~.Imaginarium.~
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaSzukajZaloguj

 

 [MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP]

Go down 
AutorWiadomość
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1130
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP] Empty
PisanieTemat: [MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP]   [MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP] EmptySob 25 Gru 2021, 19:33

Tytuł: Zawsze się cieszę z twojego przyjścia
Oryginalny tytuł: Always Glad You Came
Autor: aloneintherain
Relacje: Johnny Storm/Peter Parker
Zgoda na tłumaczenie: Czekam
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Tazkiel
Link: https://archiveofourown.org/works/6632965

Zawsze się cieszę z twojego przyjścia

W oczach opinii publicznej Spider-Man był tajemniczą, mroczną postacią. Wszystkie jego zdjęcia były rozmyte lub zrobione z dużej odległości – gdy wspinał się, kołysał i poruszał się w sposób, który nie wydawał się ludzki.

Zaczęły krążyć plotki, że ludzie zostali zepchnięci z drogi ciężarówek. Rabusie i gwałciciel zawieszeni na sieci, a ludzie bezpiecznie złapani w powietrzu, zanim zdążyli rozbić się o ziemię. Ale nawet wtedy Daily Bugle i obsesyjne NYPD mimo wszystko wykrzykiwali swoją prawdę. Głośniej. Zagłuszając plotki.

Łatwo było dostrzec, jak miasto mogło znienawidzić bohatera. Spider-Man to nieziemska, kontrowersyjna postać.

Johnny uważał, że był najfajniejszą rzeczą na świecie.

Może krył w sobie niewielką cząstkę w stosunku do bohaterskiego nielegalnego strażnika. Johnny oglądał wstrząsające filmy na YouTube, w którym facet zatrzymuje pędzące autobusy, wyskakuje wysoko w powietrze i kołysze się tak szybko i lekkomyślnie na swoich sieciach, że wyglądał, jakby latał. A Spider—Man robił to wszystko, będąc szczupłym, cichym i mrocznym obrońcą Nowego Jorku. Nie chciał sławy, ale pragnął bronić swoje miasto.

Superowy. Tak niesamowicie superowy.

Inni powoli również zaczęli tak myśleć. Zaczęły pojawiać się pamiątki ze Spider-Manem. Koszulki, pościele, małe naszyjniki i opaski na rękę, głoszące poparcie dla zamaskowanego strażnika. Większość mieszkańców go nienawidziła, ale byli tacy, którzy tego nie robili. Nisza, która żarliwie wspierała Spider-Mana.

Po bardzo publicznym, niesamowitym pokonaniu Jaszczurki, Johnny stał się oficjalnie uzależniony. Na jego ścianach wisiały plakaty, w jego już pełnych szufladach znajdowały się koszulki. Spider-Man niezaprzeczalnie stał się jego faworytem.

Jego koledzy z drużyny nie zgadzali się z jego entuzjazmem.

Sue zacisnęła usta, gdy zszedł na kolację w czerwonej koszulce z coraz bardziej niesławnym symbolem na piersi.

— Czy to właściwe? — zapytała, niosąc z kuchni duża salaterkę.

— Co, moja koszulka?

Johnny spojrzał na nią, jakby chciał sprawdzić, czy nie pojawiły się na niej przekleństwa lub zdjęcia nagich kobiet, gdy schodził ze schodów.

Ben minął Johnny’ego i usiadł na końcu stołu.

— Mówi o twoim dziewczęcym podkochiwaniu się w Spider-Manie, tępaku.

Johnny prychnął.

— Nie podkochuję się w nim!

— W kim podkochuje się Johnny? — zapytał Reed, gdy wyszedł z kuchni z półmiskiem kurczaka w dłoni.

— W Spider-Manie — powiedziała Sue, przynosząc dzbanek soku.

Sue! Nie…

— Nie? No to  wyjaśnij koszulkę, plakaty i sposób, w jaki bujasz w obłokach, gdy Spider-Man pojawia się w wiadomościach.

— Po prostu sądzę, że jest super — powiedział rzeczowo Johnny. — Bohater może myśleć, że inny bohater jest super. Nie czyni go to dziwnym. Podziwiam jego powściągliwość. I jego kopanie tyłków złym facetom.

— Jego powściągliwość — powtórzył Ben, śmiejąc się do swojego kufla piwa, który był mniej więcej rozmiaru głowy Johnny’ego. — Ta, z pewnością. Założę się, że to wszystko, co w nim podziwiasz.

Reed usiadł po prawej stronie Bena ze sztućcami w ręku.

— Też widziałem filmy. Wiem, że wygląda raczej powściągliwie w tym spandeksie.

— Ma niezły tyłek — zgodziła się Sue.

Johnny wydał z siebie zniesmaczony odgłos i zacisnął dłonie na uszach. Trudno było żyć z trzema dorosłymi kolegami z drużyny, ale jeszcze trudniej było słuchać jak rozmawiają o przyciąganiu i seksie.

— La-la-la! Nie słyszę, jak moja siostra mówi o tyłkach innych bohaterów!

Ben rzucił zwiniętą serwetką w głowę Johnny’ego. Nastolatek złapał ją jedną ręką.

— Usiądź — burknął Ben.

Johnny skrzywił się, ale zrobił to, siadając obok siostry.

— Myślę, że ma zły wpływ — kontynuowała Sue. — Nic o nim nie wiemy.

— Zgadzam się — powiedział Reed. — Nie szanuje lokalnych władz, tak ja my. Może bardzo łatwo zacząć dokonywać nikczemnych czynów bez konieczności poniesienia konsekwencji. Nic o nim nie wiemy. Nie znamy jego imienia i twarzy. Nie wiemy, co robi. Mógł wcześniej popełniać przestępstwa i nikt o tym nie wie. Tak jak twierdzi Bugle, mógłby z łatwością stać się zagrożeniem.

Wszyscy przy stole skrzywili się.

— Nie możemy wierzyć w nic, co jest publikowane w tej gazecie — stwierdził Ben. — Ale przykro mi, dzieciaku. Reed ma rację.

Sue nabrała kilka kawałków kurczaka, po czym podała półmisek Reedowi. Przynajmniej miała na tyle przyzwoitości, żeby przyjąć współczującą minę, gdy powiedziała:

— Myślę, że twoja sympatia powinna pozostać tylko sympatią, Johnny. Nie próbuj się do niego zbliżać.

— Okej — powiedział Johnny, choćby po to, by położyć kres tej rozmowie. Ugryzł kurczaka, trochę zdenerwowany. — Będę trzymać się z daleka od Spider-Mana.

OoO

W obronie Johnny’ego trzeba powiedzieć, że starał się trzymać z daleka od Spider-Mana.

Nawet jeśli chciał go wyśledzić, Johnny wątpił, żeby mu się to udało. Biorąc pod uwagę, że całe NYPD nie miało szczęścia złapać Spider-Mana, to Johnny’emu również by się to nie udało.

Reszta Fantastycznej Czwórki nadal tego nie pochwalała, ale Johnny wciąż oglądał filmy ze strażnikiem na YouTube i śledził wiadomości o nim. Nie miał żadnych wątpliwości, co do swojego podziwu dla Spider- Mana.

Ale Nowy Jork  nie tylko był dużym miastem. Był pełny złoczyńców. Niszczycielskich i głośnych, przyciągających uwagę każdego superbohatera w promieniu pięciu mil. Johnny poznał w ten sposób grupę kolegów, przedstawiając się przy dźwiękach wystrzałów. Ściskając dłonie między unikaniem wybuchów plazmy. Nawiązywanie znajomości w swoim fachu.

Późną porą leciał nad miastem. Pozostali siedzieli w budynku Baxtera, ale Johnny’ego wygnało na zewnątrz podskórne swędzenie i czyste, uwodzicielskie niebo.

Duży, napakowany facet w stroju nosorożca robił wszystko, by po raz kolejny zdemolować Nowy Jork. Ktoś, nie mający nawet połowy masy złoczyńcy, wisiał nad nim. Sznurki pajęczyny podążały za nim, gdy huśtał się…

— Spider-Man! — Johnny krzyknął, przykładając ręce do ust. — Koleś!

Strażnik podniósł wzrok na słysząc swoje imię. Rhino machnął wielgachną łapą w powietrzu, a Spider-Man, wciąż patrząc na Johnny’ego, obrócił się poziomo w powietrzu, zwijając się w niemożliwie małą kulkę, gdy szybował nad głową złoczyńcy, całkowicie unikając uderzenia.

Johnny patrzył, jak drugi bohater wyprostował się i kopnął Rhino.

— O mój Boże — szepnął do siebie Johnny.

Właśnie dlatego Reed musi pospieszyć się z tym ognioodpornym telefonem. Byłoby to niesamowite nagranie na YouTube.

Spider-Man wykorzystał pęd kopnięcia, by skoczyć z powrotem w powietrze, wirując jak marionetka na sznurkach.

Johnny podleciał bliżej. Nie miał pewności, czy powinien dołączyć do walki, czy może przedstawić się. Unosił się nad nimi, gdy Rhino jęczał.

— Wracaj do domu Fantastycznej Czwórki, dzieciaku — burczał. — To nie jest coś, czym normalnie się zajmujesz.

— Ludzka Pochodnia — powiedział Spider-Man, a Johnny prawie spadł z nieba.

Przyznaję, to było trochę za dużo nawet jak dla niego. Ale Spider-Man. Właśnie tam. Przed Johnny'm.

— Chcę tylko powiedzieć… — zaczął Johnny.

Uwaga Spider-Mana skupiła się na nim. Koncentrował się na Johnny'm. Jak ćma przyciągana przez jego jasne płomiennie i nie zauważył następnego ciosu Rhino.

Ostrzegawczy krzyk Johnny’ego nadszedł zbyt późno. Spider-Man spadł na ziemię nieprzytomny.

OoO

Spider-Man był ranny, a Johnny nie był potworem. Nie miał zamiaru zostawiać kogoś nieprzytomnego w centrum Nowego Jorku. Zwłaszcza kogoś takiego, jak Spider-Mana, który posiadał całą galerię złoczyńców próbujących go złapać i sekretną tożsamość do utrzymania.

— Co…? — Spider-Man usiadł, przyciskając dłoń do swojej zamaskowanej skroni. Spróbował wstać, ale zachwiał się niebezpiecznie. Johnny delikatnie pomógł mu z powrotem wrócić do łóżka. — Gdzie…?

Sue odchrząknęła. Strażnik podniósł głowę, zauważając Sue przybierającą wyraz twarzy niezadowolonej mamy. Wydał z siebie zdławiony, przerażony dźwięk. Szczerze mówiąc, Johnny mu się nie dziwił.

— Jesteś Sue Storm — powiedział Spider-Man. Następnie spogląda na Johnny’ego. — A ty jesteś Johnny Storm. Och nieeeee…

Och nie, jest właściwą rzeczą to powiedzenia — zaczęła Sue energicznie.

— Sue, daj spokój, facet jest kontuzjowany! Zabrałem go do domu i pozwoliłem mu leżeć w moim łóżku…

— W twoim łóżku, tak?

Johnny spojrzał na nią gniewnie, choć raz ignorując jej aluzję.

— Co? Czyli nie mogę zapraszać innych? Nie wolno mi swobodnie decydować o tym, kto tu przychodzi…

Sue brzmiała trochę histerycznie, kiedy powiedziała:

— Nie. Nie, kiedy są to niebezpieczni dorośli o wątpliwej moralności! Nawet nie wiesz, kim on jest za tą maską, Johnny!

— Um — powiedział Spider-Man. — Gdzie ja jestem?

— Budynek Baxter — odpowiedział Johnny, ignorując zmartwioną i niezadowoloną postawę Sue. Starsze siostry, zawsze takie są. – Mój pokój. Zaniosłem cię tutaj po tym, jak zostałeś znokautowany przez Wielkiego, Złego i Brzydkiego.

Zaniosłeś mnie tutaj — powtórzył Spider.

— Nie ma za co — powiedział Johnny. Sue patrzyła na niego gniewnie z progu. — Hej, gdyby nie ja, zostałby zmiażdżony przez Rhino! Byłby spłaszczony na placek!

— Nie powinieneś był ingerować — kłóciła się.

— Dzięki, że nie pozwoliłeś mi zostać spłaszczonym — powiedział Spidey. W końcu odrobina wdzięczności. — Ale naprawdę powinienem już iść.

Zanim Johnny zdołał go złapać, drugi bohater wspiął się po ramie łóżka, kierując się w stronę okna. Johnny nigdy wcześniej nie żałował posiadania wygodnych, otwieranych ręcznie okien, aż do chwili kiedy zobaczył swojego idola wspinającego się na parapet.

— Proszę, nie porywaj mnie, kiedy będę znów nieprzytomny — powiedział Spider-Man.

— Zaczekaj… — zaczął Johnny, ale Spider-Man wyskoczył przez okno, zanim słowa w ogóle opuściły usta Johnny’ego. Patrzył za nim. Mała, wirująca postać Spider-Mana powoli stawała się coraz mniejsza, gdy wtapiał się coraz bardziej w rozległe miasto. — Kocham cię — szepnął cicho z czcią Johnny.

— Nie jestem pewien, czy to przerażające, żałosne, czy po prostu smutne — powiedział Ben. — Prawdopodobnie niezdrowa mieszanina tych wszystkich trzech.

Johnny zmarszczył brwi. Ben dołączył do jego siostry, oceniając go z korytarza i nie do końca milcząc.

— To jest raczej niepokojące — poprawiła Sue. — Nowa zasada obowiązująca w domu. Zakaz przemycania niebezpiecznych strażników do domu bez wiedzy reszty zespołu.

OoO

— Kiedy powiedziałem ci, żebyś mnie nie porywał, kiedy jestem nieprzytomny — powiedział Spider-Man – to myślałeś, że żartuję?

— Tak powiedziałeś? — Johnny spojrzał na swój kawałek pizzy, próbując przypomnieć sobie ostatnie spotkanie przez mgłę podziwu, które je otaczała. — Hmm.

— Stary — kontynuował Spider-Man — To nie fajne.

— Jednak uratowałem ci życie. Ci superzłoczyńcy mieli właśnie zacząć rozrywać twoje nieprzytomne ciało gołymi rękami.

Spider-Man spoglądał na niego przez dłuższą chwilę tymi niepokojącymi goglami umieszczonymi w swojej masce. To był najdłuższy czas, gdy drugi bohater na niego patrzył. Ostatnim razem, dwa tygodnie temu, facet rzucił się okna, gdy tylko się obudził. Teraz wydawało się, że był w połowie chętny do rozmowy z nim. Johnny uważał to za wygraną.

— Tak — powiedział Spider-Man. – Prawdopodobnie, by to zrobili, gdybyś mnie stamtąd nie zabrał, więc chyba dzięki.

Johnny przesunął otwarte pudełko pizzy w kierunku drugiego bohatera.

— Chcesz trochę?

Tak — powiedział natychmiast Spider-Man, sięgając po kawałek, który składał się głównie z ciągnącego się sera i pepperoni. Jedną rękę podciągnął maskę do nosa. Johnny znieruchomiał.

Szczęka Spider-Mana nie było ostro wyrzeźbiona w przeciwieństwie do Reeda i w niczym niepodobna do Bena. Nie było ciemnego zarostu, jakiego się spodziewał, zacnych okropnych blizn ani podrażnień po goleniu. Jego warga była jednak rozcięta, zakrwawiona i opuchnięta i zdecydowanie obolała.

Był blady. Bledszy niż Johnny. Jego skóra była gładka,  a na brodzie widniał paskudny siniak.

Wydawało się, że Spider-Man zdał sobie sprawę, na co patrzył Johnny. Wrzucił pizzę z powrotem do pudełka, jakby go paliła, i z powrotem nasunął maskę, zrywając się na nogi.

— Powinienem iść — powiedział szybko Spider-Man. Brzmiał na nerwowego.

— Nie, zostań!

Johnny starał się wyglądać na uczciwego, godnego zaufania, ale wiedział, że prawdopodobnie wyglądał na zdesperowanego. Zwykle był bardzo dobry w nawiązywaniu znajomości. Ludzie chcieli go poznać, zarówno gdy był w mundurze, jak i bez niego. Nigdy wcześniej nie próbował poznać kogoś takiego – kogoś tajemniczego i paranoicznego, ściganego niczym kundel przez nowojorską policję, dziennikarzy i połowę super złoczyńców w Nowym Jorku.

— Nawet nie myślałem o… — Johnny wskazał na zamaskowaną twarz Spider-Mana —… kiedy kupiłem nam pizzę. Po prostu pomyślałem, że umieram z głodu i prawdopodobnie ty też. Obiecuję, że nie będę się gapić, ale… ale myślę, że powinieneś zostać.

Spidey cofnął się o kolejny mały, niespokojny krok. Nie ufał Johnny’emu.

Johnny nie obraził się. Nie całkiem. Facet wydawał się  nie ufać nikomu  i to nie było niespodzianką. Samotni bohaterowie często byli paranoiczny i nieufni. Gdyby Johnny miał taką samą reputację jak Spider-Man i takie samych wariatów polujących na niego, też byłby trochę paranoikiem.

— Niosłem twoje nieprzytomne ciało, stary — powiedział Johnny, gdy ten milczał. — Gdybym chciał zobaczyć, co jest pod maską, nie sądzisz, że już bym wiedział? To znaczy nie zrobiłbym tego, ale mógłbym.

Spidey głośno wypuścił powietrze z płuc. Usiadł z powrotem.

— Więc — zaczął Johnny spoglądając na nocny pejzaż, miliony świateł mrugających na bezgwiezdnym tle — dlaczego tak wielu superzłoczyńców poluje na ciebie? I gliny, Bugle i…

— Po prostu wszechświat mnie nienawidzi — powiedział Spider-Man. — Tak po prostu jest.

— Wszechświat nie może cię nienawidzić. Nie tak po prostu.

— Tak jest po prostu! Mam swoje sprawy…

— Swoje pajęcze sprawy– przerwał mu Johnny.

—… moje pajęcze sprawy — zgodził się Spider-Man — a następną rzeczą, którą wiem, jest banda starych facetów w dziwnych kostiumach, próbujących mnie zabić.

Johnny uniósł brew.

— Tak po prostu.

— Cóż, może stanąłem między nimi a popełnieniem przez nich zbrodni, ale co miałem zrobić? Niech okradną banki i zniszczą miasto?

— Z ich punktu widzenia, tak. Powinieneś po prostu patrzeć na to z boku — powiedział Johnny ze śmiechem.

Spidey wydał zdyszany gardłowy dźwięk, a całe powietrze jakby z niego uszło.

— Jeśli uważasz, że powinienem się odsunąć i pozwolić im po prostu.. po prostu iść, ranić i zabijać niewinnych ludzi…

— Chwila, spokojnie, w ogóle tego nie sugerowałem. Jesteś fajny, pomagając tym ludziom. Koleś, chodzi mi tylko o to, że superzłoczyńcy prawdopodobnie nie przepadają za twoimi bohaterskimi czynami.

Oburzenie Spideya mijało zmieniając się w zakłopotanie. Pochylił głowę, garbiąc się, gdy powiedział:

— Ach. Dobrze. Przepraszam, ja tylko… myślałem…

— Spoko — Johnny odrzucił potencjalne przeprosiny.

Wziął kawałek pizzy. Nie spieszył się, przeżuwając go, a Spidey wiercił się lekko obok niego, kiedy Johnny myślał. Tak dużo pytań. Idealna okazja, aby zapytać starszego, tajemniczego bohatera o coś, o co nikt inny nie mógł zapytać.

W końcu Johnny zapytał:

— No… Avengers czy Fantastyczna Czwórka?

Spidey rozluźnił się trochę.

— Um. Avengers.

— Poważnie? Siedzę tutaj.

— To nie moja wina, że są fajniejsze! Po prostu są i już!

Johnny przyciągnął do siebie pudełko pizzy.

— Powinienem to zabrać, niewdzięczniku…

— Nie, nie…

Spidey wziął trzy kawałki, układając je na sobie jak najbardziej tłustą kanapkę na świecie i ugryzł duży kęs. Jego maska była podniesiona, a policzek miał ubrudzony sosem. Johnny starał się nie gapić.

— Pizza czy hamburger? — zapytał następnie Johnny.

— Pizza — powiedział Spider-Man z pełnymi ustami.

Johnny, który mieszkał z Bennym, o wiele, wiele za długo, ledwo się wzdrygnął z powodu złych manier.

— Piraci czy ninja?

Ninja.

Johnny zachłysnął się powietrzem.

— Nie! Spidey, myślałem, że mogę ci zaufać.

Spidey zaśmiał się i ugryzł kolejny duży kęs swojej pizzy. Uśmiechał się, a jego policzki wybrzuszyły się. Johnny czuł się jakoś spełniony, sprawiając, że drugi bohater czuł się dobrze w jego obecności.

Z bliska widać było, że był smukły. Johnny myślał, że facet będzie całkowicie zbudowany z mięśni jak Batman, ale tak nie było. Był szczupły, miał prawie delikatne kończyny, które skrywały tą śmieszną, nadludzką siłę.

Czuł, jak jego zauroczenie stawało się coraz silniejsze. Nie mógł zmusić się, by tego żałować.

OoO

Johnny znalazł Spider-Mana siedzącego na gzymsie budynku mieszkalnego z podciągniętymi do klatki piersiowej nogami i brodą opartą na kolanach.

Unosił się nad nim. Jego płomienie świeciły jasno w nocy, liżąc jego ciało i wysyłając pomarańczowe migotanie na kombinezon Spider-Mana.

— Wyglądasz na trochę samotnego, Sieci — powiedział Johnny. — Potrzebujesz towarzystwa?

— Niezupełnie — powiedział Spidey. Wydawał się wyczerpany.

Johnny i tak wylądował, płomienie zniknęły ustępując miejsca opalonej skórze i niebieskiemu kostiumowi. Usiadł obok Spideya z nogami zwisającymi z krawędzi. Johnny zachował między nimi odstęp. Spidey był bardzo napięty, niczym sprężyna lub broń, która zaraz wybuchnie. Johnny nie chciał go przypadkowo sprowokować.

— Co tam? — Johnny zachęcił go do rozmowy. Ramiona Spideya uniosły się w sztywny, nie pomocny sposób. — Okej. W porządku. Ben dziś rano zepsuł kanapę. — Spidey nic nie powiedział, ale przechylił głowę, zdezorientowany i zaintrygowany. Johnny potraktował to jako pozwolenie na kontynuowanie. — Lunatykował. Nie robi tego teraz często, nie tak jak przed swoim, hm, skamienieniem. Wstał około ósmej rano, kiedy Sue robiła śniadanie. Wszedł do salonu i rzucił się na kanapę. Rozpadła się pod nim.

Spidey wydał z siebie zdyszany dźwięk i ukrył twarz w ramionach, jakby chciał ukryć uśmiech.

— Serio?

— Och, tak — powiedział Johnny. — Może nie widziałem tego, ponieważ jestem zdrowy na umyśle i nie wstaję przed dziewiąta, ale kiedy wyszedłem z sypialni, kanapa była w kawałkach, Ben był okropnie zrzędliwy, a Sue nie rozmawiała z nim. Z użyciem wystarczającego dręczenia, namówiłem Reeda, żeby opowiedział mi, co się stało. Był tam. Wszystko widział.

— Doktor Richards obudził się o ósmej rano? — wyszeptane słowa Spideya były niepewne, bardzo ciche. To sprawiło, że Johnny’ego zabolało serce.

— Reed? Nie ma mowy, człowieku. Znowu przesiedział całą noc w laboratorium i został skarcony przez Sue, gdy nalewał sobie więcej kawy.

Spidey rozluźniał się, im dłużej Johnny siedział i rozmawiał z nim. Kiedy już był na tyle swobodny, prawie na tyle, że zaczynali wymieniać plotki, Johnny poderwał się na równe nogi.

— Koleś, jesteś głodny?

— Nie. – Żołądek Spideya zaburczał na myśl o jedzeniu. Spidey pochylił głowę i poprawił się: — Dobrze, może trochę.

Johnny zaśmiał się i podciągnął drugiego bohatera, by wstał. Spider-Man był zimny – większość ludzi była taka dla Johnny’ego, ale strażnik wydawał się szczególnie chłodny. Dłonie Johnny’ego pozostały na dłużej na jedwabistym spandeksie, czując jak ciepło rozchodziło się po jego brzuchu, rozprzestrzeniając się na jego tors, w górę, aż do twarzy i w dół do samych koniuszków palców. Spidey nie wyrwał swojej dłoni. Johnny przypuszczał, że nie zrobił tego tylko dlaczego, że był ciepły dla zmarzniętego bohatera.

— Chodźmy coś zjeść — powiedział Johnny, ruszając z miejsca.

Spider-Man po chwili niezdecydowania i oszołomienia, podążył za nim.

OoO

Dzwonek nad drzwiami zadzwonił, kiedy Johnny je otworzył. Restauracja była mała i przytulna, ale nie ciasna, z bożonarodzeniowymi lampkami wiszącymi pod sufitem w połyskujących, sztucznych winoroślach. Ceglane ściany ustąpiły miejsca wyblakłym, przestarzałym plakatom z zespołami muzycznymi. Blat był zastawiony słoikami z kawą, różnymi rodzajami herbaty, herbatnikami i mieszankami gorącej czekolady w papierowych torebkach.

Spidey szturchnął wiszącą roślinę – liście opadły na ziemię, była jedną z wielu w lokalu – i rzucił okiem na Johnny’ego.

— To miejsce nie pasuje do ciebie.

— Nie pasuje? — powtórzył Johnny. — Dlaczego? Bo to nie jest klub nocny?

Spidey wzruszył ramionami. Johnny machnął na to ręką po krótkim przebłysku bólu. Z jakiegoś powodu sądził, że Spidey będzie inny. Tak jakby Spidey nie mieszkał w tym samym mieście, co wszyscy inni, z inwazyjnymi gazetami i spekulacjami na temat celebrytów, gdzie Johnny był po prostu ładną twarz lub lekkomyślnym imprezowiczem.

— Chyba spodziewałem się po tobie czegoś lepszego — powiedział wreszcie Spidey i tym razem Johnny usłyszał w jego głosie rozbawienie. — To miejsce jest po prostu takie… hipsterskie.

— Jakbyś sam nie był trochę hipsterski. — Spidey zaczął lekko wiercić się na swoim miejscu. Johnny domyślił się, że trafił w sedno. — Jesteś całkowicie. Założę się, że potajemnie kochasz to miejsce, ty wielki, stary snobie.

Spidey bawił się kaktusem rosnącym w pękniętej filiżance na jednym ze stolików.

— Może — przyznał.

Śmiech Johnny’ego został przerwany przez radosny okrzyk, gdy Carry wyszła z kuchni, zauważyła go i przytuliła.

— Johnny! — powiedziała, a jej niemiecki akcent i ciemny makijaż był tak mocny, jak zapamiętał. — Przyszedłeś!

— Hej, Carry — odpowiedział Johnny, ściskając ją delikatnie, zanim ją puścił. Promieniała ze szczęścia. — Przyprowadziłem przyjaciela.

Spidey wyjrzał zza Johnny’ego, tracąc śmiałość  w delikatnym światle restauracji i pod ostrym spojrzeniem Carry.

— Um, hej, miło mi cię poznać… oof!

Zgarnęła Spideya w uścisk równie entuzjastyczny jak  ten, jakim wcześniej przywitała Johnny’ego, który musiał przyznać, że był trochę zazdrosny. Nie miał jeszcze okazji przytulić Spider-Mana. Przenoszenie jego nieprzytomnego ciała z dala od morderczych superzłoczyńców nie liczyło się jako uścisk.

— Spider-Man — przywitała go. — Miło jest poznać kilku przyjaciół Johnny’ego będących superbohaterami. Widziałam, co zrobiłaś dla tego miasta. Wspaniałe. Niesamowite.

Spidey znów wiercił się niezręcznie.

— To… to nie było nic wielkiego.

— Nieprawda — zaprzeczyła Carry. — Jesteś bohaterem, którego to miasto potrzebuje, nawet jeśli jeszcze tego nie zauważyło. Niektórzy z nas już zaczęli to dostrzegać.

Wskazała na tablicę korkową umieszczoną między wiszącą rośliną, a reklamą koncertu, który odbył się wiele lat temu. Była wypełniona zdjęciami przedstawiającymi miejsca z całego miasta, furgonetki z jedzeniem i parującymi posiłkami, uśmiechniętymi ludźmi i artykułami prasowymi o Avengers, Fantastycznej Czwórce, Daredevilu i Spider-Manie.

— O… och – jąkał się Spidey. — To jest…

— To tablica Nowego Jorku — powiedziała Carry. — Umieściliśmy tam wszystkie nasze ulubione rzeczy. To miasto jest pełne wspaniałych ludzi, jedzenia, miejsc i superbohaterów. Tak wielu wspaniałych bohaterów, ale to ty jesteś najbardziej ekscytujący, Spider-Manie.

— Ja? — zapytał słabo Spidey.

— Ty. Jesteś nowy, ale staniesz się wspanialszy.

Johnny sapnął urażony, podczas gdy Spidey odpłynął myślami w dal. Palcami dotykał lekko, z pełnym szacunkiem, tablicy.

— Myślałem, że ja jestem twoim ulubionym. — jęknął Johnny do Carry.

Zaśmiała się.

— Kocham twoją drużynę, Johnny, ale jesteście bardziej nastawieni na zagrożenia kosmiczne. Dziwne obce istoty, które chcą pożreć planetę? Wolę bohaterów, którzy pracują na ulicy dla zwykłych ludzi.

— Jak Spider-Man — narzekał Johnny, chociaż nie mógł być zbyt wściekły z tego powodu. Rozumiał. Spider-Man też był jego ulubionym bohaterem.

— Jak Spider-Man — zgodziła się ze śmiechem. — A propos, usiądźcie. Przyniosę wam makaron. To wasz specjalny wieczór.

Johnny odciągnął Spideya od tablicy, gdy strażnik kończył robić zdjęcie uszkodzoną komórką. Wciągnął bohatera do małego boksu, nie komentując tego, że Spider-Man umieścił zdjęcie tablicy korkowej jako swoją tapetę na komórce. Co kto lubi.

— Teraz rozumiesz? — zapytał Johnny. — Mieszkam w Nowym Jorku od wieków, ale przez połowę czasu i tak czuję się jak obcy. To miasto jest po prostu takie duże. Musisz mieć takie miejsca, w których przywitają cię z otwartymi ramionami, Spidey wymruczał pod nosem:

— Czasem chcesz iść tam, gdzie wszyscy znają twoje imię i zawsze cieszą się, gdy przyjdziesz.

— Dokładnie.

— Chcesz być tam, gdzie zobaczysz, że nasze problemy nie różnią się od siebie.

— Czy to piosenka?

— To Cheers, koleś.

— Co?

Spidey wpatrywał się w niego z drugiej strony maleńkiego, chwiejnego boksu.

Cheers? Nic ci to nie mówi? Cholera, muszę naprawdę podziękować mojej cio…. Moja rodzina… ktoś zmusza mnie do oglądania tego.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — poinformował go Johnny.

— Napoje! — ogłosiła Carry.

Postawiła przed nimi niedopasowane filiżanki, łyżkę i małe ciasteczka ułożone na dołączonym talerzu.

Johnny wziął próbny łyk i zmarszczył brwi.

— Gorąca czekolada? Carry, to nie jest fajne.

— Jest późno! Żadnej kofeiny. Po tym powinieneś iść do łóżka.

Johnny wykłócał się o to z Carry, a Spidey coraz bardziej odprężał się, opadając na miękkie oparcie kabiny. Tym razem, kiedy podciągnął maskę na nos, nikt na niego nie patrzył. Pozostali klienci ignorowali ich, mimo ubrań z jasnego spandeksu, zbyt skupieni na nocnej dawce kofeiny lub na stojących przed nimi laptopach.

Oświetlenie było słabe, a atmosfera przyjazna. Spider-Man niemal zwinął się w wygodny kłębek. Johnny czuł, że mógłby zostać tutaj całą noc, rozgrzany powolną dolewką kolejnych napojów i makaronu oraz obecnością Spider-Mana.

OoO

Johnny miał skręconą kostkę. Spadł z nieba. Ogień bryzgał i wił się za nim, jakby był spadającą gwiazdą i źle wylądował. Oczywiście przeżył, ale mocno uderzył głową o asfalt. Krew kapała mu do oczu i nie mógł wstać. Za każdym razem, kiedy próbował, zawroty głowy narastały  zmuszając go do powrotu na ziemię.

— Mały świetliku — zadrwił Doom. — Twojej rodziny tutaj nie ma, aby cię chronić. Co teraz zrobisz, gdy podciąłem ci skrzydła?

— Prze… prze… — jąkał się Johnny. — Przerażający.

Johnny obwiniał kontuzję za odebranie mu fantastycznego dowcipu. Jeśli kiedykolwiek zdarzyła się sytuacja, która wymagała szybkich ripost, to była właśnie ta.

Rękawica zbliżyła się. Metalowe palce otarły się o jego mokry policzek, skroń, przeczesały blond włosy. Głowa Johnny’ego została brutalnie odciągnięta do tyłu. Krzyknął zza zaciśniętych zębów, gdy rana głowy została naruszona.

Druga ręka musnęła jego gardło.

— Najpierw cię zabiję, a potem pójdę po twoją siostrę…

— A może zaczniesz ode mnie?!

Krzyk rozbrzmiewał echem, a potem rozległ się dźwięk uderzenia w metal. Rękawica wycofała się. Johnny osunął się na chodnik.

— Ał — powiedział.

— Ał jest odpowiednią rzeczą to powiedzenia. — Przed jego oczami pojawiła się maska Spider-Mana. Strażnik przykucnął w pobliżu, kilka centymetrów od Johnny’ego. Przechylił głowę. Gdyby Johnny nie wiedział lepiej, pomyślałby, że facet uśmiechał się. — Wszystko w porządku, ognisty móżdżku?

— Wszystko w porządku zniknęło pół godziny temu z moimi nie obolałymi żebrami — powiedział Johnny.

Spidey roześmiał się. Zniknął na kilka sekund, a Johnny usłyszał wyraźne wystrzelenie pajęczyny i przekleństwa Dooma, a następnie Spider-Man wrócił, chwytając Johnny’ego i podnosząc go.

— Musimy iść — powiedział Spidey.

Johnny westchnął, gdy Spidey wystrzelił sieć i wyrzucił ich w powietrze. Huśtanie się przez miasto, było bardzo różne od latania. Budynki wirowały wokół w rozmytych kolorowych plamach.

— Iść? — powtórzył Johnny będąc zdezorientowany i czując mdłości.

— Doom to złoczyńca klasy S, a ja jestem tylko jednym, bardzo niedoświadczonym, samotnym pająkiem. Jeśli Fantastyczna Czwórka nie może go pokonać, to ja tym bardziej.

— Ale jesteś Spider-Manem — sapnął Johnny w jego ramię. –— Jesteś nim. Jesteś Spider-Manem.

— Pajęczyna i symbol gigantycznego pająka jakby to zdradzają.

— Uważam, że jesteś wyjątkowy. Kopiesz innym tyłki.

Spidey roześmiał się. Brzmiało to trochę niezręcznie i dziwnie, nawet dla Johnny’ego, któremu dzwoniło w uszach.

— Dzięki — powiedział — ale faktycznie tak nie jest.

Johnny zacisnął dłoń na ramieniu Spideya. Spandeks był zbyt przylegający, aby mógł go złapać i zwinąć w nim drżące palce, tak jak chciał, ale Spider-Man był uspokajająco solidny. Był mniejszy niż Johnny, niższy i szczuplejszy i nie był taki, jak wyobrażał go sobie Johnny, ale był tutaj. Był prawdziwy. Chronił Johnny’ego i w zamian będzie chroniony przez niego, a co za tym idzie, reszta Fantastycznej Czwórki również będzie miała go na oku. Sue upewni się co do tego.

— Jesteś bohaterem — wybełkotał Johnny. Jego słuch przestał pracować, zanim usłyszał odpowiedź Spider-Mana. Zemdlał.

OoO

Johnny obudził się na dźwięk głosu Sue. Na dźwięk jej głośnego, sfrustrowanego, przestraszonego głosu.

Poderwał się i natychmiast tego pożałował, gdy świat się obrócił, a on zwymiotował.

— Dzięki Bogu, nie śpisz. Proszę, przekonaj swoją rodzinę, aby nie ścinała mi głowy i nie wbijała jej na bal przed budynkiem Baxtera, aby odstraszyć wszystkich innych strażników, którzy chcieliby się z tobą zaprzyjaźnić.

Johnny zmrużył oczy. Spider-Man był przyczepiony do sufitu, zwinięty w zdenerwowaną kulkę, która zaprzeczała prawom grawitacji. Sue i Reed stali w nogach jego łóżka, ze skrzyżowanymi ramionami, wyglądając jak rozczarowani rodzice. Oboje byli pokryci siniakami i krwią po bitwie, ale to nie złagodziło ich spojrzeń.

Opadł z powrotem na materac. Okropnie bolała go głowa, kostka była sztywna, a całe ciało tak obolałe, jakby spadł na niego budynek.

— Co się stało? — jęknął Johnny.

— Doom się stał — powiedział głębokim głosem Ben, stojąc obok łóżka Johnny’ego.

W przeciwieństwie do Sue i Reeda, nie rzucał podejrzliwych spojrzeń na osobę na ich suficie, cały czas skupiając się na Johnny'm.

— Pieprzyć go — powiedział Johnny.

— Pieprzyć go — zgodził się Ben, zagłuszając głos Sue besztającej brata za wulgarny język.

— Uderzyłem go dla ciebie w twarz — odezwał się Spider-Man.

Dobrze. Spider-Man przybył mu mężnie na ratunek, zanim Doom zdążył go zmiażdżyć na pył. To rzeczywiście się wydarzyło. (Johnny z pewnością napisze o tym na Twitterze, kiedy odzyska siły. Jego obserwujący stracą przez to głowy).

— Mogliśmy sobie z tym poradzić — zapewnił Reed.

— Um, nie, nie mogliście — odpowiedział Spidey. — Nie zdążylibyście uratować Johnny’ego. Nawiasem mówiąc, nie ma za co.

— Mój rycerz w lśniącej zbroi — powiedział sucho Johnny.

— Hej, tylko zwracam przysługę.

— Jeśli dobrze pamiętam, uratowałem cię dwa razy, zwróciłeś więc tylko połowę przysługi.

Spidey zachichotał w swoją dłoń ubraną w rękawiczkę. Zabrzmiało to tak swobodnie, niemal z zadowoleniem. Spowodowało to, że coś na kształt satysfakcji rozkwitło w piersi Johnny’ego. Sprawił, że bohater się roześmiał. Wydobył to z samotnego, trzymającego się z dala od ludzi strażnika.

— Jestem pewien, że będę miał wiele, wiele okazji, by odwzajemnić drugą połowę przysługi — dokuczał Spidey — biorąc pod uwagę, jak często masz kłopoty…

— Czy to obietnica? — zapytał Johnny.

— Zapewnisz pizzę, a ja będę ratować twój tyłek — stwierdził Spidey.

— W porządku. Koniec — przerwała im Sue. — Koniec. Czas na spotkanie rodzinne. Na zewnątrz.

Johnny zaczął się kłócić, ale Reed zmarszczył brwi i pokręcił głową patrząc na nastolatka. Johnny wiedział, że nie może się z tego wymigać. Ben już wstawał ze zbyt małego krzesła.

— Miło mi cię poznać, pajęczyno — powiedział Ben do Spider-Mana.

Strażnik niezgrabnie machnął ręką w kierunku jego ogromnych pleców, które już znikały w drzwiach.

— Mnie również? — powiedział, jakby nie był do końca tego pewien.

— Dziękuję, że przyszedłeś mi z pomocą — powiedział Johnny z przepraszającym uśmiechem.

Jego ciało było sztywne i obolałe, ale walczył mocniej, czując się psychicznie coraz gorzej, by wstać z łóżka i kulejąc podążyć za resztą swojej rodziny.

OoO

Kiedy wszyscy znaleźli się w salonie, Sue odwróciła się do niego ze skrzyżowanymi rękami. Wyraz twarzy potępiającej mamy znów pojawił się na jej obliczu.

— Nie umarliśmy! — Johnny próbował się bronić, unosząc ręce w górę. — Powinniśmy się z tego cieszyć!

— Co do diabła, Johnny? — wycedziła Sue.

— Tak się cieszę, że nie umarłeś, Johnny – zakpił, wysokim głosem. — Cobyśmy bez ciebie zrobili? Światło mojego życia, mój idealny braciszku…

Ben uderzył go w głowę. Delikatnie jak na kogoś, kto był zasadniczo górą litej skały. Johnny złapał się za głowę i mimo wszystkiego jęknął z powodu wstrząsu mózgu.

— Myślę, że powinieneś nam wyjaśnić, dlaczego Spider-Man jest w twojej sypialni — wtrącił się Reed.

— Słyszałeś kolesia. Uratował mi życie. Przyprowadził mnie tutaj. Koniec opowieści. – Wydawało się, że to nie wystarczyło, sądząc po pasujących minach na twarzach jego kolegów z drużyny. — To superbohater, chłopaki! Jak my. Jego zadaniem jest eliminowanie złoczyńców i ratowanie ludzi. Pamiętacie o tym?

— Jest strażnikiem. Nie posunąłbym się do nazywania go superbohaterem — powiedział Reed.

Sue skupiła całe swoje zmartwienie, dezaprobatę i złość na Johnny'm. Wił się pod ciężarem jej spojrzenia, czując mdłości, które wynikały z czegoś więcej niż tylko wstrząsu mózgu.

— Przekonaliśmy się, jaki jest niebezpieczny i niegodny zaufania. Dlaczego brzmi to tak, jakbyście spędzali ze sobą dużo więcej czasu, od momentu gdy ostatni raz go widzieliśmy?

—… ponieważ tak jest?

— Johnny!

— Głównie ratowaliśmy siebie nawzajem. Albo ja go ratowałem — powiedział dumnie Johnny. Nie wstydził przyznać się, że miał oko na Spider-Mana.

Bohater był twardzielem, a Johnny był w stanie go uratować, więc to sprawiało, że również był twardzielem.

Jego słowa nie zmieniły niewzruszonej postawy Sue. Johnny westchnął przeczesując włosy dłonią.

— Nowy Jork nie jest tak wielkim miastem, okej? Czasami wpadamy na siebie. Obaj pracujemy w tym samym zawodzie. To ma sens, że pomagam mu, kiedy widzę go w trudnej sytuacji. Możesz nie myśleć o nim dobrze, ale jest superbohaterem. Pamiętaj, że pomagamy ludziom. Wszystkim ludziom. W tym nielegalnie działającym, nieco przerażającym strażnikom.

To sprawiło, że Sue ustąpiła. Westchnęła, opuszczając skrzyżowane ramiona. Ben obserwował jej postępowanie, jakby był zdystansowany, jakby nie miał zdania na temat trwającego sporu. Nie był po stronie Johnny’ego, ale przynajmniej nie stał po stronie Sue i Reeda. Walka z trzema dorosłymi kolegami z drużyny nie była dla Johnny’ego niczym nowym, ale nigdy nie była łatwa. Johnny nigdy nie wygrał.

— Proszę, nie szukaj z nim kontaktu — powiedziała Sue prawie szeptem.

Cały jej gniew został pochłonięty przez ten cichy smutek, ten niepokój, który ciągnął jej łopatki w dół i sprawiał, że patrzyła na Johnny’ego, jakby bała się, że zniknie, tak jak wielu ludzi w ich życiu.

Słuszny gniew Johnny’ego ulotnił się razem z jej gniewem.

— Nie znasz go, Sue…

— Nikt go nie zna, Johnny. Właśnie o to się martwię.

Johnny wpatrywał się w swoje nagie stopy, które były zimne na twardej, drewnianej podłodze salonu. Zastanawiał się, czy Spider-Man wiedział, że o nim rozmawiają. Prawdopodobnie. Przez okropną chwilę żołądek Johnny’ego zacisnął się, gdy zastanawiał się, czy Spidey należał do superbohaterów, którzy mieli super słuch, ale szybko odrzucił tę możliwość. Facet mógł przyczepiać się do ścian, strzelać pajęczyną i skakać przez wysokie budynki z większą gracją niż przeważająca liczba latających bohaterów, których Johnny znał. Nie mógł mieć więcej super mocy. To byłoby śmieszne. Nadmierne.

— Rozumiem — powiedział Johnny, nie zgadzając się wewnętrznie. — Będę… będę trzymać się od niego z daleka.

Sue przyciągnęła Johnny’ego do uścisku, przed którym się bronił. Wyciągnęła rękę, chwytając Reeda i również przyciągając go do uścisku. Nie miała wystarczająco dużo rąk, by przyciągnąć też Bena do niezręcznego uścisku, ale kiedy odsuwając się Ben potargał wciąż zakrwawione włosy Johnny’ego, mówiąc mu, że wygląda jak gówno, to było bliskie powiedzenia, kocham cię i cieszę się, że wszystko z tobą w porządku, w wykonaniu Bena.

Kiedy Johnny wrócił do sypialni, wiatr wył przez otwarte okno. Spider-Mana nigdzie nie było.

OoO

Johnny przez jakiś czas nie widział Spider-Mana. Przez długą, bolesną chwilę.

Spider-Man był aktywny jak zawsze. Rozgłos wokół niego pozostawał równie zły i obraźliwy jak zawsze – z wyjątkiem krótkiej, pozytywnej reakcji po tym, jak uratował Ludzką Pochodnię ze szponów Dooma; ach te media. Ale nawet to było naszpikowane spekulacjami na temat motywów strażnika. Było pełno opinii, że: Spider-Man może próbować znaleźć się w towarzystwie potężnych superbohaterów dzięki przysługom i wszyscy powinni być ostrożni. Spider-Man działa tylko dlatego, że uważa, że prawdziwi bohaterowie nie są wystarczająco dobrzy. Spójrzcie, jak przerwał walkę Fantastycznej Czwórki z Doomem!

Bugle zasugerował, że Spider-Man porwał Johnny’ego. To sprawiło, że Ben zaśmiał się, a policzki Johnny’ego zarumieniły się.

Johnny nie był pewien, co zrobił Spidey, by uzasadnić całą złą prasę na jego temat. Przysięgał, że zapyta go o to następnym razem, gdy się spotkają, ale czas od ich ostatniej interakcji wydłużał się, a pytanie i tak stało się nieważne.

A potem, prawie miesiąc po tym, jak Spidey pomógł Johnny’emu, odezwały się alarmy w budynku Baxter. Wszyscy natychmiast zerwali się na równe nogi, a ich obiad zapomniany stygł na stole.

Ale to był tylko Spider-Man wołający:

— Jeju! Przybyłem w pokoju!

Sue wyglądała na gotową do obrony swojego budynku, aż do śmierci. Reed zaciskał wargi, jego dezaprobata była niczym lodowy podmuch, podczas gdy jego żony gotowała się do czerwoności w niebezpieczny sposób.

— Co ty tutaj robisz? — zapytał Reed.

Spider-Man, zwisający z sufitu z rękami rozłożonymi w geście poddania, miał dość przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzonego.

— Um — powiedział Spider-Man. — Potrzebuję przysługi.

— Przysługi – powtórzył beznamiętnie Ben.

— O co chodzi? — zapytał z niecierpliwością John.

Zignorował spojrzenia, które skierowali na niego pozostali członkowie jego drużyny. Spidey opadł z sufitu na drewnianą podłogę, wiercąc się na swoim miejscu. Johnny prędko do niego podszedł, by go przywitać.

— Wiem, że nie jestem waszą ulubioną osobą — zaczął szybko Spider-Man. — Wiem, że razem z resztą miasta uważacie, że Spider-Man musi być spalony na stosie, za jego krucjatę przeciwko zbrodni, ale jesteście zespołem superbohaterów, a superbohaterowie są silni i potężni, pomagają ludziom i.. — Spidey zawahał się. Jego ramiona opadły, a jego głos stał się cichy, gdy przyznał: — Nie miałem dokąd pójść.

Coś w żołądku Johnny’ego skręciło się na widok, w jaki Spider-Man szarpał z niepokojem za swoje palce, a jego ramiona znajdowały się na wysokości uszu, kiedy rzucał nerwowe spojrzenia na resztę zespołu Fantastycznej Czwórki.

Johnny zdał sobie sprawę, że brzmiał na przestraszonego. Spider-Man wydawał się przestraszony.

Spojrzał na swoją rodzinę. Wyglądali na pełnych wyrzutów. Wydawali się być ostrożni. Czy nie słyszeli, na jak przerażonego brzmiał Spider-Man?

— Co chcesz żebyśmy zrobili? — zapytała Sue.

— Pomocy? Jest taki czarny charakter, Zielony Goblin. Jest szalony i niebezpieczny

Głos Spider-Mana był wysoki, drżący od ukrytej paniki. Johnny wydawał się być jedynym, który to zauważył. Owszem, Spidey był trochę dziwny i potrafił być płochliwy, ale nie był strachliwy. Johnny wiedział, że Spider-Manem nie da się tak łatwo wstrząsnąć.

— Czy kogoś teraz atakuje? — zapytał Reed.

— Nie sądzę…

— Powiedziałeś o nim władzom? Może Avengersom?

— Cóż, nie… Dlatego przyszedłem do was…

Wyraz Sue zmiękł odrobinę.

— To była właściwa decyzja, by przyjść do nas — powiedziała.

Spidey poderwał się na to.

— Pomożecie więc?

— Przyjrzymy się temu — obiecał Reed, jakby nie zabrzmiał na najbardziej beznadziejnego policjanta, jakiego Johnny kiedykolwiek słyszał.

— Och… — powiedział Spidey. — Ale on jest super, super niebezpieczny. Naprawdę muszę go teraz odszukać i pokonać…

— Nie tak działa Fantastyczna Czwórka — wtrącił się Reed.

Johnny skrzywił się. Wiedział, jak bardzo inni uważali, że był to problem. To, w jaki sposób Spider-Man się zachowywał – a raczej, jak rozwiązywał problemy  z przestępcami, począwszy od super złoczyńców z tajnymi tożsamościami po złodziei torebek, jego metody radzenia sobie z nimi – to było coś co niepokoiło Fantastyczną Czwórkę.

— Wiem, ale Goblin jest… jest nieobliczalny i psychotyczny, pomyślałem, że…

— Jestem pewien, że tak. Przyjrzymy się mu — powiedział Reed. — W legalny sposób. Przez wszystkie właściwe kanały. Nie możesz po prostu naruszać prywatność innych ludzi i wymierzać sprawiedliwości na własną rękę.

— A jeśli przyjdzie po mnie? — zapytał z wyzwaniem Spider-Man.

Paniczny strach zniknął z jego głosu, zastąpiony przez świeżą, twardniejącą stal i rodzaj gniewu zrodzonego ze zbyt wielu zimnych, samotnych nocy z posiniaczonymi kłykciami i złoczyńcami spragnionymi krwi depczącymi mu po piętach.

— Udowodniłeś, że potrafisz o siebie zadbać — stwierdził Reed. — Jeśli ten złoczyńca to za dużo dla ciebie, to wezwij pomoc.

— Kogo mam wezwać na pomoc? — zapytał gorzko Spider-Man, głównie do siebie.

Pokręcił głową i zrobił kilka pospiesznych kroków w tył.

— Przyjrzymy się temu Zielonemu Goblinowi — powiedziała Sue uspokajającym i miękkim głosem. Spider-Man nie wyglądał na uspokojonego.

Ben prychnął:

— Jesteś dorosłym mężczyzną — powiedział ze swoim zwykłym taktem. — Lub dorosłym pająkiem.

Kąciki ust Reeda uniosły się w zgodzie.

— Wygląda na to, że bardzo ci zależy na tym, aby udowodnić całemu miastu swoje zdolności. — przypomniał Reed strażnikowi.

Spidey patrzył teraz na Johnny’ego. Nie widział twarzy strażnika za maską z dużymi oczami, ale jego głos był trochę surowy i zdesperowany, gdy prosił:

— Johnny?

— Nie — wtrąciła się Sue.

— Myślę, że powinieneś iść — stwierdził Reed.

Spidey rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku Johnny’ego, po czym wyskoczył z budynku w ten sam sposób, w jaki przyszedł.

OoO

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 97 rozdziałów
Opublikowałam 14 miniaturek
Rozpoczęłam 13 opowiadań
Zakończyłam 8 opowiadań
Rozpoczęłam 3 nowe serie
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.


Ostatnio zmieniony przez Lampira7 dnia Sob 25 Gru 2021, 19:57, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1130
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP] Empty
PisanieTemat: Re: [MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP]   [MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP] EmptySob 25 Gru 2021, 19:56

Johnny siedział z rodziną przy stole, kończąc posiłek, zanim udał się do sypialni i wyskoczył przez okno.

Leciał i okrążał budynki kilka razy, uważając, aby omijać budynek Baxtera i jego duże okna ukazujące panoramę miasta.

— SPIDEY! — krzyczał, a jego głos odbijał się echem w ciemnej nocy. — KOLEŚ, PRZEPRASZAM!

Pajęczyna zaczepiła się o jego płonącą kostkę. Szybkie szarpnięcie obróciło Johnny’ego w powietrzu, zanim nić zdążyła się stopić. Spider-Man przykucnięty po zacienionej stronie dachu, wycedził:

— Zamknij się, Płomienny Móżdżku!

— Posłuchaj stary, przepraszam za to, co powiedzieli pozostali członkowie Fantastycznej Czwórki, po prostu zamarłem i…

— Powiedziałem, zamknij się. — Drugie wystrzelenie pajęczyny i strażnik z powodzeniem wyciągnął Johnny’ego na dach. — Zgaś te płomienie, zanim ktoś cię zobaczy.

Płomiennie Johnny’ego zgasły. Spidey pomógł mu stanąć na chwiejnych bosych stopach. Drżał w podartych dżinsach i górze od piżamy.

— Następnym razem, gdy wymkniesz się, żeby przeprosić, załóż sweter, kretynie — szepnął do niego Spidey.

— Dzięki, mamo, ale nie jestem tutaj tylko po to, aby przeprosić. Jestem tutaj, aby ci pomóc. A tak przy okazji, co dokładnie robimy?

Spidey odwrócił się, by spojrzeć uważnie na Johnny’ego z przechyloną głową.

— Powinieneś wrócić — powiedział Spidey po chwili. Johnny myślał, że będzie wdzięczny za towarzystwo, za to że Johnny podjął ryzyko, aby mu pomóc. Płaski, pełen dezaprobaty ton jego głosu świadczył o czymś innym. – Nie powinieneś tu być.

W żołądku Johnny’ego zagotowało się oburzenie. Rumieniec zabarwił jego policzki. Sprzeciwił się swojej rodzinie, aby być tutaj, w zimnie i w ciemności z kimś, kto według większej części populacji miasta nie zasługiwał na niczyją wdzięczność ani pomoc.

— Co to ma znaczyć? — zażądał Johnny. — Jestem tutaj, żeby ci pomóc. Chcę ci pomóc…

— Powinieneś trzymać się z daleka ode mnie, czyż nie? Twój zespół nie chce żebym się do ciebie zbliżał.

Johnny zawahał się.

— Nie chcą — przyznał — ale mogę podejmować własne decyzje.

— Jasne — powiedział Spidey i nie skarcił Johnny’ego za jego chęci ani nie wspomniał o jego wieku, jak tuzin bohaterów wcześniej. Przynajmniej tyle. — Ale to twoja rodzina. Powinieneś… powinieneś słuchać rodziny, kiedy tylko możesz.

— To moja decyzja. Chcę to zrobić. Jesteś moim przyjacielem, Spidey.

Johnny stuknął swoim ramieniem o ramię Spideya. Strażnik zesztywniał przy nim, jakby nie był przyzwyczajony do ludzi podchodzących tak blisko z przyjaznych powodów. Johnny objął ramieniem jego kościste barki, a Spidey rozluźnił się. Stał się cieplejszy pod palącym dotykiem Johnny’ego. Oparł się o niego.

— Dziękuję — mruknął Spidey. Cicho i chrapliwie z powodu przepełniającej go wdzięczności. Potem dodał głośniej, lżejszym tonem: — Czy Sue każe ci nosić swetry, kiedy jest zimno?

— Uch, zamknij się.

— Wiedziałem! Absolutnie to robi!

— Powiedziałem: zamknij się.

Johnny rzucił się na Spideya, przygniatając strażnika całym swoim ciężarem. Stopy oderwały mu się od ziemi. Jego waga nie przeszkadzała jednak Spideyowi. Śmiał się i machał nim wokół. Johnny trzymał go mocno. Niczym entuzjastyczny zapaśnik, który przyczepił się do innego niczym pijawka.

— Czy na pewno chcesz tu być, Johnny? — spytał Spider-Man, jakby Johnny nie przyczepił się do niego niczym małpa.

To było trochę niezręczne. Spidey był niższy i chudszy od niego, ale drugi bohater był bardzo silny, niczym siłacz. Jedną rękę miał pod kolanem Johnny’ego, aby ten nie mógł zsunąć się na dół.

— Jestem pewien — powiedział Johnny zwracając się do Spideya. — Czy na pewno chcesz mnie tutaj?

Zamiast odpowiedzieć, Spidey skierował się na krawędź dachu i rzucił się z niego. Johnny wrzasnął i przywarł do niego, ale Spidey trzymał go mocno, przesuwając jego ciężar, aż Johnny został owinięty wokół niego. Ich wahadłowe ruchy były ekscytujące. Długi wahadłowy upadek, a następnie gwałtowne pociągnięcie w górę. Żołądek podskakiwał, wiatr wiał wokół nich, jakby pomagał w locie, a nie walczył przeciwko nim.

To była adrenalina pierwszego lotu. Ta ulga, że został złapany przez kolegę z drużyny po raz pierwszy po upadku, gdy jego ciała nie otaczały płomienie. To było niesamowite.

OoO

Przez godziny huśtali się nad miastem. Spidey nie podzielił się z Johnny'm żadnym ze swoich planów. Podejrzewał, że strażnik zapomniał o swoich planach, pochłonięty tą niefrasobliwą, uzależniającą rzeczą, którą dzielili między sobą.

Spidey pozwolił Johnny’emu przyjrzeć się z bliska jego sieciowodom. Miał rację. Pajęczyna nie była organiczna. Niech wszyscy ludzie w internecie się wypchają!

Johnny zabrał ich do nocnych, ulicznych sprzedawców jedzenia. Kupił im kawę z parzonych ziaren, a facet obsługujący stoisko gapił się na nich. A raczej wpatrywał się w Spider-Mana, który nieśmiało stał za Johnny'm. Fantastyczna Czwórka była sławna, pojawiała się w wiadomościach i sesjach zdjęciowych dla magazynów, ale Spider-Man? On był nowy. Nieznany. To był chodzący, kontrowersyjny mit.

Johnny był szczęśliwy, że miał większe niż normalne ego. To wystarczyło, aby facet nabawił się kompleksów.

Ale w końcu Goblin ich znalazł. Ich kawy już dawno zostały wypite, a nowy dreszczyk emocji związany z sieciowodami zaczął słabnąć. Johnny właśnie zaczął odczuwać swędzące uczucie zmęczenia, gdy Spider-Man zesztywniał, jak pies tropiący, który złapał trop. Potem coś na ulicy eksplodowało w towarzystwie jaskrawego światła, a po chwili rozległy się krzyki przerażonych przechodniów.

— Czas na przedstawienie — powiedział Spider-Man, wstając i pędząc w kierunku eksplozji. Johnny rzucił się za nim.

Kilka szybkich kolorowych rozbłysków i huków nastąpiło po niewielkich eksplozjach mających miejsce na ulicy. Ludzie biegali we wszystkich kierunkach. Samochody skręcały, aby w nich nie uderzyć. Zielony Goblin unosił się nad chaosem, pochylony ze śmiechu na swoim hałaśliwym szybowcu.

— Powinniśmy wezwać pozostałą Fantastyczną Czwórkę — stwierdził Johnny.

Spidey wyglądał na gotowego, żeby się o to pokłócić, ale wtedy Goblin z chichotem wystrzelił znacznie większą bombę w stronę ulicy. Tym razem asfalt pękł i ugiął się pod wpływem wybuchu. Ludzie krzyczeli ze strachu.

— Okej — powiedział Spidey. — W porządku. Wezwij ich. W tym przypadku będzie fajnie walczyć z drużyną.

Johnny sięgnął do swojego ognioodpornego komunikatora, ale nie miał go w uchu. Szukał w kieszeniach komórki, ale nie znalazł jej.

— Um — powiedział Johnny.

— Och, nie.

— Zapomniałem nie tylko butów?

Spidey westchnął, znużony i zmęczony tym, co miało nadejść.

— W takim razie zrobimy to w staroświecki sposób.

Johnny wcześniej nie walczył z Zielonym Goblinem i nigdy więcej nie chciał stanąć przeciwko niemu. Złoczyńca był nie tylko niebezpieczny, był lekkomyślny i nieobliczalny oraz chętny do wciągania przypadkowych cywilów do walki, aby zmusić Spideya do wycofania się. Jaskrawe bomby dyniowe zostały rzucone, a Johnny rzucał się za nimi. Utknął niszcząc je, zanim uderzą w ziemię i wybuchną. Czuł się, jakby znalazł się w najbardziej chorej zabawie w łapanego.

Spidey podążający za Goblinem unikał ataków i rzuconych ładunków. Kilka razy udało mu się wdrapać na szybowiec, ale został odepchnięty przez machnięcie pięścią lub ostry nóż. Johnny wiedział, że Spider-Man był silny, ale nie do końca zdawał sobie sprawę, jak wiele obrażeń może znieść ten mały facet. Nieważne, ile razy Goblin strącił go z pojazdu i uderzył w asfalt lub w wysoki budynek. Bez względu na to, ile bomb wylądowało zbyt blisko strażnika i przypaliło jego kostium, Spider-Man wciąż się podnosił.

Johnny był trochę pod wrażeniem.

Jednak obaj wciąż byli amatorami. Jasne, Spidey nie był nastolatkiem jak Johnny, co było zaletą, ale był nowy w całym tym superbohaterstwie. Nowszy niż Johnny.

Dali z siebie wszystko, ale to nie wystarczyło. To było za mało.

Nie wszystkie bomby dało się złapać, a większość ciosów dotarła do celu. Karetka musiała zabrać trzech cywilów do szpitala. Spidey trząsł się na swoim miejscu. Johnny czuł się tak, jakby został potrącony przez ciężarówkę.

Goblin uciekł.

OoO

Odpoczywali na moście. Nikt ich tam nie widział. Siedzieli tam gdzie jedynie ptaki mają dostęp na co dzień. Spider-Man usiadł na belce niczym na starej, zniszczonej kanapie, która już ukształtowała się pod nim. Johnny podążył za jego przykładem. Wysokość była dla nich niczym stary przyjaciel.

Niebo jaśniało, a wschodzące słońce zaczęło pojawiać się na horyzoncie. Johnny musiał wkrótce wrócić, zanim pozostali członkowie Fantastycznej Czwórki obudzą się i odkryją, że zaginął. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie.

Kiedy Spidey zdjął rękawiczki, było widać, że jego kłykcie krwawiły. Skrzywił się, gdy musiał odkleić spandeks od zaschniętej krwi, powodując ponowne otwarcie rany. Siniaki wyglądały paskudnie, boleśnie, przyjmując kolor intensywnie fioletowy.

— Szybko się leczę — zapewnił Spidey, kiedy przyłapał Johnny’ego na gapieniu się. — Jednak w ciągu dnia zwykle noszę rękawiczki bez palców, żeby na wszelki wypadek schować wszystkie urazy.

— Mądrze — powiedział Johnny.

Patrzył, jak Spidey naciągnął maskę na nos, odsłaniając swój uśmiech i rozcięte, opuchnięte wargi. Był przystojny. O Boże, zakrwawione kłykcie i ten bezczelny uśmiech z pełnymi wargami nie powinny być pociągające.

Było tuż przed świtem. Tak wcześnie rano wszystko wydawało się miękkie i świeże. Uliczny ruch był daleko. Miasto było refleksją. Johnny był skupiony tylko na Spider-Manie, siedzącym tak blisko niego. Ciepłym, prawdziwym i tak idealnie się do niego uśmiechającym.

Niemal instynktownie, prawie bezmyślnie, jakby byli magnesami, które się przyciągają, pochylili się bliżej, aż ich usta dotknęły się. Na początku pocałunek był niepewny i nieśmiały, zanim Johnny w pełni się zaangażował i zaczął całować go prawidłowo. Jego skóra płonęła, a Spider-Man był miękki pod nim. Nie czuł się tak, jakby całował swojego idola. Całował swoją sympatię. Swojego przyjaciela.

Odsunęli się od siebie. Oddech Spider-Mana był ciężki, chociaż pocałunek nie był na tyle wyczerpujący, by uzasadnić takie dyszenie. To adrenalina – pomyślał Johnny. Jego własne serce biło nierówno w piersi. Czuł się oszołomiony. Roztrzęsiony. Tak, jak można czuć się tylko podczas lotu. — Święta Cannoli — wyszeptał Spider-Man.

Johnny wpatrywał się w niego.

Święta Cannoli? To mówisz, gdy pocałował cię Johnny Storm?

— Cóż, jeśli zamierzasz być arogancki… — prychnął Spidey, ale uśmiechał się.

— Ktoś zaalarmował media o twoim sukcesie — dokuczał Johnny.

Oblizał usta. Na jego języku pozostał słaby smak miedzi. Świeża krew spływała z wargi Spideya gromadząc się na jego czerwonych ustach.

— Tak — powiedział sarkastycznie Spider-Man – ponieważ dzięki temu miasto mnie polubi. Bugle miałoby niezły dzień, Jameson krzyczałby o tym… o tym, że jestem jakimś potworem, który kala biednych, niczego niepodejrzewających nastolatków…

Johnny znieruchomiał. Wpatrywał się w Spider-Mana i rozważał pytanie, nad którym od jakiegoś czasu nie myślał. Odkąd po raz pierwszy zaczął jeść pizzę ze strażnikiem. To wydawało się nieistotne, kiedy zwrócił na siebie jego uwagę i utworzył niepewną przyjaźń.

Spidey przestał mówić. Patrzył na Johnny’ego badawczo.

— Wszystko w porządku?

— Ile masz lat? — zapytał ochryple Johnny.

— Um…

Spidey pochylił się, pocierając kark. Wyglądał na zawstydzonego, jednak niezbyt zaskoczonego. Nie tak, jak Johnny oczekiwałby od kogoś, kto został przyłapany na całowaniu nieletniego.

Nie… nie, żeby Johnny kiedykolwiek wcześniej się tym przejmował. Całował się z ludźmi powyżej osiemnastego roku życia, w tak samo beztroski i lekkomyślny sposób, w jaki robił wszystko inne, częściowo dlatego że mógł, częściowo dlatego aby wkurzyć wszystkich. Aby udowodnić, że był kimś więcej niż tylko głupim dzieckiem.

Ale ze Spider-Manem było to coś innego. Z uczuciem ściskania w żołądku, Johnny zdał sobie sprawę, jak bardzo zaufał drugiemu bohaterowi. Jego zauroczenie wciąż tam było. Rozgrzane do czerwoności i tęsknota w żołądku, ale to byłoby rozczarowanie, gdyby ktoś bliski, na przykład w wieku Bena, całował nastolatków.

— Spidey — powiedział ponownie Johnny powoli i pewnie — ile masz lat.

Spidey poruszył się nerwowo. Pochylił głowę i spoglądał na swoje ręce, wycierając je o kolana.

— Mam piętnaście lat — powiedział Spidey. Johnny gapił się. Spidey pomachał ręką przed jego twarzą. — Halo? Johnny? Żyjesz?

— Nie jesteś zboczeńcem — wyszeptał Johnny. — Dzięki Bogu.

— Co?

— Fantastyczna Czwórka uważa, że jesteś przerażający i dziwny — powiedział Johnny. — Ech. Bez urazy.

— Nie ma żadnej? Tak myślę? Dlaczego Fantastyczna Czwórka myśli, że jestem przerażający i dziwny? Poza moim kostiumem i nocnymi działaniami oraz ogólnie dziwną osobowością z wieloma, wieloma wadami…. Wiesz co? Nieważne. Nie odpowiadaj, doskonale rozumiem, dlaczego uważają mnie za dziwnego…

Johnny położył dłoń na ustach Spider-Mana, tłumiąc jego nerwowe bełkotanie. To było trochę dziwne, ale musiał przyznać, że również ujmujące. Niemalże urocze. Usta Spideya wykrzywiły się w uśmiechu pod dłonią Johnny’ego, który poczuł, jak jego żołądek skręcił się pod wpływem tego małego kontaktu. Johnny całował wcześniej wiele osób, ale było coś w Spideyu, coś w jego miękkich ustach na dłoni, co sprawiało, że znów czuł się oszołomiony.

— Myśleli, że jesteś starszy — wyjaśnił Johnny. — W sensie, że dawno temu osiągnąłeś pełnoletniość.

Johnny odsunął rękę, odsłaniając grymas na twarzy Spideya.

— Hej, wielu superbohaterów jest starszych — powiedział Spidey. — Właściwie większość, dlatego myślę, że właśnie dlatego uważają, że jestem starszy. Dlaczego miałoby mnie to dziwić…

— Ponieważ mam szesnaście lat. — Spidey spojrzał na niego tępo. Johnny zakładał, że jego spojrzenie jest puste. Maska czasami sprawiała, że trudno było odgadnąć, o czym drugi bohater myślał. — A oni myśleli, że jesteś dorosły. — dodał Johnny. — I naprawdę nie chcieli, aby ich zauroczony szesnastoletni kolega z drużyny spędzał czas ze znacznie starszym i bardzo podejrzanym strażnikiem?

— Nie jestem podejrzany… — powiedział Spidey, lekko defensywnie. Potem na jego ustach rozkwitł szeroki i podekscytowany uśmiech, kiedy powtórzył: — Zaczekaj. „Zauroczony kolega z drużyny”, tak?

Johnny popchnął go.

— Zamknij się — burknął, słysząc śmiech Spideya.

— Mowy nie ma! Podkochiwałeś się we mnie! To takie zawstydzające!

— Koleś, właśnie przed chwilą się całowaliśmy.

Spidey śmiał się i drażnił z nim.

— Wciąąąż. Lubisz mnie.

Johnny jęknął.

— Zamknij się.

— Zmuś mnie.

Johnny pochylił się. Maska Spider-Mana spoczywała na jego nosie, odsłaniając złośliwy uśmiech i już gojące się rozcięcie wargi oraz ledwo widoczne piegi, które Johnny zauważył będąc zaledwie kilka milimetrów od jego twarzy. Szyja Spideya była długa i blada. Przypominała łabędzią, a Johnny trzymał na niej niepewnie dłoń. Kiedy Spidey nie wycofał się pod jego dotykiem, przesunął dłoń w górę, aby objąć szczękę drugiego nastolatka.

Obaj byli obolali po biciu jakie otrzymali od Goblina. Żaden z nich nie spał. Obaj potrzebowali śniadania. Żadnego z nich to nie obchodziło.

OoO

— Czy to dlatego, że jestem wspaniały?

Spidey oderwał spojrzenie od ekranu telewizora i skupił się na Johnny'm. Jego samochód, gdy przestał skupiać się na grze, zsunął się z klifu w wirze pikseli. To była już dziesiąta rozgrywka w Mario Kart i powoli zaczynał tracić koncentrację.

— Dlaczego miałoby to mieć wspólnego z tym, jak wspaniały jesteś? — zapytał powoli Spidey.

— Przyznałeś to! Myślisz, że jestem wspaniały!

— Johnny, spotykamy się…

— Dokładnie! — Johnny wskazał kontrolerem na drugiego nastolatka. Jego własny gokart zatrzymał się, a inni zawodnicy przemknęli obok niego, wyprzedzając go. — Spotykamy się — kontynuował Johnny — więc już wiesz, że cię lubię. Nie ma znaczenia, jak wyglądasz pod maską. Nie musisz być nieśmiały tylko dlatego, że wyglądam niczym męski model.

Przede wszystkim — powiedział Spidey — jesteś bardzo zadufany w sobie! Po drugie: właśnie przyznałeś, że nie ma znaczenia, jak wyglądam pod maską, więc zostaw to w spokoju.

Johnny rzucił w niego garścią pianek. Słodycze odbiły się od maski i potoczyły się po dywanie. Spidey, troszcząc się warunki sanitarne, jak każdy nastolatek grający w gry wideo o trzeciej nad ranem, podniósł je z zaśmieconej podłogi i wepchnął sobie do ust.

— To ma znaczenie — upierał się Johnny. — Umawianie się z tobą byłoby o wiele lepsze, gdybym wiedział, jak wyglądasz. Twarz, którą mogę sobie wyobrazić w moich wielu fantazjach na twój temat…

— Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy to mi pochlebia czy obrzydza.

—… i właściwie chcę mieć coś, co nie jest tak bezosobowe. Dalej, kochanie. Nie ufasz mi?

Spidey wiercił się, bawiąc się do połowy pustą miską Doritos, zamiast spojrzeć na Johnny’ego.

— Ufam ci, po prostu nigdy nikomu nie powiedziałem…

Johnny wpatrywał się w niego.

— Nikomu? Nigdy? Czyli… twoja rodzina nie wie, że ich piętnastolatek to Spider-Man?

Spidey zaśmiał się histerycznie lekko spanikowany.

— Nie.

— Stary — powiedział pokornie Johnny — Cały Nowy Jork chce cię dorwać. To jest pokręcone.

Dlatego nie mogę im tego powiedzieć. To dla ich własnego bezpieczeństwa.

Spidey sapnął i wstał, wyczerpany tą rozmową.

Johnny nigdy nie miał tajnej tożsamości, a sądząc po opadniętych ramionach Spider-Mana i sposobie, w jaki przesuwał palcami po czubku maski, jakby miał nerwowy, nieprzerwany zwyczaj przesuwania palcami po włosach, był bardzo, ale to bardzo szczęśliwy z przywileju bycia osobą publiczną. Za parasol ochronny oferowany mu przez starszych bohaterów i przychylność publiczności. Spider-Man tego nie posiadał.

— Możesz mi powiedzieć – powiedział cicho Johnny, jakby namawiał zestresowane, schwytane zwierzę. – Twoja rodzina może być zwykłymi cywilami, którzy nie mogą cię ochronić, ale ja nie jestem taki. Mam już super złoczyńców, którzy na mnie polują. Mam Fantastyczną Czwórkę. Budynek Baxter. Supermoce.

Spidey przygryzł odsłoniętą wargę. Żołądek Johnny’ego gwałtownie podskoczył na ten widok, ale stłumił to uczucie. Czas, by rzucić się na swojego chłopaka i pocałować go niespodziewanie nadejdzie później.

— Nie wiem, Johnny…

— No dalej — jęknął Johnny.

Poważne rozmowy były nudne. Stosował się do logiki, powstrzymywał się od zmiany tematu pocałunkami. Czego więcej chciał Spidey?

— Johnnnny — jęknął w odpowiedzi Spidey.

Johnny wiercił się jak zrzędliwy maluch, który potrzebował drzemki.

— Powiedz miiiii.

Spidey przewrócił się na bok, naśladując Johnny’ego.

— Nieeee.

Spidey przewrócił się na brzuch z rozluźnionymi kończynami, a Johnny rzucił się na niego. Zmysł pająka działał na super złoczyńców, funkcjonariuszy uzbrojonych w broń, ale najwyraźniej nie na nieuczciwych chłopaków. Dobrze wiedzieć.

Johnny usiadł okrakiem na Spideyu i szarpnął jego maskę.

— Pokaż mi.

Śmiech ugrzązł w gardle Spideya. Wyrwał się z uścisku Johnny’ego, używając nóg, by zrzucić go z siebie.

— Uch, Johnny, jesteś ciężki!

— Mówisz, że jestem gruby?

— Cóż, jeśli spodnie nie pasują…

Spidey odsunął się, a Johnny podążył za nim. Frytki i pianki zostały zgniecione pod ich ciężarem i wbite w dywan.

— Zapłacisz za to! — obiecał Johnny.

Spidey uśmiechnął się do niego drażniąco, zachęcająco, a Johnny rzucił się na niego. Chwycił chude nadgarstki i zabezpieczył kościste biodra między nogami. Spidey był giętki, pozwalając, by Johnny przyszpilił go do podłogi.

— Och, nie — powiedział dramatycznie Spidey. — Zostałem złapany. Co ja teraz pocznę.

— Porzuć tajemnicę, Spidey. Pokaż mi, jak urocza jest twoja twarz.

Spidey uniósł się, odpychając Johnny’ego, jakby starszy nastolatek nic nie ważył. Johnny krzyknął, machając dłońmi i upadając na plecy z hukiem. Spidey wspiął się na niego z triumfalnym uśmiechem. Przyszła kolej na Johnny’ego, by zostać przyszpilonym do ziemi. Spidey trzymał go z łatwością, jakby umięśnione ramiona Johnny’ego były dla niego niczym. Przypuszczał, że tak było, w porównaniu z super siłą młodszego nastolatka.

Dłonie trzymały Johnny’ego przy dywanie, a mocne, kościste kolana przytrzymywały jego biodra. Spiderman uśmiechnął się złośliwie. Pochylił się, mówiąc drażniąco:

— Siła proporcjonalna do pająka.

— Stary, to oszustwo!

— Nie — zdecydował Spidey. — To całkowicie w porządku. W miłości i na wojnie oraz w przypadku ukrytych tożsamości wszystko jest dozwolone.

Johnny jęknął ze zniecierpliwieniem, kładąc głowę na dywanie. Jego misja została zapomniana, a determinacja, by poznać tajną tożsamość Spideya, całkowicie zniknęła.

— Czy w końcu mnie pocałujesz?

Spidey zarumienił się. Wydaje się, że uświadomił sobie ich pozycje. Z pewnego siebie i natarczywego, stał się nieśmiały w nagłym napadzie samoświadomości.

— Och, ja…

— Stary, nie denerwuj się teraz. Pocałunki! Zasługuję na nie!

Johnny wił się niecierpliwie w niezachwianym uścisku. Spidey zaśmiał się. Dźwięk był cichy, delikatny. Pochylił się. Jego wargi musnęły usta Johnny’ego.

— Takie jak te? — dokuczał.

Jego oddech owiewał twarz Johnny’ego. Pachniał słodką pepsi i ostrą pizzą. Powinno to być obrzydliwe, powinno być krępujące, ale Spidey sprawiał, że Johnny był zarumieniony w sposób, w jaki jego płomiennie nigdy nie mogły sprawić, żeby był. Jedynie, na czym mógł się skupić, to dotyk mocnych, chudych palców i delikatne muśnięcie ust.

— Spidey! — narzekał Johnny. Szarpał się w uścisku drugiego nastolatka, chcąc wstać, zmiażdżyć ich usta razem, ale Spidey trzymał go mocno. — Spidey, daj spokój, nie

Zabieraj łapy od niego!

Spidey zamarł. Zarumieniony, wciąż leżący wśród rozrzuconych chipsów, kontrolerów i pudełek po pizzy, uniósł się z poczuciem winy. Fantastyczna Czwórka pojawiła się w progu salonu z zębami i z pięściami zaciśniętymi z wściekłości. Johnny nie widział ich tak wściekłych od ostatniego razu, gdy super złoczyńca próbował go zabić.

To Sue przemówiła, ale Ben już kroczył naprzód. Jego kroki rozbrzmiewały głośno na dywanie. Spidey wzdrygnął się, jakby chciał odskoczyć, żeby uciec na sufit, ale Ben chwycił go za szyję i ściągnął z Johnny’ego.

Proporcjonalna siła pająka do człowieka, okej. W porównaniu do proporcjonalnej siły góry? Nie tak bardzo.

— Ej! — powiedział Johnny, podnosząc się z trudem. Spidey wisiał w uchwycie Bena, który się zaciskał. Nogi machały w próbie oparcia się o skalisty tors Bena. — Ben, pozwól mu odejść…

— Co robisz w naszym budynku? — zażądał Reed.

Jego kończyny wydłużyły się nienaturalnie. Trzęsły się pod wpływem jego gniewu. Tracił kontrolę nad swoimi mocami. Johnny z doświadczenia wiedział, że to bardzo, ale to bardzo zła rzecz.

— Reed! — wrzasnął Johnny, chwytając galaretowate ramię i odciągając go.

— Mogę zmusić go do mówienia — stwierdził Ben, zaciskając jeszcze mocniej swój uścisk. Spidey prychał, a jego sapanie, gdy próbował zaczerpnąć powietrza ucichło pod wpływem granitowych palców wokół gardła. — Albo mógłbym sprawić, aby nigdy więcej nie mógł się odezwać.

— Puść go — rozkazała Sue.

Sapnięcie Spideya rozległo się w ciszy, która zapadła po jej słowach.

— Sue — zaczął Ben — widziałaś, co próbował zrobić Johnny’emu…

— Puść go — powtórzyła bez wyjaśnienia Sue. Ton jej głosu nie pozostawiał miejsca na kłótnie.

Uchwyt Bena rozluźnił się na tyle, że Spidey opadł na podłogę. Strażnik przemknął pod nogami Bena i po sąsiedniej ścianie, nie zatrzymując się, dopóki nie przykucnął obronnie w kącie, otoczony dwoma ścianami i sufitem. Jego pierś unosiła się i opadała pośpiesznie.

Johnny podszedł do niego. Stanął ochronnie u dołu ściany, nasłuchując szorstkiego, spanikowanego oddechu swojego chłopaka, nie spuszczając wzroku ze swoich kolegów z drużyny.

— Johnny — rozpoczęła rozmowę Sue — na co do diabła właśnie weszliśmy?

Johnny obserwował swoją rodzinę, która patrzyła na nich z powagą. Nie mógł kłamać. Nie teraz.

— Chyba na mocowanie — powiedział. — Mocowaliśmy się dla zabawy.

— Nie chciałem go skrzywdzić — powiedział Spidey. Głośno, z desperacją, ochrypłym od duszenia głosem. — Przysięgam, Johnny to zaczął i…

— Nie ma znaczenia, kto to zaczął — burknął Ben, jego słowa rozbrzmiewały niczym grzmot. — Skończę to

— Spotykamy się! — powiedział głośno Johnny. Wzrok wszystkich skierował się na niego. – Dlatego byliśmy w tej pozycji. Um. Mieliśmy zamiar się pocałować.

Nie chciał przyznawać się do takich rzeczy. Nie chciał rozmawiać o nich ze swoimi dorosłymi przyjaciółmi, ale jeśli to uchroni Spider-Mana przed rozszarpaniem na kawałki przez mściwych superbohaterów, to było warto.

Ale Fantastyczna Czwórka nie wycofała się. Jeśli już, deklaracja Johnny’ego sprawiła, że stali się jeszcze bardziej wściekli. Wydawało się, że obaj mężczyźni stali się więksi i bardziej wściekli, jak ptaki broniące swojego terytorium, które stroszyły pióra.

— Zamierzam go zabić — zadeklarował Ben, a Reed zgodził się z nim.

Spidey zapiszczał lekko. Był to dźwięk drżący i piskliwy, gdy jeszcze mocniej wepchnął się w róg, a jego kończyny zwinęły się, jak u umierającego pająka.

— Jeśli myślisz, że możesz wykorzystać zauroczonego nastolatka… — zaczął Reed, zamierzając stanąć ochronnie przed Johnny'm. Zatrzymała go ręka Sue na jego piersi.

Sue nie patrzyła na swoich kolegów z drużyny. Zamiast tego przyglądała się skulonemu strażnikowi.

— Spider-Man, ile masz lat? — zapytała spokojnie.

Gniew Bena i Reeda osłabł. Oddech Spideya pozostał szorstki i zbyt szybki. Milczał, ukrywając się pod sufitem.

— Sue, dlaczego myślisz… — zaczął Reed.

— Rozejrzyjcie się dookoła — powiedziała Sue, wskazując na brudny salon. Robiąc to, wskazała ze zmarszczonymi brwiami na stos przypadkowo wybranych gier wideo i chipsy. — Teraz odpowiedz, Spider-Manie. Ile masz lat?

Spidey pokręcił głową, nie zgadzając się odpowiedzieć. Johnny zrobił to za niego.

— Ma piętnaście lat, Sue.

— Johnny! — syknął Spidey.

— Piętnaście — westchnęła Sue.

Reed wpatrywał się w Spider-Mana, jakby widział go po raz pierwszy. Ben zapadł się w sobie, cała chęć walki szybko go opuściła.

— Piętnaście? — zapytał Ben. Twardy ton zniknął z jego głosu, zastąpiony porażką. Winą, która przynosiła ze sobą wstyd.

— Oni się ze sobą mocowali po przyjacielsku — powiedziała Sue. Johnny szybko kiwnął głowa w potwierdzeniu. — Nie… Nie…

— Nigdy by tego nie zrobił — przysiągł Johnny.

— Piętnaście — powiedział ponownie Ben. — Kurwa, potrzebuję się napić.

Spidey zeskoczył ze swojego miejsca w rogu pokoju. Opadł płasko na ziemię, ale kiedy Johnny wyciągnął rękę, aby go dotknąć, cofnął się. Zrobił kilka szybkich kroków do tyłu, spoglądając w stronę drzwi.

— Jest późno. Powinieneś zostać na noc — zaproponowała Sue.

Spidey prychnął, wciąż zdenerwowany, wciąż mając problem z oddychaniem.

— Zostań dzieciaku — wtrącił się Ben. — Przynajmniej tyle możemy zrobić po tym, w jaki sposób się na ciebie wkurzyliśmy.

Reed opuścił głowę.

— Bardzo przepraszam, Spider-Manie.

— W porządku — powiedział pośpiesznie Spidey. — Nie musisz przepraszać. Nie lubisz mnie, w porządku, nikt tak naprawdę mnie nie lubi, a ty tylko troszczyłeś się o Johnny’ego. Dobrze jest widzieć, że ma ludzi, którzy się nim opiekują. To znaczy, sam Bóg wie, że tego potrzebuje.

Nie potrzebuję! – zaskrzeczał Johnny.

— Absolutnie tak, koleś – dokuczał mu Spidey, śmiejąc się pod nosem. – Potrzebujesz trzech supermocnych opiekunów, aby utrzymali cię w ryzach.

— Chcę rozwodu — powiedział Johnny.

Spidey wstrzymał oddech z zaskoczenia.

— Kochanie, nie! A co z naszymi marzeniami? Z naszym kredytem hipotecznym? Pomyśl o naszych dzieciach!

— Zakochałem się w kimś innym — stwierdził Johnny. — Zamierzam rzucić nudną pracę biurową i uciec z nią.

Spidey zawył i opadł na Johnny’ego udając, że płacze mu w ramię. Johnny spojrzał przez okno, jakby oderwany myślami od małżeństwa pozbawionego miłości.

— Och, nie — powiedział Ben. — Teraz jest ich dwóch.

Sue wyglądała tak, jakby zrekonstruowano cały jej światopogląd. Patrzyła na Spideya w taki sam sposób, w jaki Johnny patrzył na wyjątkowo urocze dzieciaki włóczące się po lokalnych parkach. Jakby chciała go porwać i zatrzymać dla siebie. Chronić.

— Reed — szepnęła, szarpiąc męża za ramię. — Myliłam się. Bardzo się myliłam. Są razem idealni.

OoO

Spider-Man siedział sztywno przy ich stole podczas śniadania. Niezręczna cisza, która wypełniała ich salon, była ciężka. Oczekująca.

Sue położyła na środku stołu talerz ze smażonymi jajkami i tostami. Johnny sięgnął po nie i zachęcił Spideya do zrobienia tego samego. Nastolatek podciągnął maskę na nos, ale wzdrygnął się i szarpnął ją gwałtownie w dół, gdy Sue wstrzymała oddech i zakryła usta dłonią. Reed milczał. Kubek Bena roztrzaskał się w jego dłoni.

— Jezu Chryste — przeklął Ben.

— Ja… — Spidey wił się na swoim miejscu, jakby chciał wstać i uciec.

Johnny pod stołem położył dłoń na jego udzie, swoją rozgrzaną, nienaturalnie gorącą dłoń. Spidey rozluźnił się po chwili pod jego dotykiem.

— Musisz iść do lekarza — zdecydowała Sue. — Powinieneś już zobaczyć się z jednym. O czym my myśleliśmy…

— Sądziliśmy, że nie było to takie złe — powiedział Ben. Wyglądał na wściekłego. Obrzydzonego sobą. — To co zrobiłem, nie było… nie było takie złe…

Spidey bawił się dolną częścią swojej maski.

— O co chodzi?

— Masz siniaki wokół szyi — poinformował ze skrzywieniem Reed.

Ramiona Spideya znowu opadły w tym znajomym, nerwowym geście, który sprawił, że Johnny chciał go przytulić.

— Och — powiedział cicho.

Johnny okrężnymi ruchami pocierał kciukiem o udo Spideya. Musiał przyznać, że siniaki były bardzo widoczne. Otaczały blade gardło nastolatka niczym naszyjnik z obolałej, fioletowej skóry. Przynajmniej ręka Bena była zbyt duża, by zostawić siniaki przypominające odciski palców.

— Przepraszam, dzieciaku — powiedział Ben.

Wyglądał na zagubionego. Wiedział, że jego przeprosiny są niewystarczające, aby zetrzeć siniaki, które zostawił na nastolatku. Był niepewny. Nie wiedział, co jeszcze mógł zrobić ze swoim żalem. Z winą.

— W porządku — stwierdził Spidey. — Naprawdę. Szybko się leczę. Siniaki znikną dzisiaj wieczorem. Superzłoczyńcy traktują mnie znacznie gorzej, więc… hmm, przyzwyczaiłem się do tego.

Sue zajęła miejsce naprzeciw Spider-Mana. Założyła włosy za ucho, uspokoiła oddech i powiedziała stanowczo:

— Chciałabym przeprosić w imieniu nas wszystkich. Nie byliśmy wobec ciebie uczciwi.

Spider-Man ożywił się na to. Wydawał się szczerze zaskoczony przeprosinami.

— Co masz na myśli?

— Traktowaliśmy cię źle, nic o tobie nie wiedząc. Myśleliśmy, że jesteś jakimś nieuczciwym dorosłym, wtrącającym się w sprawy, które go nie dotyczyły i od których powinien trzymać się z daleka. Odrzuciliśmy cię. Myśleliśmy, że wykorzystujesz Johnny’ego. — Johnny wiedział, że to była właśnie Sue. Ze swoim ostrym, pełnym zmartwienia spojrzeniem niebieskich oczu. Miło było wiedzieć, że troska dotyczyła kogoś innego niż on. — Przepraszam, Spidey.

— Zostało ci wybaczone? — powiedział Spidey, najwyraźniej zagubiony.

Reed chwycił dwie szklanki soku. Poddał je nastolatkom, kładąc dłoń na ramieniu Spider-Mana mówiąc:

— Chodźmy spojrzeć na te siniaki.

— Moja maska…

Sue przygryzła wargę, powstrzymując się przed zadaniem wielu pytań, które jak wiedział Johnny miała. Wcześniej miały swoje źródło w chęci wybadania danej osoby, teraz było podyktowane niepokojem. Nie było wątpliwości, że kiedy Spidey zniknie z pokoju, jej ostrzał pytań zostanie skierowany w stronę Johnny’ego. Nie, żeby powiedział jej cokolwiek o swoim chłopaku.

— Możesz ją zostawić — powiedział uprzejmie Reed. — Chodź.

Spider-Man przytaknął w zgodzie. Posłusznie podążył za Reedem do skrzydła medycznego.

— Jest taki mały… — powiedział Ben, śledząc wzrokiem odejście Spideya. — Jak to przegapiliśmy?

Sue spojrzała na Johnny’ego, porównując Spider-Mana do swojego młodszego brata. Jej drżące wargi zacisnęły się. Wiedział, co zobaczyła. Dostrzegła, że Spider-Man był mniejszy niż on.

— Mieliśmy założenia — stwierdziła. — Nie chcieliśmy patrzeć poza nie.

W salonie zapadła głęboka cisza. Johnny sięgnął po półmisek z jajkami i zaczął je nakładać na talerz Spideya. Wydawało się, że było to wszystko, co mógł teraz zrobić dla drugiego nastolatka.

OoO

Kiedy Johnny chciał następnym razem zaprosić Spider-Mana, nie musiał czekać, aż pozostali członkowie Fantastycznej Czwórki wyjdą. Nie musiał tego utrzymywać w sekrecie.

Tym razem, kiedy Spider-Man wpadł do jego sypialni za pomocą swojej pajęczyny, krzyknął na powitanie do pozostałych. Sue, co było dość żenujące, kazała im zostawić otwarte drzwi. Kiedy wyszli z pokoju, by zdobyć gazowane napoje, Spidey zadał kilka naukowych pytań, które miał. Reed odpowiedział na nie chętnie i szczerze. Ben dobrodusznie drażnił się z nimi, mówiąc że są chłopakami i sprawiał, że parskali i rumienili się.

Nie było to doskonałe, ale był to początek.

OoO

Następnym razem, gdy Doom i jego irytująca, niezliczona armia, zaatakowali miasto, Spider-Man przyhuśtał się na swojej pajęczynie, aby spotkać się z Fantastyczną Czwórką. Zamiast podkradać się w cieniach budynków i cicho szeptać, by zwrócić na siebie uwagę Johnny’ego, nastolatek latał w powietrzu między Johnny'm, a rozciągniętym Reedem, śmiejąc się i chwytając doomboty w sieć.

— Spidey! — zawołał radośnie Johnny.

Zmienił doombota w bulgoczącą, łuszczącą się blachę, po czym wzniósł się wyżej, podziwiając płynne obroty i ruchy swojego chłopaka.
— Spider-Man – powitał go Reed.

— Hej, Johnny — powiedział Spidey, jakby nie był odwrócony do góry nogami i owinięty wokół doombota, którego miażdżył. — Hej, doktorze Richards. Jak się macie?

Reed rzucił doombota w stronę Johnny’ego, który zniszczył go w wybuchu ognia.

— Och, dobrze. A co u ciebie?

— W porządku. Trochę się zdenerwowałem tą inwazją. Dosłownie nogi się pode mną ugięły, kiedy zobaczyłem wiadomości.

— Hej! — przerwał im Johnny. — Tutaj twój chłopak! Nie dostanę buziaka czy coś?

— Jestem trochę zajęty, kochanie — powiedział Spidey.

Kopnął jednego doombota w głowę i zakręcił nim, wbijając pięść w szyję drugiego, rozpryskując iskry i odsłaniając przewody.

— Spidey i Pochodnia — zaśpiewał Ben — siedzą na drzewie!

— Ile masz lat?! — zapytał Johnny.

— C—A—Ł—U—J—Ą—C S—I—Ę!

— Ben, ty skurwysynu…!

Johnny rzucił w niego podmuch niezbyt gorącego płomienia, który odbił się od grubej skóry Bena, tak łatwo jak woda spływa po kaczce.

— Nie każ mi tam przyjść — ostrzegła Sue przez komunikator.

Johnny jej nie widział, ale wiedział, że była gdzieś na ziemi, kopiąc tyłki i panując nad całą sytuacją.

— Czy takie są zespoły superbohaterów? — Zastanawiał się Spidey.

— Niby jakie?

— Jak te nieco dysfunkcyjne rodziny z tych zabawnych sit-comów?

— Nie zawsze jesteśmy tacy — powiedział delikatnie Reed.

— Tak, jesteśmy! — stwierdziła Sue.

— Nie jesteśmy — bronił się Johnny.

Dlaczego uważał, że to był dobry pomysł, żeby jego chłopak znalazł się w odległości trzydziestu metrów od jego rodziny? Czemu?

— Całkowicie jesteśmy — powiedział Ben ponad dźwiękami trzeszczącego metalu i niszczonych doombotów.

Johnny rzucił w niego kolejną garścią płomieni.

— Ben!

Śmiech Spideya był wysoki i beztroski niczym dzwoneczek. To sprawiło, że John czuł się oszołomiony.

— Nie. Lubię to w tym stylu — podkreślił Spidey. — Właściwie jestem o to trochę zazdrosny.

Odpowiedź Johnny’ego nie nadeszła. Doombot rzucił się na niego, a on był zbyt zajęty zmaganiem się z nim i próbami utrzymania się w powietrzu.

Było coraz więcej doombotów. Sue zniknęła na stacji metra, gdy doomboty przedostały się tam, podążając w ciemność za uciekającymi nowojorczykami. Reed poszedł za nią.

Ben stał płasko na ziemi, walcząc z dziesiątkami doombotów jednocześnie. Johnny i Spider-Man byli wciągani dalej i głębiej w miasto, gdy rój robotów rósł.

Dopóki doombot nie zaskoczył Johnny’ego, uderzając go w prosto w głowę. Nastolatek spadł nieprzytomny na asfalt.

OoO

Johnny obudził się w błękitnej mgle. Zaplątał się w coś, co było miękkie i pachniało ciepłem – odrobiną potu, słabym posmakiem krwi, ale również czymś pikantnym, co sprawiało, że wtulił się w to mocniej. Jego głowa pulsowała, ale mógł to zignorować. Było mu zbyt wygodnie, otulonemu niebieską pościelą i wyblakłymi niebieskimi poduszkami.

Słyszał odległy szum telewizora. Ściany były cienkie. Johnny słyszał krzyki towarzyszące zabawie dzieci będących gdzieś na zewnątrz. Pies szczekał. Słaby dźwięk syren policyjnych.

Budynek Baxter był dźwiękoszczelny. Już sama tego świadomość zmusiła go do otworzenia oczu.

Ta sypialnia w niczym nie przypominała pokoju Johnny’ego. Plakaty pokrywające ściany były złe, nie przedstawiały zespołów grających alternatywną muzykę, fotografie lub naukowy misz-masz. Naprzeciwko łóżka znajdowały się plakaty Fantastycznej Czwórki. Lśniący, wysokiej jakości papier przedstawiał szczegółowo Johnny’ego i jego rodzinę. Twarz Johnny’ego.

— Um — powiedział Johnny. Usiadł. Kołdra zebrała się wokół jego kolan. Nie była jedynie niebieska – miała nadrukowany motyw Fantastycznej Czwórki, — Um.

— Johnny? — zawołał ktoś w domu. Drzwi sypialni otworzyły się ze skrzypnięciem, a Johnny znieruchomiał. — Hej, nie śpisz.

Johnny nie rozpoznawał twarzy osoby, która nieśmiało zerkała na niego z progu. Najwyraźniej został porwany przez szalonego fana. To była jedyna odpowiedź na niejasną sytuację, w jakiej się znalazł. Cholera. Reszta Fantastycznej Czwórki ostrzegała mnie, że coś takiego może się wydarzyć.

Przynajmniej Johnny miał supermoce, a facet naprzeciwko niego nie wyglądał na kogoś, kto by je miał. Był to bardzo słodki, bardzo zdenerwowany chłopak.

Nieznajomy wszedł do pokoju. Jego włosy były ciemne i nieokiełznane, puszyste na czubku, jakby za nie ciągnął, spłaszczając i szorując kościstymi palcami. Był chudy jak to nastolatek. Miał wystające łokcie i talię osy, ostre obojczyki, które wystawały przez wyblakłą koszulkę.

Przygryzał wargę, a zdradziecki oddech Johnny’ego zaciął się. Miał najbardziej pełne, najbardziej różowe usta.

— Dobrze sobie radzisz, gorący móżdżku? — zapytał dzieciak.

Uśmiechał się złośliwie i krzywo, a Johnny prawie wyskoczył z łóżka. Znał ten uśmiech.

Spidey?! — Drugi nastolatek odepchnął go z powrotem na łóżko. Proporcjonalna siła do pająka. To zdecydowanie był Spidey Johnny’ego. — Jesteś… jesteś uroczy!

Spidey uderzył go w głowę i zmarszczył brwi, ale Johnny widział pochlebny rumieniec kwitnący na szyi. Dostrzegł tę gładką linię szczęki i słabe, wyblakłe piegi, które zauważył wcześniej. Teraz mógł zobaczyć o wiele więcej. Ciemne rzęsy, brązowe i ciepłe oczy, grube i ładnie ukształtowane brwi. Czerwone wgłębienie na łuku nosa, tam gdzie jeszcze niedawno musiały spoczywać okulary.

— Spidey! — powtórzył Johnny.

Nie próbował znowu wstać. Tym razem owinął swoje ramiona wokół Spideya i szarpnął, aż nastolatek stracił równowagę i opadł na Johnny’ego i łóżko.

Johnny schował twarz w puszystych włosach Spideya. Były ciemne, grube i bardzo miękkie. Westchnął, przysuwając się bliżej.

— Nie sądziłem, że tak będzie wyglądać przedstawienie się — powiedział Spidey w szyję Johnny’ego. Storm go uciszył.

— Sieci, już się znamy — wymamrotał Johnny.

Jego kontuzja wciąż nie została wyleczona, sprawiając, że jego myśli były splątane, a wzrok zamglony, ale Spidey był ciepły i prawdziwy, bez maski, w dżinsach, a Johnny był wtulony w jego miękkie, niebieskie łóżko.

— Tak, ale…

— Po za tym, bez obrazy, ale gdzie są pozostali? Nie jesteś doombotem przebranym za nastolatka? To nie jest jakaś sztuczka Dooma?

— Jestem prawdziwy — obiecał Spidey. — Fantastyczna Czwórka została od nas oddzielona, więc zabrałem cię, kiedy straciłeś przytomność. Od razu do nich zadzwoniłem. Wszyscy są bezpieczni. Avengers zabrali doktora Dooma do aresztu.

— Naprawdę musimy przestać porywać się nawzajem.

— Raczej musimy przestać tracić przytomność podczas walki.

— Jesteśmy parą omdlewających dziewcząt — powiedział ponuro Johnny.

Spidey zaśmiał się, a Johnny uśmiechnął się, pozwalając spojrzeniu prześlizgnąć się po chłopaku i skierować się na pokój wokół niego. Nie puścił Spideya, ale usiadł. Zmrużył oczy patrząc na kołdrę. Na plakaty. Głupio czuły wyraz twarzy Spideya.

— Jesteś fanem Fantastycznej Czwórki — powiedział powoli Johnny.

Spidey odwrócił wzrok. Pocierał kark w boleśnie znajomy sposób, tyle że tym razem Johnny widział, jak brązowe oczy Spideya przymykają się, a włosy opadają na czoło.

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Naprzeciwko nas jest plakat dosłownie z moją twarzą. Stary, śpisz okryty symbolem mojej drużyny.

— Nigdy w życiu nie wiedziałem tego plakatu — skłamał Spidey. — I… tak się składa, że masz ten sam symbol, co ci naukowcy z Korei. To jest totalne nieporozumienie, ale mogę zrozumieć, dlaczego jesteś zdezorientowany…

Johnny pocałował go, uciszając. Miał otwarte oczy, chociażby po to, by patrzeć, jak rysy twarzy Spideya łagodnieją pod jego dotykiem.

— Jesteś moim największym fanem — zażartował Johnny.

Spidey schował twarz w zagłębieniu szyi swojego chłopaka.

— Jesteście tacy fajni — narzekał w cichy i nieśmiały sposób.

Uśmiech Johnny’ego stał się szerszy. Miał najsłodszego chłopaka. Słodki, niesławny chłopak, który potrafił zatrzymywać ciężarówki ciałem. Łał.

— Czułbym się z tym dziwnie, ale kilka filmów na YouTube dzieliło mnie od zbudowania świątyni dla ciebie, kiedy się poznaliśmy, więc miło jest wiedzieć, że nie tylko ja tak się czułem.

— Po pierwsze — powiedział Spidey unosząc się na łokciach — nie zamierzam budować ci świątyni. Nawet tobie. Jestem fanem wszystkich superbohaterów. Czy nie zauważyłeś plakatów Avengers? Mojego abażuru Czarnej Wdowy? Po drugie, to nie to samo. Jestem nie chlubą Nowego Jorku, a ty jesteś… — Spidey wskazał na Johnny’ego rozciągniętego zapraszająco na łóżku, z jego blond włosami i długimi, opalonymi kończynami. — Jesteś taki.

— Chwila, czekaj! — Johnny zerwał się łóżka. Chwycił Spideya za ramiona, uziemiając go, sprawiając, że spojrzał ostrożnie na Johnny’ego, kiedy ten mówił. — Spidey, jesteś niesamowity, dobrze? Jesteś silnym twardzielem kopiącym tyłki. Robisz wiele dobrego, mimo że to miasto jest tak podłe i niewdzięcznie. Jesteś taki miły, uroczy i całkowicie i… hmm!

Spidey nie usuwał dłoni z ust Johnny’ego. Nawet wtedy, gdy Johnny wiercił się i próbował polizać go.

— Zamknij się — powiedział Spidey.

— Mmmm — narzekał Johnny.

— I nazywam się Peter. Peter Parker. — Johnny znieruchomiał. Spidey cofnął rękę, a Johnny wpatrywał się w niego szeroko otwartymi niebieskimi oczami i z rozchylonymi ustami. Spidey uśmiechnął się. — Zawiesiłeś się? — dokuczał mu Spidey.

— Spidey — powiedział Johnny. Potrząsnął głową i poprawił się: — Peter?

— Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. W ten sposób dowiesz się, jakiego nazwiska użyć, zamiast po prostu umieszczać swoje imię i nazwisko jako „przyszła pani Spider-Man”.

Jeśli istniały jakiekolwiek wątpliwości, że osoba przed nim to Spider-Man, to szybko zniknęły wraz z pojawieniem się tego bezczelnego uśmiechu.

— Ty mały… — zaczął Johnny.

— Teraz możesz podpisywać się jako „Pani Parker” lub „Jonathan Parker”.

— Patrząc na twój pokój założę się, że gdzieś znajdę zapiski z „pani Storm” wielki fan boyu.

— Możesz znaleźć „Pani Richards” — przyznał Peter, a Johnny westchnął, jakby został uderzony. – Przeszedłem przez fazę, okej!

— Okej, teraz naprawdę musimy się rozwieść.

— Przepraszam, ale on jest taki mądry! To trochę jak moje marzenie!

Johnny zakrył uszy rękami.

— La-la-la, nie słyszę cię.

Peter odsunął ręce Johnny’ego. Wzdłuż jego skroni kwitły siniaki, a na brodzie miał gojące się rany. Peter miał potargane włosy. Głowa Johnny’ego pulsowała.

Nie był tak szczęśliwy od bardzo długiego czasu.

Peter złożył delikatny pocałunek w kąciku jego ust.

— Wybaczysz mi? — mruknął ledwo słyszalnie.

Johnny przyciągnął go, pogłębiając pocałunek. Kiedy odsunęli się, rozpromieniony Johnny powiedział:

— Chyba ci wybaczam. Tylko nigdy nie mów, że sądzisz, iż moja siostra jest seksowna, w porządku?

— Cóż…

— To koniec. Nie otrzymasz opieki nad dziećmi po rozwodzie.

Koniec

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 97 rozdziałów
Opublikowałam 14 miniaturek
Rozpoczęłam 13 opowiadań
Zakończyłam 8 opowiadań
Rozpoczęłam 3 nowe serie
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
 
[MCU][T][M] Zawsze się cieszę z twojego przyjścia [JS/PP]
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
~.Imaginarium.~ :: FANFICTION :: Serial & Film & Adaptacje :: Slash :: +12-
Skocz do: