Tytuł: Jak wychować zmiennokształtnych
Oryginalny tytuł: How to Raise Shapeshifters
Autor: Only_1_Truth
Zgoda na tłumaczenie: Jest
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Tazkiel
Link: https://archiveofourown.org/works/15875036/chapters/36987558Trójka to grupa część siódma: Jak wychować zmiennokształtnych
Rozdział 1Telepatia Jamesa wciąż nie działała, kiedy nieustraszone trio obudziło się następnego ranka - a raczej popołudnia. Próby i udręki poprzedniego dnia zabrały im resztki sił, tak że pozostali splątaną bryłą kończyn, dopóki burczący żołądek Q nie obudził go około godziny czternastej następnego dnia. Ponieważ jego wspomnienia poprzedniej nocy kończyły się niemal w momencie, gdy został schowany w kapturze Jamesa, Q był dość zaskoczony, nie tylko tym, że znalazł się w pokoju starszych chłopców, ale również tym, że zaplątał się między nimi. James i Alec wciąż byli tak padnięci, że ledwo się poruszyli, nawet gdy Q przechodził drobny kryzys egzystencjalny, a potem rozpoczął niezdarny proces wychodzenia z łóżka. Pozostała dwójka chrząknęła, gdy Q nieumyślnie ukląkł i szturchnął ich po równo, ale zmiennokształtny kot i tak zdołał uwolnić się, nie budząc nikogo, co było albo cudem, albo świadectwem tego, jak zmęczeni byli dwaj młodzieńcy szkolący się na agentów.
Q zajął się znalezieniem czegoś do jedzenia, a po obejrzeniu raczej żałosnego wyposażenia aneksu kuchennego (bez wątpienia stanowiącego standard życia studenta), zdecydował się na tosty z marmoladą i kubek dowolnego napoju z kofeiną, jaki mógł znaleźć. Jakieś pięć minut później Alec z jękiem wytoczył się z łóżka i uderzył ciężko stopami o podłogę, podczas gdy James mruknął coś niewyraźnego, ale brzmiącego zrzędliwie. Trevelyan bez słowa wstał i podszedł, żeby pomóc Q znaleźć herbatę. Wciąż bez koszuli i ze spodniami do spania opuszczonymi nisko na biodra, Alec oparł się o blat i starał się obudzić choćby odrobinę, przecierając całą twarz, gdy Q ziewał i zaparzał Earl Greya. James wymamrotał coś jeszcze, ledwo zrozumiałe słowa, ponieważ warknął je prosto w poduszkę. Alec musiał być w stanie przetłumaczyć ten hałas, ponieważ wychrypiał:
— Przestań być takim marudnym palantem i wstań. Musimy załatwić papierkową robotę w MI6, pamiętasz?
James odpowiedział unosząc jeden palec w niegrzecznym geście.
Q uniósł brew na tę wymianę zdań, z roztargnieniem obserwując grę mięśni na nagich plecach Jamesa, gdy telepata leżał rozciągnięty na brzuchu. Dla Q, zwykle prowadzącego nocny tryb życia, było to nowatorskie doświadczenie, widzieć takim kogoś, kto najbardziej przypominał rannego ptaszka.
Gdzieś pomiędzy Aleciem jedzącym własny tost i Q pytającym uprzejmie, gdzie był miód, James wstał. Jego oczy nadal nie były zupełnie otwarte, nawet gdy stanął na nogi i ruszył prosto w kierunku łazienki. Gdy w drugim pomieszczeniu rozległ się szum prysznica, Alec rzucił trochę światła na sytuację mówiąc:
— Założę się, że to migrena. — W odpowiedzi na zaciekawione spojrzenie Q, Trevelyan wyjaśniał dalej: — Nawet ze środkami, które mu dali, James wciąż zbyt mocno naciskał na swój dar wczorajszego wieczora i coś takiego musi mieć swoje konsekwencje. Masz te luki w pamięci. James ma migreny.
— A co z tobą? — Musiał zapytać Q, ponownie unosząc brew, popijając herbatę.
Alec wzruszył ramionami.
— Jestem po prostu idealny.
Kiedy James wyszedł spod prysznica, był nieco bardziej sobą, z nastroszonymi włosami i mniej bladą skórą. Był na tyle werbalny, by w tym momencie przyznać, że “nie słyszał żadnych pieprzonych rzeczy” w sensie telepatycznym. Wyglądał na urażonego w sposób, jakiego Q nie widział wcześniej - bardziej zirytowany, bardziej niż zdenerwowany, prawie wściekły.
— Wiesz, że prawdopodobnie wyciszyli dwój dar, żeby uchronić cię przed tętniakiem mózgu czy czymś w tym rodzaju — zauważył Alec.
W tym momencie wyglądał, jakby szukał ubrań dla całej trójki: Q nie miał żadnych ubrań poza tymi, w których spał, a James wciąż zmagał się z koncepcją śniadania.
Ponieważ James patrzył na prawdziwe jedzenie ze skrzywioną twarzą, Q podał mu kubek niesłodzonej herbaty. James zbliżył naczynie do twarzy, ale jego spojrzenie znad jego krawędzi było karcące.
— Wolałbym tętniaka — warknął tak szorstkim tonem, że Q prawie pomyślał, że faktycznie tak uważał.
Zanim ktokolwiek zdążył stwierdzić, że to blef, Alec znalazł sweter, który jego zdaniem mógł pasować na Q i rzucił mu go. James puścił jedną dłonią kubek, by złapać jakąś koszulę i wkrótce ich mała grupa przeszła do kolejnego etapu bycia funkcjonalnymi dorosłymi, ubierającymi się i przygotowującymi do wyjścia. Q utknął w tych samym spodniach i butach, które miał wczoraj i znów poczuł się jak nastolatek, ze swetrem, który był dla niego za duży, ale Alec upierał się, że wygląda dobrze, a James zgodził się z tym twierdzeniem. Zamiast pojechać na miejsce, wezwali taksówkę.
Zanim jednak opuścił wygodne mieszkanie Aleca i Jamesa, ten drugi zatrzymał go z ręką na ramieniu i z wyrazem twarzy: “naprawdę nie chcę o tym rozmawiać”. Alec zatrzymał się razem z nimi, przekrzywiając głowę, ale nic nie mówiąc, podczas gdy Q odwrócił się pod naciskiem dłoni na swoim ramieniu ze spojrzeniem pełnym pytań. James milczał przez chwilę. Zamknął oczy, jakby zbierał się w sobie lub próbował stłumić pulsowanie w głowie (wziął środki przeciwbólowe, ale jeszcze nie zaczęły działać, po czym przekazał Q trochę informacji, których, szczerze mówiąc, zmiennokształtny nie spodziewał się:
— M jest telepatą. Nie mów nikomu.
Alec wciągnął gwałtownie powietrze, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Obserwował tylko reakcję Q, gdy najmłodszy z ich trójki wpatrywał się w Jamesa oczami szeroko otwartymi za okularami.
— Ta wiedza — wysyczał w końcu z cichą furią, która dziwnie przypominała jego kocią wściekłość —
byłaby, kurwa, o wiele bardziej przydatna wcześniej.
— Aby być fair, to byliśmy już wcześniej pouczeni o ujawnianiu tajemnic. — Alec bronił swojego współlokatora.
— Ten argument nie jest zbyt mocny — odburknął Q, strząsając rękę Jamesa i odwracając się uparcie w stronę drzwi — ponieważ powiedziałeś mi tyle innych rzeczy. Czego więc jeszcze nie wiem?
James wyglądał na markotnego. Trudno było jednak stwierdzić, czy był to ból fizyczny czy emocjonalny. Tak czy inaczej, jego srebrny język nie był w stanie odpowiedzieć, pozwalając Alecowi, by znów przyszedł na ratunek najlepiej jak potrafił.
— To nie w porządku, Q. Powiedzieliśmy ci o nas wszystko, ale powiedzenie ci o szefie MI6 byłoby jak podzielenie się cudzym sekretem. Nie sądzisz?
Wbrew sobie Q stwierdził, że jego gniew złagodniał. Wciąż marszcząc brwi (ale nieco mniej surowo), spojrzał na Aleca i Jamesa. Nie wiedział na ich obliczach nic poza szczerością zmieszaną z poczuciem winy, co w końcu sprawiło, że westchnął i pozwolił, by jego ramiona opadły w porażce.
— Dobrze — prychnął. Wyczuł, że pozostała dwójka rozluźniła się i kątem oka dostrzegł nieustraszony uśmiech Aleca. — Przypuszczam, że niedługo i tak będzie to kwestia sporna, kiedy podpiszę cyrograf z MI6, oddając jej moją duszę i stając się oficjalnym strażnikiem tajemnic.
— To jest duch!
Alec pochwalił go, klepiąc jednocześnie w plecy. Ponownie wprawił ich trójkę w ruch.
OoO
James z niedziałającym darem telepatii był dziwną rzeczą. Jego spokój był najprawdopodobniej spowodowany bólem głowy, ale nawet gdy ten minął, pozostał spięty w sposób, który był przyczyną zmartwienia Q. Ale nie wydawał się zaniepokojony, a jednocześnie stonował dokuczanie i głównie po prostu rozmawiał z Q, gdy cała ich trójka siedziała ściśnięta na tylnym siedzeniu taksówki. Q sądził, że James może usiąść z przodu, ale mimo swojej smętnej postawy, niebieskooki młodzieniec wydawał się być chętny do trzymania się blisko swoich przyjaciół. Dopiero gdy wysiedli i zaczęli przechodzić przez zabezpieczenie MI6, James trochę ich wyprzedził - częściowo dlatego, że Alec chwycił ramię Q, powstrzymując go z tyłu na kilka kroków ze znaczącym spojrzeniem. Kiedy James wszedł do MI6 przez nimi, Alec szepnął do ucha Q, tym razem poważnym tonem:
— James już wcześniej miał wyłączony dar i radzi sobie z tym równie dobrze, jak kot podczas obcinania pazurów.
Q odwrócił głowę, zbity z tropu, ale również zaniepokojony, ponieważ sam spędził ostatnio dużą część swojego życia jako kot.
— Co masz na myśli?
Pamiętał, żeby dopasować głośność do Aleca, ściszając swój głos. James wydawał się nie zauważać rozmowy toczącej się za nim.
— Chodzi mi o to — powiedział Alec, robiąc lekko współczującą minę — że kiedy ludzie obcinają kotom pazury, to nie zdają sobie sprawy, że czasami przez to czynią je bardziej złośliwymi. Zabierasz im pierwszą linię obrony, a one czują, że nie mają innego wyjścia, jak od razu przejść do gryzienia. — Wzdychając, Alec dokończył analogię. — James jest w zgryźliwym nastroju. M prawdopodobnie odciągnie go na bok, gdy tylko zorientuje się, że tu jesteśmy.
— Dlaczego?
— Ponieważ ostatnim razem, kiedy skrzydło medyczne podało mu taką dawkę, zaczął bójkę i złamał komuś nadgarstek. Nasz James nie jest przyjaznym facetem, kiedy czuje się, jakby został rozbrojony — powiedział poważnie Alec, a kiedy oczy Q rozszerzyły się w zdumieniu, Alec bezradnie wzruszył ramionami. — On naprawdę ufa tylko nam, Q — dodał bez wahania, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Q znów spojrzał na Jamesa, teraz świeżym spojrzeniem, zdając sobie sprawę, że nie miał sposobu, aby się temu przeciwstawić. Czuł się jednocześnie smutny i dumny, gdy zdał sobie sprawę, do jakiego prestiżowego i ekskluzywnego małego klubu został wprowadzony. Przyśpieszywszy nieco tempo, Q dogonił Jamesa, upewniając się, że będzie stabilizował Bonda, tak jak Bond go stabilizował, odkąd wyszli z mieszkania - Alec dogonił ich i zajął miejsce po drugiej stronie Jamesa i być może wyraz twarzy Bonda złagodniał trochę.
Co dziwne, nadal wyglądało to bardziej tak, jakby James ich chronił, a nie troszczył się o siebie, ponieważ jego wzrok badał wszystko wokół nich, a jego postawa promieniowała rodzajem delikatnej groźby. Q przypomniał sobie wczorajszy dzień w gabinecie M, kiedy James niespodziewanie zgarnął go pod kurtkę. W tym momencie wydawało się, że James zamierzał ukryć Q przed samym MI6.
OoO
Jak przewidział Alec, wyglądało na to, że sama M przyszła ich przywitać niemal natychmiast po tym, jak trio weszło do głównej siedziby MI6 - a jej spojrzenie natychmiast skierowało się na Jamesa. Q skrzywił się wewnętrznie, gdy zauważył, jak postawa Jamesa stała się niemal natychmiast wojownicza. Zdał sobie sprawę, że Alec z całą pewnością miał rację. Choć wydawało się to sprzeczne z logiką, okazało się, że James szybciej wszczynał bójki, gdy odebrano mu “pazury”.
— Nic z tego — powiedziała M surowo do Jamesa, prawdopodobnie uzyskując jeszcze wyraźniejszy obraz nastroju Jamesa niż Q.
James nie odpowiedział werbalnie, ale biorąc pod uwagę to, czego Q niedawno dowiedział się o M, prawdopodobnie i tak poznała, co chciał jej powiedzieć.
Nagle spojrzenie M przemknęło obok Jamesa, aby wylądować na Q. Niemal tak szybko, jak Q zwrócił na siebie jej uwagę, James zrobił krok w bok, zasłaniając pole widzenia M mniej więcej tak subtelnie jak młot kowalski, niemniej jednak M przemówiła i zwróciła się do Q dość spokojnie:
— Widzę, że jest jeszcze jeden sekret, dla którego będzie musiał pan podpisać klauzulę tajności, panie Boothroyd. W tym tempie będzie pan czytać umowy o zachowaniu poufności, dopóki nie będzie stary i siwy.
Q miał na tyle poczucia wstydu, aby zarumienić się z zakłopotania, zdając sobie sprawę, że nie tylko został prześwietlony, ale że jest skazany na to, że sytuacja zawsze się powtórzy, ponieważ M była znacznie potężniejszym telepatą niż James i nie miała szacunku dla prywatności Q jaki miał James. Nie chodziło o to, że James nie był wścibski - naprawdę mógł być - ale Q zdecydowanie miał poczucie, że nie będzie miał dla siebie prywatnej przestrzeni w głowie w towarzystwie tej kobiety.
Z rozmyślań wyrwał go James, syczący nagle na wydechu, garbiąc się w nagłym bólu.
— James? — zapytał zmartwionym głosem zaniepokojony Alec.
— Z twoim partnerem wszystko w porządku, panie Trevelyan — odparła M. Jej własny ton brzmiał, jakby ukrywała znużone westchnienie, chociaż Q nadal jej nie widział, ponieważ James zasłaniał mu widok. — A raczej byłby, gdyby nie nalegał, by używać swojego daru będąc pod wpływem leków i nadmiernego wysiłku, które działają przeciwko niemu. Gdybyś poszedł ze mną, panie Bond. Sądzę, że potrzebna jest mała pogawędka nauczyciela z protegowanym. Panie Boothroyd?
Q wyprostował się, a kiedy to zrobił, zobaczył tylko głowę M nad ramieniem Jamesa. Był irracjonalnie zadowolony, że był fizycznie odcięty od kobiety, nawet jeśli był pewien, że jego umysł nadal był dla niej szeroko otwarty.
A było tak? Był pewien, że skomentowałaby jego wcześniejsze przemyślenia…
M skończyła, zanim Q mógł kontynuować listę mentalnych pytań.
— Ma pan spotkanie z działem kadr. Wyobrażam sobie, że pan Trevelyan chciałby panu towarzyszyć.
Uniosła brew, jasno dając do zrozumienia, że tak naprawdę nie była to tylko sugestia.
Alec natychmiast stanął na baczność, zaskoczony przez całą sekundę, zanim odzyskał równowagę emocjonalną.
— Eeee… tak. Zdecydowanie! — Spojrzenie między M i Jamesem wydawało mu się coś powiedzieć i kiedy Alec wydął usta, w końcu zwrócił się do Q, zachęcając go: — Daj spokój, Q. Te papiery same się nie podpiszą.
Chociaż Q nie do końca kupował fałszywą wesołość w głosie Aleca, nie był na tyle głupi, by sądzić, że było to coś, z czym mógłby się kłócić. Przynajmniej James wyglądał na spokojniejszego. Jego krótka chwila niestabilności minęła, a jego ramiona znów były upartym bastionem, chroniąc Q, jakby M była wrogiem, z którym walczył. Ta myśl zarówno zaniepokoiła Q, jak i sprawiła, że sam zaczął czuć się trochę opiekuńczy, i przez sekundę zaparł się o ziemię, zamiast iść w ślady Aleca.
Myślał, że usłyszał lekki śmiech M.
— Pańska lojalność jest godna pochwały, panie Boothroyd, ale zapewniam pana, że pan i ja chcemy zapewnić Jamesowi bezpieczeństwo w równym stopniu. Zobaczycie się jeszcze dzisiaj.
OoO
M w końcu zaprowadziła Jamesa prosto do skrzydła medycznego. Pomimo tego, że powiedziała, że ona i jej podopieczny muszą porozmawiać o kwestii darów, był to bezsłowny spacer korytarzami, podczas którego między nimi panowała pełna napięcia cisza, kiedy zostawili za sobą pozostałą dwójkę młodych mężczyzn. M po cichu przeklinała posiadanie protegowanego tak upartego jak ona, mimo że niechętnie przyznawała, że czasami uważała te cechy Jamesa za ujmujące.
— Jestem pod wrażeniem tarczy mentalnej, którą utrzymujesz — zauważyła M — zwłaszcza biorąc pod uwagę, że leki, które przyjąłeś, nie znikną z twojego organizmu przez kolejnych kilka godzin. — Pozwoliła temu stwierdzeniu zawisnąć przez chwilę, zanim zaczęła mówić bardziej sucho: — jednak nie jestem pewna, jak mądre było ponowne użycie tej twojej małej sztuczki tak szybko po wczorajszym nadmiernym wysiłku mentalnym.
— Może myślałem, że umyślne grzebanie w umyśle nieświadomego dzieciaka jest niegrzeczne dla dorosłej kobiety — odpowiedział James głosem tak jedwabistym jak ostrze żyletki.
Och, dwoje mogło zagrać w tę grę.
— Ale dopilnowałeś tego, by się tak nie stało. Wygląda na to, że pan Boothroyd staje się mniejszym ignorantem za każdym razem, gdy się odwrócę.
M upewniła się, że jej ton był całkowicie obojętny, a nawet przyjemny. To była gra, w którą grali, w takie dni jak te, kiedy James był w kłótliwym nastroju, ale wciąż jakoś pamiętał, że grał w grę dla szpiegów - albo niedługo będzie, któregoś dnia.
— I będzie przez to podpisywał odpowiednie papiery — strategicznie zgodził się James, zamiast walczyć. Mądry chłopak. Widział kiedy nie może wygrać. — Ale pięć minut temu jeszcze nic nie podpisał i nadal był cywilem.
M poddała się pokusie, by delikatnie prychnąć.
— Zakładasz, że nie czytam umysłów cywilów.
James odpowiedział jedwabistym głosem:
— Cóż, wyobrażałem sobie, że czytaniu w myślach cywilów generuje mnóstwo papierkowej roboty i złej prasy, kiedy ta informacje
nieuchronnie wyjdzie, a powiedziano mi, że nienawidzisz tych rzeczy. Czy się mylę?
M miała głębokie przeczucie, że James - i jego partner - będą tworzyć wiele z tych dwóch rzeczy (papierkową robotę i złą prasę, kiedy
nieuchronnie wyjdą na zewnątrz), kiedyś w przyszłości. Sama zdolność Bonda do władania zarówno niewinnością, jak i groźbą w swoim tonie była czymś, co niewątpliwie skłoniłoby ludzi do pokochania go lub do strzelenia do niego. Prawdopodobnie jedno i drugie.
— Nie prowokuj mnie, Bond — ostrzegła, starając się, by jej głos pozostał surowy, kiedy chciała zamienić go na bardziej czuły.
Niebieskooki młodzieniec tylko chrząknął, na tym skończyli tę rozmowę.
James nie był idiotą. Wiedział, że dar M był silniejszy niż jego i że jeśli naprawdę chciałaby dostać się do głowy Q, niewiele mógłby z tym zrobić. Cholera, pomimo jej komentarza na temat jego osłony, żadne z nich nie wątpiło, że M mogła się przez nią przebić. Jednak tak jak James wiedział, że M jest silniejsza, to ufał jej, że ma tyle moralności, na ile pozwalała jej praca - co być może wystarczyłoby, by trzymać ją z dala od głowy Q… pod warunkiem, że żaden z ich małego trio nie prowokował jej zbytnio.
OoO
James udał się do skrzydła medycznego na kolejne badanie, a także na przeskanowanie mózgu raz lub dwa, aby upewnić się, że bardziej lekkomyślny z dwóch telepatów z MI6 nie spalił swojego umysłu. W międzyczasie Alec i Q poszli do działu kadr, gdzie zostali obaj zawaleni stertą papierkowej roboty - Alec za karę, Q jako kontrola uszkodzeń, ponieważ nie było sposobu, aby zapomniał wszystko, czego dowiedział się o MI6. Całe to doświadczenie było dla Q raczej uspokajające, ponieważ oznaczało to, że nie zostanie zesłany na Syberię ani potajemnie zamordowany. Alec jednak jęczał i narzekał, jakby był torturowany. Wszyscy odetchnęli z większą ulgą, kiedy agent na szkoleniu skończył wypełniać dokumenty, niż kiedy sam Q skończył.
Wtedy nadeszła kolejna niespodzianka.
— Chcemy, żeby zszedł pan do skrzydła medycznego, panie Boothroyd. Pani doktor chciałaby sprawdzić, jak goi się rana na pana dłoni, a po usłyszeniu o trudnościach z transformacją chciałaby też przeprowadzić kilka badań — poinformowała Q bardzo sympatyczna, młoda pielęgniarka niemal natychmiast po załatwieniu wszystkich papierkowych formalności.
Q rzucił nieco niespokojnie spojrzeniu w kierunku Aleca, ale drugi młody mężczyzna tylko wzruszył ramionami, a jego mina mówiła, że on również nie wiedział o tym, ale nie widział w tym żadnego problemu. Kontuzja Q wyglądała o wiele mniej poważnie, gdy był człowiekiem niż wtedy, gdy był małym kotem, ale bez wątpienia wymagało to kolejnej medycznej kontroli - jednak nigdy nie miał nikogo, kto próbowałyby szukać medycznego powodu jego utraty świadomości po zmianie. Nagła możliwość, że coś było z nim fizycznie nie tak, zmroziła wewnętrznie Q, chociaż ukrył strach tak, żeby nie był widoczny na jego twarzy. Próbując być jak najbardziej profesjonalnym w pomarszczonych spodniach i w za dużym swetrze, Q spojrzał z powrotem na pielęgniarkę i skinął głową.
— Ja…. eee… Oczywiście. Czy byłoby możliwe, aby Alec….?
W chwili swojej słabości, miał zapytać, czy Alec może z nim pójść, ale zanim zdążył dokończyć pytanie, usłyszał trzepot piór i poczuł znajomy ciężar na swoim ramieniu.
Kiedy Q spojrzał w górę, Alec - teraz w postaci kruka - zakrakał ze swojej nowej grzędy. Pytanie Q było już nieistotne.
— Właściwie, pan Trevelyan jest potrzebny gdzieś indziej… — zaczęła mówić pielęgniarka, ale zmarszczyła brwi, gdy Alec zakrakał gniewnie.
Q skrzywił się, mniej dlatego, że hałas był ogłuszający, a bardziej ponieważ był zakłopotany upartym zachowaniem przyjaciela. Na szczęście wynik okazał się pozytywny, gdy pielęgniarka westchnęła i poddała się:
— Ale przypuszczam, że może towarzyszyć panu w skrzydle medycznym. Nasz neurolog pracuje dzisiaj i właśnie skończył z panem Bondem. Powiedziano mi, że przyszedł razem z panem.
Czując, że jego nastrój poprawił się na myśl o tym, że wszyscy znów będą razem na tym obcym i lekko wrogim terytorium, Q uśmiechnął się i ponownie skinął głową, kiedy został poprowadzony korytarzami. Zwykle to James był ich środkiem transportu (zarówno dla Aleca, jak i Q), ale ciężar kruka na ramieniu Q nie był nieznany, a rozpraszające zachowanie Aleca było z pewnością powszechne - Q ciągle miał do czynienia z dziwnym dziobem skubiącym jego płatek ucha. To było strasznie zawstydzające, ale udało mu się oderwać myśli Q od rosnącego zmartwienia w jego głowie, że nadchodząca kontrola może przynieść wyniki, o których nie chciał słyszeć.
Tak się niestety stało.
OoO
James właśnie opuszczał skrzydło medyczne po badaniu u neurologa, kiedy przybyli Alec i Q. Chociaż nadal wyglądał, jakby nie do końca był sobą, niebieskooki młody mężczyzna ożywił się trochę, gdy zobaczył swoich towarzyszy. Alec zakrakał, a Q uśmiechnął się lekko, chociaż w tym momencie James i Alec zostali poinformowani, że mają do załatwienia sprawy związane ze szkoleniem agentów. Wnętrzności Q skręciły się z nerwów, ale zaczynał czuć się jak dzieciak, którym się opiekowali, więc może to jego ego sprawiło, że otworzył usta i powiedział swoim przyjaciołom, że nic mu nie będzie - że powinni iść i robić to, co musieli. James przez chwilę odniósł się podejrzliwie do tego stwierdzenia. Między jego brwiami utworzyła się niespokojna linia, ale najwyraźniej jego dar nie wrócił jeszcze z pełną mocą, ponieważ uwierzył Q na słowo. Alec z trzepotem atramentowych piór przeniósł się na ramię Jamesa po ostatnim uchwyceniu ucha Q w swój dziób.
Pozostawiony sam, Q zwrócił nerwowe spojrzenie na neurologa, który właśnie wszedł do pokoju.
Całe przedsięwzięcie było od początku skazane na niepowodzenie. Doktor Harper była dużą i władczą kobietą. Szybko okazało się, że była przyzwyczajona do kontaktów z ogromnymi, twardymi, kłopotliwymi agentami - a mniej do bardziej wrażliwych typów naukowców, takich jak Q, którzy nie byli zainteresowani kłopotami i właściwie rzadko kiedy wcześniej chodzili do lekarza. Q był nie tylko dobrze wychowany, ale ogólnie zdrowy, z wykluczeniem ostatniej nocy, kiedy znalazł się w skrzydle medycznym. Q wkrótce stwierdził, że tęskni za przyjazną, przeszkoloną z weterynarii pielęgniarką z poprzedniego wieczoru, gdy doktor Harper zabrała go do gabinetu i zaczęła zasypywać go pytaniami.
Następnie wykonano rezonans magnetyczny, na który Q nie był przygotowany. Kazał sobie przestać dramatyzować - czego innego powinien się spodziewać, gdy powiedziano mu, że MI6 chce spojrzeć na jego mózg? - i zamiast walczyć, po prostu zrobił tak, jak mu kazano. Przynajmniej nikt nie kazał mu przebrać się w jakąś okropną szpitalną koszulę, chociaż leżenie na stole z głową skierowaną w stronę czegoś, co równie dobrze mogło być gigantycznym białym tyłkiem, nie sprawiało, że czuł się bardziej komfortowo. Pogorszyło się tylko, kiedy się na nim położył, ponieważ stół wydał niepokojący zgrzyt, gdy się uniósł - a potem coś, co wyglądało jak biała klatka zostało upuszczone nad jego głową. Q powiedział sobie, że “klatka” to niewłaściwe słowo i że nie było aż tak źle, ale już czuł, jak zaczynał się denerwować. Nie zdawał sobie sprawy, że się wiercił, dopóki doktor Harper nie powiedziała mu stanowczym głosem, że ma się nie ruszać. Było to wyrażone takim tonem, że nawet doświadczony agent posłuchałby jej. Q, który nie był doświadczonym agentem, po prostu jeszcze bardziej się przestraszył. Mimo to przygryzł wnętrze policzka i zaplótł mocno palce na brzuchu, aby powstrzymać wiercenie się, gdy skupiał się na tym, by zachować spokój. Jego umysł nie mógł jednak pozostać w bezruchu i nalegał, aby poinformować go, że zdrowi ludzie nie powinni być poddawani rezonansowi magnetycznemu, że coś było z nim bardzo nie tak. Może to rak. Albo guz. Albo tętniak mózgu, który jakoś jeszcze go nie zabił.
A potem dwa paski zostały wepchnięte do “klatki na głowę” przy każdym jego uchu, trzymając głowę w miejscu. Nagle zaczął czuć się klaustrofobicznie. Wszystko to, zanim został wsunięty do maszyny.
— Nie ruszaj się, albo nie uzyskamy obrazu ze skanu i będziemy musieli zrobić to ponownie — poinformowano go jeszcze raz, zanim doktor Harper zniknęła, prawdopodobnie po to, aby obejrzeć obraz popieprzonego mózgu Q.
Słyszał, jak wspominała, że chce zrobić mu skany mózgu w połowie zmiany, a sama myśl o tym sprawiła, że zacisnął powieki i próbował uregulować swój oddech. Już tego nienawidził i nie chciał robić tego ponownie - ani żadnego innego rodzaju skanowania - zwłaszcza podczas transformacji. Chociaż czuł się trochę bardziej swobodnie w kwestii zmiany kształtu, nadal nienawidził tego robić, gdy nie było w pobliżu Jamesa i Aleca, ale jeśli MI6 kazała mu…
Zaczął się hałas. Zaskoczyło to Q tak bardzo, że prawie uderzył czołem w biały materiał wygięty nad jego twarzą. Czy ktoś mu powiedział, że z badaniem wiązał się hałas? Być może. Dźwięk był brzęczący i trwał i trwał. Czuł się tak, jakby został wrzucony na środek placu budowy, tyle że nie było żadnych wizualnych wskazówek, skąd dochodził dźwięk ani jakich ciężkich przedmiotów powinien unikać. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nad jego głową znajdowały się małe lusterka, pochylone, by mógł widzieć przez to cholerne coś bez konieczności poruszania głową - co przez całe trzy sekundy było niczym powiew świeżego powietrza. Nadal bombardował go hałas ze wszystkich stron i czuł się uwięziony, chociaż tak naprawdę niewiele go dotykało, ale przez chwilę mógł z łatwością dosłownie zobaczyć światełko na końcu tunelu, a jeśli poruszył stopami, mógł zobaczyć, jak one się poruszają.
I wtedy ktoś wszedł w jego pole widzenia. Chwilę zajęło Q rozpoznanie tej osoby, ponieważ nie byli ubrani jak personel medyczny, co oznaczało, że najpierw Q chciał tylko wiedzieć, dlaczego, do cholery, tam byli… a potem zobaczył zadrapania na męskiej dłoni i tylko moment zajęło mu rozpoznanie jednego z agentów, którzy ścigali go i schwytali w jego mieszkaniu.
Q poruszył się gwałtownie i przekształcił, zanim się zorientował. Życzenie doktor Harper, czy jej się to podobało, czy nie, dotyczące skanowania mózgu Q podczas zmiany kształtu, spełniło się…
OoO
Ludzki umysł Q wygasł, jak zwykle, a kiedy wrócił do siebie, nie był już w skrzydle medycznym i nie rozpoznawał zbliżających się głosów, które słyszał:
— Widziałeś to?
— Wyglądało jak kot. Naprawdę mały.
— Słodkie, puszyste maleństwo.
— Ale co robił kot w
naszym dziale?
Z paniką wciąż świeżą w jego umyśle niczym otwarta rana, Q sapnął przez rozchylone zęby, desperacko próbując zorientować się w sytuacji. Zaczął się trząść, gdy zdał sobie sprawę, że niczego nie rozpoznaje, że otaczają go wysokie, majaczące nad nim stoły i stanowiska warsztatowe, a jedynym powodem, dla którego nie został jeszcze zauważony było to, że jego obecna kryjówka znajdowała się za skrzynką z narzędziami trzy razy większą od niego. A na dodatek bolała go łapa. Szybki rzut oka na nią poinformował go, że przynajmniej nie otworzył ponownie rany, ale ból z niej pulsował aż do łokcia, co poza wszystkimi innymi lękami i stresami sprawiło, że chciał płakać.
Usłyszał kroki, ciężkie i głośne, zbliżające się. Instynkt sprawił, że Q ruszył się, zanim zdążył o tym pomyśleć. Szeroko otwarte oczy skanowały teren dookoła w poszukiwaniu lepszej kryjówki - natychmiast rzucił się w kierunku pierwszej, na której jego wzrok się zatrzymał. Samochód. Fakt, że znajdował się wewnątrz budynki i stał na wpół rozłożony na brudnej plandece ledwo zarejestrował, ponieważ dzień Q był już zbyt daleki od normalnego, żeby cokolwiek go zdziwiło. Zdusił w sobie odgłos dyskomfortu, gdy jego uszkodzona przednia łapa wylądowała na kupkach piasku i brudu, podczas gdy w większości kulał, poruszając się na trzech nogach, zanim wszedł pod karoserię samochodu. Potem, ponieważ czuł się mały, odsłonięty i całkowicie zbyt kruchy, Q wskoczył na odsłoniętą oś. Przykucnął tam przez chwilę, znów dysząc przez otwarty pyszczek, próbując przekonać samego siebie, że był bezpieczny.
Potem usłyszał kolejną rozmowę, gdy głosy zbliżyły się jeszcze bardziej i jego krucha bańka bezpieczeństwa znów pękła. Z uszami położonymi płasko na głowie, Q gorączkowo przeszukiwał otaczający go samochód, aż znalazł otwór, przez który mógł się przedostać, odsuwając zdrowy rozsądek na bok na rzecz zagłębiania się w pojeździe, jak żółw wycofujący się w swoją twardą skorupę. Syntetyczna “skorupa” Q była cholernie twardsza niż skorupa żółwia i dużo większa, ale tak naprawdę nie była aż tak przestronna i zdecydowanie była brudniejsza, ponieważ Q przeciskał się przez kilka ciasnych miejsc, przez co jego futro było brudne i lepkie. Do tej pory zapach samochodu zatkał mu delikatny nos. Przestał pociągać nosem, i zamarł, bojąc się, że został zauważony. Logicznie wiedział, że nie tak powinien rozwiązywać swoje problemy… ale
do cholery, po prostu nie chciał być znaleziony przez obcych. Nie czuł się dobrze, jego głowa wciąż próbowała wyzdrowieć po kolejnym omdleniu, a w głębi duszy był pewien, że miał jakiś zagrażający życiu guz w głowie, który sprawiał, że był tak cholernie kiepski w zmianie kształtu. Żaden z tych problemów nie zostanie natychmiast rozwiązany przez ludzi, których Q nawet nie znał i na pewno nie ufał.
Chciał wrócić do
domu. A przez “dom” miał na myśli dwa łóżka zsunięte obok siebie z dwójką jego najlepszych na całym świecie przyjaciół, leżąc w ich towarzystwie, żenująco blisko, a może nawet śpiących razem, niech niezręczność szlag trafi.
Q przesunął się na bok i wstrzymał oddech, unikając snopu światła, gdy usłyszał głosy, zaczynające poruszać się wokół samochodu. Kiedy usłyszał, jak ktoś podniósł głos i wskazywał na wiele kryjówek dostępnych w pojeździe, Q ponownie zaczął oddychać tylko po to, aby zacząć hiperwentylować.
Nie, nienienienie. Nie chciał być znaleziony. Chciał zrównoważyć swoją panikę i strach, dopóki nie dojdzie do siebie - co może potrwać, albo też nigdy się nie wydarzyć. Może dopóki to, co było nie tak z jego mózgiem, nie wybuchnie i nie położy kresu temu całemu koszmarowi. Ta ostatnia chorobliwa myśl wycisnęła z niego żałosne miauczenie, które zdradziło jego pozycję. Natychmiast wokół samochodu rozległy się głosy i Q poczuł, że jego panika narasta zastraszająco. Nastroszył się tak bardzo, jak tylko mógł, chociaż był tak głęboko ukryty w mechanizmach samochodu, że nikogo nie wiedział, a wszystkie jego ruchy skutkowały rozsmarowaniem większej ilości smaru i oleju na jego futrze. Z tego wszystkiego zaczął syczeć, a potem poślizgnął się i wpadł głębiej w otchłań samochodu.
Wtedy Q usłyszał najbardziej błogosławioną rzecz, o jakiej mógł w tej chwili pomyśleć. Głęboki głos Aleca, donośny i zaskakujący inne głosy wokół Q:
— James, przytargaj tu swój tyłek i swój cholerny dysfunkcyjny dar, myślę, że go znalazłem!
Gdziekolwiek był Q, najwyraźniej nie było to miejsce odwiedzane przez takich ludzi jak Trevelyan i Bond, ponieważ słychać było wiele przestraszonych szeptów i chichotów, niczym u przestraszonego stada wróbli. Alec nie pozwolił im wszystkim odejść. Q usłyszał, jak zatrzymał i przepytywał co najmniej jedną osobę, potwierdzając, że rzeczywiście wiedzieli czarno-białego kota - i faktycznie próbowali znaleźć tego kota we wnętrznościach uszkodzonego Astona Martina. Odpowiedzi były przypominały jąkanie się, co oznaczało, że Alec być może przesłuchiwał tego kogoś nieco szorstko, ale potem pojawił się inny głos, jakby za pomocą magii, gdzieś tuż nad Q.
— On tu jest, Alec. Słyszę go. Q? — James przerwał przesłuchanie.
Jestem tutaj! — pomyślał Q, dodając nieco histeryczne miauknięcie na wszelki wypadek, gdyby wybredny dar Jamesa nie działał. Po raz pierwszy Q zdał sobie również sprawę… że nie był do końca pewien, jak ma się wydostać.
James wydał coś w rodzaju warknięcia, a następnie nadeszło tłumaczenie.
— Tak, jest tutaj, a ten mały diabeł utknął. — Trochę ciszej, być może rozmawiając jedynie z Alekiem, z wyłączeniem reszty obecnych, James dodał: — Utknął i wcześniej całkowicie spanikował.
— Tak, domyśliłem się z tego, gdy usłyszałem relację o jego odejściu ze skrzydła medycznego — westchnął Alec, a Q był w stanie podążać za ich głosami i wyobrażać sobie dwóch swoich ulubionych ludzi krążących przed otwartym przodem samochodu i zaglądających do jego wnętrzności. — Hałasuj dalej, nerdzie, abyśmy mogli cię znaleźć — poinstruował Alec z lekkością w głosie, którą Q doceniał, niezależnie od tego, czy zostało to sfabrykowane, czy nie.
Dlatego Q zaczął regularnie miauczeć, wytężając głos, jednocześnie próbując wyjść. Niestety jego łapa nie współpracowała i chociaż nie był dokładnie obeznany z wewnętrznym działaniem samochodu - uważał je za raczej fascynujące i zdecydowanie wcześniej studiował podręczniki dotyczące mechaniki dla zabawy - wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż jego obecny, wewnętrzny punkt obserwacyjny. Po poślizgnięciu się i wylądowaniu w czymś ociekającym i mokrym, James (najwyraźniej słuchając telepatycznie i fizycznie cichego pisku szoku Q), rozkazał:
— Po prostu zostań tam, gdzie jesteś.
Q wydał cichy, żałosny dźwięk, ponieważ zaczynał nienawidzić tutaj przebywać, ale posłuchał. Klaustrofobiczne uczucie z rezonansu magnetycznego wracało, co było jeszcze gorsze, ponieważ pasował do danego miejsca, w którym przebywał jedynie dlatego, że nie był człowiekiem. Myśl o przekształceniu się z powrotem, gdy jego większy rozmiar nie był w najmniejszym stopniu dostosowany do zamkniętej przestrzeni, sprawiła, że serce Q waliło głośno. Zaczął znów się poruszać, zapominając o rozkazie Bonda. Wydawało mu się, że usłyszał, jak James przeklina.
Niektóre usłyszane wcześniej głosy w tym momencie zaoferowały pomoc, najwyraźniej przezwyciężając nieśmiałość, jaką wywołało przybycie Aleka i Jamesa. To prawie pogorszyło sytuację, ponieważ w chwili, gdy Q pomyślał, że widzi wyjście - nieznana mu dłoń sięgnęła po niego, wszystkie te szczupłe palce i jaskrawo czerwone paznokcie. Na ten widok wypuścił swój najbardziej okrutny syk i cofnął się tak szybko, że jego zad uderzył o coś. Zanim zorientował się, co robi, Q wcisnął się głębiej w trzewia samochodu i tym razem na pewno usłyszał Jamesa warczącego z głębi klatki piersiowej.
—
Kurwa.
A potem sprawy pogorszyły się.
— O co chodzi, James? — zapytał Alec.
Ostrożność w jego głosie oznaczała, że zauważył ciche ostrzeżenie w mowie ciała przyjaciela.
Kiedy James przemówił, jego głos był niski i starannie płaski.
— Nie tylko my szukamy tego krnąbrnego nerda.
— Czy to ten drań poszukiwacz?
Pauza, podczas której Q mógł sobie wyobrazić Jamesa przechylającego głowę i słuchającego telepatycznie.
— Tak — potwierdził chwilę później. W jego głosie pojawił się niższy i bardziej gniewny ton. — Również się zbliża.
— Czy jest z nim jego dupek partner?
Q zaczynał domyślać się, że James i Alec nie lubią tych dwóch agentów.
— Ludzie zwykle nie wymieniają telepatycznie imion, ale… Tak, ma ze sobą kogoś, kogo zna — odpowiedział James. Znowu pochylał się nad samochodem, szukając w środku Q, jego głos był skierowany w dół samochodu, nawet gdy ciągle informował Aleka o tym, co mówił mu jego dar: — Obaj zastanawiają się nad pewnymi dość specyficznymi wspomnieniami dotyczącymi Q jako kota, więc jestem teraz prawie pewien, że to ta sama dwójka, która go dorwała wcześniej.
— To — powiedział Alec głosem zarówno głęboko zadowolonym, jak i brutalnym — sprawia, że cała ta porażka była warta zachodu. — Rozległ się dźwięk, jakby ktoś klepał kogoś, przypuszczalnie Jamesa, po ramieniu. Wszyscy inni ludzie, którzy wcześniej krążyli wokół samochodu, ucichli, a Q również czuł, jakby zbliżała się burza, rozpoczynając się od błyskawicy, która nastroszyła jego niechlujne futerko. — Myślisz, że możesz zająć się naszym nerdem?
— Masz tyle czasu ile potrzebujesz.
— Dobrze. Idę zatem. Życz mi szczęścia i nie czekaj na mnie, jeśli utknę na noc w celi — brzmiała niepokojąca odpowiedź Aleca. Po nim nastąpił niski, drapieżny warkot, który zadudnił prosto w dół samochodu przez kości Q: — Będzie to kurwa tego warte, jeśli uda mi się
upiększyć twarz przynajmniej jednego z tych agentów.
Alec! — Q próbował go skarcić, ale wszystko, co było słychać to ostre miauknięcie, którego James nie przetłumaczył. Zamiast tego telepata udzielił jedynie bardziej szczegółowych instrukcji dotyczących tego, skąd “słyszał” innych agentów i wysłał Aleca w drogę niczym pocisk ziemia-ziemia.
— Nic mu nie będzie, Q — powiedział spokojnie James do trzewi samochodu, w których Q przykucnął niespokojnie. — Skupmy się tylko na tym, by wydostać cię stamtąd szybko i bezpiecznie, a dopiero później będziemy się martwić nawykiem Aleca do obrony twojego honoru. Teraz rozejrzyj się dookoła i spróbuj wyobrazić sobie to, co widzisz tak wyraźnie w głowie, jak tylko potrafisz.
Trudno było wykonać te polecenia, kiedy zaczął martwić się o Aleka, ale Q zrobił co mógł. Spojrzał wokół, a jego źrenice przystosowane do nocnej wizji, wykorzystały każdą uncję światła. Nic, co widział, nie miało dla niego żadnego szczególnego sensu, ale James, który był spokojniejszy od niego, musiał coś rozpoznać, ponieważ Q usłyszał, jak wydał z siebie dźwięk ulgi sekundę przed tym, jak poprosił kogoś, by się przesunął. Q przestraszył się towarzyszącego temu ruchowi hałasu, który mógł usłyszeć nad sobą, ale stanowczy rozkaz Jamesa, aby się nie ruszał, skłonił go do skulenia się w miejscu, w którym był, aż nagle pojawiło się fluorescencyjne światło. Ledwo dostrzegł błysk blond włosów i napięty uśmiech, zanim jego wzrok wypełniła ręka opadająca na niego - i niestety wywołało to u niego odruch syczenia i wysuwania pazurów.
Na szczęście, ktoś to przewidział. Ręka, która owinęła się wokół tułowia Q, była pokryta grubą, roboczą rękawicą. To nie pomogło Q w uspokojeniu się, ponieważ wydawało mu się, że został złapany w skórzaste usta czegoś, ale to uniemożliwiło mu skrzywdzenie kogokolwiek, gdy był wyciągany, kopiący i gryzący ze swojej ostatniej kryjówki.
— Hej, hej, spokojnie, Q. Wszystko jest w porządku — rozległ się zmartwiony głos Jamesa.
Q sapnął i przestał próbować przeżuć rękawiczkę, gdy poniewczasie zdał sobie sprawę, że była przyczepiona do jego przyjaciela. Zmartwiony, Q szarpnął głowa, próbując bezskutecznie zorientować się w sytuacji. Przynajmniej udało mu się nie reagować gwałtownie, gdy druga ręka - goła - podniosła go, by objąć jego ciało z drugiej strony. Z obiema dłońmi bezpiecznie owiniętymi teraz wokół małej, falującej klatki piersiowej Q, James wyprostował się i odsunął od samochodu. Q zauważył, że wokół było
wielu innych ludzi, co sprawiło, że serce znów zaczęło mu walić w piersi, a płuca zapłonęły od paniki. Rzucał się i wiercił. Szczerze mówiąc, rzuciłby się z powrotem do wnętrzności samochodu, gdyby udało mu się wyrwać z uścisku Bonda. Chciał tylko być gdzieś w bezpiecznym i cichym miejscu, gdzie nikt nie patrzyłby na niego, jakby był jakimś dziwakiem!
— Nie jesteś dziwakiem, Q — poinformował go James stanowczo, ale spokojnie, gdy dłoń w rękawiczce dostosowała się tak, że znalazła się pod ciałem Q. Druga ręka, ku zmartwieniu zmiennokształtnego, chwyciła go za kark. W jakiś sposób to było kojące. — A ludzie gapią się tylko dlatego, że nie ma protokołu dla kota w dziale technicznym.
— Czekaj… — Młoda kobieta, najwyraźniej pracownica tego działu, podniosła palec, by z niedowierzaniem wskazać na Q. — Jest zmiennokształtnym? Nie tylko jakimś przypadkowym kotem?
Zawstydzony i przypominający o swoim wadliwym darze, Q chwycił dłoń w rękawiczce pod jego ciałem wszystkimi czterema kończynami i próbował schować ze wstydu głowę między palcami Jamesa. Poczuł, jak palce na jego karku ściskają go lekko. Q próbował ukryć swoje myśli, nawet gdy wirowały ze strachu, niedowartościowania i
załamania.
— Nie ma znaczenia — powiedział James z nową surowością w głosie, która sprawiła, że po kręgosłupie Q przebiegł lekki dreszcz —kim on jest. Liczy się to, że wychodzę stąd z nim, a jeśli powiesz komuś, że nas widziałaś, to przy najbliższej okazji podpalę wasz dział.
— Nie zrobiłbyś tego — sapnęła jakaś wyjątkowo głupia osoba.
Q mógł sobie wyobrazić uśmiech Jamesa - ten zimny, którego nigdy nie używał przeciwko Alecowi ani Q, który nigdy nie ogrzewał jego błękitnookiego spojrzenia.
— Sprawdź mnie.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie, a Q znalazł się w pobliżu znanego ciepła ciała Jamesa. Skórzana rękawiczka zniknęła, zamiast tego zostawiając Q owiniętego w bardziej pocieszające ciepło skórzanej kurtki Bonda, gdy była zapinana wokół niego. Tym razem Q nie miał nic przeciwko zamkniętej przestrzeni, odetchnął z ulgą. Kiedy robił wdech, wydawało mu się, że po raz pierwszy od wielu godzin udało mu się w pełni odetchnąć.
— Nie martw się, Q. Mam cię — szepnął Bond.
Q i tak wbił pazury w koszulkę Jamesa.