Fandom: FTISLAND
Autor: Mun
Beta: Pomidor
Pairing: Lee Jae Jin / Song Seung Hyun
Gatunek: ze względu na specyfikę tekstu, pozwalam sobie ominąć odpowiedź na to pytanie
Ostrzeżenia: brak
N/A: Tekst pierwotnie dedykowany Any. I tak też zostawmy.
Dziesięć procent na deszcz
Lekarze nazywają to w jakiś długi i skomplikowany sposób. Ja wiem jedynie, że to coś, co zjada cię od środka znów się odezwało, a ich cudowna terapia nie zapobiegła nocy pełnej wymiotów i płynących ci po policzkach łez.
Jeśli Bóg istnieje - nienawidzę Go.
Twoja pierś unosi się i powoli opada. Kilka minut temu zasnąłeś i chyba przez sen udało ci się w końcu zwalczyć ból, bo wyglądasz bardzo spokojnie. Usiłuję odgonić od siebie myśli, że po prostu przywykłeś do ciągłego cierpienia. Zastępują je obrazy wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Jak do tego wszystkiego doszło? Jak znalazłem się przy jednym ze szpitalnych łóżek, modląc się o to, by nadchodząca śmierć była dla ciebie jak najmniej bolesna?
On mnie nie wysłucha - nie istnieje.
Pamiętam jak odchodzili, jeden po drugim. Pamiętam ich miny, gdy mówili, że
jutro chyba nie przyjdą. Każdy z nich ma swoje życie i zobowiązania. Nie mogli zostać. Rozumiem. Czasem gdy tu wpadają, widzę ich twarze, smutne jak nigdy dotąd. Możemy na nich liczyć. Jestem pewien.
Szkoda, że nie możemy liczyć na Boga.
Odwracasz się na drugi bok i słyszę, jak jęczysz przez sen moje imię. Wszystkie uczucia spływają mi po policzku, w tej jednej łzie, na którą coraz częściej sobie pozwalam. Zastanawiam się, czy wiesz, że w środku cały czas płaczę... Pewnie wiesz. Chciałbym umrzeć za ciebie, ale Bóg nie zaakceptuje takiej zamiany.
Niczego nie zaakceptuje - nie ma Go.
Pielęgniarka przyjdzie dopiero za kilka godzin, więc kładę się koło ciebie, zamykając oczy i usiłując złapać odrobinę snu. Moje usta delikatnie dotykają twoich włosów. Mam ochotę szlochać, ale przypominam sobie, że nie mogę. W myślach powtarzam jak mantrę:
opiekować się, opiekować, opiekować, nie martwić... Zapach ulubionego szamponu miesza się z drażniącą wonią leków. To nas zmienia. Niszczy.
A Bóg nie reaguje.
- Jae Jin? - to tylko szept, ale natychmiast mnie budzi. Po tym co przeszliśmy, obudziłby mnie nawet twój głębszy oddech. - Nie musisz zostawać.
- Nie ma żadnego innego miejsca, w którym mógłbym teraz być.
Siadam na brzegu łóżka. Twoja twarz zwraca się ku oknom. Wiem, że obserwujesz kołyszące się za nimi wierzchołki drzew. Zawsze to robisz, uspokajają cię.
- Umieram - mówisz, a ja tylko milczę. Nie umiem potwierdzić ani zaprzeczyć. Wewnętrznie przeklinam się za bycie słabym, a ty tylko kontynuujesz - Mam dziesięć procent szans, hyung. Dziesięć procent, tak mówią lekarze...
Po raz pierwszy od miesięcy rozmawiamy na temat twojej choroby. To sprawia, że staje się ona przerażająco prawdziwa.
- Dziesięć procent - powtarzasz. - W telewizji mówili, że na dziesięć procent będzie dziś padał deszcz... Czy to wystarczy, by zabierać ze sobą płaszcz przeciwdeszczowy?
Zerkam w stronę okna. Pojedyncze, śnieżnobiałe obłoki leniwie suną po niebie.
- Powinieneś żyć dalej, nie trzymaj się kogoś, kto nie może ci obiecać nawet jednego dnia więcej.
Rozumiem czemu to mówisz. Na twoim miejscu powiedziałbym to samo. Przecież też byś nie odszedł.
Mam ochotę krzyczeć, ale chyba już nie potrafię.
- W czasie suszy... Dziesięć procent wystarczy, by wyciągnąć przed siebie ręce i z zamkniętymi oczami czekać, aż krople deszczu zaczną uderzać o dłonie. Dziesięć procent to wystarczająco.
- To tylko dziesięć...
Nie mówimy nic więcej. Odgarniam ci włosy z twarzy i wierzchem dłoni ocieram łzy z policzków. Odsuwasz moje ręce i wtulasz się we mnie, przykładając głowę do mojego brzucha. Chciałbym zatrzymać czas w tej chwili. Zostać tak na zawsze. Śmierć straciłaby swoje znaczenie. Ból by zniknął. Tylko my i chwila pozbawiona strachu. Spokój wieczności...
- Seung Hyun... ja...
- Ja ciebie też – odpowiadasz, nim udaje mi się skończyć.
Nieistniejący Bóg chichocze.
Nadchodzi szpitalna rutyna. Gdy zabierają cię na popołudniowe badania, zbiegam na dół, by móc w spokoju zapalić przed szpitalem. Przypomina mi się nasza wcześniejsza rozmowa i w zamyśleniu wyciągam przed siebie rękę. Zaciągam się kilka razy, tępo patrząc na koniuszki moich palców.
Usiłuję pogodzić się z tym, że cię tracę...
Jak Bóg - przestaniesz istnieć.
Pierwsze krople deszczu uderzają o moją dłoń. Zdziwiony patrzę w niebo.
- Nadchodzi burza, lepiej nich pan szybko wraca do środka - radzi mi jedna ze znajomych już pielęgniarek, sama dopalając papierosa.
Wracając do ciebie zastanawiam się nad tym wszystkim. Może faktycznie dziesięć procent to mało, ale to jedyne, co teraz posiadam...
Gdy wchodzę do sali, czekasz na mnie z wynikami w ręce. Uśmiechasz się.
Boże...
Moja następna modlitwa jest o życie.
***
- Przykro mi... Robiliśmy wszystko co w naszej mocy.
Bóg milczy.
Fin