, gdy cała trójka w końcu uciekła do windy. Dopiero gdy drzwi do niej zamknęły się, schował broń i odwrócił się.

To był koniec. Harry robił głębokie wdechy i wydechy widząc mroczki przed oczami. Burbon zadziałałby cuda na jego nerwy i żałował, że roztrzaskał butelkę z nim, ale wziął się w garść, gdy strażnik zbliżył się do niego. Jego serce wciąż było ściśnięte z niepokoju i nie mógł jeszcze zrezygnować ze swoich mechanizmów obronnych.

— Co to było, do cholery?

— Co? — Mężczyzna podrapał się w kark. — Czy źle odczytałem sytuację?

— Nie, byłeś… — Harry potrząsnął głową, a potem uspokoił się. — To była dobra robota. Ale kim do diabła jesteś?

— Clay, prawda? — powiedziała Felicia, wyciągając dłoń.

— Zgadza się — odparł strażnik, przyjmując ją. Uśmieszek wykrzywił mu wargi, gdy odwrócił się do Harry’ego. — Można powiedzieć, że właśnie wykonałem pracę, za którą mi płacisz.

Harry potrząsnął jego dłonią, a robiąc to, coś kliknęło mu w głowie.

— To ty wysłałeś mi ostrzeżenie na temat windy — powiedział. — Oraz e-maile na temat HYDRY. Nie mylę się?

— Jasne. Lemon i ja wycofujemy się z tego. Kiedy zdał sobie sprawę, że tu pracuję, wyjawił, co zamierza. Przysługa dla przyjaciela, sam rozumiesz. — Clay ponownie wyjął pistolet, a Harry i Felicia spięli się, ale on wymienił jedynie magazynek. — Nie miałem zamiaru napuścić na ciebie takiego starego chuja jakim jest “Donald Menken”.

— Dlaczego? — zapytał Harry, chociaż w tych okolicznościach byłoby bezpieczniej nie kwestionować tego. — Zapłaciłby ci o wiele więcej, gdybyś przed chwilą rozwalił mi głowę.

Clay wzruszył jednym ramieniem.

— Tak, ale to nie byłyby pieniądze, po które tutaj jestem - stwierdził, a w jego oczach pojawiła się chwilowa powaga. — I zapewniasz mi dodatki do pensji.

Harry patrzył, jak Clay okrąża biurko i zaczyna wywoływać nagranie z kamer ochrony, śledząc Menkena w windzie.

— Cóż — mruknął — uznaj, że twój pakiet świadczeń pracowniczych został oficjalnie ulepszony.

— Doceniam to.

Felicia dotknęła ramienia Harry’ego. Wciąż trzęsła się od adrenaliny.

— Naprawdę sądzisz, że Menken zamierzał cię zabić? — zapytała.

— Gdyby Stark upadł, tak. — Harry potarł twarz i przeczesał dłonią włosy, próbując ukryć, że wcale nie był w lepszym stanie niż ona. — Widziałaś, co planowała zrobić HYDRA. Czym jest jedna ofiara wśród dwóch milionów?

— Z pewnością chciał cię zabić — powiedział Clay. — Próbowałby sprawić, żeby wyglądało to na samobójstwo, jakby twoje sumienie nie mogło znieść tego, że pomogłeś HYDRZE odnieść zwycięstwo. — Parsknął. — Pieprzony tchórz.

Harry tak podejrzewał, ale wciąż był zdumiony słysząc to od Claya, dopiero po chwili uświadomił sobie, że chwycił dłoń Felici. Uścisnęła ją w odpowiedzi i zapytała;

— Co teraz robimy? Czy mamy na niego wystarczająco dużo, aby udać się z tym do władz?

Harry szybko przejrzał w myślach pliki, które odkrył, a także anonimowe wskazówki, które otrzymał przez e-mail, teraz znał ich źródło. Spojrzał na Claya. Jeśli naprawdę “wycofuje się” z bycia zawodowym najemnikiem, tak jak Lemon, to prawdopodobnie jest kimś więcej, niż się wydaje - pomyślał, obserwując, jak Clay usiadł na krześle przy biurku i wrócił do oglądania materiału filmowego z katastrofy helikoptera. Nie, żebym mógł poprosić go o ujawnienie prawdy.

— To, co mam pogrąży nas — przyznał. — Menken miał rację. Jeśli federalni zaczną nas ścigać, stracimy wszystko. Musimy znaleźć sposób, by sami poradzić sobie z Mankenem.

— Fair play jest odpłacenie mu wszystkim, co chciał nam zrobić — powiedział Clay, unosząc brwi.

Felicia potrząsnęła głową. Harry nie odrzucił tego pomysłu tak szybko, dopóki nie doszedł do pewnego wniosku.

— W szkole z internatem nie omawiali dokładnie tego, jak ujść na sucho z zamordowania kogoś — powiedział. — Ale rozważę to. W międzyczasie… — jego wzrok spoczął na tablecie Felici leżącym na ziemi — mam ważniejsze problemy.

Harry puścił dłoń Felicii i podszedł do okna, wyciągając telefon komórkowy z kieszeni. Scena poniżej wciąż była obrazem chaosu i znów poczuł się chory od poczucia winy. Wybrał numer i zdziwił się, gdy od razu pokierował go na pocztę głosową.

— To ja, Harry — powiedział po sygnale dźwiękowym. — Wiem, że prawdopodobnie siedzisz teraz w tym wszystkim po szyję i przepraszam, ale… oddzwoń do mnie, czy coś, kiedy będziesz miał okazję. Proszę, chcę tylko wiedzieć, że wszystko jest z tobą w porządku, Pete, gdziekolwiek jesteś.

OoO

Peter obudził się w łóżku i nie pamiętał, jak się tam dostał. Nie rozpoznawał nawet tego łóżka. Było większe niż podwójne łoże w jego mieszkaniu czy u cioci May. Miało bardziej miękki materac niż ten w apartamencie Bruce’a. Wszystkie rolety w pomieszczeniu były zaciągnięte, a on został rozebrany z większości kostiumu, miał na sobie jedynie spodnie. Bandaż otaczał jego lewe ramię, które pulsowało, gdy nim poruszył. Och tak - pomyślał, podnosząc się ostrożnie. Zostałem postrzelony.

Peter wyszedł z pokoju boso, a kiedy już znalazł się na korytarzu, zdał sobie sprawę, że znajduje się w prywatnych pomieszczeniach Tony’ego w jego penthouse’ie. Nie słyszał już syren, nawet jeśli na języku wciąż miał posmak dymu. Jego żołądek skręcił się, gdy podążał za dźwiękiem transmisji telewizyjnej dobiegającej z głównego pokoju.

Wszystkie ekrany w penthouse’ie były ustawione na różne kanały informacyjne. Niektóre z nich pokazywały tlące się szczątki helikoptera, z którym Peter był zbyt zaznajomiony, podczas gdy inne pokazywały Waszyngton i pokruszoną zewnętrzną część Triskelionu. Wszędzie było pełno gruzu, a powietrze było gęste i czarne. Helikoptery szukały niebezpiecznych miejsc i ocalałych. To było nierealne. Peter ledwo mógł oddychać, gdy patrzył, jak różne obrazy przewijają się. Potem spojrzał na dół, gdzie na pasku wiadomości przewijał się napis “WCIĄŻ BRAKUJE KAPITANA AMERYKI”.

— Nie — wyszeptał Peter, a potem podskoczył, gdy po jego lewej stronie pojawił się ruch.

Odwrócił się i zobaczył Pepper stojącą obok niego, równie zaskoczoną jego widokiem. Włosy opadały jej na twarz, a oczy miała zaczerwienione.

— O mój Boże, Peter — powiedziała i wzięła go w ramiona, mocno go przytulając. — Wszystko dobrze? Nadal powinieneś odpoczywać.

— Nic mi nie jest — powiedział automatycznie Peter, nawet gdy jej siła włożona w uścisk skradła mu siłę w kolanach. Również ją uściskał, oszołomiony i bliski upadku. — A ty?

Pepper wydała cichy dźwięk napomnienia, odchylając się do tyłu, by spojrzeć na niego.

— Na litość boską, nie martw się o mnie — odpowiedziała. — Czy May nigdy ci nie mówiła, że kiedy cię postrzelą, to czas aby wracać do domu?

Peter spojrzał na swoje zabandażowane ramię.

— Przepraszam.

— Och, Peter. — Zbolały uśmiech Pepper w tym momencie bardzo przypominał mu ciocię May. — Tak mi przykro… przez to, co musiałeś tam przejść.

Skupianie się nad tym było ostatnią rzeczą, jakiej chciał Peter.

— Nic mi nie jest — powtórzył. — Ale jak się tutaj dostałem?

— Hulk cię sprowadził — powiedziała Pepper, wskazując na kanapę, na której spał twardo Bruce przykryty kocem. — Byłeś tak wykończony, że nie dziwię się, że nie pamiętasz tego. Lekarz Tony’ego cię opatrzył. Jesteś pewien, że jesteś gotów, by wstać z łóżka? Usiądź… pozwól, że przyniosę ci wody.

Peter znów chciał powiedzieć, że wszystko było w porządku, ale gdy tylko Pepper się od niego odsunęła, poczuł, jak przez jego ciało przechodzi drżenie, powodując słabość w kończynach. Usiadł na kanapie, którą zajmował Bruce, pochylając się w jego stronę, aby móc poczuć znajome ciepło ciała swojego kochanka na plecach. Obudź się - pomyślał, chociaż nie miał serca nim potrząsnąć. Naprawdę cię teraz potrzebuję.

Pepper wróciła i podała mu wysoką szklankę z wodą, która pomogła jego spierzchniętym wargom i ukoiła ból gardła.

— Wciąż nie wiedzą, co się naprawdę dzieje — poinformowała, gdy pił. — Wiemy, że wszystkie ataki pochodziły od agentów zatrudnionych w TARCZY. To coś w stylu buntu, ale dlaczego… — Potrząsnęła głową. — Teraz w całym Sześcianie znajdują się żołnierze. W dużej mierze znalazł się pod kontrolą, więc Tony wyjechał do Waszyngtonu. Wciąż czekam na wiadomość od niego.

— A co z Kapitanem? — zapytał Peter. — Naprawdę zaginął? Czy był w Waszyngtonie?

— Nie wiem. — Pepper objęła się, gdy znów stanęła przed telewizorem. — W wiadomościach mówią, że był w Triskelionie, ale nie wiedzą, gdzie jest teraz. Ale jestem pewna, że nic mu nie jest — dodała pośpiesznie. — W końcu jest Kapitanem Ameryką i teraz wszystko jest takim bałaganem. Pewnie kończy swoją robotę, tam gdzie nie ma żadnych kamer. Nic mu nie będzie, Peter.

Pepper całkiem nieźle radziła sobie z udawaniem pewności siebie, a Peter bardzo chciał jej uwierzyć. Skinął głowa i popijając wodę, obserwował, jak sceny z wydarzeń przesuwają się w wiadomościach. Kiedy znowu zaczęli rozmawiać o Nowym Jorku, na ekranie pojawiło się zdjęcie: jego zdjęcie. Oddech uwiązł mu w piersi na widok Hulka rozrywającego tył zniszczonego autobusu, ukazując Spider-Mana ściskającego rękę martwego studenta. To było niezwykłe ujęcie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Peter zorientował się, że analizuje oświetlenie i kompozycję, świetne wykorzystanie Hulka na pierwszym planie, odpowiednie ustawienie, które ukrywało krew Daniela poza kadrem…

— Mój Boże, przez całe popołudnie pokazywali to zdjęcie — powiedziała Pepper, przecierając oczy. — JARVIS, czy mógłbyś…

— Nie, w porządku — powiedział Peter, ale jego głos był tak ochrypły, że się nie rozpoznawał. Odchrząknął i spróbował ponownie. — Proszę, zostaw to włączone. Chcę dalej oglądać, na wypadek, gdyby dowiedzieli się czegoś o Kapitanie.

— Dobrze, oczywiście. — Pepper zawahała się przez chwilę, a potem wyciągnęła dłoń, wygładzając włosy Petera w dobrze zamierzonym geście pocieszenia. — Wcześniej rozmawiałam z twoją ciotką — powiedziała. — Wie, że jesteś tu z nami. Zadzwoń do niej, kiedy będziesz gotowy. Będzie chciała usłyszeć od ciebie, że nic ci nie jest.

— Zrobię to. — Peter przełknął ciężko. — Dzięki, Pepper.

Pepper cofnęła się, przenosząc ciężar ciała, jakby nie mogąc się zdecydować, czy odejść, czy zostać.

— Muszę wykonać kilka telefonów — oznajmiła w końcu. — Będę w sąsiednim pokoju. Krzycz, jeśli będziesz czegoś potrzebować, dobrze?

Wyszła, a Peter odstawił szklankę, skupiając się wyłącznie na wiadomościach. Przeszli do transmisji na żywo z Times Square z młodym reporterem, który dramatycznie opowiadał o wraku za nim. Wszystko, co powiedział, było niewyraźne. Peter jedynie usłyszał o “jedenastu zmarłych”, “podejrzani nieznani” i “nie można było uzyskać komentarza”. Pierwszy plan i tło zamazały się, aż prawie pomyślał, że był z powrotem na ulicy, z popiołem w gardle i krwią między palcami. Dzwoniło mu w uszach i czuł, jakby całe jego ciało wibrowało.

A potem ramię owinęło się wokół jego brzucha. Odchylił się do tyłu i ujrzał Bruce’a siedzącego za nim, przyciągającego go do siebie.

— Ciii — powiedział Bruce z ustami przy jego skroni i dopiero wtedy Peter zdał sobie sprawę, że ma łzy w oczach. — Ciii, Peter. To już koniec.

Peter wypuścił drżący oddech, nachylając się do niego i do jego otwartych ramion.

— Bruce… — Przykrył dłoń mężczyzny swoją i ścisnął ją.

W końcu świat przestał się obracać. Chciał zwinąć się w objęciach Bruce’a i spać przez kilka dni.

— Doktorze Banner — powiedział JARVIS, wyciszając dźwięk z różnych stacji informacyjnych. — Panie Parker. Mam transmisję od pana Starka.

Bruce przetarł oczy, wciąż oszołomiony po swoim czasie jako Hulk, ale szybko się pozbierał.

— Połącz go, JARVIS.

W dolnym rogu ekranu pojawił się ekran rozmowy z Tony’m.

— Bruce — powiedział, a w tle rozbrzmiewały rozmowy. — Peter. Wstaliście?

— Tak, wstaliśmy — odpowiedział Bruce, a Peter był bardzo wdzięczny, że nie spał, aby móc zająć się tą częścią. — Co tam się dzieje?

— Jestem w Waszyngtonie — wyjaśnił Tony. Kiedy to mówił, Peter usłyszał, jak Pepper przyszła do pokoju. — Znalazłem Fury’ego, nie tak martwego, jak myślała reszta TARCZY. Romanoff również tutaj jest. Sytuacja w Triskelionie jest mniej więcej opanowana.

— A co z Kapitanem? — zapytał Peter, opierając się o ramię Bruce’a. — Znalazłeś go? Czy wszystko z nim w porządku?

— Nic mu nie jest — powiedział Tony, a Peter odetchnął z ulgą. — Był całkiem nieźle poturbowany, ale przywieźli go tutaj… nic mu nie będzie. Nadal pracujemy nad dotarciem do Bartona. Najwyraźniej od jakiegoś czasu był poza siecią, ale Romanoff powiedziała, że może go wyśledzić. Thor to samo.

Peter zadrżał, a na jego ciele pojawiła się gęsia skórka.

— Masz na myśli… zbierasz wszystkich razem? — powiedział. — Wszystkich Avengers?

— Nie mamy wielkiego wyboru — stwierdził Tony, a każde jego słowo przyciągało uwagę Petera. — TARCZA jest w rozsypce, a Fury mówi, że to sprawka HYDRY. Większość z nich uciekła, ale jeśli nie będziemy działać szybko, schowają się w jakieś najgłębszej dziurze. Musimy się przegrupować i zaatakować ich z całą siłą.

Bruce położył nogi na ziemi i skierował się przodem do ekranu, gdy dołączyła do nich Pepper.

— A więc to jest to — powiedział, a Peter z szeroko otwartymi oczami wręcz wibrował z podniecenia obok niego. — Prawdziwy test.

— Zgadza się — potwierdził Tony. — Czas zobaczyć, z czego naprawdę jest zbudowany ten zespół.

Ten zespół. Spojrzenie Petera przesunęło się z ekranu rozmowy na różne stacje informacyjne, które wciąż krążyły między niemożliwymi scenami, i zadrżał z powątpiewania. Czy mam w ogóle prawo? Ale wtedy Bruce chwycił go za rękę i przytulił jego głowe w mocnym zapewnieniu.

— Będziemy gotowi — powiedział, a Peter przytaknął, pozwalając, by zaufanie Bruce’a do niego dodało mu sił. — Każdy z nas.

Koniec

I to koniec moi kochani. Skończyła się nasza przygoda z Brucem i Peterem. Autorka zaczęła pisać ósmą część, ale nigdy jej nie dokończyła, zostawiając czytelników z wieloma domysłami i pewnym niedosytem.

Z mojej strony chciałabym podziękować za wszystkie komentarze i polubienia. Naprawdę motywowały mnie do dalszego tłumaczenia. Jednak największe podziękowania należą Tazkiel, która przejęła betowanie cyklu od drugiej części, a dodatkowo sprawdziła jeszcze pierwszą. Bez niej nie byłoby możliwe zakończenie tego tłumaczenia. Jeszcze raz wielkie podziękowania!

A my widzimy się przy serii Trójka to grupa - mój najnowszy projekt, który mam zamiar dokończyć.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 108 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]   [MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5] Empty

Powrót do góry Go down
 
[MCU][T][Z] 66 tygodni po zakończeniu [BB/PP][5/5]
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
~.Imaginarium.~ :: FANFICTION :: Serial & Film & Adaptacje :: Slash :: +12-
Skocz do: