Autor: Salomanka
Tytuł: Naiwna
Beta: brak
Kanon: Snape non/kanon
Ostrzeżenia: to co powyżej
Długość: mini-miniaturka
Pairing: Tonks/Snape
Nota: gdybym była nienormalna, mogłabym z tego zrobić dłuższe opowiadanie z tą parą
Poniższe świetnie nadaje się na wstęp do czegoś dłuższego xD
Nota 2: tekst powstał, by realizować prompt numer 7 z worka numer 6 w akcji H&V II.
Naiwna
Robiła doskonałe pierwsze wrażenie... po wielokroć.
Jej matka była zdolną czarownicą, szybko zrozumiała, jak wieki dar ma mała Nimfadora. Dziecku zrozumienie go zajęło więcej czasu; tak bardzo chciała pasować do otoczenia, podobać się tajemniczym dorosłym goszczącym w rodzinnym domu, że z przejęcia co chwila stroiła miny, przybierała inne pozy i zmieniała rysy twarzy, pragnąc upodobnić się do kogokolwiek. Być... akceptowaną. Był to zresztą jej jedyny talent, bo poza skłonnością do odstawiania pantomimy była wyjątkowo niezdarna, a uwagi, jakie wygłaszała, były echem słów usłyszanych od znacznie starszych osób, brzmiącym śmiesznie w ustach dziecka. Wiedziała, że nigdzie nie pasuje, i rozpaczliwie starała się wpasować gdziekolwiek, byle ją lubiano.
Rozpoczęcie nauki w Hogwarcie oznaczało pierwsze spotkania z rówieśnikami. To, co dla innych wyznaczało koniec beztroskiego dzieciństwa lub ostateczną przynależność do magicznego świata, dla niej było tylko nową przygodą, czasem na poznawanie innych, ale i samej siebie. Miała jedenaście lat i pragnęła wszystkiego – śmiechu, zabawy, przyjaciół... Zderzenie z rzeczywistością bolało, jakby istniała tylko jedna reakcja na jej niezwykły talent. Niektórzy co prawda w początkowych zachwytach prosili o zrobienie „ich” twarzy, ale po czasie sprowadzało się to do jednego – błagalnych lub pełnych złośliwości okrzyków „nigdy więcej nie rób mnie!”. Mała Nimfadora, która już wtedy wolała, by nazywać ją po prostu Tonks, szybko zrozumiała, że nie zdobędzie uznania udając kogoś innego. A potem... Potem poznała jego.
Był najmłodszym nauczycielem w szkole, nie miał więcej niż dwadzieścia parę lat, i był brzydki. To szczególne spostrzeżenie Tonks poczyniła już na jednej z pierwszych lekcji eliksirów, kiedy to przyglądała się twarzom wszystkich obecnych na zajęciach. Dziewczynki były pięknie uczesane i miały we włosach ozdobne kokardki, chłopcy wygłupiali się mając próżną nadzieję, że Snape ich nie przyłapie, ale profesor widział wszystko. Swoim przenikliwym, surowym spojrzeniem ogarniał całą klasę i często złośliwie odbierał punkty, ale był przy tym tak inny od wszystkich, których Nimfadora poznała do tej pory, że nie mogła oderwać od niego wzroku. Przewracała fiolki i pojemniki z ingrediencjami, mieszała eliksiry i przypadkowo podpalała zaklęciem swoje notatki, godzinami wpatrując się w olbrzymi, krzywy nos lub okalające posępną twarz czarne kosmyki włosów swojego nauczyciela. Mężczyzna w ogóle nie dbał o swój wygląd, był niemiły, nieprzystępny i odpychający. Nie przejmował się własną aparycją i wydawał się nie przykładać uwagi do wyglądu innych. Był... wspaniały.
Mijały kolejne semestry, Nimfadora zdołała zaprzyjaźnić się z kilkoma osobami w szkole, pozostając tą samą niezdarą, co w młodzieńczych latach. Znacznie lepiej panowała już jednak nad swoimi magicznymi przemianami, mogła też powstrzymać się od dostosowywania rysów twarzy do fizycznych cech swojego rozmówcy, co znacznie ułatwiało jej relacje między rówieśnikami. Również nauczyciele przekonali się do niej, zauważyli jej próby wybicia się w różnych dziedzinach magii, nie tylko na zwykłych sztuczkach. Tylko Snape był tak samo ponury i oschły jak zawsze. Parę razy usiłowała go sprowokować, marszczyła nos i całą swoją energię kierowała na przemianę własnej twarzy w oblicze mężczyzny, a robiąc to podczas zajęć rzucała mu wyzwanie. Czasem odejmował jej punkty za niepotrzebne rozpraszanie się na lekcji, ogólnie jednak wydawał się kompletnie niezainteresowany jej zdolnościami. Ona jednak nie umiała wyrzucić go z pamięci. Nawet jeśli czasami wydawało się jej, że już wrosła z tej fascynacji, że była to zwykła dziecinada, to znów dopatrywała się w nim czegoś nowego, mrocznego i zachwycającego. Miał reputację kogoś, kto popełnił szereg błędów, plotkowano, że zna się na czarnej magii i że interesuje go stanowisko nauczyciela obrony przed nią... Wiele o nim mówiono, a Tonks słuchała i drżała z emocji, których nie potrafiła nawet nazwać.
Eliksiry nie bardzo ją interesowały, nie miała do nich cierpliwości, a jednak uparła się, by zostać aurorem, zabłysnąć w czymś naprawdę ambitnym, i, chociaż z trudem, udało jej się dostać na wszystkie wymagane przedmioty. Zdawała je jako tako, prześlizgując się między kolejnymi egzaminami, nie mając żadnej konkretnej motywacji poza próbą udowodnienia sobie, że potrafi coś osiągnąć, zrealizować jakikolwiek plan bez niczyjej pomocy i bez polegania wyłącznie na tej nieszczęsnej metamorfomagii. Nauczyciele interesujących ją przedmiotów z rezerwą zaakceptowali jej wybory, pomagając w miarę możliwości zrealizować marzenie dziewczyny, tylko Mistrz Elikirów wykrzywił kpiąco swoje wąskie wargi i bez słowa wręczył jej długą listę obowiązkowych lektur uzupełniających, oraz drugą, pełną nazw eliksirów, które jego zdaniem powinna umieć przyrządzić. Zabrała się za to sumiennie, często zgłaszając się do swojego profesora po kolejne wskazówki. Eksperymentowała z wyglądem, próbując trafić w jego gust, w ogóle go nie znając. Nie doczekała się nigdy żadnego komentarza, pochwały czy nagany, wszystkie jego uwagi dotyczyły wyłącznie jej postępów w nauce.
Po OWuTeMach ostatni raz w swojej szkolnej karierze zapukała do drzwi gabinetu Severusa Snape'a. Miała już prawie osiemnaście lat, nigdy nie całowała się nawet z żadnym chłopakiem, a jedyny ideał, jaki znała, miała wkrótce stracić z oczu, opuszczając mury Hogwartu. Snape wpuścił ją go pomieszczenia i wskazał krzesło, samemu siedząc za biurkiem. Tonks opadła na siedzenie niemal bez sił, jednak bycie Puchonką obligowało ją w pewnym sensie do zachowania pogody ducha i nietracenia nadziei nawet w beznadziejnych sytuacjach. Nie spodziewała się, że Mistrz Eliksirów potraktuje ją poważnie, liczyła tylko na to, że jej nie wyśmieje, nie zakpi z jej zachwytu jego akceptacją własnej brzydoty i byciem tak ponurym i niezależnym wobec krzykliwego, otaczającego go na co dzień tłumu.
— Wydaje mi się, że zdałam wszystkie egzaminy z całkiem przyzwoitymi wynikami, panie profesorze — zaczęła. Snape kiwnął głową; nie widział potrzeby w komentowaniu tego oświadczenia. Niezrażona brakiem reakcji, kontynuowała: — Wysłałam już swoje zgłoszenie do Biura Aurorów, czekam na informacje od nich. Naprawdę... Naprawdę chcę być aurorem, profesorze.
— Dlaczego? — zapytał Snape, i była to pierwsza oznaka zainteresowania jej wyborami.
— Bo... Pomyślałam sobie, że bycie metamorfomagiem może być tam użyteczne. Chciałabym robić coś potrzebnego, praktycznego, wie pan? Nie siedzieć bezczynnie strojąc głupie miny, kiedy wokół tyle się dzieje...
— Wybierasz więc trudną i dość ograniczającą ścieżkę kariery, kierując się zdolnością, nad którą w ogóle nie musiałaś pracować, w imię jakichś śmiesznych ideałów? — szydził Snape. Tonks zamrugała, zaskoczona.
— Ależ... Bycie aurorem nobilituje! Będę tropić czarnoksiężników, naśladowców Sam-Wiesz-Kogo, i świat będzie dzięki temu... lepszy... — skończyła zdanie uśmiechając się, widząc wyraz politowania malujący się na twarzy profesora.
— Co ty możesz wiedzieć o czarnej magii... — westchnął mężczyzna. — Idź już, zbaw ten swój kolorowy świat — dodał cynicznie.
— Gdyby było to możliwe, wolałabym zostać z panem — wypaliła Tonks rumieniąc się wściekle. Uniosła jednak głowę i wbiła harde spojrzenie w twarz Snape'a. - Nigdy nie dał mi pan jednak nawet cienia dowodu na to, że dostrzega pan moje zauroczenie... Ja... Ja przepraszam. — Tonks zwiesiła głowę, czując, jak pod powiekami zbierają jej się łzy. Poczuła się mała, śmieszna i żałosna, i miała sobie za złe, że zdecydowała się wyznać swoje infantylne uczucia.
— Nigdy nie umiałaś panować nad emocjami... — powiedział po chwili Snape, wzdychając przy tym z rezygnacją. — Od początku wiedziałem, nie mogłaś już być mniej dyskretna. Zauważ jednak, że miałaś jedenaście lat, co jest prawdziwie... odpychające.
— Nie mam już jedenastu lat, profesorze — odparła Tonks, uśmiechając się przez łzy.
— To także zauważyłem — powiedział mężczyzna, przyglądając się jej z uwagą.
— Więc... Czy moglibyśmy...? — zapytała nieśmiało Nimfadora, nie dowierzając własnemu szczęściu.
— Dopiero gdy skończysz szkołę. Oficjalnie skończysz szkołę — dodał, widząc, że dziewczyna chce zaprotestować. — I wiesz... Dobrze ci było z rudymi włosami.
Naiwna Tonks od razu zmieniła swój kolor włosów, ciesząc się zachwytem widocznym teraz w czarnych oczach mężczyzny. Nie zastanowiła się nad tym, dlaczego ktoś, kto nigdy nie czynił jej żadnych uwag na temat jej wyglądu i niezwykłych możliwości, jakimi dysponowała z taką łatwością, teraz zapragnął wykorzystać je dla własnej przyjemności. Zbyt szczęśliwa ze zdobytego nareszcie zainteresowania tego wyjątkowego człowieka, skłonna była zrobić dla niego wszystko, nie przejmując się konsekwencjami.
***