Fandom: Joanna Chmielewska, "
Wszyscy jesteśmy podejrzani"
Autor: Fia.
Beta: brak
Paring: wspomniane Joanna/Alicja i Joanna/Prokurator
Gatunek: kryminał, humor
Ostrzeżenia: NIE CZYTAĆ BEZ ZNAJOMOŚCI, BO SPOILER DO GŁÓWNEGO WĄTKU
A/N: Dobrze widziana znajomość książki. W zasadzie jedna z części "Yuri Chmielewskich", ale można ją czytać również zupełnie oddzielnie. Tekst zapisany kursywą to oryginalne cytaty z książki. Tekst pisany na akcję "Oprawcy i Ofiary", prompt 4.
Tekst dedykowany Olgie, która od dawna prosiła mnie o coś "chmielewskiego".
Zbrodnia idealna
— Wiesiu — powiedziałam tajemniczo. — Posłuchaj, coś ci powiem.
Wiesio jadł śniadanie. Odwrócił się natychmiast, patrząc na mnie z żywym zaciekawieniem.
— W sali konferencyjnej stał stół, krzesła i telefon...
W oczach Wiesia pojawiło się zdumienie. Umeblowanie sali konferencyjnej było mu doskonale znane i pewnie pomyślał, że zwariowałam, skoro mu o tym tak tajemniczo opowiadam. Nie zrażona ciągnęłam dalej:
— I tam, w tej sali konferencyjnej, znaleziono zwłoki Tadeusza Stolarka, uduszonego paskiem od damskiego fartucha. Kto znalazł, jeszcze nie wiem. I wyobraź sobie, Matylda zaświadczyła, że nikt w tym czasie nie wchodził ani nie wychodził z pracowni, to znaczy, że ukatrupił go ktoś z nas!Ha! Ten plan był iście genialny! Zamordowanie Stolarka w pracowni czyniło zbrodnię niemal niemożliwą do rozwiązania. Znalezienie winnego w towarzystwie, w którym każdy z pracowników miał z denatem sprawki nie do końca natury zgodnej z prawem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, graniczyło niemalże z cudem. Aż żal robiło mi się władz, które pojawiły się w naszym miejscu pracy, chcąc znaleźć mordercę. Szczególnie, że bardzo dobrze wiedziałam, kto nim był!
— O, panna Joanna, jak zwykle w dobrym humorze – kąt za stołem Witolda, który okupowałam wzrokiem raczej z konieczności, biorąc pod uwagę rozmieszczenie naszych zwyczajowych miejsc pracy, został zasiedlony przez mojego
najlepszego przyjaciela.
Autentyczny, najprawdziwszy w świecie diabeł, pokryty czarnymi, baranimi kudłami, z rogami, ogonem i na kozich kopytkach. Obszedł stół dookoła, nie wiem, jakim sposobem, bo deska dotykała do samej ściany, usiadł na krześle Witolda, założył nogę na nogę i spojrzał na mnie drwiąco.— A kysz, siło nieczysta. Miałeś się tu więcej nie pokazywać – spojrzałam na niego z niekłamaną odrazą; w końcu co jak co, ale nie mogę rozmawiać z bytami nadprzyrodzonymi w pracowni; jakby nie patrzeć architekt powinien mieć jednak wszystkie klepki na właściwym miejscu.
— Kretynka! – pogardliwie prychnął diabeł. – Najpierw wzywasz mnie do pomocy w twoim
cudownym planie, a teraz nie pozwalasz pocieszyć się efektem. Ty lepiej myśl, kto powinien zostać naszym mordercą, zanim wyjdzie, że jednak nikt.
— Każdy miał powód, ale też każdemu pasowałoby bardziej, żeby Stolarek żył. Mi samej pasowałoby, żeby bardziej żył, niż kojfnął, ale skoro już musiałam kogoś wytypować…
— Debilka niemalowana! – diabeł po raz kolejny spojrzał na mnie, jakbym była co najmniej niespełna rozumu. – A kto się o to starał? Kto przebłagiwał, bąkał i dzwonił, prosząc o chwałę, sławę i uznanie i kapeczkę miłości? Kto jęczał i beczał do słuchawki, że książkę chce napisać, że w lodówce ma tylko zeschłą kiełbasę i resztkę musztardy, że mu się linie w rysunku nie zgadzają, że serce nie sługa, zakochało się, a nic z tym zrobić nie można?
— Zawijaj stąd swój osmalony ogon. Zrobiłeś, co miałeś, teraz tylko musisz porozmawiać sobie z kierownikiem. Rozmawiałeś? – spytałam opryskliwie, chcąc pozbyć się kreatury.
— Co ty tam serdeńko mówiłaś? Witold? Ja mam nawet dla niego idealny motyw. Ten twój list, o którym zapomniałaś, że zginął, wiesz już, co się z nim stało?
— Listów ci się zachciewa. Zginął, to zginął. Wydedukowałam już, co się z nim stało, nie wiem tylko, co w nim było. Był tam motyw? No to jak był motyw, to ja już nie pytam. Witek ma tylko wiedzieć, że zabił. Musisz z nim sobie porozmawiać, idź na kawę, może nawet uda ci się dostać ją od Pani Glebowej za darmo – odparłam kąśliwie.
— Za darmo to w pysk można od niej dostać, a nie… W każdym razie idź, dedukuj z tą swoją miłością życia. I knuj. Ja tu jeszcze kogoś wyślę. Dostaniesz naszego wysłannika i wtedy sobie pomyślisz, co z tą miłością zrobić. A teraz żegnaj, nadałaś nam trochę pracy i muszę porozmawiać z pewnym przemiłym dżentelmenem. – Diabeł zamachał swoją kosmatą łapą i zbladł, znikając zupełnie.
Oczywiście, bardzo dobrze wiedziałam, co muszę zrobić. Kurcgalopkiem przetransportuję się w kierunku naszych przedstawicieli władz, pomóc im w ujęciu sprawcy i mieszając, ile się da… No, nie zapomnę jeszcze o Alicji, która…
— Joanna! Panowie do ciebie! – Kacper wsadził głowę przez drzwi, po czym podrapał się w nią w zamyśleniu. – Ty do panów, znaczy się. Władza ludowa wzywa.
Wstałam, poprawiłam fryzurę i ruszyłam do Sali konferencyjnej, w której właśnie rozgorzała dyskusja o teorii zamordowania Tadeusza paskiem od damskiego szlafroka, wysnuta przeze mnie rano, a później z pełną pieczołowitością przeprowadzona przy pomocy sił wyższych, idealnie imitujących mnie przez całe pięć minut brudzenia sobie rąk oraz działań przy pomocy dziurkacza i rzeczonej części garderoby.
*~*~*
Przesłuchania dla władzy ludowej były dopustem bożym. Każdy mówił co innego, dla każdego Stolarek powinien bardziej żyć, niż umrzeć, i wszyscy mieli alibi. A ci którzy nie mieli, byli uniewinniani przez aklamację całej pracowni. W takich warunkach zbrodnia doskonała była idealna. Nie trzeba ukrywać ciała, nie trzeba starać się o alibi – przyszło samo. Wewnątrz siebie byłam tak szczęśliwa, miałam możliwość napisania swojej pierwszej powieści, a osoba, która nie żyje, nigdy więcej mi już nie zaszkodzi.
Przy użyciu programów radiowych różnych stacji dwie płachty papieru kalkowego stały się jedną wielką mapą dedukcji określającą, kto i jakie alibi posiada. Różnokolorowymi flamastrami zaznaczałam kto, gdzie i kiedy się znajdował, kto wychodził z pokoju, kto do niego wchodził i kiedy go tam nie było.
W pewnym momencie przyjechał
Prokurator. Z tym panem to ja mogłam współpracować bardzo chętnie i na wielu polach, nie tylko służbowo. Już wiedziałam, co chciał powiedzieć Diabeł, kiedy kazał mi się zastanowić nad wyborami mojego serca. Czarny, młody, z takim błyskiem w oku, że moje kolana miękły niemal momentalnie.
Prokurator w momencie, w którym nic już kompletnie nie miało sensu, pozwolił mi przyłączyć się do śledztwa. Jako jedyna osoba z niepodważalnym alibi mogłam im pomóc – rozmowa z niektórymi pracownikami naszego biura była dla nich dalece mniej owocna niż dla mnie; szczególnie, kiedy część z moich współpracowników przybiegała do mnie celem oczyszczenia z zarzutów, a reszta w poszukiwaniu informacji, głodna wiedzy.
Równocześnie sama udawałam, że prowadzę śledztwo (w głębi ducha było to bardzo zabawne, szczególnie, że władza ludowa była przekonana, iż pomagam im bardzo, podczas gdy idealnie udawało mi się wodzić ich za nos. Udawanie blondwłosej idiotki przy Prokuratorze nie było nawet takie trudne.), wspomagałam połowę pracowni i utrzymywałam władze ludowe w przeświadczeniu, że wszyscy jesteśmy niewinni i czyści jak łzy noworodka.
*~*~*
— Pani Joanno, ktoś zabić musiał. Nie możecie bronić się wszyscy jak nie przymierzając idioci, pilnując wszystkich wiadomości jakby od ich wyjawienia miały wybuchnąć wszystkie zapasy mąki kukurydzianej na świecie! – Prokurator był już coraz mniej zadowolony.
— Proszę szanownej władzy ludowej! Chciałabym znaleźć winnego równie mocno co państwo –
taaaak, na pewno – ale cóż, widać nasza wzajemna atencja pracownicza działa zdecydowanie bardziej –
a i tak zrobię wszystko, żebyście wpadli na Witka.
— Pani Joanno, pani już lepiej pójdzie do tych swoich przyjaciół i zapyta ich o resztę ciekawostek. Jestem szalenie zainteresowany, co też państwo nowego wymyślicie.
*~*~*
Kiedy po zakończeniu śledztwa po pracowni rozeszła się wiadomość, że mordercą jest Witek, nikt nie mógł w to uwierzyć. W końcu był kierownikiem pracowni, która była dla niego ważniejsza od nieistniejących dzieci, którą kochał całym swoim jestestwem, i której bankructwo miało być dla niego zmazą na honorze. I tylko ja wiedziałam, że tak naprawdę Witek jest niewinny. Uśmiechnęłam się do Diabła siedzącego ponownie za stołem Witolda i palącego bardzo długiego papierosa. Gdyby nie to, że znałam prawdę, mogłabym być święcie przekonana, że konkurs perski był dostatecznym motywem morderstwa. Głupota i pazerność naszego kierownika wreszcie doprowadziły go na kraniec.
A ja? Byłam aktualnie nieszczęśliwie zakochana w dwóch osobach — mojej najlepszej przyjaciółce i pięknym, czarnym Prokuratorze. Niech ich wszystkich jasny szlag strzeli, a rozwiążę swoją uczuciową zagadkę! I będę mogła zająć się kolejnymi książkami — to będzie zaiste krwawe życie.