~.Imaginarium.~
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaSzukajZaloguj

 

 [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3]

Go down 
AutorWiadomość
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1145
Rejestracja : 16/01/2015

[Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] Empty
PisanieTemat: [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3]   [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] EmptyPon 27 Wrz 2021, 09:10

Tytuł: How to Test Quartermasters
Oryginalny tytuł: Jak przetestować kwatermistrzów
Autor: Only_1_Truth
Zgoda na tłumaczenie: Jest
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Tazkiel
Link: https://archiveofourown.org/works/6061579/chapters/13895266


Trójka to grupa część piąta: Jak przetestować kwatermistrzów

Rozdział 1

Wcale nie tak Q wyobrażał swoją noc w akademiku Jamesa i Aleca.

Pomocy - Q zmagał się z materiałem, a jego telepatyczne zawodzenie było, jak miał nadzieję, wystarczająco głośno, by zwrócić uwagę śpiącego, na wpół wprawnego telepatę w sąsiednim pokoju. - Pomocy! James, popełniłem straszny błąd w ocenie!

W rzeczywistości sytuacja nie zagrażała życiu, ale “zagrażające ego” z pewnością byłoby dokładnym opisem, ponieważ Q - w swojej kociej postaci - walczył, by uwolnić się z rękawa koszuli, do którego w głupim odruchu się wczołgał.

James i Alec przychodzili i wychodzili o różnych porach, a ich ubrania były często wszędzie porozrzucane, jak to u studentów. Na początku nie miało to wielkiego znaczenia dla Q, kiedy odrzucił propozycję Aleca, by wyjść na miasta, a zamiast tego zmienił kształt i cieszył się delikatnym uczuciem, gdy Bond, aż do swojego zaśnięcia, głaskał palcem miejsce między jego łopatkami. Q niestety nie zasnął. W rzadkim momencie bezsennej energii, która może bardziej przypominała działania prawdziwych kotów, niż chciałby to rozważać, Q zostawił śpiącego telepatę w drugim pokoju i postanowił użyć trochę swojego kociego noktowizora - to była długa historia, a krótka polegała na tym, że zauważył koszulę na podłodze w łazience i próbował przecisnąć się przez rękaw, używając swoich wibrysów jako jedynego źródła nawigacji, ale za bardzo się przeliczył. Teraz, gdy tylko głowa wystawała mu z mankietu, a reszta jego puszystego ciała było owinięte niczym burrito w rękawie, Q utknął. Naprawdę utknął.

Oczywiście, jedyną rzeczą gorszą od strachu, że utknął w ten sposób na zawsze, było to, że James rzeczywiście go usłyszał. Bond obudził się z parsknięciem zdziwienia i stoczył się głośno z łóżka. Jak na szpiega w trakcie szkolenia, James potrafił być czasami dość głośny, ale być może właśnie to robiło telepatyczne wołanie o pomoc z takim facetem jak James, kiedy był w głębokim śnie. Tak, czy inaczej, Q usłyszał, szorstki od snu głos:

— Q? Gdzie do diabła…?

Nagle Q nie był pewien, czy w ogóle chciał być znaleziony, biorąc pod uwagę jego kompromitującą pozycję. Przestał miauczeć i wpatrywał się w drzwi swoimi wielkimi oczami i drżącymi wibrysami. Oczywiście do tego czasu było już za późno - nawet świeżo wybudzony James był całkiem dobry w ocenie, skąd dobiega hałas i razem z Alecem byli całkiem dobrze wyszkoleni, by podążać za wysokim miauczeniem Q w każdych okolicznościach. Drzwi do łazienki otworzyły się i do środka wdarło się światło. James pocierał dłonią twarz, ale zamarł z nią na ustach. Zamrugał gwałtownie swoimi niebieskimi oczami, budząc się bardziej, gdy skupił się na Q.

— Co do…? — przerwał kolejne zdanie w połowie wypowiedzi.

Telapata i zmiennokształtny wpatrywali się w siebie. James z włosami sterczącymi z jednej strony od spania. Powinien wyglądać śmiesznie, ale Q z własną głową wystającą z szarego rękawa jak na wpół wyrosły kwiat z osłonki nasiennej, Q miał monopol na śmieszność. Nieuchronnie James zaczął się śmiać i wkrótce opierał się o framugę, aby pozostać w pozycji pionowej. Q próbował smagać ogonem, aby wyrazić swój gniew, ale było to niemożliwe - owinięty był zbyt dużą ilością materiału - więc przeszedł na mentalny wyraz swojego niezadowolenia.

Jamesie, ty draniu, przestań się śmiać i uwolnij mnie! - zażądał Q, co tylko rozśmieszyło bardziej Bonda, który wyraźnie go słyszał.

— Przepraszam, Q, po prostu… — James musiał przerwać, bo znów się roześmiał. W jego oczach pojawiły się niemal łzy od tego i ledwo mógł się opanować. — Wyglądasz jak wściekła kiełbasa z wąsami. To…

Nagle James odwrócił głowę, na ułamek sekundy przed otwarciem drzwi, gdy telepatia dała mu wcześniejsze ostrzeżenie o nowym przybyłym. Ze swojej strony oczy Q zrobiły się ogromne, a uszy spłaszczyły się na głowie.

Och nie.

Alec również był teraz w domu.

James w końcu przegrał wojnę z równowagą i grawitacją i osunął się na kolana, śmiejąc się niemal do rozpuku. Niemal natychmiast kroki nieco zaniepokojonego Aleca rozbrzmiały, gdy kierował się w ich stronę, podczas gdy Q warczał i rzucał się. Nie zdołał się uwolnić, zamiast tego przewrócił się na plecy.

— James, co się do cholery dzieje? Dusisz się…? O Boże. — Alec kaszlnął, gdy również próbował przełknąć nagły śmiech. — Nie tego się spodziewałem, kiedy zostawiłem koszulę na podłodze. — Alec, stojący teraz nad Jamesem, uśmiechnął się tak szeroko, że Q pomyślał, że zaraz jego twarz pęknie. Miał nadzieję, że tak się stanie.

Ze swojej odwróconej pozycji Q wyszczerzył małe zęby i wykonał swój najlepszy syk żmii, ten głęboki, gardłowy rodzaj, który tym razem prawie osiągnął poziom krokodyli.

To ostatecznie zachęciło Jamesa do działania i nieco się uspokoił. Nadal się uśmiechając z klatką piersiową wciąż drżącą w cichym rozbawieniu, nie wstając nawet z kolanach, sięgnął po swojego kociego przyjaciela.

— Ostrożnie, James, wygląda na wściekłego — zaśmiał się Alec, po czym dodał drażniąc się: — Oczywiście, to nie jest tak, że może cię w ten sposób podrapać.

Trevelyan machnął palcem w kierunku miejsca, w którym wszystkie cztery łapy Q były dokładnie otoczone wraz z resztą jego ciała prostym rękawem, który trzymał go w ryzach.

— Jeśli myślisz, że wygląda na wściekłego, to powinieneś usłyszeć, co myśli — odparł cierpko James.

Jego ręce zaczęły pracować nad rozwiązaniem problemu, delikatnie dotykając, czując wijące się ciało Q przez materiał, a także będąc na tyle uprzejmym, aby ponownie postawił Q w pozycji pionowej. Aby udowodnić, że naprawdę ma na uwadze humor Q, jego dłoń poruszała się bardzo ostrożnie, gdy przesunął nią po głowie Q i szyi w zasięgu zębów kota. Q wydał z siebie niepewny pomruk, ale James właśnie sprawdzał, ile miejsca jest między ciałem Q a mankietem rękawa. Q nawet nie próbował go ugryźć, ponieważ byłoby to po prostu niegrzeczne (pomimo swojego kłopotliwego położenia i kształtu, Q wciąż był swoim grzecznym, ludzkim ja pod tym wszystkim), a także James ze zranioną ręką uwolnił by go wolniej.

— Dokładnie — zaopiniował James, udowadniając, że jego telepatia działała i odpowiadał na ostatnią myśl Q. Potem zmarszczył brwi i w końcu zdołał zadać rozsądne pytanie. — Jak do diabła znalazłeś się w tej sytuacji?

Q posępnie odwrócił wzrok, żałując, że znalazł się w tak niedogodnej sytuacji. Jego uszy przyległy mocniej do czaszki, ocierając się o miejsce, w którym ręka Jamesa wciąż spoczywała na jego głowie.

Sprawdzałem, jak dokładne jest postrzeganie głębi przez moje wibrysy - pomyślał w odpowiedzi, próbując pominąć część, w której był również jedynie lekkomyślny. Czytał, że koty potrafią pokonywać ciasne miejsca przeciskając się przez nie, a ich wibrysy mówią im, czy zmieszczą się w przestrzeni, czy nie. Biorąc pod uwagę, że Q wciąż nie mógł opanować swojego ogona przez pięćdziesiąt procent czasu, być może nie powinien eksperymentować ze swoimi wąsami.

— Daj. Będę trzymać rękaw, a ty wyciągniesz naszego uwięzionego kociego przyjaciela — zaoferował w końcu Alec i wkrótce również klęczał w łazience.

James zgodził się, a Q miauknął ostro, gdy poczuł, jak dłoń Jamesa zacisnęła się na jego szyi, co na chwilę sprawiło, że Q poczuł się klaustrofobicznie, gdy zarówno Q, jak i duża ręka rywalizowały i miejsce w tubie z miękkiego materiału. Wkrótce jednak zręczne, zrogowaciałe palce Bonda były w stanie delikatnie chwycić kark Q, a chwilę później ten poczuł, jak był wyciągany z rękawa. Stając się niesamowicie bezwładny i bezradny w uścisku Bonda, Q został łatwo przeciągnięty do przodu, a kończyny wysunęły się z rękawa po dwie, dopóki nie odzyskał w pełni wolności. Łapy Q ślizgały się po gładkiej podłodze, ciesząc się możliwością lekkiego rozkroku, nawet gdy jego zakończenie nerwowe mrowiły z braku niczego, co by go otaczało.

— Powiedział, jak się tam dostał? — Alec zapytał Jamesa, z zaciekawieniem unosząc teraz pusty rękaw.

Usta Bonda wykrzywiły się lekko w diabelskim uśmiechu, gdy puścił kark Q, pozwalając mu stanąć samemu i trochę się rozciągnąć.

— Powiedział, że to było dla nauki — podsumował James, po czym spojrzał na Aleca. — Myślę, że testował, czy ciekawość naprawdę zabije kota.

To, jak było do przewidzenia, wywołało kolejną falę śmiechu, a Q zastanawiał się nad tym, żeby oburzyć się z tego powodu, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Był przecież wolny, dzięki tym dwóm żartownisiom. Zamiast syczeć, Q po prostu usiadł, przewracając wyraźnie oczami. Jego decyzja o byciu życzliwym mogła mieć wiele wspólnego z faktem, że James zaczął ponownie szczotkować potargane futro Q opuszkami palców przez co wyglądał mniej śmiesznie, a Alec składał sweter, aby zapobiec dalszym incydentom związanym z nauką.

Wiesz, że nie jestem naprawdę kotem - jęknął Q, kiedy wszyscy próbowali wrócić do łóżek. Q wciąż był mały i czworonożny, a Alec i Bond uspokoili się po wcześniejszym wybuchu śmiechu. Nawet jeśli robię kocie rzeczy.

— Wiem, Q — mruknął Bond, wyłączając lampkę nocną, chociaż to nie ukryło jego uśmieszku przed widzącymi w ciemnościach oczami Q. Alec wydał z siebie skrzeczący dźwięk protestu, ponieważ jeszcze się nie rozebrał, zadziwiająco ptasie brzmienie, mimo że był teraz całkowicie człowiek i do połowy ściągnął koszulkę. James zignorował go, tak jak Alec zignorował pół słowną rozmowę, która toczyła się między telepatą a ich rezydentującym zmiennokształtnym kotem. — Ale zdajesz sobie sprawę, że to jedynie sprawia, że jest to jeszcze śmieszniejsze, kiedy zachowujesz się jak kot - dodał James z psotną radością, nawet gdy cierpliwie czekał, aż Q pierwszy wskoczy na łóżko.

Wzrok Jamesa musiał być w tym momencie równie bezużyteczny co Aleca, ale jego słuch był dobry, a Q zawsze lądował dość niewdzięczna, gdy wskakiwał na miejsce. Był przecież tylko młodym mężczyzną w kocim ciele - i to dość małym kocim ciele.

W odpowiedzi Q wydał z siebie szorstki dźwięk, ale nie zadał sobie trudu, aby sformułować prawdziwą argumentację. Prawdę mówiąc, był trochę emocjonalny w tym i trochę mu ulżyło, jak łatwo James zaakceptował ważną część argumentu Q: że nie był mniej inteligentny ani mniej ludzki, kiedy wygłupiał się na czterech łapach. Te cztery kończyny napięły się i rozluźniły, a Q wskoczył na łóżku z minimalną niezdarnością, wbijając pazury w prześcieradło.

Mając w pamięci tę uspokajająca myśl, zmęczony swoimi przygodami, trzymał się z daleka, podczas gdy James ułożył się pod kołdrą, a potem położył się na wolnym kawałku poduszki. Z każdym wdechem bok Q muskał kępki blond włosów, które wciąż sterczały niesfornie na głowie Bonda.

OoO

Tydzień później Q właśnie wracał do domu po naprawie komputerów jako wolny strzelec (ponieważ wbrew powszechnej opinii był zatrudniany w tym charakterze przez więcej osób niż sam James), kiedy otrzymał wiadomość od dokładnie niszczącego technologię telepaty, o którym była mowa. Zdziwiony, ale zadowolony, bo cokolwiek było związane z Bondem uszczęśliwiało Q, młodzieniec zatrzymał się w drodze do metra i odblokował telefon, by odczytać wiadomość mrugając oczami. Był to dość krótki tekst, który sprawił, że brwi Q natychmiast zmarszczyły się w pierwszym przebłysku zmartwienia.

Potrzebuje cie. Przyjdzo 2 do akademikow.

Ignorując poprawną pisownię na korzyść szybkości nie było całkowicie nienormalne, ale Bond zwykle poświęcał trochę czasu, aby wyjaśnić trochę bardziej co miał na myśli. Wciąż jednak szybkie rozejrzenie się uświadomiło Q, nie był tak daleko od budynku, w którym mieszkali Alec i James, więc odwrócił się w tym kierunki i zaczął iść. To był chłodny wieczór, ale nie tak nieprzyjemny. Jego kurka była ciepła i już nie mżyło. Powoli okolice osnuły cienie nocnej pory. Q widział tylko róg budynki Bonda i Aleca, kiedy nagle coś wyłoniło się z cienia tak blisko jego prawej, że ledwo zdążył mrugnąć. Jego okrzyk zaskoczenia został doskonale stłumiony przez dłoń w rękawiczce na ustach. Druga ręka zacisnęła się na jego plecaku, ciągnąc go na bok i gwałtownie wpychając go w uliczkę, którą właśnie minął, ale ledwo raczył to zauważyć. Q walczył, serce biło mu rozpaczliwie w piersi, gdy zdał sobie sprawę, że to nowe miejsce było całkowicie niewidoczne dla kogokolwiek znajdującego się na ulicy, a nawet na chodniku. Jego własne ręce były nie wystarczające silne, aby oderwać dłoń od swoich ust, nawet zanim druga ręka napastnika szybko przeniosła się, by objąć go, jeszcze bardziej ograniczając jego ruchy. Q wydał stłumiony, zaskoczony dźwięk, nawet gdy żelazny uścisk unieruchomił jego ramiona, gdy plecak Q został uwięziony między jego plecami a silniejszym ciałem przeciwnika, który go przytrzymywał.

— Q! Przestań się wyrywać, to ja! — syknął mu do ucha napastnik, w przyciszonym i ostrym tonem, który sprawił, że Q zamarł, nawet gdy usiłował go rozpoznać.

Całkowicie teraz nieruchomy, z wyjątkiem unoszącej i opadającej klatki piersiowej, gdy dyszał przez nos i bijące serca, które chwilę temu zamarło, a teraz wydawało się, że mogło wyrwać mu się z piersi, Q próbował skojarzyć, kto go złapał, ponieważ ktokolwiek to był, znał przezwisko, którym lubił być nazywany. Kiedy jednak w następnej sekundzie Q nadal nie mógł przypisać twarzy do stalowego, cichego głosu - co prawda adrenalina utrudniała logiczne myślenie - Q zaczął znowu rzucać się z odnowionym wigorem. Tym razem ciało za nim obróciło się w odpowiedzi, zmieniając pozycję z dezorientacją prędkością, jednocześnie wciągając Q w cień. Gdy Q prośbą przerażony, a dłoń na jego ustach stłumiła ten dźwięk. Teraz mur znajdował się za nim, a napastnik przemieścił się tak, że stał przed nim i wreszcie Q mógł ujrzeć jego twarz. Rozpoznał go od razu - James. James go złapał.

Wciąż lekko przestraszony, żałował, że telepatia Bonda nie działała lepiej, gdy nie były w to zaangażowanie żadne zwierzęce formy (z bardzo rzadkimi sytuacjami, gdy James dawał radę odczytać ludzkie myśli), ponieważ Q wykrzykiwał w swojej głowie pytania, ale przestał walczyć. Zamrugał tylko i zamarł, gdy James pochylił się tak bardzo, że jego pierś niepokojąc przylegała do klatki piersiowej mniejszego młodzieńca, podczas gdy Bond przemawiał szeptem do jego ucha:

— Jest tu ktoś, kto ma bardzo bystry słuch, więc musisz milczeć.

Dopiero wtedy Q zdołał rozpoznać niesamowicie spokojny i twardy ton głosu Bonda, przypominając sobie, że używał takiego samego, gdy współlokator Q wdał się w rozmowę z zirytowanym dilerem narkotyków - a potem obaj prawie starli się z niespodziewanie niebezpiecznym Jamesem Bondem. Czasami trudno było zapamiętać, że James i Alec byli szpiegami podczas treningu, ale teraz było to zaskakująco łatwe. Sprawiło to, że Q zadrżał.

James wciąż kontynuował, a jego usta niemal muskały małżowinę ucha Q, gdy mówił tak cicho, że jego słowa były ledwo słyszalne.

— Teraz cię puszczę i chcę, żebyś za mną podążył. Odpowiem na wszystkie twoje pytania, gdy odejdziemy. Przysięgam. Kiwnij głową, jeśli rozumiesz.

Jedna dłoń z długimi palcami owinęła się wokół nadgarstka Jamesa, a druga przycisnęła się płasko do cegieł za nimi. Q zamarł na chwilę, zastanawiając się nad zaletami i wadami hiperwentylacji. Potem wbrew swojemu lepszemu osądowi, ciemnowłosy młodzieniec skinął głowa. Dłoń przywdziana w rękawiczkę natychmiast opadła z jego ust, a sam James odsunął się na tyle, aby Q znów zobaczył znajome, intensywne niebieskie oczy oraz umięśnioną sylwetkę ubraną w ciemne, sprane dżinsy i czarną, skórzaną kurtkę. James wyglądał na czujnego w sposób, jaki Q nigdy wcześniej u niego nie wiedział. Jak lis który albo nasłuchuje zdobyczy albo może próbuje usłyszeć psy myśliwskie. W mroku zaułka jego oczy wyglądały prawie jak kolorowe szkło, przejrzyste i nieludzkie. Jednak kiedy Q spojrzał na niego gniewnie, Bond skrzywił się i te oczy nagle znów stały się normalne, a twarz wyższego młodzieńca przybrała żałosny, przepraszający wyraz.

Jednak zgodnie ze słowami Bonda, chociaż przydało się więcej wyjaśnienia, nie było na szczęście więcej wyskakiwania z cienia ani nieoczekiwanego chwytania. Zamiast tego James skinął tylko na Q, aby poszedł za nim i zaczął zagłębiać się w alejkę. U Q pojawił się błysk buntu, sprawiający, że na chwilę zacisnął pięści, ale potem poczuł równie silne brzęczenie czegoś, co mogło być zainteresowanie - ta sama ciekawość, która spowodowała, że utknął w leżących na ziemi ubraniach, pojawiła się teraz ponownie, pomagając mu zapomnieć o strachu, który właśnie czuł. Q odsunął na bok wspomnienia bycia uwięzionym w koszuli Aleca i naciągnął mocniej pasek torby na ramię. Naśladując ciche kroki Bonda najlepiej jak potrafił, Q podążył za swoim starszym przyjacielem w głęboki cień i nie wiadomo w co, co właśnie został wciągnięty.

Udało im poruszać się niemal w ciszy, a James wydawał się wiedzieć, dokąd zmierzał. Kiedy Q raz obejrzał się w kierunku, z którego przyszli, zwalniając, Bond sięgnął do tyłu i złapał go za rękaw pociągając go do przodu. Znaczące spojrzenia były jedynymi, co byli w stanie wymienić, a Q wciąż nie miał nic poza pytaniami, zanim James dotarł do drzwi, które Q przeoczył w ciemności. Szpieg w szkoleniu zaczął przekręcać klamkę z ostrożną siłą. Q oparł się pokusie pytania, czy James włamuje się. Oprócz wszystkich innych dziwactw, które już się pojawiły, to nie wydawało się pilną sprawą. Z przyciszonym chrząknięciem Bond wyważył drzwi, zaglądając do środka, po czym uznając, że było czysto, gestem nakazał Q by podążył za nim. Miejsce pachniało kurzem i starością. Q chciał zmienić kształt, choćby dlatego, że umożliwiłoby mi to widzenie w nocy, chociaż jego dar nie sprawiłby, że uspokoiłby się wśród myszy, które, jak sądził, mógł usłyszeć, biegające gdzieś w ciemności. Na szczęście James miał przy sobie małą latarkę, chociaż większość światła stłumił dłonią, kiedy ją włączył, aby pomóc im w poruszaniu się wokół. Wyglądało na to, że całe piętro było w trakcie remontu lub było w pewnym momencie, ale potem popadło w stagnację.

Bond uniósł palec do ust, prosząc o ciszę na trochę dłużej.

James, jeśli mnie słyszysz, to jesteś draniem i masz szczęście, że ci ufam - pomyślał Q, zaciskając usta i odrzucając wszystkie swoje werbalne pytania. Drugi mężczyzna zamrugał i ponownie skupił wzrok na Q, ale zanim zdradził jakiekolwiek inne oznaki, że słyszał Q, James odwrócił się i znów ruszył. Zanim w końcu opuścili opuszczony budynek, Q nie tylko nie miał pojęcia, gdzie się znajdowali, ale już miał wybuchnąć z tłumionego zamieszania i frustracji.

Dlatego, kiedy ponownie weszli na zewnątrz, wychodząc przez kolejne drzwi na ruchliwy chodnik, James ledwo zdołał otworzyć usta, zanim Q przerwałby swoje milczenie.

— Dobrze Q, teraz… — zaczął James, niespokojnie obserwując wieczorny tłum na chodniku.

To był cud, że Q użył wściekłego, żarliwego syku, zamiast przyciągającego uwagę krzyku, gdy zwracał się do swojego tajemniczego towarzysza.

— Co. Do. Diabła?!

Zanim Q skończył swoje pytanie, praktycznie stał przy lewym boku Bonda, naruszając jego strefę osobistą, podczas gdy ludzie w większości ignorowali ich w późnym wieczornym tłoku.

James krzywił się, po raz kolejny mając na tyle łaski, aby wyglądać na przepraszającego, gdy przestał skanować otoczenie, aby spojrzeć na swojego towarzysza. Wydawało się, że zajęło mu chwilę, aby zauważyć, jak blisko był Q, w tym momencie mniejszy chłopak również to sobie uświadomił. Klatka piersiowa Q dosłownie muskała ramię Bonda w bardzo onieśmielającej pozie dla kogoś, kto nie miał ani odrobinę tyle mięśni i umiejętności Jamesa.

— Trening — powiedział po chwili Bond.

To zaskoczyło Q na chwilę. Cofnął się odrobinę, zamrugał, po czym poprosił o wyjaśnienie wojowniczym tonem:

— Czy to jest rodzaj treningu, o którym myślę, że mówisz? Ponieważ jestem prawie pewien, że nie powinienem się w to mieszać.

— To jest właśnie to — opowiedział gładko James, zaskakując Q swoją szczerością. — Chodź, wyjaśnię to podczas spaceru, ponieważ wyróżnianie się teraz nie jest dobrym pomysłem, a lepiej się wtopimy w tłum, jeśli będziemy się poruszać. — Po tych słowach James zaczął iść, a Q starał się zostać u jego boku. Zanim jednak Q mógł wyrazić swoją rosnącą irytację tym wszystkim, drugi młodzieniec dodał: — Wiem, że nadwyrężam twoją cierpliwość, Q, ale to jest naprawdę ważne.

— W porządku — prychnął Q, ściskając pasek torby, ale dotrzymując kroku Jamesowi, który subtelnie poprowadził ich na pusty odcinek chodnika. Nadal byli widoczni dla innych, ale nikt w pobliżu nie mógł ich podsłuchać, może z wyjątkiem tej osoby z super słuchem, o której wspomniał Bond. Q zastanawiał się, czy to była metafora, czy odniesienie do nadsłuchowego daru. I czy Bond zdołała omamić słabnącą cierpliwość Q, dzięki telepatii czy dobrym, staromodnym umiejętnościom obserwacyjnym. — Dlaczego więc wysłałeś mi sms-a, że spotykamy się w twoim akademiku, a potem porwałeś mnie, zanim tam dotarłem? Wysłałeś tego sms-a, prawda? — zapytał Q, nieco przerażony, gdy pod koniec wyobraźnia zaczęła pracować nadbiegu, a jego myśli wirowały. A jeśli ktoś inny wysłała tą wiadomość, wabiąc go? Przed jakimi kłopotami uratował go Bond? W końcu James i Alec mieli do czynienia z agentami MI6…

— Spokojnie, Q. Wysłałem tą wiadomość — zapewnił James, odpowiadając na lekko spanikowany ton Q. — Ale śledzono mnie i zdali sobie sprawę, dokąd zmierzał i że próbuję się z kimś spotkać. Musiałem cię przechwycić, zanim by to zrobili i sprawić, że obaj znikniemy z ich radaru.

To stawało się coraz dziwniejsze i dziwniejsze, ale spokojny sposób, w jaki James mówił, uspokajał go. Teoretycznie, dopóki Bond był spokojny, nie było żadnego pilnego powodu, aby Q nie był. Jeszcze.

— Istnieją ludzie, którzy cię śledzą? James, gadaj do licha. Co tu się do cholery dzieje? Gdzie jest Alec?

Ciągnąc lekko Q, żeby zasygnalizować, że przechodzą przez ulicę, Bond mówił dalej, a jego wzrok poruszał się spokojnie po okolicy. Był tak czujny, że oglądanie go było prawie nierealne. James i Alec byli o wiele sprytniejsi i bardziej czujni niż większość ich profesorów uniwersyteckich myślała, że są, ale był to rodzaj czujności obserwowanej u jastrzębi i grasujących kotów, super świadomych i gotowych do działania. James ukrywał to za opuszczonymi do połowy powiekami i łagodnym głosem. Teraz również uśmiechał się krzywo w ten łobuzerski sposób, w rzeczywistości zaskakując nieco Q swoją odrobiną humoru.

— Razem z Alecem mieliśmy za zadanie zasadniczo zagrać w wersję szóstki “zdobądź flagę”. Jednak gra zaczęła się źle, a teraz nie jestem z moim partnerem. Jednak nadal nie planuje przegrać.

Ostatnie zdanie kryło w sobie różnego rodzaju kłopoty, ale Q skupił się przez chwilę na ważniejszych rzeczach.

— Czyli Alec został usunięty z gry? Czy wszystko z nim w porządku?

Nazywanie tego wszystkiego grą wydawało się śmieszne, biorąc pod uwagę, że było to ćwiczenie szkoleniowe MI6, ale James wydawał się traktować to wszystko dość lekko. Q zastanawiał się, czy opiekunowie Jamesa mieli jakiekolwiek pojęcie o jego ogólnym lekceważeniu poważnych sytuacji lub niebezpiecznych okoliczności. W końcu James stawił czoła handlarzowi narkotyków, podczas gdy mężczyzna otwarcie dzierżył odłamek stłuczonego lustra w dłoni. To prawda, że James był uzbrojony w nóż sprężynowy, ale zachowywał się tak, jakby jego największą bronią była determinacja, by być dziesięć razy bardziej przerażający nikt ktokolwiek inny w pokoju.

Wyraz twarzy Jamesa zmienił się w zirytowany grymas, ale skinął głową w odpowiedzi na pytanie Q. Niechętnie, po tym jak minęła ich zakochana para i znaleźli się ponownie poza zasięgiem podsłuchu, rozwinął dalej:

— Ćwiczenie treningowe rozpoczęło się w pubie w centrum miasta, gdzie kazano nam wszystkim spotkać się po tym, jak powiedziano nam, gdzie są ukryte nasze “flagi”. Razem z Alecem chcieliśmy się ukryć, ale najwyraźniej na tym etapie treningu Szóstka nadal chciała być w stanie kontrolować niektóre zmienne. Tak czy inaczej, pub był punktem wyjścia do zmuszenia obu drużyn do zbliżenia się i rozpoczęcia gry. Wszystko co wiedzieliśmy o naszych przeciwnikach, to jak wyglądają ze zdjęć, które otrzymaliśmy. Oni prawdopodobnie również dostali nasze zdjęcia. — Wciąż nie poinformował Q o dokładnym stanie Aleca. James wzruszył ramionami, ale przynajmniej zgodził się kontynuował swoja historię: — Zdecydowano, że wykorzystam moje umiejętności do zebrania informacji, a Alec będzie odpowiedzialny za odzyskanie flag po tym, jak dowiemy się gdzie je ukryła druga drużyna. — Q nie musiał pytać, jak Bond miał uzyskać tę wiedzę, a James nie rozwinął. Podczas gdy Bond wydawał się śmiesznie chętny do powiedzenia wszystkiego Q, wydawało się, że pod pewnymi względami uważał, na to co mówił. Mianowicie o wszystkim, co dotyczyło jego Daru. - Alec natychmiast znalazł dziewczynę z przeciwnej drużyny, a ja skupiłem się na niej. Jednak za późno zdaliśmy sobie sprawę, że jej Dar zawierał uszy, które były ostrzejsze niż u lisa, a jego była zdolność do zmiany swojej cholernej twarzy.

Q przetrawiał przez chwilę te wiadomości, zafascynowany wbrew sobie i niechętnie zmuszony do przyznania, że taka “gra” dobrze sprawdziłaby się przy testowaniu różnych umiejętności szpiegowskich. James pozwolił mu to przemyśleć przez chwilę, cierpliwy, ale czujny.

— Ta ostatnia umiejętność brzmi jak jedna z tych, które rząd lubi mieć na oku — zauważył w końcu Q.

— Tak. — James pokiwał głową, nie musiał dodać “tak jak moją”. — Facet nie może zmienić niczego poza swoją twarzą, ale sztuczka nadal działała na tyle dobrze, że Alec nie zauważył, jak nadchodził. Zanim zorientowałem się, że ta ładna buźka obok Aleca była w rzeczywistości praktykantem zmieniającym twarze, który chciał nas dorwać, szkody zostały już wyrządzone. Alec jest teraz w miejscu, które obaj znany i jest mocno odurzony.

— Twierdzisz…?

— Wrzucili coś do jego drinka. Dlatego nie mam teraz partnera. Nie otrzymał niczego trwałego ani śmiertelnego, ale minie trochę, zanim przestanie widzieć podwójnie — wyrzucił z siebie James, co w zasadzie było warczeniem. Wyglądał na wyraźnie zirytowanego, gdy kontynuował: — W tym momencie myślę, że powinienem przegrać, ale Alec powiedział mi, zanim zaczął bełkotać, że złamie mi kark, jeśli przegramy w tej grze. I tak jestem już na okresie próbnym ze względu na padania psychiczne, więc jestem skłonny nagiąć reguły, aby wygrać.

— Jesteś na okresie…? Chwila, co? — Q nagle poczuł głębokie poczucie, o co w tym wszystkim chodziło i dokąd to zmierzało. — Czy naprawdę usłyszałem, jak mówisz, że będziesz grać to w dalej? James, wybacz mi, że to mówię, ale to brzmi okropnie, jakbyś chciał, żebym się w to zaangażował.

James odwrócił głowę i zamrugał niewinnie.

— Tak. I co?

Q zatrzymał się i wyrzucił ręce w górę, ledwo pamiętając o ściszeniu głosu:

— To jest szaleństwo!

— Nie, nie jest — argumentował James, szczerze mówiąc wyglądając na oszołomionego tą reakcją. — To było jak oglądanie psa stojącego nad parą przeżutych butów bez poczucia winy. Wyrażenie “problemy psychiczne” z każdą sekundą nabierało coraz większego sensu.

— James, posłuchaj mnie. Ty i Alec jesteście przeszkoleni. — Q próbował podzielić problem na proste, zrozumiałe terminy, ponieważ w tej chwili jego przyjaciel charakteryzował się niesamowitą tępotą. — Oczywiście, że trening nie wystarczył do końca, ale jednak… To drobny cud, że do tej pory byłem w stanie za tobą nadążyć, a jedynie co robiliśmy, to skradanie się i unikanie kogoś z darem hipersłuchu. Zakładam, że to jego wypatrywałeś? — Q podkreślił to słowa, mając nadzieję, że Bond zrozumiał odniesienie do jego telepatii. Q rozumiał, że nie chce tego powiedzieć na głos. Fakt, że James był nielegalnym telepatą, był prawdopodobnie jedynym atutem, jaki im pozostał. Na szczęście James szybko skinął głową, bez śladu nieporozumienia na twarzy. — James, w żaden sposób nie mogę ci pomóc. Nie mogę zastąpić Aleca.

— Jeśli tego nie zrobisz, obaj z Alekiem nie zdamy tego testu.

— Przestań używać na mnie poczucia winy. To do ciebie nie pasuje.

— Czyli powinienem spróbować pochlebstwa? — James kontynuował, nie tracąc ani chwili, tak całkowicie bezwstydnie, że Q mógł się tylko wpatrywać w niego. Beztroski i pozornie tak szczery, jak święty, Bond ciągnął dalej: — Nie mogę tego zrobić bez ciebie, Q… lub bez partnera, który może zrobić to, co ty i Alec. — Znowu zostało przemilczane słowo “zmiennokształtność”. Zarówno Alec, jak Q posiadali formy inne niż ludzkie. — Wiem, gdzie jest flaga drugiej drużyny i od teraz rozpoznać przeciwnika, niezależnie od tego, jaką twarz będzie miał na sobie. Ale bez względu na to, jak dobry jestem w zbieraniu informacji, nie mogę być na tyle cicho, aby ominąć tę dziewczynę.

— Cholera — zaklął mimowolnie Q, gdy zdał sobie sprawę, do czego zmierzał James. Niemal wpadłby na ławkę, gdyby Bond nie skierował ich na lewo, gdy się poruszali. — Alec miał być tym, który rzeczywiście miał tam wejść i ją zdobyć, podczas gdy ty miałeś zapewniać wsparcie swoim darem, a teraz chcesz, żebym to ja to zrobił.

— Naprawdę masz do tego kwalifikacje — zauważył James, bez wątpienia odnosząc się do kociej postaci Q.

— Naprawdę nie.

— Ale jesteś ciekawy?

To ostatnie pytanie, niemal dokuczliwie wciąż rozbrzmiewało w uszach Q, sprawiając, że w końcu myśli chłopaka zatrzymały się… i ponownie uruchomiły. Wspomnienie tego, gdzie ostatnio zaprowadziła go ciekawość, przemknęła mu przez głowę, ale pod początkowym błyskiem zakłopotania przypomniał sobie również mały przypływ poczucia zabawy i adrenaliny, zanim zdał sobie sprawę, że utknął. Przypomniał sobie także dwóch młodych mężczyzn, którzy pomogli mu się wydostać z tarapatów, i że jeden z nich patrzył teraz na niego z nadzieją, a drugi był gdzieś ukryty i odurzony. Zaskakująco ostry błysk koleżeństwa i opiekuńczości pojawił się u Q. Wyprostował się i zacisnął dłonie w pięści bez świadomego działania.

— Potrzebujesz mnie tylko do zdobycia flagi? — sprecyzował, ton jego wypowiedzi był spokojny i beznamiętny, w taki sam sposób w jaki James miał zwyczaj bycia zimnym i zdystansowanym.

Te niebieskie oczy przyglądały mu się bacznie i być może na kontrolowanym wyrazie twarzy Bonda powoli kształtował się dumny uśmiech.

— W skrócie tak. Nawet odwrócę ich uwagę, jeśli chcesz.

— Zależy mi tylko na tym, żebyś nie pozwolił im mnie pochwycić — poinformował Bonda, odważając się szturchnąć go w umięśniony biceps — ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, to dać się złapać twojemu pracodawcy na pomocy tobie.

Uśmiech Jamesa stał się szerszy, jakby nie mógł go już powstrzymać i w końcu zatrzymał się, by założyć ręce na piersi. Stanął naprzeciw Q z miną godną kota z Alicji w Krainie Czarów.

— Ale pomożesz?

Wzdychając, Q zdjął torbę z ramienia i zaczął przeszukiwać jej wnętrze.

— Wbrew mojemu zdrowemu rozsądkowi… tak. I myślę, że mam też coś, co może nam pomóc. Jeśli mam się w to zaangażować, zróbmy to tak, żeby było to najbardziej rozsądne i logiczne, jak tylko może być.

— Cokolwiek powiesz, Q.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 109 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.


Ostatnio zmieniony przez Lampira7 dnia Pią 24 Gru 2021, 12:54, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1145
Rejestracja : 16/01/2015

[Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3]   [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] EmptyNie 10 Paź 2021, 14:30

Rozdział 2

Q wiercił się, przykucnięty w innym zaułku, niż ten, do którego dobrowolnie poszedł z Jamesem u boku. Po drugiej stronie ulicy mógł zobaczyć budynek, w którym znajdowała się ich nagroda. Pomimo tego, że James był podobno raczej słabym telepatą, powiedział, że może wyczuć mentalną obecność ich przeciwników strzegących wspomnianego budynku, jednocześnie zapewniając Q, że jego zasięg telepatyczny był tylko nieco większy niż zasięg hipersłuchu dziewczyny, o ile ani on ani Q nie zaczną mówić głośniej niż szeptem.

— Dobrze, musisz mi obiecać, James, naprawdę mi obiecaj, że nie pozwolisz mi gdzieś uciec zaraz po tym, jak zmienię kształt.

Q nie było stać na bycie zakłopotanym z powodu błagającego, niespokojnego tonu w jego głosie, ponieważ bardzo prawdziwy strach pełzał teraz po jego kręgosłupie, chwytając go niedbale za gardło. Nagle sama misja szkoleniowa wydała mu się łatwa, gdyby tylko mógł przebrnąć przez kilka następnych minut.

Ciepła dłoń, która wylądowała na jego ramieniu, pomogła mu się uspokoić, podobnie jak spokojne, zdeterminowane spojrzenie niebieskich oczu, które spoczęło na nim, gdy spojrzał w górę.

— Będę tutaj, Q. Nie uciekniesz mi, bez względu na to, jak szybki będziesz na czterech łapach. Złapałem cię już wcześniej, pamiętasz?

— Dobrze — mruknął Q, spuszczając wzrok i próbując powstrzymać drżenie kończyn. — Ponieważ nadal nie mogę nic zrobić z zamroczeniem, które mam po zmianie, a jeśli znowu skończę na środku drogi…

Nie mógł dokończyć. Nawet przed incydentem ze swoim nauczycielem od darów i ściganiem przez psa, Q bał się zmieniać kształt na zewnątrz, ponieważ prawdopodobnie nigdy nie przestanie pamiętać “budzenia się”, gdy samochody śmigały obok i nad nim. Był to również jeden z powodów, dla których Q nigdy tak naprawdę nie był pijany. Teraz, gdy wiedział, jak przerażająca jest utrata kontroli nad sobą, jego i tak skromne już zainteresowanie alkoholem całkowicie zniknęło. Był to rodzaj paranoi, która trochę zdezorientowała Aleca. Od tego czasu James bardziej szczegółowo wyjaśnił niebezpieczną pierwsza przemianę Q i żaden z nich nie próbował już namawiać Q do wyjścia na drinka.

Utrata kontroli na kilka minut w pomieszczeniu była w porządku. Q wiedział z taką samą pewnością, jak to że słońce zejdzie następnego dnia, że bez względu na to, co się stanie, nic mu nie będzie, gdy jego mózg wróci do normalnej pracy, ponieważ Alec, albo James, albo obaj, będą w pobliżu, aby upewnić się, że wszystko było w porządku. Jeszcze w tym nie zawiedli.

Wyraz twarzy Jamesa mówił, że tym razem również stanie na wysokości zadania.

— Dalej. — Bond przechylił głowę, wstając, kiedy pokazał Q ich cel. — Ryzykuję, jeśli chodzi o mnie, ale nigdy jeśli chodzi o przyjaciół. Tuż obok jest budynek, w którym możemy to zrobić.

Q nawet nie kwestionował możliwości włamania, po prostu potrząsnął głową wstając, by podążyć za Jamesem. Jak się okazało celem Bonda był trzypiętrowy budynek z na stale otwartym wejściem głównym, które prowadziło do małego podestu. Drzwi za nimi wymagały użycia klucza lub włamania, ale James i Q nie musieli iść ani trochę dalej. Gdy tylko James zamknął drzwi, odcinając ich od zewnętrznego świata, oparł się o nie, dając jasno do zrozumienia, że nawet najbardziej zdeterminowany kot nie przekroczy progu pomieszczenia. Q poczuł ulgę, a napięcie w jego ramionach zaczęło się zmniejszać. Zsunął torbę z ramienia i podał ją Jamesowi.

— Wiesz, co zrobić z tym, co jest w środku — przypomniał, po czym pod wpływem kaprysu spróbował się lekko uśmiechnąć. To nie było wiele, aby zwalczyć nerwowe uczucie w środku, zwłaszcza gdy James natychmiast odwzajemnił uśmiech. Cofając się, czując się teraz niewytłumaczalnie zdenerwowany, gdy groźba ucieczki prosto w niebezpieczeństwo została usunięta i jedyną osobą, która go obserwowała był James, Q spojrzał na swoje stopy i zamknął oczy, skupiając się na tej niewysłowionej części siebie, która kontrolowała kształt jego ciała. — Pamiętaj… dostanę twoją cholerną flagę, a ty trzymasz mnie z dala od kłopotów. To jest nasza umowa.

— Q, możesz zawrzeć jakąkolwiek umowę, jaką chcesz — zapewnił James, oczy błyszczały mu tym, co mogło być tylko podekscytowaniem — i spełniłbym swoją część. Alec i ja jesteśmy ci to winni.

— Oczywiście, że tak. — Q zdołał prychnąć, po czym w końcu podniósł głowę, skupił się i zapragnął przemienić się.

Następną rzeczą, jaką Q wiedział było to, że słyszał oddech Jamesa, cichy i powolny, ale słyszalny dla Q, ponieważ wydawał się być bardzo blisko. Mrugając, wydał z siebie małe westchnienie, gdy jego mózg zaskoczył i połączył się z nowym ciałem i dodatkowymi nieludzkimi kawałkami. Q był przez chwilę zdezorientowany, tym gdzie się znajdował. Kiedy James lekko przechylił głowę, nowa perspektywa Q nabrała sensu, gdy zdał sobie sprawę, że przysiadł na ramieniu drugiego młodzieńca, a Bond siedział na podłodze.

Q był przytulony do szyi Jamesa, z jedną łapą wsuniętą pod kołnierz kurtki, jakby szukał ochrony w dziwnych miejscach. Zakłopotanie i sfrustrowane zaskoczenie sprawiły, że futro Q nastroszyło się nieco, ale zanim zdążył się ruszyć, aby zejść, James uniósł rękę. Zbliżyła się na tyle blisko, by szarpnąć eksperymentalne koniuszek ogona Q.

— Odkąd słyszę ten twój genialny umysł, zakładam, że wróciłeś — powiedział ostrożnie, jowialnie, jednym okiem patrząc na Q.

Biorąc kolejny oddech i otrząsając się z dezorientacji, Q skinął głową i wstał. Czasami jego mózg i ciało łączyły się lepiej, czasami gorzej niż u innych, przez co Q zastanawiał się, czy coś z nim było nie tak, ponieważ Alec nigdy nie mówił nawet o części problemów związanych ze zmiennokształtnością, jakie miał Q. Kocie nogi Q pozostały jednak stabilne, pazury nawet z łatwością wyszły, by nakłuć ciemną skórę. Jednak jego wysiłek, aby uwolnić ogon z miejsca, w którym był ściśnięty między kciukiem Bonda, a jego palcem wskazującym, był jednak całkowicie straconą sprawą.

James, jeśli mnie słyszysz, puść mój cholerny ogon i skup się na zadaniu - rozkazał mu Q mentalnie cierpliwym tonem.

James uśmiechnął się. Na szczęście puścił ogon, a Q udało się na wpół zeskoczyć, na wpół opaść z ramienia Jamesa na jego kolana, odzyskując równowagę tak szybko jak to możliwe. Był wdzięczny, że pod futrem nie było widać rumieńców. Przeszedł na podłogę, aby trochę się przespacerować, przyzwyczajając się do swojego nowego kształtu.

Czyli mnie słyszysz?
- pomyślał Q.

— Tak — odparł posłusznie James.

I słyszysz pozostałych dwóch stażystów?

Kiedy James skrzywił się, Q przez chwilę martwił się, że zmagał się z telepatią, ale jego odpowiedź nadeszła szybko i okazała się być podszyta ostrą irytacją.

— Ledwo z tej odległości, a próba przyprawia mnie o cholerny ból głowy.

Q skinął głowa, odnotowując te informacje. Dobrze było wiedzieć coś więcej. Podszedł do miejsca, w którym na podłodze leżała jego torba. Znalazł suwak i kontynuował krótkie przesłuchanie.

Jak blisko będziesz musiał się znajdować, aby przeczytać ich myśli?

Bond prychnął.

— Miałem szczęście, że w ogóle poznałem lokalizację ich flagi. Nie jesteś jedyną osobą, która ma dar niechętny do współpracy. W większości po prostu wyczuwam ich, co jest dość przydatne. — James wzruszył ramionami, najwyraźniej akceptując fakt, że przez dziewięćdziesiąt procent czasu mógł używać telepatii tylko w połowie mocy. To sprawiło, że Q zrobiło się trochę smutno, czego James albo nie odczytał w jego myślach, albo postanowił zignorować, gdy położył ręce na kolanach w obrazie spokojnego, niespiesznego lenistwa. — Jeśli mam wychwycić rzeczywiste słowa, będę musiał znajdować się w odległości kilku kroków od nich. Ciebie na szczęście słyszę z dużo większej odległości.

Zanim Q zdążył zastanowić się nad tym ostatnim zdaniem i jego implikacjami - wliczając w to fakt, że James mógł usłyszeć ludzkiego Q ze znacznie większej odległości niż kilka kroków - James uklęknął, zbliżając się, by posłusznie otworzyć dla niego torbę i zaczął grzebać w różnych gadżetach, które Q zapakował na swoje wcześniejsze “wezwanie serwisowe”. Jak przed chwilą zarządził Q, zabrali się do rzeczy.

— Kurwa, Q, masz tutaj dużo rzeczy — powiedział James, otwierając całkowicie torbę i zaglądając do środka, szukając, ale najwyraźniej nie znajdując tego, co potrzebował.

Q próbował zaprotestować wokalnie, ale dźwięk, który się z niego wydobył, przypominał raczej kaszel małego kociaka. Wciąż jednak zdołał zachować swoją postawę tak rzeczową, jak to możliwe, prostując się na swoje trzydzieści centymetrów wzrostu i kiedy James trzymał otwartą torbę, wsunął do środka głowę.

Mam dużo rzeczy, bo nigdy nie wiem, co będzie potrzebne, gdy wzywają mnie potwory niszczące technologię, tacy jak ty, do naprawy sprzętu. Ach, oto jest. - Jego kocie spojrzenie przecięło atramentową ciemność wnętrza jego torby. Q przez chwilę patrzył z konsternacją na swoje łapy, po czym westchnął i przyznał, że będzie musiał to chwycić ustami. Przestań się śmiać, James. - Westchnął w myślach, nawet gdy telepata bez wątpienia podchwycił tę rozpaczliwą myśl. Bond dobrze ukrywał swój śmiech, ale i tak Q wciąż go słyszał. Chwilę później Q wycofał się niezręcznie, ostatecznie łapiąc przedmiot w zęby, jednocześnie przesuwając i popychając inny przedmiot łapami, czując się okropnie niezręcznie, ale usatysfakcjonowany, że mu się udało.

Jego nagrody? Słuchawka blue-tooth oraz rolka taśmy.

Kolejny dźwięk podejrzanie przypominający chichot rozbrzmiewał w klatce piersiowej Bonda, ale kiedy Q przysiadł i spojrzał na niego przenikliwie, telepata miał kamienną minę. James nie mógł się jednak powstrzymać przed okazaniem oczywistości, głosem napiętym od udawanej powody.

— Nadal nie wiem, co planujesz? Chcesz, żebym przykleił ci słuchawkę? Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że łatwo byłoby ją odczepić od twojego futra.

Q poczuł, jak jego uszy spłaszczają się bez jego zgody, zdradzając jego zrzędliwość, kiedy jego zdradziecki, w dużej mierze niekontrolowany ogon, drgnął.

O to właśnie chodzi, James - pomyślał cierpliwie. Musi się trzymać. Martwię się, że jeśli zawiążę coś na szyi, to uduszę się, kiedy powrócę do ludzkiej formy.

— Większość rzeczy, które nosicie ty i Alec, zmienia się wraz z wami — przypomniał Bond, ale i tak sięgnął po taśmę, chcąc rozproszyć zmartwienia Q. Prawdę mówiąc, transformacja nie była do końca nauką ścisłą, a myśl o tym, że miałby coś związanego wokół jego maleńkiej szyi kociaka, coś, co nagle zaczęło by go dusić, gdy ponownie stałby się człowiekiem, sprawiała, że Q zadrżał aż po koniuszek swojego ogona. Siedział więc nieruchomo, gdy James oderwał kawałek taśmy, ostrożnie umieszczając słuchawkę na ramieniu Q, gdzie mieli nadzieję, pozostanie, a jednocześnie dźwięk z niej będzie słyszalny dla wrażliwych uszu Q. Eksperymentalnie Q obrócił najbliższe ucho (lewe) i starał się nie denerwować, gdy docisnął go do taśmy. — Głosuje jednak za tym, żeby żaden z nas nie próbował tego zdjąć, zanim nie spróbujesz się przemienić — brzmiała opinia Jamesa, nieco smutna, gdy usiadł na piętach, by ocenić swoją pracę. — Ponieważ nie mam ochoty na to, abyś ze mną walczył i wątpię, że chcesz mieć powyrywane futro.

Zajmiemy się tym później. - Q odsunął problem na później, odwracając głowę, aż jego wąsy musnęły słuchawkę przyklejoną niedbale do lewego ramienia. Już bał się jej usunięcia. Miał przeczucie, że przy jego szczęściu będzie jak ludzkie ubranie, widoczna tylko w tej postaci. Pomimo dużej ilości badań na tym obszarze, Q nadal nie rozumiał dokładnie istoty transformacji podczas noszenia ubrań. Wiedział jednak, że miał zwyczaj bycia nierozsądnym, gdy był kotem i cierpiał, więc rzeczywiście sprawa potoczyłaby się źle dla wszystkich w zasięgu, gdyby odklejenie taśmy od jego futra stało się konieczne. Próbując zapomnieć o tym na chwilę, Q wyprostował się tak bardzo, jak pozwalała mu na to jego chuda sylwetka, zadowolony, gdy zobaczył, jak jego krnąbrny ogon machał w jego polu widzenia jak maszt, będąc obrazem zdeterminowanej gotowości.

Nie musiał nic “mówić”. James tylko skinął głową, wstając i pochylając się z wyciągniętymi ramionami. Udowadniając, że może być dżentelmenem zarówno dla kobiet, jak i kotów, Bond zatrzymał się na chwilę, pozwalając, aby to Q podszedł, aż jego koniuszki palców musnęły miękkie jak jedwab futerko. Q doceniał to i aby to ukazać, starał się nie wiercić za bardzo, gdy znajome ręce zacisnęły się pod jego ciałem, ostatecznie podnosząc go, aż Q osiągnął wysokość klatki piersiowej Bonda i mógł spojrzeć na świat z miejsca bliżej jego zwykłej perspektywy.

— Kurtka? — zapytał James, a Q zdał sobie sprawę, o co prosił w porę, aby skinąć swoim wąsatym pyszczkiem.

Sekundę później został wciśnięty pod kurtkę Bonda jak maleńka, tajna broń. Słuchawka zaczepiła się lekko, szarpiąc taśmą, ale po lekkim poruszeniu Q, znów poczuł się komfortowo, tylko z głową i jedną łapą wystającą pod brodą Jamesa.

Jestem gotowy do akcji - pomyślał Q, zerkając w górę, mając nadzieję, że nie dało się w tym odczytać tak wielkiego zdenerwowania, jakie faktycznie odczuwał. Naprawdę nie miał pojęcia, czy był gotowy.

Musiał jednak tak brzmieć, ponieważ James zaczął poruszać się tak płynnie, jakby ktoś zdjął z niego kajdany. Gładkie kroki wyprowadziły ich szybko i bez słowa na ulicę, która teraz była pogrążona w samotnej ciemności.

OoO

Zwykłe bycie wepchniętym pod kurtkę Jamesa lub Aleca było trochę zawstydzające, ponieważ obaj ci młodzi mężczyźni byli muskularni i gorący - w zasadzie byli wszystkim, do czego Q chciałby być przytulony, niezależnie od tego, w jakiej aktualnie postaci się znajdował. To był cud, że James będąc telepatą, nie skomentował jeszcze stanu umysłu Q, kiedy przytulał się do tułowia jego lub Aleca, owinięty w ciepłą tkaninę, otoczony zapachem gorącej skóry i wody kolońskiej. Jednak gdy tylko Q znów wyszedł spod kurtki Bonda i stanął na ulicy prowadzącej do celu, nie chciał niczego więcej, jak tylko wdrapać się z powrotem do tej kryjówki, odkładając na bok zakłopotanie i ciepłe, niejasne uczucie.

— W porządku, Q? — zapytał James ostrożnym, ale poza tym nieczytelnym i nie osadzającym tonem. Przykucnął na piętach, z rękami ułożonymi na udach i jakoś wyglądając tak swobodnie, robiąc to, podczas gdy Q czuł się tak bardzo poza swoją strefą komfortu.

Q przypomniał sobie, że dwaj stażyści, z którymi mieli do czynienia, podali Alecowi narkotyki - Alecowi, jego przyjacielowi i młodemu człowiekowi, który nie tak dawno temu uratował go przed psem - i nagle stał się trochę bardziej zdeterminowany. Jego futro uniosło się delikatnie wokół taśmy na ramionach.

Jeszcze raz powiedz mi, co mam robić - zażądał, posyłając Jamesowi swoje najbardziej uparte spojrzenie.

Z perspektywy czasu, to było coś w rodzaju cudu, że James potraktował Q poważnie, gdy był niewiele większy od piłki nożnej i próbował patrzeć groźnie, nie mając przy tym prawdziwych brwi.

— Flaga powinna być ukryta na drugim piętrze. To stary budynek. Podszedłem już na tyle blisko, że widzę rozbite okno w piwnicy. Nic na tyle dużego, by człowiek mógł się przez to przecisnąć, ale druga drużyna wie, że nie mogę przejść przez ogrodzenie z siatki otaczające całe te cholerne miejsce. W każdym razie nie bez narobienia odrobiny hałasu podczas przecinania ogrodzenia przecinakiem, którego nie mam. — James wydał gardłowy dźwięk, który brzmiał jak warczenie, ale bez względu na to, jak bardzo go drażniła ta sytuacja, kontynuował: — Nie mogę ci wiele powiedzieć o wnętrzu budynku, poza tym, że jest pusty i obecnie należy do Szóstki. Jednak miałem szczęście… — młody blondyn zamilkł, by poklepać skroń, przez chwilę wyglądając na dość zadowolonego z siebie — i mogę ci powiedzieć, że flaga jest na drugim piętrze, po wschodniej stronie w pokoju z oknem. Alec miał wiele planów, jak ją przejąć, ale brał pod uwagę inny zestaw umiejętności.

Masz na myśli skrzydła - podsumował Q, machając ogonem.

James skinął głową, krzywiąc się.

— Technicznie rzecz biorąc, po tym jak ktoś zdobędzie flagę przeciwnej drużyny, gra nie kończy się, dopóki nie zabierzemy jej z powrotem do naszej własnej lokalizacji, ale ja się tym zajmę. Już robisz więcej niż wystarczająco, Q.

Uczucie brzęczenia w gardle było zdecydowanie początkiem mruczenia z oczywistej wdzięczności. Mimo to Q pozostał skupiony, posyłając myśl do swojego towarzysza.

Wciąż mam jedno pytanie. Co z twoją własną flagą? Q przesunął małe ciałko nieco bliżej, wyglądając na zaciekawionego i zaintrygowanego. Cały czas rozmawialiśmy o zdobyciu ich flagi, ale czy nie powinieneś bronić swojej?

Uśmiech, którym błysnął Bond, był trochę wilczy, ale jak wszystko inne dzisiejszej nocy, odpowiedział bez najmniejszego wahania.

— Alec i ja lubimy grać w ofensywę. Poza tym znacznie trudniej jest im znaleźć naszą flagę, jeśli jej nie strzeżemy. Znasz wyrażenie: “Najlepszą obroną jest atak”.

Dlaczego nie dziwię się, że popieracie tego rodzaju taktykę? Q westchnął i przewrócił oczami. W porządku, pójdę i zdobędę dla ciebie flagę, a potem, jeśli tylko zechcesz, będziesz mógł grać w “złap mnie jeśli potrafisz?”, a ja wrócę do domu i będę spać. Ale ty razem z Alekiem zadzwonicie do mnie rano - pomyślał Q bardzo wyraźnie, idąc ulicą, która miała doprowadzić go do jego celu.

— W porządku. — Głos Bonda za nim był tak spokojny i pewny siebie, jakby to była zwykła, normalna gra między zwykłymi, normalnymi ludźmi. — Będę w zasięgu, aby cię usłyszeć, jeśli wpadniesz w kłopoty i będę cały czas po drugiej stronie połączenia, jeśli zdarzy się nagły wypadek.

Przedyskutowali to. Teraz stworzyli system, który wspierałby komunikację dwukierunkową (Bond poszerzał granice swojej telepatii, monitorując Q z odległości, a Q usłyszy zwrotną informację od Jamesa przez słuchawkę przyczepioną niedaleko jego kociego ucha). Nawet najmniejszy szept dochodzący ze słuchawki z pewnością zaalarmuje żeńską członkinię drużyny przeciwnej, jeśli była tak blisko budynku, jak twierdził Bond. Jedyną bronią Q w tej chwili był naturalny cichy koci chód, wiedział jednak, że hałas sprawi, że znajdzie się w głębokim gównie. Ponieważ ich wrogowie prawdopodobnie nie wiedzieli, jakie dary mieli Bond i Alec, byliby raczej podejrzliwi wobec wszystkiego, w tym niewinnie wyglądających zwierząt.

Przez głowę Q przeleciało jeszcze kilkanaście pytań i możliwych sposobów, w jakie to wszystko pomogło pójść i prawie nie słyszał ostatniego zdania Jamesa.

— Powodzenia, Q. I hej… pamiętaj, że to ma być zabawa.

Ty bezczelny łaj…

Q zaczął go przeklinać, obracając głowę, ale zamilkł, gdy stwierdził, że spoglądał na pustą uliczkę. James i jego beztroska postawa oraz wszystko inne już zniknęło. Nawet bystre uszy Q nie słyszały go i zmiennokształtny zaczął się zastanawiać, czy może James nie doceniał swojej zdolności do zmierzenia się z kimś z darem hipersłuchu. Ufając, że James wciąż był w pobliżu i pojawi się ponownie, jeśli Q natrafi na jakieś niebezpieczeństwo, Q wziął głęboki, uspokajający oddech i znów spojrzał przed siebie. Zaczął truchtać w kierunku siatki, którą widział jako metaliczną pajęczą sieć na końcu ulicy.

OoO

Okazało się, że najtrudniejsze było to, żeby pamiętać, że miał coś przyklejonego do siebie. Po na pół regularnych ucieczkach od kruczych wybryków Aleca, Q był w rzeczywistości bardziej zwinny, niż się spodziewał. Dotarł do ogrodzenia bez żadnych incydentów. Jego wzrok z łatwością wyłapywał wszystko w ciemności. Rzucił nieufne i podejrzliwe spojrzenie na dziury w siatce, zanim wcisnął głowę przez jedną z nich. Gdyby to, co przeczytał o anatomii kotów było prawdą, to przecisnąłby się cały, ale…

Ale istniała słuchawka przyklejona taśmą do jego ramienia. Q zamarł z napiętymi kończynami, gdy zdał sobie sprawę, że dzieli go zaledwie kilka milimetrów od drapania urządzeniem o metal.

Nie wiedząc dokładnie, co kwalifikuje się jako hałas na tyle głośny lub podejrzany, by przyciągnąć uwagę paranoidalnego daru hipersłuchu, Q wycofał się, szybko przemyślając swoją strategię. Wewnętrznie miał poczucie, że czas nie był po jego stronie, nawet jeśli nie zostałby zauważony i złapany, co by się stało, gdyby jego przeciwnik znudził się pilnowaniem swojej flagi i wyruszył na polowanie na Jamesa i Aleca. A jeśli zdadzą sobie sprawę, że Alec naprawdę wypadł z gry, czy mogliby zmusić Jamesa do poddania się?

Przestań
- rozkazał sobie Q, niespokojnie wysuwając pazury. Ich perłowe czubki ledwo dotykały ziemi, po czym wycofały się jak blade drzazgi. Skup się. Rozejrzał się dookoła, przyglądając się okolicy i prawie upadł z ulgi, gdy zobaczył przerwę w ogrodzeniu. Wciąż nie wystarczająco dużą, aby zmieściło się w niech chociaż dziecko, ale odpowiednią dla kota rozmiaru jakim był Q. Pędząc tak szybko, jak tylko mógł, Q uważał na przyklejony kawałek techniki i przycisnął brzuch do ziemi. Futro zostało ledwo muśnięte, gdy się prześlizgiwał. Stąd była prosta droga do dużego budynku w kształcie sześcianu, ale Q zawahał się za kępą chwastów, zanim opuścił miejsce w pobliżu ogrodzenia. Nikogo nie widział, ale wciąż to byli szpiedzy na szkoleniu…

Jak na zawołanie gdzieś w oddali dało się słyszeć zamieszanie. Nic zbyt głośnego, ale uszy Q również były całkiem wyczulone i drgnęły, gdy usłyszał kroki i coś, co brzmiało jak jęk bólu. Zaskoczony i niepewny, co robić, ale świadomy, że jego strona budynku była chwilowo czysta, Q wysunął łapy i szaleńczo rzucił się w stronę budynku, nie zatrzymując się, dopóki nie dotarł do okna na poziomie piwnicy. Było zamknięte i zablokowane, co było rozczarowujące, ale nie zaskakujące, jednak Q się nie poddał. Zamiast tego pobiegł szybko po obwodzie budynki, znajdując kolejne okno z brakiem części szyby w rogu.

Problem? Nie znajdowało się na poziomie gruntu, ale jakieś półtora metra nad głową Q.

Okej, Q, możesz to zrobić - zachęcał sam siebie, nasłuchując uważnie kolejnych dźwięków, jednocześnie cofając się nieco. Jego spojrzenie co rusz błądziło między jego celem, a otwartą ziemią wokół niego. Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy próbował skoczyć tak wysoko i fakt, że został uratowany przed bolesnym upadkiem z powrotem na ziemię dzięki szybkiemu odruchowi Trevelyana. Obiecywał na swoje życie, że będzie się uczył bycia kotem, ale Q przyznawał, że lubił być rozpieszczany. James i Alec podnosili go za każdym razem, gdy sugerował, że musiał gdzieś iść, a minęły wieki odkąd Q dowiedział się, że dzięki “płaczliwemu kotkowi” może sprawić, że James będzie ulegał mu we wszystkim (Alec był bardziej odporny, ale Q stawał się wtedy smutnym kotkiem i Alec w końcu ulegał). Odsuwając na bok tęskne myśli o tym, że mógłby po prostu został podniesiony na parapet, Q zebrał w sobie odwagę, przypominając sobie, że robił to dla swoich przyjaciół i napiął smukłe mięśnie zadu.

Kiedy się rozluźnił, prawie się przestraszył, jak lekko jego ciało wyskoczyło w powietrze. Zanim się zorientował, krawędź parapetu pędziła mu na spotkanie, a na pewno zanim był na to gotowy. Jeśli młode koty rodziły się z jakimiś instynktami w takich sprawach, to Q ich nie miał. Ledwo udało mu się powstrzymać od zsunięcia się z półki. Wymachiwał łapami w niegodny sposób i tylko dlatego, że był zszokowany i desperacko próbował coś złapać, nie wydał żadnego dźwięku, gdy poczuł ból w prawej przedniej łapie. Jego pazury w końcu wbiły się: tylne łapy w łuszczącą się farbę pod oknem, lewa przednia łapa zaczepiła się o listwę wokół starej szyby, a prawa przednia wpadła w ziejący otwór w oknie. Ostatni chwyt zapewniał dobrą stabilizację, ale Q również wiedział, że zrobił sobie krzywdę na rozbitym szkle. Ze wstrząsem pamiętając, że James miał go “podsłuchiwać”, Q zacisnął powieki i starał się ignorować kontuzję, nie chcąc tak szybko zakończyć misji z powodu jednego cięcia.

Po kilku uderzeniach serca, które spędził wczepiając się w krawędź okna, powoli uspokajając się, Q zebrał się w sobie, a potem zaczął się podciągać, zadowolony, że był bardzo lekki, więc jego smukłe mięśnie nie musiały się nadto wytężać. Kiedy był człowiekiem podnoszenie całego ciężaru ciała było czymś w rodzaju udręki, ale kiedy był kotem wydawało się to magicznie łatwiejsze. Wślizgnął się przez otwór w szybie, zaciskając maleńkie szczęki, gdy ignorował ciemną, lśniącą smugę krwi, którą zostawił. Jego łapa płonęła, a kiedy zeskoczył na podłogę w sąsiednim pokoju, prawie wrzasnął z bólu przy lądowaniu na niej. Niezadowolony z siebie i, co prawda, trochę niespokojny, Q usiadł na trzech łapach i uniósł ranną kończynę, obracając nią. Znalazł płytką, ale piekącą ranę na poduszeczce. Zwykły kot by ją polizał, ale Q zobaczył krew i poczuł, jak jego żołądek się skręca. Przez chwilę miał poczucie bycia bardzo małym i bardzo zdenerwowanym. Pokój wokół niego był pusty, ale nagle wszystko wydawało się… bardziej przerażające.

Zza lewego ucha Q dobiegł lekki trzask i nagle przypomniał sobie: James, słuchający, słuchawka.

Nic mi nie jest, James - pomyślał tak mocno, jak tylko mógł, pragnąc, żeby to była prawda, aż prawie się tak stało. Krwawił niewiele i sądził, że nadal może się ruszać. Nawet na trzech łapach, jeśli będzie musiał. Odetchnął lekko z ulgą, gdy ze słuchawki nie dobiegł już żaden dźwięk. Jeśli James był bliski wyjścia z ukrycia, to znów się wycofał.

Dumny z siebie Q szybko obejrzał ciemny pokój, nie znajdując niczego interesującego poza pękniętymi drzwiami. Kulejąc ruszył w ich stronę, ale z odnowioną świadomością, że przynajmniej jedna osoba opiekuje się nim, nawet jeśli z daleka.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 109 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1145
Rejestracja : 16/01/2015

[Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3]   [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] EmptyPią 22 Paź 2021, 07:59

Rozdział 3

Q uznał, że nienawidzi drzwi. Gdyby James naprawdę podsłuchał chociażby niewielką część myśli Q, prawdopodobnie śmiałby się z jego głupiej nowej wendety, jaką rozpoczął zmiennokształtny, po znalezieniu wszystkich sposobów, w jakie małe łapki kociaka nie działają dobrze z klamkami - zwłaszcza gdy jedna z tych łap była uszkodzona i utrzymywała jego ciężar tylko wtedy, gdy zaciskał zęby i nie wywierał na niej pełnego nacisku. Klamki, które wymagały tylko nacisku w dół, ostatecznie ulegały zdecydowanym wysiłkom Q, ale jakakolwiek zaokrąglona gałka, która wymagała ręcznego obracania, nie wchodziła w rachubę. To poważnie ograniczało możliwości poruszania Q, ale udało mu się znaleźć schody, którymi mógł pójść. Skacząc z jednego na drugi schodek, przenosząc niemalże cały ciężar ciała na trzy łapy z taśmą irytująco szarpiącą futro przy każdym gwałtownym ruchu jego ciała, Q dotarł na najwyższe piętro i oparł się pokusie warczenia przy drzwiach blokujących mu drogę. Miały klamkę, która trzeba było nacisnąć. Wiedział, że był wystarczająco ciężki, by ją nacisnąć i otworzyć drzwi, gdyby się na niej uwiesił, ale to oznaczało więcej skakania i szczerze miał już tego dosyć. Bolały go tylne łapy.

— Może przydałoby się trochę więcej ćwiczeń w przyszłości, Q. — Głos Jamesa niespodziewanie rozległ się w słuchawce. Wesoły i tak zaskakujący, że Q zdołał się potknąć o nic i stanął nieruchomo. Zdołał złapać równowagę, zanim faktycznie wylądował na zakurzonej podłodze. Odwrócił głowę i spojrzał z przerażeniem na słuchawkę, jakby James mógł go widzieć tak samo dobrze jak słyszeć.

James, co do diabła ty... ? - zaczął krzyczeć w myślach.

Starszy młodzieniec odpowiedział, zanim tyrada mogła się naprawdę rozpocząć.

— Nie martw się, Q. Nikt nie podsłuchuje. Przynajmniej na razie. Wiedziałeś o tym, że nadwrażliwość na dźwięk oznacza podatność na przeciążenie słuchowe? - James brzmiał tak niewinnie, że było to niczym szaleństwo. — W każdym razie mamy małe okienko, podczas gdy w jej uszach wciąż dzwoni. Jesteś na najwyższym piętrze?

Przestając się przejmować wybrykami Bonda i odpychając dokuczliwe zmartwienie, że zostanie złapany przez słuchawkę, Q sformował w głowie odpowiedź: Tak, nawet gdy przykucnął nisko na podłodze i przeniósł ciężar ciała, aż uznał, że był gotowy do skoku. Absolutnie nie chciał przyznać, że jego puszysty tyłeczek kołysał się na boki, jak u każdego innego pospolitego kota domowego przygotowującego się do skoku. Tylne nogi zadziałały niczym sprężyna i po raz kolejny wbił się w powietrze, lądując na klamce. Starał się z niej nie ześlizgnąć, gdy jego ciężar nacisnął ją i uwolnił zamek. Całe to zgranie było koszmarem, ale Q zdołał wylądować na podłodze - obnażając zęby gdy przez jego łapę aż do ramienia przeszył ostry ból - i przemknąć przez utworzoną szczelinę zanim drzwi zamknęły się ponownie z błogosławionym cichym kliknięciem. A teraz próbuje dowiedzieć się, gdzie jest wschód - pomyślał.

— Mogę ci z tym pomóc. Jestem teraz na wschodniej stronie i sądzę, że będę w stanie powiedzieć, kiedy się do mnie zbliżysz — powiedział James dość pewnym tonem. — Wybierz kierunek i idź. Powiem ci, jeśli będziesz się zbliżał. Oraz Q… czy wszystko w porządku?

Q zaczął iść korytarzem w lewo, utykając i trzymając co najmniej dziewięćdziesiąt procent swojej wagi z dala od prawej przedniej łapy, ale teraz zamarł i spojrzał w dół na wspomnianą kończynę. Wiedział, o czym mówił James, ale najwyraźniej on sam nie był tego pewien. Zanim odpowiedział, Q ostrożnie wybierał słowa przechodząc od amorficznych mentalnych bełkotów do ostrych stwierdzeń: Po prostu się zadrapałem. Trochę szczypie, ale nie ma się czym martwić.

Z słuchawki doszło nieprzekonane mruknięcie, ale James nie naciskał, zamiast tego powiedział:

— Oddalasz się ode mnie. Jeśli zmienisz kierunek, powinieneś zacząć kierować się w stronę celu. Będę cały czas na linii.

Q posłusznie odwrócił się i zrobił to, co mu kazano, bez dalszej rozmowy w myślach, chociaż jego umysł kipiał zmartwieniami, ale nie wiedział, czy James potrafił je rozszyfrować i zrozumieć, czy nie. Pocieszająca była świadomość, że telepatia Bonda urosła do punktu, w którym mógł niezawodnie śledzić jednego kociego zmiennokształtnego. Mając to na uwadze, Q przyśpieszył kroku tak bardzo jak tylko mógł. Bolała go łapa i naprawdę chciał tylko usiąść i jęczeć z tego powodu, ale to był luksus, który musiał zachować na później. Właśnie dotarł do drzwi otoczonymi oknami - sali konferencyjnej, za która było więcej okien - przygotowywał się do powiedzenia Jamesowi, że dostrzegł jasno zieloną flagę wiszącą na wieszaku, gdy nagle James warknął przez słuchawkę.

— Cholera. Pozostali dwój stażyści rozdzielili się. Dziewczyna, która się do mnie zbliża musi mieć hipersłuch, bo cholernie dobrze go używa.

To na litość boską, przestań mówić! - Q rzucił mu tę myśl z taką siłą, jak tylko zdołał. Obejrzał drzwi. Na szczęście nie miały gałki, ale klamkę, przy pomocy której mógłby odblokować zamek, gdyby podskoczył i zawinął na niej czym czarno-biała świąteczna ozdoba.

— Nie, dopóki nie uprzedzę cię, że jej partner idzie w twoją stronę — powiedział wściekle James, a Q poczuł, jak jego futro zjeżyło się. — Już wcześniej zepsułem komórkę jej partnerki podczas krótkiej bójki…

James, kiedy mówisz bójka, czy naprawdę masz na myśli tylko bójkę?

Drugi młodzieniec ciągnął dalej, jakby nie słyszał jego myśli.

—... więc niezależnie od tego, co ode mnie usłyszy, nie może przekazać tego partnerowi, ale coś musiało ich uprzedzić o naszych działaniach, a przynajmniej wzbudzić podejrzenia. Niezależnie od tego, zajmę się dziewczyną. Musisz się stamtąd wynieść.

Prawie mam flagę.

— Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. Powinniśmy się bawić w dziecięcych rękawiczkach, ale nasze dziecięce rękawiczki wciąż mogą zostawiać siniaki — ostrzegł Bond, z cichą, niebezpieczną szczerością w głosie, od której delikatny dreszcz przebiegł po kręgosłupie Q. Nie było miejsca, by wątpić w słowa niebieskookiego młodzieńca, nie wtedy, gdy zostały wypowiedziane takim tonem.

Cholera z tym tonem, Q zaszedł już za daleko. Przykucnął i znów zaczął kołysać się na boki, z uszami spłaszczonymi i spojrzeniem pełnym determinacji skupionym na klamce.

I tak ją zdobędę - pomyślał, ucinając dyskusję, a potem podskoczył.

Q już wszystko sprawdził, drzwi nie miały niczego poza prostymi zawiasami - nie było nic, co mogłoby spowodować, że zatrzasnęły się z powrotem po otwarciu - więc Q upewnił się, że jego skok był pod kątem, pozwalając nie tylko na to, żeby jego waga opuściła klamkę, ale też, żeby jego pęd otworzył drzwi we właściwy sposób. Wstrzymał oddech, a jego tylne łapy wymachiwały, gdy chwycił przednimi klamkę, ślizgając się, przesuwając i drapiąc drewniane wykończenie drzwi, aż się się z nimi zderzył, a ich krawędź obróciła się niepokojąco. Na szczęście drzwi zachowały się tak jak chciał, otwierając się do środka, nawet gdy Q trzymał się klamki z determinującą pisklęcia skaczącego na swoją gałąź i proszącego każdego istniejącego ptasiego boga, by nie zaznajomiło się szybko z ziemią.

Podłoga nie była na tyle daleko, by upadek miał za bardzo zaszkodzić Q, ale wkrótce okazało się, że miał więcej problemów. Coś pękło, gdy drzwi się otworzyły, a Q nie miał czasu, by zrobić cokolwiek poza napięciem się i spojrzeniem w górę, zanim coś spadło z miejsca, w którym znajdowało się nad drzwiami. Q krzyknął wysokim, mimowolnym dźwiękiem zaskoczenia, a potem bólu, gdy coś uderzyło go, powodując, że prawie spadł. Jego uszy, tak przyzwyczajone do ciszy pustego budynku, zostały zaatakowane przez zgiełk poruszających się tkanin i twardych przedmiotów uderzających o podłogę. Poczuł ostry, rozrywający ból w lewym ramieniu. Po kilku sekundach z opóźnieniem stracił chwyt na klamce i upadł, ale do tego czasu znów nastała cisza i Q wylądował z bolesnym piskiem na czymś, co wydawało się wielkim prześcieradłem.

Spodziewał się usłyszeć Jamesa krzyczącego na niego przez słuchawkę, ale zamiast tego była tylko cisza. Dysząc i trzęsąc się z szoku i adrenaliny, Q odchylił głowę do tyłu i z przerażeniem zdał sobie sprawę, że słuchawka została oderwana z taśmą i wszystkim innym. Patrząc przed siebie, Q zobaczył dużą plandekę z przypadkowymi przedmiotami przywiązanymi do rogów jako obciążniki - które bez wątpienia zmiażdżyły słuchawkę, a także oderwały ją od jego ciała. Z lekkim dreszczem przerażenia Q zdał sobie sprawę, że każdy człowiek, który przeszedłby przez drzwi, zostałby skutecznie schwytany, jeśli jeszcze dodatkowo nie straciłby przytomności, ale jego niewielkie rozmiary pozwoliły mu uciec przed najgorszą opcją. Wstając, potknął się, zdając sobie sprawę, że wciąż będzie miał wiele siniaków od tej pułapki.

I nie było już Jamesa, który dawałby mu wskazówki  czy ostrzeżenia o ich przeciwnikach zbliżających się w stronę Q.

Cholera, cholera, cholera, cholera. - Q wypowiadał tą litanię w głowie, ale szybko zsunął się z zaimprowizowanej sieci. Bolało go ramię, początkowo powierzchniowym ukłuciem, które przepisywał wyrwaniu łatki futra, ale potem ból stał się dogłębniejszy wynikający z tworzącego się siniaka. Poniewczasie przypominając sobie, że James słyszał jego myśli, nawet jeśli nie mieli już możliwości odpowiedzi, Q próbował uspokoić swoje myśli. Skupił się na bardziej pozytywnych rzeczach, takich jak fakt, że miał flagę w zasięgu wzroku, a gdyby wskoczył na stół konferencyjny, mógłby jej nawet dosięgnąć. Miał nadzieję, że James usłyszy jego myśli o oczekiwanym sukcesie głośniej niż te podszyte strachem i zmartwieniem. Skacząc lekko z krzesła na stół, zapominając o posiniaczonym i zmęczonym ciele, Q znajdował się na wysokości, na której byłaby ręka normalnego człowieka, gdyby sięgał po flagę. To oznaczało… jeszcze jeden skok, podczas którego Q prawdopodobnie będzie musiał chwycić flagę i przyciągnąć ją z powrotem na podłogę.

Klnąc ponownie na czystą złośliwość tego wszystkiego, Q wysunął pazury, myśląc:

Jeszcze raz, by osiągnąć cel. - Ponownie wysłał swoje szczupłe ciało w powietrze.

Sprawy potoczyły się tak gładko, jak oczekiwał Q, co oznaczało, że przewrócił cały wieszak (najwyraźniej już na samym początku nie był zbyt stabilny). Miał szczerą nadzieję, że Bond nadal cieszył się niepodzielną uwagą kobiety z hipersłuchem, ponieważ Q robił teraz niezłe zamieszanie. Jednak zanim Q zerwał się na nogi i cofnął od narobionego bałaganu - dysząc szybko, ale nie czując się znacznie bardziej posiniaczonym niż wcześniej - w zębach miał kawałek zielonego materiału wielkości teczki. Smakował jak kurz i tanie mydło. Z piersi Q wydobył się pomruk niezadowolenia z tego powodu. Wiedząc jednak, że czas był najważniejszy, zaczął uciekać tak szybko jak mógł, wyciągając swoje trzy sprawne i jedną mniej sprawną kończynę. Wkrótce znalazł się ponownie na korytarzu. Prawie dotarł do drzwi na klatkę schodową, kiedy usłyszał, jak się otwierają. Natychmiast się zatrzymał. Machając ogonem, Q odwrócił się i wślizgnął się do najbliższego otwartego pokoju, wciskając się pod szafkę z nóżkami. Prześwit między najniższym poziomem, a podłogą ledwo wystarczał, by Q mógł się tam zmieścić, nawet z brzuchem szorującym o posadzkę, ale udało mu się to i wciągnął za sobą flagę, żeby nie było żadnego śladu jego obecności. Odwracając się, unikając zaplątania się we flagę, z ogonem ciągnącym się za nim po podłodze jak smuga atramentu, Q spojrzał na skrawek pokoju, który widział ze swojej kryjówki.

Jego serce wydawało się pracować niczym młot pneumatyczny w jego małej klatce piersiowej, a jego boki rozszerzały się i zwężały z każdym zdyszanym oddechem, ocierając się o sztuczne drewno co sekundę. Teraz, gdy nie ciągnął flagi, a zamiast tego stał na niej, Q mógł otworzyć usta, by dyszeć, mając nadzieję, że nie było to tak głośne, jak mu się wydawało. Q właśnie próbował uspokoić swój oddech, kiedy usłyszał kroki i prawie przestał oddychać, z głową opadającą na przednie łapy. Mimowolnie lizał zranioną łapę dla pocieszenia.

Wtedy wydarzyło się coś szokującego.

Usłyszał głos Jamesa.

Iskra uniesienia, którą poczuł Q, została natychmiast stłumiona przez cichy rodzaj przerażenia, gdy zrozumiał, co zostało powiedziane - słowa było niestosowne i niewłaściwe, nawet jeśli głos był doskonały.

— Alec, wciąż tu jesteś? Chodź, stary, wszędzie cię szukałem.

Wybór słów był subtelnie nieodpowiedni, a intonacja nie pasowała do końca - Q natychmiast znalazł milion rzeczy niepoprawnych w tym, co mówił James, nawet zanim wziął pod uwagę, że ten wołał cicho  Aleca, a nie  Q. Zdezorientowany Q próbował dowiedzieć się, czy to był kod, czy coś innego, nawet gdy kroki zbliżały się do niego. Z całą pewnością nie zdradził swojej pozycji, gdy James zbliżał się do drzwi, chociaż Q wciąż widział znajome niebieskie oczy i przystojną twarz Jamesa, który ostrożnie zaglądał do pokoju. Jeśli James naprawdę szukał Q (albo Aleca, jeśli miało to znaczenie), powinien był zdać sobie sprawę, że ten przyjaciel był w stanie zmieścić się w małych miejscach, ale zamiast tego luka pod szafką nie była brana pod uwagę, jako miejsce kryjówki, a pokój najwyraźniej uznano za pusty, ponieważ James wycofał się.

Wtedy wszystko ułożyło się w całość. Twarz wyglądała jak Jamesa, ale gdy młody mężczyzna przeszedł przez otwarte drzwi, reszta wyglądała źle - był subtelnie bardziej miękki, zaokrąglony i odrobinę niższy. Q poczuł się wtedy jak idiota, bo zapomniał, że jednym z darów przeciwnika była możliwość zmiany jego wyglądu od szyi w górę. Najwyraźniej obejmowało to również głosowe naśladownictwo, ponieważ gdyby te słowa nie były złe, to Q przybiegłby tak szybko, jak tylko mogło ponieść go bolące ciało. Najwyraźniej jednak druga drużyna myślała, że Alec w cudowny sposób nadal był w grze i ta rozbieżność ich zdradziła. Q zaczekał w swojej kryjówce, aż drugi mężczyzna znajdzie się daleko w korytarzu - skierował się w stronę poprzedniego miejsca spoczynku flagi - a potem wyskoczył spod półki tak szybko, że miał wrażenie, jakby usunął kolejny pasek futra z grzbietu o krawędź mebla. Flaga znów trzymana między zębami, powiewała mu nad plecami jak zabłąkany szal, gdy Q pobiegł na klatkę schodową.

Nawet utykając (co udało mu się dość dobrze zignorować dzięki adrenalinie), Q był szybki i cichy, i nawet jego ogon zdecydował się współpracować i pomóc w skręcaniu. Całkowicie przekonany, że wygląda okropnie, Q prawie wpadł prosto na drzwi, tylko po to, by z dreszczem uświadomić sobie, że był problem z jego planami: mianowicie nie nauczył się jeszcze otwierać drzwi do wewnątrz.

Q rzeczywiście syknął wokół materiału w ustach, wściekły na siebie za to, że o tym nie pomyślał i po prostu wściekał się na drzwi za samo ich istnienie. Tak sfrustrowany tym rozwojem wydarzeń, że nie mógł myśleć przez chwilę, Q nie zrobił nic, tylko cicho odwrócił głowę, kiedy usłyszał, jak kolejne drzwi się otwierają - te dalsze w korytarzu, naprzeciwko miejsca, gdzie udał się fałszywy James. Q poczuł się zamrożony w miejscu, nie ukryty i bezbronny na środku korytarza z zamkniętą drogą przed sobą, ale na szczęście, kiedy tamte drzwi otworzyły się, nikt przez nie przeszedł.

W każdym razie nie było tam człowieka. Ale na klamce siedział kruk.

Alec?! - zapytał w myślach Q, po czym przypomniał sobie, że bez Jamesa nie mieli nadziei na komunikację. W tym samym czasie usłyszał głośny wybuch przekleństw z drugiej strony, gdy zauważono kradzież flagi. Nie mając opcji ani czasu na kontemplację, Q rzucił się w stronę Aleca, nawet gdy drzwi zaczęły się ponownie powoli zamykać. Q ledwo przez nie przeszedł unikając przycięcia ogona. Kiedy Q obrócił się, by zamiauczeć pytająco na Aleca, kruk zatrzepotał dziko i… jakby spadł z klamki.

Wciąż jest odurzony. - Mózg Q nadrabiał zaległości, nawet gdy zamrugał na widok fizycznie ubezwłasnowolnionego ptaka lądującego na podłodze w bałaganie piór. Cholera. James, jeśli słuchasz, to chcę żebyś wiedział, że Alec postanowił nie zostawać tam, gdzie go ostatnio widziałeś. Q nie miał zamiaru jednak narzekać - teraz miał partnera, który mógł przynajmniej kontrolować swoją zdolność do zmiany kształtu, podczas gdy Q utknął do działania bez kciuków. Sekundę później Alec udowodnił swoją przydatność, zmieniając się w człowieka, siadając, przeklinając płynnie, a następnie zamykając na zamek drzwi. Kołysał się niczym pijany, ale potem odwrócił się, by rzucić krzywy uśmiech w stronę Q.

— Nie mogłem pozwolić tobie i Jamesy zgarnąć całej chwały — zażartował. Jego głos był chwiejny i ciężki, a Q był szczerze zaskoczony, że Alec nie bełkotał, ale sekundę później próbował wstać i dotarł tylko do kolan. — Kuuurwa. Wróćmy zatem do bardziej znośnego kształtu — mruknął do siebie, zaciskając oczy. Twarz miał bladą, jakby miał zaraz zwymiotować.

Zamiast tego przeszedł kolejną zmianę kształtu, zmieniając się z wysokiego człowieka z całkowicie nie do opanowania środkiem ciężkości w przysadzistego ptaka, który w razie potrzeby mógł położyć skrzydła na podłodze, aby zachować równowagę. W tej chwili siedział na swoim pierzastym tyłku z obydwoma skrzydłami i dziobem opartym o podłogę dla równowagi, ale odzyskał trochę siły i zachwiał się na szponiastych łapach. Czarne oczy zamrugały powoli, gdy patrzył na Q, a potem kłapnął dziobem raz i zaczął niezgrabnie poruszać się korytarzem, do którego właśnie wpuścił Q. Podskakiwanie na podłodze przemieniło się w szybowanie, a Q pobiegł za nim. Przeszli przez kolejne drzwi, zanim usłyszeli, że ktoś krzyczy i uderza w te, które zamknęli za sobą.

Między nimi dwoma drzwi nie stanowiły problemu, chociaż człowiek Alec nie mógł stać, a kruk Alec uderzał w różne rzeczy, kiedy leciał. Q był jednak prawie pewien, że nikt nie wiedział, że flaga została skradziona przez kota i kruka, więc James nadal najwyraźniej zajmował się dziewczyną z darem hipersłuchu, a zmieniający twarz młodzieniec nasłuchiwał kroków głośniejszych niż lekkie stukanie ptasich pazurów i ciche tapnięcia kocich łap. Wydawało się, że Alec i Q znaleźli się na zewnątrz dopiero po długim czasie.

Wciąż nieskoordynowany jak cholera, ale w rzeczywistości będąc odrobinę w lepszym stanie, Alec użył swojego dzioba, by delikatnie popchnąć Q. Kiedy dotarli do ogrodzenia, Alec wziął flagę w dziób i zanim Q zdążył zamiauczeć w proteście, zatrzepotał swoimi czarnymi skrzydłami. Jakimś cudem przedostał się przez płot, chociaż jego lądowanie było gorsze niż zwykle. Q nie widział miejsca, gdzie ostatnim razem przedostał się przez siatkę, ale bez słuchawki po prostu wybrał na chybił trafił otwór w siatce i przecisnął się przez niego. Przez chwilę wydawało mu się, że utknął w połowie drogi, ale wtedy Alec - wyglądając na niezwykle pomocnego i tak pijanego, jak tylko ptak potrafił - potknął się i podał mu flagę. Q wydał z siebie niezadowolony dźwięk, zanim się poddał, zahaczając pazurami o materiał i trzymając go, podczas gdy Alec ciągnął go w miarę swoich możliwości. Q wyślizgnął się gwałtownie z dziury, a Alec przewrócił się. Byłoby to zabawne, gdyby Q nie był cały obolały i gdyby nie groziło im złapanie. Q pospiesznie pokuśtykał do boku Aleca, obwąchując jego lśniące krucze pióra, aż Alec otrząsnął się i znów wstał na nogi. Odwracając swoje poprzednie pozycje, Q obrócił się, by chwycić drugi koniec flagi, pociągając swojego oszołomionego towarzysza, zmuszając go do ruchu i na wszelki wypadek holując go na fladze.

Tak więc obaj opuścili pole gry, nie jak maleńkie dzieci w parku, ale jak zmęczeni, znużeni weterani wojenni i do tego pewnie pijani. Dopiero co dotarli do cienia pobliskiego budynku, polegając prawie całkowicie na nocnej wizji Q, kiedy nagle ono zniknęła i Q zorientował się, że - jako człowiek - siedzi na ziemi i wypluwa kawałek neonowo zielonego materiału z ust.

— Cholera — mruknął, ale szybko schował się z powrotem pod zacienioną stronę, chwytając Aleca.

Dziwnie było trzymać Aleca, ponieważ zazwyczaj było odwrotnie, ale kruk dobrowolnie (nawet z wdzięcznością) ułożył się w ramionach Q. Koci zmiennokształtny skrzywił się, gdy pióra niczym koronka przesunęły się po jego prawej dłoni, ale było zbyt ciemno, by stwierdzić, jak złe było cięcie. Wydawało się jednak, że już nie krwawiło, a Q mógł bez problemu poruszać palcami. Głowa Aleca zakołysała się w oszołomieniu, nawet gdy został bezpiecznie osadzony w zagłębieniu prawego ramienia Q. Nawet w ciemności było jasne, że jego oczy mrugają apatycznie. Trzymał jednak flagę mocno zaciśniętą w dziobie i wydał z siebie dumny dźwięk, jakby już wygrał.

— Pamiętaj, że ta flaga wciąż musi trafić do twojej bazy — ostrzegł Q, ale nie mógł ukryć prawie oszołomionej nuty w swoim głosie. Zaczęło docierać do niego, to co właśnie zrobił, wykradł coś spod nosów dwóch przyszłych szpiegów.

Q i Alec zostali wyrwani ze swoich myśli o triumfie przez nagłe zamieszanie za rogiem. Brzmiało to jak walka dwóch psów, gdyby psy mogły przeklinać niczym statek pełen marynarzy. Gdy rozległy się odgłosy łomotu i Q wychwycił niepokojący dźwięk spadających ciosów, zarówno on jak i kruk w jego ramionach skulili się i wstrzymali oddech. Q poczuł, jak serce Aleca mocno uderza pod jego zranioną dłonią, gdy przycisnął bliżej drugiego zmiennokształtnego i obaj wpatrywali się bez mrugnięcia w źródło odgłosów, dopóki nie nastąpił szczególnie ostry trzask, który brzmiał niemal jak uderzenie kości o kość, a potem w polu widzenia jakaś forma pojawiła się u wylotu alejki. Była to kobieta, ciemnoskóra, ubrana w czerń i szarość, podobnie jak James. Po cichym jęki zwiotczała.

Nie kto inny jak James Bond pojawił się za nią, czujnie i szybko jak pies gończy. Był zdyszany, jego oddech był szorstki w ciszy zaułka, a krew spływała mu z nosa. Tym razem to na pewno był on, każdy jego szczegół był znajomy. Natychmiast podszedł i obrócił dziewczynę do pozycji bocznej, sprawdzając jej puls na szyi, zanim zawołał:

— Alec, Q, jesteście tam? Śledziłem was, ale ona podążała za mną.

Ulga przepłynęła przez Q i zmyła pozornie całe napięcie w jego ciele. Nie upadł na ziemię, tylko dlatego, że wiedział, że upuściłby Aleca, gdyby jego ramiona zwiotczały.

— Jesteśmy tutaj, James — odpowiedział z wdzięcznością i stał na drżących nogach, gdy telepata wyprostował się i ruszył w ich stronę.

Wzrok niebieskich oczu natychmiast skierował się na kłębek czerni na ramieniu Q. Był napięty, ale też wyglądał na bardzo zmartwionego, jeśli Q się nie mylił.

— Alec, ty cholerny draniu, miałeś zostać na miejscu. Jesteś na wielkim haju. — W odpowiedzi gardło Aleca nadęło się, by wydać rechot, i znacząco potrząsnął głową - tym samym potrząsając trzymaną flagą.

— Pomógł mi się wydostać — bronił go usłużnie Q. — Byłem w trudnej sytuacji i prawdopodobnie nie wyszedłbym tak łatwo z budynku, gdyby się nie pojawił.

Bond westchnął i przestał udawać wściekłego. Zamiast tego sięgnął - jego ręce wahały się przez chwilę - i położył jedną dłoń na boku szyi Q, a drugą na pierzastym grzbiecie Aleca. Q nieświadomie pochylił się w stronę ciepła i uścisku zrogowaciałej skóry na swojej szyi, a na jego twarzy pojawił się radosny uśmieszek, a policzki zaczęły go fizycznie boleć od tego, jak szeroki był. Duma rozkwitła z pełną siłą w jego klatce piersiowej. Druga ręka Jamesa pieściła Aleca z roztargnioną, ale szczerą troską, a kruk wydawał się mocniej rozluźnić w uścisku Q, prawie upuszczając flagę, gdy jego głowa opadła.

Wciąż przyciskał się lekko do ręki Bonda, przechylając nawet głowę, by lepiej do poczuć, dopóki Q nie poczuł krawędź kciuka Bonda pod krawędzią swojej szczęki, wtedy poczuł potrzebę, by powiedzieć:

— Um… James, twój nos…?

Nastrój cichego świętowania został załamany.

— Kurwa — zaklął James, opuszczając obie ręce i prawie zezując, próbując ocenić swój stan. Ostrożnie uniósł jedną dłoń, pokazując podrapane kostki, zanim wytarł nią krew. Wyglądając na całkowicie niezadowolonego, James wymamrotał: — nie sądzę, żeby był złamany, ale zdecydowanie będę musiał unikać dobrze oświetlonych miejsc, dopóki się to nie skończy. Wszystko w porządku, Q?

— Tak — powiedział Q. Postanowił nie wspominać o swojej ręce ani bólu w ramieniu spowodowanym utratą słuchawki i upadkiem. Jego drobne obrażenia wydawały się nieistotne w porównaniu z tym, co osiągnął. Duża rolę w jego odpowiedzi mogły również odegrać endorfiny, które płynęły w jego krwi i tłumiły ból ze wszelkich obrażeń. — Ale może zechcesz zabrać flagę Alecowi, zanim ją upuści.

I tak oto cała ich trójka znów była w ruchu. James prowadził, poruszając się bez nadmiernych ruchów i leniwym krokiem, którego Q wcześniej nie dostrzegał, ale teraz raczej doceniał, gdy szedł za nim, obserwując go. Alec trochę był niezadowolony z tego, że był noszony, ale tylko do czasu, gdy pozwolono mu przysiąść na ramieniu Q. Ponieważ Bond niósł teraz flagę wciśniętą głęboko w kieszeń kurtki, Alec mógł swobodnie używać swojego dzioba do chwytania rzeczy - mianowicie koszuli Q, współpracując ze swoimi smukłymi pazurami, aby nie upaść. Q nie był przyzwyczajony do takiego ciężaru, ale przy tak wielu nowych i ekscytujących rzeczach, które wydarzyły się dzisiejszego wieczoru, był zadowolony z tego, że był transportem Aleca.

Alec był odurzony, Q był poobijany, a James wyglądał jak zwycięzca w szkolnej bójce, ale cała trójka dotarła z powrotem do bardziej zaludnionej części miasta. Wyglądało na to, że druga drużyna w końcu przyznała, że nie da rady pokonać ich, ponieważ nikt nie sprawiał im żadnych kłopotów po drodze.

Kiedy w końcu dotarli do ulic, na których noc nie tłumiła miastowego życia, James zabrał od Q Aleca. Znowu się zawahał, poruszając się niezręcznie, a potem przyciągnął Q, by uścisnąć go szybko. Alec zaskrzeczał w proteście, gdy został złapany pośrodku. Q był zbyt zaskoczony, by zrobić cokolwiek poza potknięciem się do przodu, myśląc z roztargnieniem, że skończy poplamiony krwią, dzięki krwawiącemu nosowi Jamesa, jeśli ten nie będzie ostrożny.

James był jednak ostrożny i zbliżył się tylko na chwilę - i tylko na tyle blisko, by szepnąć do ucha ciemnowłosego mężczyzny z wielką szczerością.

— Dziękuję, Q.

Kiedy się odsunął, Q stał oszołomiony i miał wrażenie, że nigdy nie zapomni krzywego nosa i delikatnego ciepłego uśmiechu Jamesa Bonda. Albo nieskończonej delikatności, z jaką James schował swojego towarzysza pod kurtkę, udowadniając, że nie tylko Q mógł tam schować, aby bezpiecznie go przenieść.

— Wracaj do domu, Q — bardziej zasugerował niż domagał się James. — Alec i ja możemy to dokończyć, a także… — mrugnął —... nie możemy pozwolić, aby ktokolwiek się zorientował, kim jest nasza tajna broń.

OoO

Po tym Q wezwał taksówkę, świadom, że James i Alec marnują cenne minuty tylko po to, aby mieć na niego oko - oczywiście z cienia, ponieważ nos Jamesa nadal tworzył krwawy bałagan z dolnej części jego twarzy. Jadąc na adrenalinie Q po raz ostatni obejrzał się na swoich przyjaciół, uśmiechając się do nich szalonym uśmiechem dorównując tym, które miał James lub Alec i wsiadł do swojej taksówki. Uśmiechał się przez całą drogę do domu i dopiero kiedy wrócił do swojego pokoju w akademiku z apteczką pierwszej pomocy, zdał sobie sprawę z szaleństwa, w którym właśnie wziął udział. Z odkażonymi i zabandażowanymi w miarę swoich umiejętności ranami, Q padł wyczerpany na łóżko - ale dopiero po upewnieniu się, że jego telefon był w pełni naładowany i znajduje się w pobliżu, na wypadek, gdyby dostał kolejną wiadomość.

Nie miał najmniejszego pojęcia, że następnego ranka przed jego budynkiem pojawi się nieoznakowany samochód i dwóch mężczyzn w garniturach będzie czekało, aby zabrać go wbrew jego woli na małą wycieczkę do MI6.

Po upewnieniu się, że Q bezpiecznie wracał do domu, James przyspieszył kroku, zaczynając się męczyć, ale wciąż mając wystarczająco dużo energii, by przedzierać się z ulicy na ulicę. Alec niemalże spał pod jego kurtką, ale kilka minut później obudził się na tyle, by zażądać wypuszczenia. Po tym Alec został strażnikiem Jamesa. Usadowił się na jego ramieniu, tak jak wcześniej u Q, obserwując wszystkie martwe punkty Jamesa, najlepiej jak potrafił w ciemności. Nawet odurzony, Alec okazał się cennym atutem. Pracując razem, James i Alec upewnili się, że ich przeciwników nie było nigdzie w pobliżu.

O drugiej nad ranem Alec i James zakończyli swoją misję sukcesem. O drugiej trzydzieści rano zgłosili się do swoich opiekunów.

Do trzeciej zostali zatrzymani w MI6. Nikt nie wyjaśnił dlaczego, ale o trzeciej w zapomniany przez Boga poranku, Alec i James byli w zbyt złym stanie, aby kłócić się lub przejmować się tym. Przetrzymywanie w komórkach nie było tak niewygodne. Skrzydło medyczne MI6 wykonało szybką pracę, sprawdzając ich obu, przepisując odpoczynek w łóżku, jako jedyną rzecz, której potrzebowali. Zbyt zmęczony i wykończony, aby jasno myśleć, James wyciągnął się na pierwszym łóżku w celi, a Alec postanowił podzielić się z nim - jako kruk, schowany między plecami Bonda, a ścianą, czyniąc go praktycznie niewidocznym dla obu kamer i dla każdego, kto zajrzałby przez drzwi. Przynajmniej jeden nocny strażnik wpadł w panikę, zanim zorientował się, że jeden z ich podopiecznych nie zaginął, tylko był zmiennokształtnym. W pewnym momencie w nocy Alec przemienił się z powrotem w człowieka. Zwykle to Q był tym, który przekształcał się nieświadomie, ale tym razem był to Trevelyan. Zabawne było to, że żaden z nich nawet nie obudził się przy tym, zamiast tego po prostu przesunęli się we śnie, aż obaj wygodnie pomieścili się w łóżku,  plecami do siebie niczym psotne bliźniaki.

Cicha i czujna, mimo że była już prawie szósta rano, kobieta o posrebrzonych od wieku włosach i spojrzeniu wyostrzonym doświadczeniem zaglądała do komórki, w której znajdowali się dwaj ich najlepsi stażyści. Uważała z całą pewnością, że mają potencjał. Na co, nie wiedziała.

Potencjał, by zostać najlepszymi szpiegami? Źródłem chaosu w jej życiu? Cudownymi dziećmi we wszystkich umiejętnościach, o których świat nigdy nie musiał wiedzieć?

Lub potencjalnymi poważnymi przeciekami ściśle tajnych informacji?

M zostawiła swoich dwóch nowych chłopców, żeby pospali trochę dłużej i wróciła do swojego biura, aby przygotować się na bardzo, ale to bardzo interesujące - i najwyraźniej od dawna spóźnione - spotkanie.


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 109 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





[Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] Empty
PisanieTemat: Re: [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3]   [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3] Empty

Powrót do góry Go down
 
[Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3]
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» [Skyfall][T][Z] Jak wychować zmiennokształtnych [2/2]
» [Skyfall][T][M] Jak uspokoić kota (Q)
» [Skyfall][T][M] Jak wytrenować szpiegów
» [Skyfall] Jak znaleźć ich słabe punkty
» [Skyfall][T][M] Jak wymusić zachowanie tajemnicy

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
~.Imaginarium.~ :: FANFICTION :: Serial & Film & Adaptacje :: Ogólne :: +12-
Skocz do: