Tytuł: Moje słowa szeptane do ciebie
Oryginalny tytuł: My Words Whisper To You
Autor: outerealm
Zgoda na tłumaczenie: Jest
Ostrzeżenia: Ciemny!Bruce, wzmianki o torturach
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Tazkiel
Link: https://archiveofourown.org/works/434053/chapters/736410Rozdział 1Jego zespół został porwany.
Chudy, niski mężczyzna uważnie patrzył na osobę przez szybę, całkowicie i zupełnie nieruchomo. Jego ciemnobrązowe oczy były puste, nie ujawniając żadnej, pojedynczej emocji. W innym życiu byłby dobrym szpiegiem.
W tym momencie, Phil Coulson wątpił, by mężczyzna mógł cokolwiek zrobić.
Gdyby była tu Natasha, wyciągnęłaby wszystko z agenta. Byłby niczym mucha lecąca do miodu, ujawniając jej każdą rzecz, jaką chciałaby wiedzieć. Jeśli to byłby ktokolwiek inny, Phil wiedziałby, że reszta zespołu byłaby na dobrej drodze do uratowania. Ale… to był Bruce Banner.
Bruce Banner w swoje dobre dni ważył 73 kilogramy. Miał dużą niedowagę jak na swój wzrost i był prawie tak samo groźny jak panda (starannie zignorował fakt, że pandy w rzeczywistości były jednym z bardziej niestabilnych gatunków na ziemi), a kiedy był Hulkiem… był dobry w miażdżeniu i tylko w tym.
— Czy on w ogóle wyrzucił z siebie lokalizację? — zapytał powoli, cicho, a jego głos był spokojny i martwy niczym pustynia.
— Nie.
— Hmmm, czy mogę spróbować i zapytać go o to?
Bruce uniósł ręce, wciąż poplamione krwią dziecka, którego życie ratował w Chinach. Szklankę wody, zaczerpniętej z pobliskiej studni, podano mu w biegu w ostatniej chwili. Ścięte drewno było ciemne.
— Możesz spróbować.
Phil wątpił, żeby mężczyzna mógł cokolwiek osiągnąć.
Bruce skinął powoli głową, wpatrując się wodę w kubku, po czym kąciki jego ust uniosły się do góry.
— Myślę, że wiem, co zrobię.
Banner nie wyjaśnił, co zamierzał, po prostu podszedł do drzwi, jakby cały świat spoczywał na jego ramionach, powoli je otwierając, wpatrując się w kubek z wodą. Mężczyzna w pokoju odwrócił się do niego spięty i z drwiącą postawą.
— Co ty…
Bruce postawił kubek na stole i powiedział śmiertelnie poważnie:
— Nie piłbym tego na twoim miejscu. — Mężczyzna zadrwił z niego, a Bruce usiadł na krześle naprzeciwko niego. — Czy wiesz, że w twoim ciele jest dwieście sześć kości? — Poza pokojem Coulson zastanawiał się, dokąd zmierzała ta linia pytań. Sądząc po wyrazie twarzy agenta, on też się nad tym zastanawiał. — Co najmniej połowa z nich znajduje się w twoich dłoniach i stopach. Co oznacza, że możesz usunąć połowę ilości kości u osoby bez zabijania jej. — Bruce uśmiechnął się miłym, spokojnym uśmiechem, który był prawie senny. — Najlepsze w tym jest to, że jeśli dobrze radzisz sobie z nożem, możesz usunąć wszystkie te kości bez konieczności stosowania znieczulenia, ponieważ możesz ograniczyć ruchy tej osoby przez przytrzymanie jej. Albo możesz po prostu ją związać. — Coulson na ślepo szukał czegoś, czym mógłby zwilżyć nagle wyschnięte usta. W pokoju agent naśladował jego ruchy, chwytając kubek, który Banner zostawił niewinnie na stole. Upił łyk i Bruce
westchnął. — Mówiłem ci, żebyś tego nie pił.
— Dlaczego? Co niby się stanie? Będziesz mnie analizować? — odpowiedział szybko agent, a w jego słowach rozbrzmiewała fałszywa brawura.
Bruce pokręcił głową.
— Na to jest zdecydowanie za późno. Widzisz, w tej wodzie jest próbka pewnego wirusa. Wirus ten przedostaje się z krwioobiegiem do mózgu, gdzie przyczepia się do komórek i rośnie. W końcu umrzesz z powodu braku tlenu, gdy twój mózg zostanie zmiażdżony i zniszczony, uduszony przez rosnący w nim wirus.
Coulson odstawił kubek bez napicia się z niego. Mężczyzna wpatrywał się w Bruce’a szeroko otwartymi oczami.
— Kłamiesz.
— Może tak, może nie. Nawet jeśli cię to nie zabije, to mogę być ironiczny. Bo widzisz, lubię ironię.
Bruce uśmiechnął się, niewielkim uśmiechem, który powodował u widzącego dreszcz. Agent prychnął:
— Widziałem twoje akta. Znam akta wszystkich. Przez cały ten czas byłeś w Indiach, pomagając biednym. - Parsknął szyderczo, a jego wątpliwości zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie brawurę.
— Cóż — mruknął Bruce, nagle bardzo zainteresowany starciem zasychającej krwi z rąk. — To nie jest tak, że ktokolwiek zauważyłby, że kilka osób zniknęło tu i tam. Lub jeśli ktoś wyzdrowiał tylko po to, by znowu zachorować na jakąś inną chorobę, której lekarz nie mógłby wyleczyć, ale z pewnością jesteś gotów
zaryzykować. — Pobladły agent wpatrywał się w niego. — To jest tak, jak mówiłem wcześniej, można usunąć połowę kości z ciała osoby. Z pewnością ktoś musiał tego spróbować, zanim doszedł do takiego wniosku, czyż nie?
— Nie… nie zrobiłbyś tego. Jesteś na coś takiego o wiele za miły, poza tym nie masz tego w sobie.
Jedna brew Bruce’a uniosła się w górę, gdy jego głos obniżył się do raczej rozbawionego pomruku.
— Ja? Nie mam tego w sobie? Jeśli przeczytałeś moje akta, to wiesz, że byłem pierwotnie zwerbowany przez wojsko, kiedy próbowałem zrobić bombę, aby wysadzić całą szkołę. A mój wypadek wydarzył się, kiedy opracowywałem super serum do tworzenia żołnierzy. — Bruce pochylił się do przodu, opierając się na jednym ramieniu, wpatrując się prosto w oczy mężczyzny. Jego uśmiech nie zniknął, jakby opowiadał dowcip. — W aktach uznano to za wypadki, ale rozumiesz, nie musi tak być. Armia wspierająca moje badania? Udowodnienie, że serum zadziała?
Osiągnąłem to.
— Ale Hulk…
— Jak powiedziałem, ironia. Uwielbiam ironię. — Bruce odchylił się do tyłu, całkowicie rozluźniony, podczas gdy agent wpatrywał się w niego oczami, które pokazywały całą niepewność, jaką nagle odczuwał. — Wiesz, cała ironia tkwi w rodzinie. Mój ojciec zabił moją matkę na moich oczach, uderzając jej głową o ziemię. Kilka lat później został znaleziony martwy. Jego głowa rozbiła się o grób mojej matki.
— To był rabuś… tak zostało oficjalnie stwierdzone, nikt…
Bruce obdarzył go najmilszym, najsłodszy uśmiechem, który był bardziej kpiący i okrutniejszy, niż mogło to być widoczne na pierwszy rzut oka.
— Naprawdę w to wierzysz? To była rocznica śmierci mojej matki. Zawsze odwiedzam jej grób, a któregoś razu tego nie zrobiłem i wtedy zmarł mój ojciec? Och, jakie to
wygodne. — Uśmiech zniknął, zamiast tego na jego twarzy pojawił się głodny, drapieżny wyraz. — Ironia podpowiada, że skoro porwałeś to, co moje, wezmę ciebie i to co należy do ciebie. Nie mówię tylko o najbliższej rodzinie. Mówię o zgniłych korzeniach, z których wyrosłeś. Kuzyni, dalecy kuzyni, każdy, kto dzieli fragment twojego DNA, jest teraz
mój.
— Po… poczekaj chwilę, nie możesz…
— Oczywiście będziemy musieli pobrać próbkę krwi i wytropić twoją rodzinę, ale to nie zajmie dużo czasu. Muszę cię tylko zabić, zostawić okaleczone fragmenty twojego ciała na całym świecie i patrzeć, jak ci, którzy kiedykolwiek uważali cię za swojego krewnego, gromadzą się, gotowi do zabrania tego, co zostało, a wtedy łatwo będzie to zrobić. — Bruce uśmiechnął się. — To nie tak, że ktoś zwraca uwagę na krople krwi, albo na małą, usypiającą pigułkę. Jak bardzo byliby przerażeni, kiedy by cię zobaczyli? Płakaliby? Krzyczeli? A może po prostu zdadzą sobie sprawę, że to, co właśnie zrobiłem tobie, zamierzam zrobić im?
Agent ruszył w kierunku drzwi.
— Nie możesz mi tego zrobić. TARCZA na to nie pozwoli…
— Kto powiedział, że potrzebuję TARCZY do pomocy? Albo, że ta TARCZA mogłaby mnie powstrzymać? Istnieją dwa powody, dla których nie mogą tego zrobić. Po pierwsze jestem mądrzejszy od nich i mogę zniknąć. Po drugie, nawet gdyby mnie postrzelili, to
nie będzie skuteczne. — Agent zaczął zwracać uwagę na zimne, silne, miażdżące uczucie zaczynające zaciskać się wokół jego serca, które dźgnął Loki. — Nigdy nie byliby w stanie mnie pokonać. I szczerze mówiąc, gdy już by cię znaleźli, nie śmieliby podejść bliżej. Byliby zbyt zajęci, próbując wymyślić, co zrobić z tobą. Usunięcie wszystkich kości z twojego ciała nie byłoby miłe.
Mężczyzna spojrzał na niego.
— To niemożliwe, musiałbyś odciąć…
— Ach, piękno skalpeli i ich zdolność do szybkiego przecinania mięsa. To cudowna rzecz… nie zgadzasz się? James?
Agent wzdrygnął się.
— Ja… nie, to musiałoby znaleźć się w aktach… — Spojrzał zdenerwowany na drzwi, jakby próbował błagać kogoś, by go uratował.
W ułamku sekundy, kiedy odwrócił wzrok, Bruce poruszył się tak, że znalazł się zaledwie kilka centymetrów dalej, uśmiechając się delikatnie, jak dziecko. Zaskoczony krzyk rozbrzmiał w pokoju, gdy agent uderzył plecami o ścianę. Bruce wyglądał na rozbawionego.
— Nikt cię nie uratuje. Kto mógłby? Dlaczego mieliby to zrobić? Dlaczego miałbym pozwolić im cię uratować, skoro zabrałeś to, co moje? — Długie palce sięgnęły do klatki piersiowej agenta. — Serce bije przynajmniej minutę po wyrwaniu go z otwartej piersi. Dłużej, jeśli wyrwiesz go z odpowiednimi zakończeniami nerwowymi, co wywołuje silny ból, ale przedłuża życie. Ale nie możesz przeżyć życia bez odrobiny bólu, czyż nie?
James całkowicie zbladł. Bruce uśmiechnął się małym, delikatnym uśmiechem, na widok którego Coulson wzdrygnął się. Pochylając się bliżej, wysyczał mu do ucha ciche słowa, których nikt nie mógł usłyszeć.
Mężczyzna załamał się. Zaczął jęczeć, zmieniając się w drżący bałagan, gdy Bruce odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się.
OoO
Coulson wziął głęboki oddech, kiedy skończył zapisywać ostatnią informację i skinął gwałtownie głową. James nadal kołysał się w tę i z powrotem, bełkocząc prawie bez sensu o lokalizacjach, co zamierzają zrobić i błagając o to, by go oszczędzono , że jego młodsza siostra nie zasługuje na
to. To nie była jego wina.
Coulson wyszedł na korytarz i zobaczył, że Bruce spokojnie obserwuje mężczyznę przez okno obserwacyjne.
— Nie wiem, w jakim stopniu to co powiedział jest prawdą, ale przynajmniej dało nam to podstawę do działania. — Bruce odwrócił się, kierując się w głąb helicarriera. — Poczekaj, Bruce.
— Hmmm.
— W informacjach, w sprawie śmierci twojego ojca, napisano, że jego ciało znaleziono w rynsztoku, a nie na cmentarzu.
Coulson powiedział to odruchowo, aby móc się uspokoić. Bruce nie był… nie był typem mordercy? Hulk nie zabijał ludzi bezpośrednią intencją, bardziej robił to podczas wymachiwaniu gigantycznymi kończynami ze zbyt dużą siłą, nie zdając sobie sprawy, że powinien się powstrzymywać.
Bruce patrzył na niego beznamiętnie przez kilka chwil.
— To kłamstwo. Ciało zostało znalezione na cmentarzu, ale ponieważ ktoś, kto znał kogoś poprosił o to, umieścili złą informację. Jeśli spojrzysz w raporty policyjne przekonasz się, że mówię prawdę. — Ostry, szalony błysk, który nie miał nic wspólnego z Hulkiem, pojawił się w jego oczach. Ten sam rodzaj błysku, który towarzyszył zbudowaniu bomby do wysadzenia szkoły, przetestowaniu na sobie serum, który obiecywał najmroczniejsze sekrety, jeśli zagłębi się w plikach. — Czy nie zastanawiałeś się kiedyś, czy Hulk został stworzony nie po to, by uratować mnie przed eksplozją, ale po to, by ochronić świat przede mną?
Coulson cofnął się o niewielki krok, a Bruce swobodnym gestem włożył ręce do kieszeni i ruszył w kierunku mostka statku, gwiżdżąc radośnie.
Couslon mógł przysiąc na wszystko, że światła w całym pokoju migotały i przygasały w obecności mężczyzny.
Ale teraz to nie było ważne. W tej chwili musiał zlokalizować Avengerów i to szybko, zanim Bruce uzna, że pracują zbyt wolno i zdecyduje się zabić ich wszystkich we śnie. Albo będąc z nimi twarzą w twarz. Jeden na jednego.
Kilka godzin później mógł rozpłakać się z ulgi, gdy nadeszła wiadomość.
— Sir, znaleźliśmy ich.
Głowa Bruce’a drgnęła w ich kierunku, jego spojrzenie było przenikliwe, gdy wiadomości były przekazywane dalej. Kiedy w końcu informacja dotarła do jego uszu, uśmiechnął się, kiwając głową w odpowiedzi. Następnie cicho powiedział, że rusza pierwszy.
Nikt go nie zatrzymał.
OoO
Tony jęknął żałośnie, poruszając się na zimnym, twardym stole. Był przywiązany niczym w perwersyjnym, tanim porno, ale tak naprawdę nie czuł, że ktoś ma go wykorzystać, chyba że miał przerażające alter ego, które było duże i zielone.
Przynajmniej był pierwszy. W ten sposób nie musiał widzieć oczu wszystkich, kiedy byli ciągnięci z powrotem z tortur. Tak, był samolubny. Ale myślał, że zasługiwał na przynajmniej trochę samolubstwa.
— Naprawdę Bruce, gdybyś zakradł się od tyłu, ułatwiłoby to znacznie sprawę…
— HULK MIAŻDŻY!
Serce Tony’ego zabiło mocniej z radości. Kawaleria przybyła!
— Hej, wielkoludzie, możesz mi tu pomóc? — zawołał, pewny, że duży, zielony gość go usłyszy.
Ściana obok niego runęła, gdy Hulk wkroczył do środka, ciągnąc za sobą coś, co wyglądało na połowę całego budynki. Hulk przyglądał mu się przez chwilę, zanim się odwrócił.
— Blaszany człowiek jest bezpieczny. Hulk wróci później.
— Co?! — Szczęka Tony’ego opadła.
Serio? Naprawdę? Bezpieczny? Tutaj?
Przynajmniej nie musiał oburzać się sam jakoś długo, ponieważ Clint został umieszczony z nim w pokoju z ostrzeżeniem, aby się nie ruszał. Łucznik skrzyżował ramiona na piersi, rzucając najbardziej niewzruszone spojrzenie na Hulka.
Tony przekupił Clinta, żeby go uwolnił w zamian za kołczan, który pomieściłby więcej strzał (nie miał pojęcia, gdzie upcha te strzały, ale był zdeterminowany, aby znaleźć na to jakiś naukowy, a nie magiczny, sposób. Ech, fuj) a Clint nadal próbował ściągnąć go ze stołu, kiedy Steve i Natasha zostali delikatnie umieszczeni w pokoju.
Kapitan wyglądał na tak zdenerwowanego, jak można było się spodziewać, kiedy gigantyczny zielony gość warknął na ciebie.
— Siadaj. Zostań.
Jakby był jakimś szczeniakiem. Do tego źle wyszkolonym szczeniakiem. Tony oparł się pokusie poproszenia Steve’a żeby dał głos.
Steve ponownie ruszył do walki. Pozostała trójka, będąca w pokoju, spojrzała na siebie doskonale się rozumiejąc i nie byli zaskoczeni, gdy Thor został wrzucony do środka razem ze Steve’m.
Steve wyglądał na załamanego.
Thor szybko wykorzystał swoją siłę, by uwolnić Tony’ego od jego perwersyjnego stołu porno.
Steve tylko się zarumienił, gdy słuchali jak budynek zostaje rozwalony. Ryk umilkł, a ciężkie tupnięcia powróciły, powoli przechodząc w lżejsze i łagodniejsze należące do kogoś, kogo dobrze znali. Cała drużyna odwróciła się, by ujrzeć, jak Bruce Banner wpadł do środka przez drzwi.
Bruce uśmiechnął się nieśmiało, zbliżając się do nich, gdy agenci TARCZY ostrożnie zaczęli wchodzić do zrujnowanego budynku. Tony zaczął swoje narzekania:
— Bruce, obsługa tutaj była po prostu okropna. Woda z narkotykami, obsługa pokoju kiepska, tylko cienki, zimny materac… Tęskniłem za tobą.
— Ja również za tobą tęskniłem. — Bruce wyciągnął rękę, muskając jego ramię. — Zwykle zapominam o utrzymaniu nad sobą kontroli, kiedy was wszystkich nie ma w pobliżu.
— Ty? Tracić kontrolę? Nie żartuj sobie! — Tony roześmiał się, a jego spojrzenie skierowało się ku drzwiom, gdy agent Coulson wszedł do środka. — Założę się, że mógłbyś wygrać nagrodę dla “najlepiej zachowującego się Avengera, w czasie gdy jego koledzy z drużyny zostali schwytani”. Czy mają tego rodzaju nagrodę?
— Byłbyś zaskoczony — mruknął Bruce. – Ale lubię myśleć, że czułem się bardzo niekomfortowo, kiedy cię porwano.
Tony mógłby przysiąc, że coś podobnego do strachu przemknęło przez twarz Coulsona, ale zostało to zignorowane, gdy wtulił się w nagie ramię Bruce’a.
— Ponieważ jesteś najmilszym facetem, jakiego mamy w drużynie, zabierzesz nas do domu?
— Jeśli chcesz kogoś miłego poproś Thora, Tony. — Niemniej jednak, pomimo faktu, że sam był wyczerpany męczarnią, jaką właśnie przeżył, przeniósł ciężar ciała Tony’ego na siebie, chowając nos w jego włosach. — Wiesz, że spaliłbym dla ciebie cały świat.
— Mam nadzieję, że nie zrobiłbyś tego — wymamrotał w odpowiedzi Tony, zadowolony, że znów czuje się na swoim miejscu. — Nie jestem tego wart.
— Hmmm? — zanucił cicho Bruce. — To ja o tym decyduję, a ty to akceptujesz. Gdybyś umarł, świat nie wiedziałby, co go uderzyło.
Brzmiało to jak obietnica, ale to nie miało większego sensu. Bruce był spokojnym facetem.
— Cokolwiek twierdzisz, Banner… cokolwiek.
Tony stanął obok niego, splatając ich palce, relaksując się tam, gdzie czuł się bezpieczny.
To nie było tak, że Banner mówił poważnie.