~.Imaginarium.~
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaSzukajZaloguj

 

 [Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1145
Rejestracja : 16/01/2015

[Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów Empty
PisanieTemat: [Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów   [Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów EmptyNie 22 Sie 2021, 19:45

Tytuł: Jak przetrwać tydzień egzaminów
Oryginalny tytuł: How to Survive Exam Week
Autor: Only_1_Truth
Zgoda na tłumaczenie: Jest
Relacje: James Bond & Alec Travelyan & Q
Uwagi: Alternatywny Świat – Studia
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Tazkiel
Link: http://archiveofourown.org/works/5047366


Trójka to grupa część trzecia: Jak przetrwać tydzień egzaminów

Tydzień egzaminów końcowych był, delikatnie mówiąc, piekłem. Q był na wielu bardziej zaawansowanych zajęciach niż większość uczniów w jego wieku, ale szczerze mówiąc, nigdy nie chciał być na wykładach ze swoimi mniej genialnymi rówieśnikami, a przynajmniej aż do tej pory. Dopóki nie zaczął uczyć się zaawansowanej inżynierii mechanicznej o czwartej nad ranem. Nagle trygonometria na poziomie podstawowym brzmiała jak niebo.

James i Alec podobnie byli pogrzebani pod podręcznikami, chociaż uczęszczali na różne zajęcia. Szczerze mówiąc, ilekroć Q przychodził do nich (zwykle tylko żeby zmienić scenerię do nauki, ponieważ nie miał czasu na kontakty towarzyskie), chciał trochę udusić Trevelyana, ponieważ młody mężczyzna miał okropnie łatwe wykłady, nawet według standardów normalnych studentów. Jednak, gdy uwzględniono szkolenia szpiegowskie, które przechodzili obaj jasnowłosi mężczyźni, Q nie czuł się już taki zazdrosny. Stres był na wyrównanym poziomie.

— Q. Q, musisz jeść.

Stawało się to czymś w rodzaju zwykłego zdania. Być może to był instynkt przetrwania, żeby przyjść i uczyć się w pokoju Jamesa i Aleca, ponieważ Q zapominał o niezbędnych rzeczach, takich jak jedzenie lub spanie, a jego współlokator nie był wystarczająco zdeterminowany, by ominąć całkowite skupienie Q na nauce. Jednak James i Alec działali jak drużyna, na zmianę podsuwając Q kanapki lub herbatę pod nos i zmuszając go do interakcji z ludźmi.

W pewnym momencie, prawdopodobnie w jednym z tych momentów o czwartej nad ranem w połowie tygodnia, James miał dość autodestrukcyjnych nawyków uczenia się Q i jednym naciśnięciem ręki zamknął jego laptopa. Zaskoczony i nagle wściekły Q spojrzał na niego przez dziki bałagan, jakim była jego grzywka i syknął - jak człowiek na innego człowieka. Q był tak zszokowany własnymi czynami, że po prostu siedział i mrugał przez chwilę, a jego policzki zaczerwieniły się, gdy James patrzył na niego z uniesionymi brwiami. Jedną z tych brwi przecinał szew od ostatniego “testu” przeprowadzonego przez agencję szpiegowską, ale pomijając to, od ich pierwszego brutalnego egzaminu, wracał do domu bez żadnego szwanku.

— To — powiedział James — dokładnie udowadnia mój punkt widzenia.

— Którym było? — zapytał Q trochę potulniej.

— Że jesteś tak pozbawiony snu, że twój mózg zaczyna mieć zwarcie. Teraz zmień kształt, abyśmy mogli dzielić łóżko, ponieważ nie mam już zamiaru być dłużej na nogach.

Właściwie stało się to zwyczajem. Bond i Alec zaakceptowali fakt, że ludzki Q może być nieśmiały i pruderyjny, więc często łatwiej było się z nim obchodzić w postaci kota, gdy miał mniejsze skrupuły. Q natychmiast odsunął się od biurka, które zarekwirował jako własne, posłusznie potykając się w niewielkiej odległości za Jamesem do łóżka znajdującego się najbardziej po lewej. Alec już chrapał na drugim, ubrany jedynie w dres. Był rozłożony na łóżku dokładnie tam, gdzie upadł kilka godzin temu - wyglądało to tak, jakby spał na teczce. James poświęcił chwilę na wyjęcie długopisu z dłoni współlokatora, który leżał uwięziony między jego rozluźnioną ręką a jędrnym brzuchem.

— Do cholery, wymazałby się cały podczas snu — mruknął James.

Alec poruszył się, prawie obudzony, ale nie całkiem. Odkąd James wrócił posiniaczony i pobity, obaj blondyni spali coraz bardziej czujnie, jak zauważył Q, więc padnięcie Aleca, który nie dostrzegał nic wokół siebie, mówiło o tym, jak bardzo był zmęczony. Ubrany w spodnie dresowe, tak jak Alec, ale także w miękką białą koszulkę, James wyłączył pozostałe światła w pokoju, łatwo odnajdując rzeczy dotykiem, w czasie gdy Q przemienił się, a jego oczy idealnie widziały w ciemności każdy szczegół.

Q wciąż zapominał, co się działo tuż po przemianie, ale nie było to aż tak złe, jak kiedyś i nie było zbyt przerażające, gdy był w tym pokoju i wiedział, gdzie skończy. Nie było wstyd wrócić do zdrowych zmysłów i zdać sobie sprawę, że zwinnie wspinał się na klatkę piersiową Jamesa, gdzie spał (a przynajmniej drzemał) niezliczoną ilość razy wcześniej. Jako człowiek… Q uważał, że pomysł takiego fizycznego kontaktu był zbyt upokarzający, by o nim myśleć, ale jako kot ledwo wahał się  by delikatnie położyć łapy na mostku Jamesa. Cała trójka była przyzwyczajona do Q w kształcie kota, więc równie naturalnie było słyszeć, jak James szorstko nakazywał Q zmianę, jak naturalne było, że niebieskooki mężczyzna lekko uderzał czubkami palców miękkie ciało Q, sprawdzając, gdzie dokładnie był w ciemnościach. W klatce piersiowej Q zawibrował lekki pomruk. Ten dźwięk wciąż go zaskakiwał, nawet po tym, jak przyzwyczaił się do większości innych osobliwości wynikających z bycia kotem. Nadal był beznadziejny w zmuszaniu ogona do poruszania się, tak jak chciał.

— Idź spać — jęknął Bond, ale Q widział w ciemności, więc z łatwością dostrzegł, że James nie radził sobie z ukrywaniem uśmiechu.

OoO

— Chodź, włochaty mały gnojku. Czas się ruszyć, zanim James obudzi się i zda sobie sprawę, że ma na sobie krawat w kształcie kota.

Q drgnął, budząc się, ale do tego czasu ręce Aleca już zgarniały go z jeszcze większą ostrożnością niż zwykle. Q był bardziej przyzwyczajony do tego, że to raczej James go podnosił niż Alec, głównie dlatego, że ten ostatni wydawał się wiecznie bać, że upuści Q i go połamie - strach, który był całkiem rozsądny w ciągu pierwszych kilku dni po tym, jak objawił się dar Q, ale od tamtego czasu chłopak opanował spadanie na cztery łapy. Prawie od pierwszego dnia James był całkiem bezpośredni i nie wahał się z nim obchodzić, jak chciał, chociaż nigdy też nie upuścił Q, za co należało być wdzięcznym.

Teraz jednak Trevelyan był tak ostrożny, ponieważ Q poruszył się we śnie i był teraz schowany pod brodą Jamesa. Pozycja, która z pewnością wystraszy tego niebieskookiego młodego szpiega, kiedy w końcu odpocznie na tyle, by się obudzić.

Albo i nie.

— Już się obudziłem — burknął Bond, marszcząc brwi, ale jeszcze nie otwierając oczu. — Która godzina?

Trzymając Q niezgrabnie, ale ostrożnie, tuląc jego klatkę piersiową, gdy czarno-białe łapy wystawały poza ręce, Alec uśmiechnął się w sposób, który zaalarmowałby Jamesa, gdyby go zobaczył.

— Och, powiedziałbym, że do następnego egzaminu jest jakieś pół godziny.

Jak na zawołanie w telefonie Jamesa włączył się alarm, ogłaszając zbliżający się wspomniany egzamin. James wyskoczył z łóżka niczym pocisk, przeklinając. Podczas gdy Alec śmiał się i oferował nieprzydatną zachętę (jednocześnie trzymając siebie i Q z dala), James szybko wykonywał poranną rutynę. Ostatnio Q był tak skoncentrowany na nauce i pracach domowych, że prawdopodobnie nie zauważył, ile razy Alec i James przebierali się, gdy był w pokoju, ale teraz jego kocie oczy otworzyły się szeroko na widok Jamesa przebierającego się z nocnych ciuchów. Ubranie zostało bezwstydnie i sprawnie zdjęte, prysznic pominięty na rzecz nowych dżinsów i czystej koszulki. Chwila pomiędzy tymi stanami, w której ujawniono dużo nagiego, umięśnionego ciała zostawiła Q nieco oszołomionego. Najwyraźniej zauroczenie młodego chłopaka mięśniami Bonda nie opadło w najmniejszym stopniu, odkąd go poznał. Alec zaśmiał się cicho i stuknął palcem w jedną plamę białego futra na boku Q, aby zwrócić jego uwagę na siebie.

Zanim James zdążył wyjść na egzamin, Q wyrwał się z uścisku Aleca, spadając na podłogę z rozstawionymi łapami, nawet gdy Trevelyan przeklinał i próbował go złapać. Chwilę później, ku szczeremu zdziwieniu wszystkich, Q znów stanął na dwóch nogach, w pogniecionym swetrze oraz spodniach, z przekrzywionymi okularami. Zdając sobie sprawę, że James zamarł z wciąż wyciągnięta ręką, by złapać kluczyki do samochodu z komody, Q zarumienił się lekko, przeczesując włosy palcami, wiedząc, że i tak nie pomogłoby to ich beznadziejnemu stanowi.

— Ja… eee… powodzenia — powiedział, uśmiechając się nieśmiało.

Nie było czasu, aby odpowiednio uczcić fakt, że Q właśnie zdołał celowo zmienić się z powrotem w człowieka - coś, z czym wciąż się zmagał, zwłaszcza że nie ufał już pani Morris podczas korepetycji, - ale jakoś zmiękczenie wyrazu twarzy Jamesa było warte więcej niż całe przyjęcie dla uczczenia tego. Oczy koloru zimowego nieba, ale ze spojrzeniem ciepłym, jak idealny kubek herbaty wbiły się w Q, ukazując uśmiech Jamesa zanim zrobiły to jego usta.

— Dzięki. — James mógł powiedzieć tylko tyle w czasie, jakim dysponował, zanim wybiegł za drzwi.

Alec ze swojej strony tylko obejrzał się i mruknął:

— Cholera, zabrał oba komplety kluczy. Czy poważnie myśli, że to sprawi, że zostanę w domu i będę się uczyć?

Przyjmując ze spokojem narzekania Aleca, wciąż czując się zarumieniony z dumy i szczęścia, zarówno ze swojego osiągnięcia, jak i z  wyrazu twarzy Bonda - w całości skierowanego na Q - młodszy chłopak podszedł z powrotem do swojego laptopa. Miał jeszcze dużo nauki.

OoO

Q właśnie zdał swój ostatni egzamin. Czuł się wyczerpany; jakby ktoś włożył mu trzepaczkę do jajek w czaszkę i dokładnie ubił mu mózg. Byłby całkiem szczęśliwy, gdyby nigdy więcej nie musiał myśleć, a przynajmniej dopóki nie weźmie prysznica, nie prześpi trzech dni i może wypije jakiś mocny trunek. Nie był do końca pewien, co do tego ostatniego, ale słyszał, jak James i Alec rozmawiali z entuzjazmem o możliwym wyjściu na piwo dzisiejszego wieczoru… Sam Q nie pił zbyt dużo, z wyjątkiem jednego razu wynikającego z próżnej ciekawości, ale jego mózg nie był już w stanie myśleć o wielu innych rzeczach, więc bezsensowne myśli  o zaproszeniu dwóch innych młodych mężczyzn na drinki zajmowały Q wystarczająco dobrze przez całą drogę powrotną do domu. W tym momencie stracił wolę myślenia o czymkolwiek poza wpadnięciem pod prysznic, rozbierając się w drodze do niego, ponieważ jedno spojrzenie na pomieszczenie powiedziało mu, że jego współlokator wyszedł. Myśli, które zaprzątały głowę Q można było policzyć na jednej dłoni, a najważniejsze z nich brzmiały: “Zastanawiam się, jakie są szanse na zaśnięcie pod prysznicem?”, a druga mniej ważna: “Gdzie był Trevor przez ostatni miesiąc?”.

Napływ gorącej wody na nagą skórę wymazał jednak resztę procesów myślowych Q, który po prostu przycisnął ręce do ściany kabiny prysznicowej, pochylając się do przodu i jęcząc. Zamiast myśleć o zaliczeniu zajęć, dotarciu na czas na egzaminy, gdzie do diabła był jego współlokator (prawdopodobnie - miejmy nadzieję - w bibliotece, ucząc się jak reszta studentów), Q po prostu utonął w wrażeniu wody przyklejającej mu włosy do czaszki, spływającej kojącymi strużkami po torsie, aż cały został przyjemnie przemoczony. Zabierze się do mycia później - w tej chwili liczyło się tylko to, że czuł się niebiańsko.  Rozpoczął się proces powolnej dekompresji po presji egzaminów końcowych.

Przeżył. Ten rok studiów przejechał po nim równo, ale zrobił co mógł.

Gdy Q oprzytomniał na tyle, by podnieść głowę i poszukać szamponu, usłyszał trzaśnięcie drzwi do pokoju akademika - Trevor - automatycznie uznał w głowie, poruszając się na autopilocie. Prawie jednak upuścił butelkę szamponu, gdy nagle usłyszał podniesione głosy w liczbie mnogiej, krzyczące na tyle głośno, że mógł je usłyszeć pod prysznicem. Jeden z tych głosów należał do współlokatora Q, Trevora Vince’a, ale drugi był głębszy, starszy i brzmiał znacznie bardziej brutalnie.

— Gdzie to jest, draniu? — warknął nieznajomy.

Q nagle poczuł chłód pomimo ciepłej wody. Zamarł w miejscu, wytężając słuch.

— Nie… nie mam! — wyjąkał w odpowiedzi Trevor , głosem, który był piskliwy od paniki, która nie była fałszywa. — Słuchaj, Henrickson, nie mam twoich pieniędzy.

Pieniądze? — Q ogarnęło zmieszanie. Próbował zrozumieć, co słyszał. Wciąż jednak był zbyt pozbawiony snu, a jedyne co mógł wymyślić, to kilka sytuacji, kiedy Trevor z pewnością wrócił do pokoju naćpany. To nigdy nie była sprawa Q. On i Trevor nie rozmawiali zbyt wiele.

Coś się rozbiło i pękło. Q wzdrygnął się tak mocno, że prawie się poślizgnął. Nagle zdał sobie sprawę, że już niedługo ktoś zwróci uwagę na dźwięk lecącej z prysznica wody - dowód, że nie byli sami w pokoju, chociaż szczerze mówiąc, krzyczeli wystarczająco głośno, że każdy inny w akademiku mógł coś usłyszeć. Podczas gdy Trevor jęczał w odpowiedzi coś, czego Q nie mógł usłyszeć, ciemnowłosy młody mężczyzna wyślizgnął się spod prysznica…

Zdał sobie sprawę, że w drodze do łazienki porzucił swoje ubrania na podłodze. Dosłownie nie miał przy sobie nic poza zapinaną na guziki koszulą i okularami. Mózg Q był tak usmażony, że ledwo pomyślał o akcie obnażenia się, prawdopodobnie z niejasną konkluzją, że mógłby się po prostu przykryć ręcznikiem, kiedy stracił swoją szansę. Wszelkie myśli o szybkim ubraniu się i ucieczce do drzwi zniknęły, z powodu tego, co działo się w dormitorium. Zniknęły w tym samym czasie, kiedy w żołądku Q uformowała się zimna bryła strachu.

W drugim pokoju zapadła złowieszcza cisza.

— Kto tam jest? — Rozbrzmiał głębszy głos. To Henrickson warknął.

Pytanie mogło być skierowane w stronę łazienki, albo do Trevora, ale Q już poruszał się szybko, zakładając okulary i wślizgując się w koszulę, którą wcześniej z siebie zdjął, podczas gdy Trevor wyjąkał odpowiedź.

— Eeee… prawdopodobnie mój współlokator. Boothroyd.

Wiedząc, że stanie się z nim coś nieprzyjemnego, jeśli zostanie złapany, Q rzucił okiem na zamek w drzwiach… Potem zmienił plany. Jego mózg nie działał tak jak normalnie, ale adrenalina to nadrabiała, powodując, że jego neurony działały ze zdwojoną siłą. Szybko otworzył szafkę pod umywalką, a później sięgnął, by otworzyć drzwi łazienki. Q przemienił się się w kota, po czym zniknął w szafce łazienkowej i z pola widzenia. Było dla niego szokiem, że nie stracił przytomności umysłu, jak zwykle, ale był za to wdzięczny. Podejrzewał, że nie miał czasu na bieganie bez zastanowienia. Przestrzeń pod umywalką, tak jak miał nadzieję, była głębsza i wczołgał się tak głęboko, jak tylko mógł w ciemność, aż jego mokre ciało skuliło się za środkami czyszczącym. Ledwo śmiał oddychać, czekając. Wkrótce usłyszał jak drzwi łazienki otwierają się z nadmierną siłą jak wtedy, gdy  ktoś spodziewał się kogoś zaskoczyć.

Prysznic wciąż był uruchomiony, ale Q nie pozostawił żadnych innych śladów swojej obecności w łazience. Jego ubranie na podłodze między tym miejscem a drzwiami akademika wtapiało się w ogólny bałagan panujący w przestrzeni życiowej studentów zamieszkujących akademik.

— Co do cholery? — Usłyszał pomruk Henricksona, ale brzmiał mniej podejrzliwie niż wcześniej. Mężczyzna odchrząknął. — Zostawiłeś włączony prysznic?

— Um… może?

Po raz pierwszy Q ucieszył się, że Trevor był zapominalską osobą. Właściwie zostawiał odkręcone kurki z wodą, chociaż zwykle był to kran przy zlewie. Q przestał myśleć o roztrzepaniu swojego współlokatora przez przerażający dźwięk tłuczonego szkła, gdzieś nad nim - musiało to być lustro, ponieważ potem rozległ się łagodniejszy brzdęk odłamków spadających do zlewu. Jedyne co Q mógł zrobić, to milczeć, kuląc się w swoim przemoczonym, kocim ciele, starając się wcisnąć jak najgłębiej do środka, nawet gdy zmienił się z rozmiarów piłki do amerykańskiego futbolu w bliższego rozmiarowi dużej piłki do softballu. Nawet jego elastyczne kocie ciało sprzeciwiało się takiemu wykręceniu, ale Q nie obchodziło, czy miał wystarczająco dużo miejsca, by móc odpowiednio oddychać, ponieważ i tak ledwo mógł to robić z powodu strachu, jaki odczuwał.

Jedna myśl dźwięczała mu w głowie, głośniej niż głosy Henricksona i Vince'a krzyczących na siebie w crescendo przemocy. A było to: Chciałbym, żeby James i Alec tu byli.

— Grożenie mi nie sprawi, że twoje pieniądze się pojawią!

Trevor próbował się bronić, ale jego głos stał się piskliwy i drżący - przenikliwy dźwięk, który ranił uszy Q, nawet gdy przycisnął je do czaszki.

Na umywalce nad Q rozległo się drapanie. Złośliwe, chrapliwe, szorstkie i brzydkie tak jak głos Henricksona, gdy warknął:

— Cóż, może jeśli uświadomisz sobie, że nie są to puste groźby, zmienisz zdanie na ten temat.

Q uświadomił sobie ze zdziwieniem, że to iż Henrickson zniżył głos, było samo w sobie złym znakiem. Krzyki, każdy mógł usłyszeć i zainteresować się, ale miękkie słowa były zbyt osobiste i zamknięte w ramach tego pokoju.

Kolejne słowa, które rozbrzmiały, były tak nagłe i zupełnie nieoczekiwane, że nawet Q nie rozpoznał nowego, trzeciego głosu. Był spokojny, śmiertelnie spokojny, stanowiąc rażący kontrapunkt do wszystkiego innego.

— Wiesz, atakowanie kogoś odłamkiem szkła sprawia, że wyglądasz na zdesperowanego. Zakładam, że jesteś wynajętym mięśniakiem, ale szczerze, mógłbyś postarać się bardziej.

Czyli dźwięk skrobania wydawał kawałek lustra… - Rozgorączkowany mózg Q zrozumiał wcześniejszy dźwięk. Ponieważ wcześniej opisywał i analizował różne rzeczy przez cały tydzień, miał wrażenie, że cały jego proces myślowy utknął w rutynie, gdyby oczywiście nie została zniszczona przez odczuwany teraz niepokój. Nadal nie oddychał prawidłowo, ale mimo to skulił się mocniej, chowając się bardziej w swojej kryjówce, że aż bolał go kręgosłup.

— Kim do cholery jesteś? — warknął Henrickson.

Trevor otworzył usta, aby wydukać:

— H...Hej, czy n...nie jesteś…?

— Bond. James Bond — przerwał spokojnie trzeci przybyły. — Czy mam rację, domyślając się, że jesteś tu tylko dla niego?

Bond brzmiał jedynie na zaciekawionego w sposób, który uderzył Q jako tak wyjątkowo niebezpieczny, że zadrżał, a jego serce uderzało z łomotem w piersi, co różniło się od dławiącego strachu, który odczuwał do tej pory. Nigdy wcześniej nie słyszał, żeby James używał takiego tonu.

Wzmianka dotycząca ‘jego” musiała oznaczać Trevora, ponieważ współlokator Q zakrztusił się, gdy Henrickson odpowiedział niczym warczący pies:

— Dla kogo jeszcze miałbym tu być?

— Dla nikogo innego. Tylko pytałem.

— Słuchaj, koleś, wszedłeś...

Henrickson zaczął głośno ripostować, ale James po prostu przerwał mu tym suchym, spokojnym głosem brzmiącym jak odgłos karabinu snajperskiego.

— Właściwie nie obchodzi mnie to. Zależy mi na tym, żebyś zabrał swój biznes gdzieś indziej.

Q praktycznie widział, jak Henrickson najeżył się, a odłamek szkła w jego pięści zaczął przypominać ostrze. Rosnąca burza przemocy w końcu uniemożliwiła Q powstrzymanie się przed małym miauknięciem, ale na szczęście zostało ono stłumione przez antagonistę Trevora, który warknął:

— Jeszcze nie wychodzę… Wciąż mam interes z tym jednym!

— Weź go więc ze sobą.

Może gdyby to był program telewizyjny, a nie prawdziwe wydarzenia rozgrywające się koło Q, byłoby zabawnie słyszeć, jak Trevor jąka się i duka niczym karp próbujący mówić. Wyglądało na to, że tym razem Trevor naprawdę wpakował się w kłopoty i niemal komiczne było to, jak bardzo James Bond nie przejmował się tym. Co do uczuć Q, trudno było współczuć współlokatorowi, kiedy utknął w środku bójki, która go nie dotyczyła i nie był zainteresowany narażeniem się - “narażanie się” było kluczowym słowem, ponieważ wszystkim czego pragnął było wzięcie miłego prysznica, żeby uwolnić się od chaosu i stresu związanego z egzaminami.

Q nie był pewien, czym to zostało sprowokowane, ale nagle głos Jamesa zmienił się z pozornego łagodnego na wręcz zabójczy.

— Wynocha.

— Nie możesz…

Najwyraźniej argumenty Henricksona, bez względu na to jak pompatycznie brzmiały, nie miały dla Jamesa żadnego znaczenia, ponieważ wrócił do poprzedniego tonu, pozostawiając pewną ostrą krawędź, która przywodziła na myśl żyletki trzymane obok odsłoniętego ciała.

— Jeśli któryś z was nadal będzie w tym pokoju, kiedy doliczę do trzech, prawdopodobnie zrobię coś głupiego. Ponieważ obaj krzyczeliście tak głośno, to wyobrażam sobie, że nie minie dużo czasu, zanim ktoś wezwie policję, ale wiem, że jestem szybszy z nożem sprężynowym niż ty z tym pękniętym kawałkiem lustra i co więcej, wiem, jak ukryć dowody, że kiedykolwiek tutaj byłem i że to ja wyrządziłem szkody.

Podczas gdy Q był w większości oszołomiony sytuacją, nawet z jego nielegalną wiedzą na temat szkolenia szpiegowskiego Jamesa i Aleca, Trevor wyraźnie oszalał ze strachu - w rzeczywistości brzmiał teraz na bardziej przestraszonego niż wtedy, gdy mierzył się z Henricksonem.

— Posłuchaj, stary, Quincy nie chciałby, żebyś skrzywdził jego współlokatora…


— Nie każ mi się powtarzać — powiedział z westchnieniem James.

Q rzeczywiście usłyszał, jak buty Trevora piszczą na podłodze, kiedy pospiesznie wychodził. Za nim rozległy się krzyki Henricksona, a potem kroki zmierzające za Trevorem. Wszystkie te dźwięki oddalały się. Ulga w końcu zalała umysł Q, hamowana przez miażdżącą falę adrenaliny, w której wciąż tonął, ale to wystarczyło, by w końcu zaczerpnąć zacinający się, płytki oddech.

— Q? Q, słyszałem cię… — James poruszał się i mówił w tym samym czasie. Jego ton nie był już grożącą krwią grozą, jak kilka sekund temu, było to tak nagłe, jakby ktoś przełączył przełącznik. Q usłyszał, jak buty przemieszczają się z dywanu na tanią płytkę łazienkową. Wzdrygnął się na dźwięki wydawane przez mężczyznę poruszającego się pośpiesznie wokół. — Chodź, Q. — James brzmiał na zmartwionego. — Musisz mi powiedzieć, gdzie jesteś. To cud, że zawęziłem lokalizację twoich myśli do tego miejsca. — Blondwłosy młodzieniec zatrzymał się. Zapadła cisza, gdy zakręcił prysznic. W jego głosie nagle zabrzmiało zakłopotanie. — Nie mam zielonego pojęcia, jak mogłem usłyszeć cię z tak daleka. Byłem przecznicę dalej.

W końcu zbierając wystarczająco dużo rozsądku, by zdać sobie sprawę, że był prawdopodobnie w środku ataku paniki - jego niezdolność do zaczerpnięcia oddechu nie miała nic wspólnego z tym, jak mocno zwinął w kłębek swoje małe kocie ciało - i potrzebował pomocy. Q posłał niepełną, drżąca myśl.

Pod zlewem. Czy… słyszysz mnie, Jamesie?

Pełne ulgi sapnięcie Boda nadeszło w tym samym momencie, w którym Q usłyszał, jak drzwiczki szafki pod zlewem otwierają się gwałtownie, wpuszczając do środka światło.

— Oczywiście, że cię słyszę. Słyszałem, jak wypowiadasz moje imię, zanim jeszcze wszedłem do budynku. — James westchnął. Było coś bolesnego do słuchania w jego głosie, ale Q czuł się tak dobrze dostrzegając w tym współczujący ton. — Gdzie do cholery…? — W końcu dłonie Jamesa odsunęły na bok wystarczająco dużo środków czyszczących, by zauważyć plamę bieli na czarnym futrze albo błysk kocich tęczówek. — Tutaj jesteś.

Oczywiście, Q nie był znany z tego, że dobrze radził sobie ze stresem, gdy był w swojej kociej postaci. A kiedy był pod wpływem negatywnych emocji, zawsze reagował nieuzasadnioną defensywnością, która obejmowała syczenie, piski i nadmierne używanie pazurów. James wzdrygnął się, zaklął, podskoczył na tyle mocno, aby uderzyć głową o spód zlewu, ale mimo to był wytrwały. Chwycił dość brutalnie Q i wyciągnął go na zewnątrz. Bond radził sobie całkiem nieźle jak na kogoś trzymającego demoniczną kulkę futra. W rzeczywistości nawet nie skrytykował Q ani nie próbował przemówić mu do rozsądku, po prostu go puścił, gdy tylko Q był poza szafką. Okazało się, że drzwi łazienki zostały zamknięte, a wszystkie szuflady wsunięte do końca, co sprawiło, że Q nie mógł w zasadzie nigdzie uciec. Nadal jednak skrył się za toaletą, hiperwentylując i nie otrzymując więcej tlenu niż wcześniej, nie dbając o to, jak śmiesznie wyglądał z całym futrem przyklejonym do ciała i bezużytecznie zgarbionymi plecami. Jego próby zastraszania i wyglądania na większego były prawdopodobnie tak samo udane, jak gdyby robił to pająk o długich nogach. James uklęknął na podłodze niedaleko, krzywiąc się i zginając jedną rękę, z której krew już spływała po jego nadgarstku i dłoni.

— Cóż, to jest jedna sprawa, w której Alec nie skłamał — mruknął James, brzmiał nie tyle na niezadowolonego, co niechętnie rozbawionego. — Jesteś prawdziwie przerażającym demonem, kiedy zostaniesz osaczony. — Na twarzy Bonda pojawiła się nieufność, kiedy obejrzał się za ramię na zamknięte drzwi, po czym spojrzał wprost w oczy Q, jakby byli ludźmi i obaj posiadali swoje pełne zdolności umysłowe. — Nie wiem, co się tutaj kurwa działo, Q, ale będziesz bezpieczny ze mną i Alekiem, możesz więc schować pazury? Nie sądzę, że będziesz chciał spotkać się z policją, gdy ktoś w końcu do nich zadzwoni.

Być może dlatego, że Bond wyglądał i brzmiał na tak zaniepokojonego o niego, Q uspokoił się nieco; jego ciało wciąż było napięte, ale zaczynał padać ze zmęczenia. Jego mała klatka piersiowa unosiła się i opadała szybko. Po prostu patrzył na Bonda zza toalety, słysząc słowa rozlegające się w łazience. Nie, zdecydowanie nie chciał, żeby policja się nim zajęła… niezależnie czy był kotem, czy człowiekiem.

— Dobrze, czy teraz pozwolisz mi, abym cię podniósł bez próby oderwania mojej ręki tymi swoimi małymi sztyletami? — odpowiedział James z irytacją, chwytając telepatycznie wiadomość z szokująca łatwością jak na faceta, który twierdził, że ma słaby dar.

Przypominając sobie groźbę Bonda dotyczącą użycia noża sprężynowego, Q przemknął na drugą stronę toalety, gdy James sięgnął po niego, ale gdy tylko pobiegł w tamtą stronę, druga ręka Jamesa wyskoczyła - szybko niczym jak wąż - i złapała kark Q. To wywołało zupełnie nową rundę skręcania się i syczenia, tak głośnego, że prawdopodobnie brzmiał bardziej tak, jakby James podniósł małego krokodyla zamiast chudego kota.

— Jezu, Q — mruknął pod nosem Bond, ale mimo to wzmocnił uścisk i wstał, zabierając ze sobą swego nieposłusznego towarzysza.

niemniej jednak coś w dłoni zaciskającej się na luźnej skórze karku uspokoiło Q, albo może było to uczucie dyndania w powietrzu. Poczucie całkowitego bezpieczeństwa, gdy znalazł się w dłoniach Bonda, było wystarczającym szokiem dla systemów Q, że wszystko po prostu… zrestartowało się. Wciąż czuł, że miał stalowe obręcze wokół klatki piersiowej, próbujące zmiażdżyć mu płuca, ale panika wydawała się zmniejszyć na tyle, że stracił wolę walki i po prostu zwisał bezwładnie. Zdenerwowane, zielone kocie oczy spotkały zmartwiony, ale zdeterminowany wzrok Bonda. Q zamknął pyszczek, chowając mlecznobiałe kocie zęby i ucinając złośliwe syczenie.

Przez chwilę spojrzenie niebieskich oczu Bonda było niczym delikatny dotyk, a potem James przyjrzał się w całości Q. W ten sam sposób, w jaki patrzył na Q po incydencie na drodze i po psie. Szybki i kliniczny skan jego ciała. Bez wątpienia zauważył mokre ciało Q, ale nie komentował tego, zamiast tego szukał ważniejszych rzeczy takich jak krew lub pęknięte kości. Q starał się posłać mu myśl: Nie jestem ranny, ale nie miał pojęcia, czy ta myśl doszła spójnie, czy też kapryśny dar Jamesa przestał teraz funkcjonować. Wreszcie Bond znów spojrzał mu w oczy. Jedna jego blada brew wygięła się w łuk.

— Jestem gotów wynieść się stąd, jeśli ty też jesteś.

Q spojrzał w dół, czując się skarcony, ale potem zobaczył, że druga dłoń Bonda uniosła się, by z wahaniem pogłaskać tylną łapę Q. Takie zbliżenie się do kocich pazurów, to był nieoczekiwany znak zaufania, biorąc pod uwagę świeże nacięcia, które nawet teraz wyróżniały się czerwonym kolorem i obrzmieniem na skórze Bonda. Czując się bardzo źle z powodu swojego wcześniejszego gwałtownego zachowania, Q miauknął żałośnie i machnął powoli swoją łapą. Nie użył pazurów, jedynie miękkie opuszki jego tylnej lewej łapy otarły się o knykcie Bonda.

Q uniósł wzrok i ujrzał ulgę na twarzy Bonda, zanim ten ponownie nałożył beznamiętną maskę.

— Dobrze. Owinę cię ręcznikiem, żebyś mnie nie zmoczył. Potem idziemy prosto do mnie i zostaniesz tam, dopóki nie wyjaśnisz tego wszystkiego.

OoO

Atak paniki Q ostatecznie minął, gdy został przemycony z własnego pokoju w akademiku, ciasno otulony puszystym niebieskim ręcznikiem, a następnie włożony pod kurtkę Bonda. Jakiekolwiek umiejętności perswazyjne miał James, najwyraźniej działały niewerbalnie, ponieważ Q nie słyszał, żeby z kimś rozmawiał przez całą drogę z budynku  do samochodu, w którym Q został uwolniony. Wciąż był bardzo mokry i dlatego ucieszył się, gdy został w ręczniku, tylko z głową wystawioną na zewnątrz, gdy James układał go w samochodzie. Aston Martin był dokładnie taki, jak zapamiętał Q, nieskazitelnie zadbany i jakoś pachnący Jamesem - a może było odwrotnie. Zamiast umieścić Q na miejscu pasażera, Bond pozwolił mu zająć miejsce tuż obok swojego biodra. Gdy Bond zmieniał bieg, jego ciało poruszało się obok i wokół Q, a ta bliskość w jakiś sposób była bardziej pocieszająca niż cokolwiek innego i pozwalała obolałym żebrom rozszerzyć się normalnie. Miał wrażenie, że później będzie absolutnie obolały, sądząc po tym, jak spięty był aż do teraz. Podczas gdy samochód płynnie poruszał się po ulicy, Q westchnął wyczerpany, uderzając głową w udo Bonda.

— W porządku, Q — wymamrotał cicho James nad nim, patrząc na drogę, ale palcem jednej dłoni głaskał Q między uszami. — Cokolwiek się wydarzyło, to koniec. Nic ci nie będzie.

Bond pieścił go przez resztę drogi, ostatecznie przechodząc do lekkiego głaskania uszu Q. Możliwe, że miało to naprawdę relaksujące właściwości, ponieważ Q czuł się trochę bardziej normalnie, zanim zirytował się na tyle, by pstryknąć jednym uchem (osiągniecie dla kogoś, kto spędził większość swojego normalnego życia nie będąc w stanie poruszyć uszami), ale James jedynie zaśmiał się, kiedy to zrobił.

— W porządku, ty mały futrzasty geniuszu - mruknął James, parkując i podnosząc po raz kolejny Q.

Q nie miał zamiaru narzekać na to, jak nazwał go Bond, i nie zauważył zmartwionego spojrzenia, jakim James go obdarował, gdy Q jako kot tylko przechylił głowę opierając ją na klatce piersiowej drugiego mężczyzny, gdy został wtulony w silne ramię. Wąsy Q ledwo drgnęły, gdy usłyszał, że ktoś zbliżał się do nich. Wkrótce mógł zidentyfikować tę osobę po głosie jako Aleca.

— Hej, James, miałem właśnie wyjść… Co się do cholery stało?

— Nie mam żadnego pojęcia — odpowiedział James na nagły ostry ton Aleca. To było naprawdę szokujące, jak obaj mogli zmienić brzmienie głosu. James z dżentelmeńskiego i chłodnego na zabójczy i ostry niczym ostrze noża. Alec z nieostrożnego i jowialnego na twardy niczym kamień i niewzruszony. — Myślę, że ktoś został wysłany, by nastraszyć współlokatora Q i wszystko zmierzało ku brzydkiemu końcowi.

Część Q zastanawiała się, czy nie otworzyć oczu, choćby po to, aby przyjrzeć się osobom prowadzącym rozmową, która oczywiście dotyczyła jego. Jednak powieki wydawały się zbyt ciężkie, a Bond był solidną masą ciepła po jednej stronie jego głowy, a jego wibrysy wysyłały uspokajające sygnały potwierdzające jego bliskość. Jednak zabłąkany wietrzyk owiał drugą stronę głowy Q, przypominając mu, że wciąż był bardzo mokry, a chłód przeszył jego ciało. Nie mogąc powstrzymać nieszczęśliwego miauczenia, które wyszło z jego gardła, próbował wsunąć się głębiej w ręcznik owinięty wokół niego.

Bond westchnął.

— Jest przemoczony do szpiku kości i nie mam pojęcia, jak to się stało. Myślę, że w końcu nam powie. — James znów zaczął się poruszać.

Pomimo wszystkich swoich wcześniejszych zamiarów wyjścia Alec podążył za nim. Ściszył swój głos, tak że nie było szans, żeby ktokolwiek ich podsłuchał, gdy zapytał:

— W końcu? Masz na myśli, że teraz go nie słyszysz?

James po dłuższej chwili milczenia odpowiedział cicho i z nietypowym zawahaniem:

— Słyszałem go przecznicę dalej, gdy myślał o czymś używając  mojego imienia   i będąc całkowicie spanikowanym. Później odbierałem tylko strzępki jego myśli.

— Przecznicę dalej… — powtórzył Alec, po czym gwizdnął z podziwem i zaczął otwierać dla nich drzwi pozbywając się przeszkód niczym barczysty dziób statku przecinający wody.

Q musiał zasnąć na chwilę lub zemdleć, bo następną rzeczą, jaką wiedział było to, że zdejmowano z niego ręcznik - mógł to stwierdzić, bo nagle był narażony na nieprzyjemne zimno. Wyraził swoją dezaprobatę i próbował wbić pazury w tkaninę. Alec, który okazał się tym, który usuwał z niego ręcznik, zaklął i rozpoczął delikatny proces odczepienia małych łap Q od materiału, jednocześnie uniemożliwiając mu zakopanie się z powrotem w ręczniku.

— Kurwa, przestań Q! Współpracuj ze mną.

— Jest mu zimno — powiedział gdzieś niedaleko James.

— Cóż, sam mogę to stwierdzić, ty telepatyczny skurwysynu — odchrząknął Alec. Wyzwisko brzmiało zaskakująco przyjaźnie i czule zamiast ostro. — Wygląda jak utopiony szczur.

Q spojrzał na niego ostro.

Alec zamrugał i uśmiechnął się krzywo, zmieniając swoją wcześniejszą wypowiedź:

— Bardzo przystojny utopiony szczur.

Okazało się, że Q znajdował się na blacie przy zlewie w kuchni. Bond, który właśnie owijał ostatnie bandaże wokół dłoni, starannie zakrywając ślady pazurów Q, parsknął z rozbawieniem na te słowa, a potem powiedział:

— Chcesz, żebym go przejął ?

— Myśli o sposobach zabicia mnie, czyż nie?

— Właściwie nie mam pojęcia, ale mówiłeś, że wychodzisz.

Alec wycofał się i pozwolił Jamesowi stanąć twarzą w twarz z Q. Bond obdarzył kota surowym spojrzeniem, po czym sięgnął w dół i nieustraszenie chwycił obie przednie łapy w swoje zrogowaciałe dłonie po odczepieniu małych, sierpowatych pazurów od ręcznika, pomimo ostrego protestu Q.

— To nic ważnego — powiedział Alec, nie ruszając się z pokoju. — Poza tym chcę usłyszeć, co się stało i dowiedzieć się, czyja to wina.

Skrzyżował ramiona na piersi, gdy James zaczął odciągać Q od ręcznika trzymając go za przednie łapy. Była to taktyka, która zadziałała zaskakująco dobrze. Bez pomocy i drżący Q poddał się, pozwalając wyciągnąć się ze swojej małej kieszeni ciepła, posyłając Bondowi złowrogie spojrzenie.

— Przepraszam — wyszeptał James, wyglądając, jakby naprawdę było mu przykro.

Potem zadośćuczynił wyciągając nowy, suchy ręcznik, którym zaczął wycierać ciało Q. Cała procedura była strasznie niestosowna dla nastoletniego geniusza, niezależnie od tego, jaki miał teraz kształt, ale James był nieugięty w swoich wysiłkach, by wysuszyć Q. Jednocześnie starając się utrzymać Q uwięzionego w ręczniku (chociaż zmęczony, Q rozważał szanse na zeskoczenie z blatu i schowanie się pod łóżkiem), Bond zaczął spokojnie relacjonować, co zobaczył, zaczynając od telepatycznego krzyku w głowie, którego nie powinien był usłyszeć z takiej odległości.

— Musiało chodzić o narkotyki — zaopiniował Alec, brzmiąc jednocześnie na zdegustowanego jak i na zrezygnowanego.

James w końcu puścił ręcznik.

— Tak samo pomyślałem. Nie jest to jednak profesjonalna robota i nie sądzę, żeby Vincent lub brutal, z którym był, wiedzieli, że znajdował się tam Q — mruknął, ale gdy tylko napotkał wzrok Q, na jego twarzy pojawił się nagły uśmiech, który rozjaśnił spojrzenie jego niebieskich oczu.

Stojący za nim Alec wyglądał na zaskoczonego, po czym zaczął się śmiać. Dłuższą chwilę zajęło Q uświadomienie sobie, że był obiektem ich wesołości, ponieważ szorstkie próby wysuszenia go przez Bonda przyniosły podobne efekty, jak umieszczenie w suszarce. Futro Q było napuszone, nie do opanowania.

Jeszcze słowo o tym, a cię zabiję - obiecał Q, sycząc gardłowo. Usiadł, czując jak drgają mu mięśnie pod skórą.

Przez chwilę twarz Jamesa przybrała pusty wyraz, więc Q wiedział, że niebieskooki młodzieniec usłyszał go, nawet gdy James znów się zaśmiał.

Przewracając oczami na dwóch śmiejących się młodzieńców przed sobą, Q wstał i w końcu próbował zeskoczyć z blatu. To wciąż nie była jego mocna strona, ale był wyczerpany emocjonalnie, psychicznie i fizycznie, więc logika nie była źródłem jego działań - na szczęście wylądował na czterech łapach, niczego nie uszkadzając, chociaż zachwiał się alarmująco. Śmiech Bonda natychmiast ucichł.

— Q? — Jego imię zostało wypowiedziane z zmartwieniem.

Q zrobił jeszcze dwa kroki, niepewny, dokąd zmierza, ale czuł to niewytłumaczalne uczucie, jakby po prostu chciał być gdzieś sam, gdzie było cicho i ciemno. Nie był zły, że śmiano się z niego… bo to wymagało energii, której nie miał. Jakaś jego część zdawała sobie sprawę, że pomimo całego wyczerpania był bliski łez i nie był w stanie znieść trochę dobrodusznego drażnienia. Odwrócił swój pyszczek w stronę komody (wiedząc, że pod nią była szczelina, w której mógł się zmieścić, ale bardzo trudno byłoby go z niej wydostać), gdy poczuł dreszcz przechodzący przez jego ciało i nagle wrócił do swojej ludzkiej postaci.

Zmiana nadeszła nagle i Q złapał się na tym, że zachwiał się na nogach znajdując się pół metra od komody Aleca, zanim złapał równowagę. Przez sekundę był niezadowolony, że wrócił do swojego ludzkiego ciało, ale potem…

Q zdał sobie sprawę, że miał na sobie jedynie okulary i wilgotną, zapinaną na guziki koszulę.

Alec właściwie to podsumował mówiąc oszołomionym głosem:

— Łał, Q.

Tego wszystkiego było za dużo - zdecydowanie za dużo. Q uważał, że zakończył swój dzień, zanim jeszcze wrócił do domu, a potem skończył nagi i przestraszony, potem pokryty futrem i przerażony, i przez to wszystko nie miał chwili na odpoczynek. Miał wrażenie, że coś w nim właśnie pękło. Q odkrył, że miał energię jedynie na to, by się odwrócić i opierając się plecami o komodę, zsunąć się na podłogę. Chwycił obiema rękami za głowę, jakby chronił czaszkę przez rozpadnięciem się, dopóki nie poczuł, jak ciepło rozlewa mu się po policzkach i wędruje w dół. Niewielka część jego umysłu, która dbała o skromność, skłoniła go do schowania stóp, ale to była tylko jedna rzecz przeciwko wszystkiemu innemu…!

Bond rzeczywiście poślizgnął się na podłodze, gdy pośpiesznie opadł obok niego. Rzadko widziano tego wysportowanego młodzieńca tak nieskoordynowanego. Q wzdrygnął się, gdy poczuł, jak ciepłe dłonie mocno ścisnęły jego ramiona. Próbował odsunąć się od Jamesa, ponieważ był pewien, że w każdej chwili może spłonąć od upokorzenia, które przeżywał.

— Hej, ciii. W porządku, Q. Naprawdę. Nic złego się nie dzieje — mruczał mężczyzna, ledwo oddychając między zdaniami, będąc tak blisko, że nie było przed nim ucieczki.

Przynajmniej Alec trzymał się na dystans - tak przynajmniej myślał Q, dopóki nie usłyszał szorstkiego krakania i coś czarnego szturchnęło go w łokieć. Q cofnął się ze łzami w oczach, mimowolnie rozluźniając się nieco, po czym lewa ręka Jamesa przesunęła się z ramienia Q na jego podbródek. Kruk Alec nadal podskakiwał nerwowo po prawej stronie Q, podczas gdy James odwrócił głowę Q, którego twarz paliła od rumieńca, w swoją stronę.

— Q, musisz mi powiedzieć, co się stało. Nic ci nie jest? Jesteś gdzieś ranny?

Za dużo pytań! - zaprotestował umysł Q, gdy zacisnął powieki, sprawiając, że popłynęło więcej łez. Jego umysł był w rozsypanym bałaganem, przelatywały przez niego obrazy z ostatniej godziny wraz z uczuciem wstydu bycia praktycznie nagim w mieszkaniu dwóch przystojnych facetów, z którymi się zaprzyjaźnił - w zasadzie jedynymi młodzieńcami, z którymi miał bliższe relacje, niezależnie czy byli przystojni czy nie.

Twarz Jamesa znów przybrała napięty, pusty wyraz. Słuchał. Jego ręka puściła podbródek Q, aby delikatnie pogładzić jego policzek i szczękę, uciszając go bardziej miękko niż wcześniej.

— Ten dzień był naprawdę ciężki. Ale teraz jest wszystko w porządku, Q. Ciii…

Zaskakujące było to, że James potrafił być tak kojący, kiedy był tak rażąco niebezpieczny niecałą godzinę temu. Dychotomia była szokująca, ale w tej chwili Q chciał wziąć tę łagodną część Bonda i gdzieś się w niej ukryć, najlepiej dopóki to wszystko nie zniknie. Nie wiedział, jak mocno o tym myślał, dopóki nie został wciągnięty w nagły i bezkompromisowy uścisk. Q lekko się wyrywał, aż poddał się ciepłym rękom owiniętym wokół górnej części pleców.

Ledwo ubrany, na kolanach Bonda, rozmazując łzy na całej koszuli drugiego chłopaka, Q rozluźnił się w jego objęciach z westchnieniem, jakby właśnie przypomniał sobie, jak oddychać. Objął Jamesa. Poczuł, jak pióra muskają jego stopę, łaskocząc go, a potem gdzieś w pokoju usłyszał trzepot skrzydeł. Nie interesowało go to. Obchodziło go tylko to, że opowiadał Jamesowi wszystko - od testu wypalającego jego mózg - ufając, że telepata znowu go usłyszy, ponieważ Q nie otworzył ust, tylko myślał o tym. Z pomruków docierających do jego uszu i popartych skinieniami głowy, dokładnie tak było. James przez cały ten czas trzymał go w milczeniu i głaskał po włosach, które były tak samo potargane, jak jego futro po procesie suszenia.

Coś tupnęło w pobliżu. To był Alec, który wylądował niechlujnie. Q nie otworzył oczu, dopóki nie poczuł, jak Bond szturchał go policzkiem w głowę, mrucząc:

— Alec ma dla ciebie spodnie, Q. Spróbuj na chwilę nie zmieniać się w kota, dobrze? Nie sądzę, że masz jakąś energię do stracenia.

Odwróciwszy głowę, Q zobaczył błyszczące, czarne oczy wpatrującego się w niego kruka stojącego teraz na parze szarych spodni dresowych, które właśnie przywlókł. Nie mógł z nimi za bardzo latać, co wyjaśniało niezręczne lądowanie na podłodze, ale wyglądało na to, że Alec nie zwracał na to uwagi. Teraz krakał jako kruk, przechylając głowę, wyglądając na tak zaniepokojonego, jak tylko ptak mógł. Czując się odsłonięty, przerzuty na wszelkie możliwe psychologiczne sposoby i tak zmęczony, że aż obolały fizycznie, Q sięgnął i chwycił materiał w drżące, smukłe palce. Szeleszcząc czarnymi piórami, Alec zeskoczył z ubrania, ale uparcie pozostawał w pobliżu, gdy James wstał i pociągnął za sobą Q. Mniejszy chłopak zarumienił się i chciał zasłonić się swoją koszulą (na szczęście z długimi połami), ale James po prostu przysunął swoje usta do ucha Q, trzymając go blisko, aby mógł szeptać zapewnienia, że wszystko było dobrze. Musieli zmienić pozycję bardziej niż trochę, aby Q mógł włożyć spodnie, ale Bond został blisko niego, będąc czymś stabilnym, na czym Q mógł się oprzeć, kiedy podskakując wciągnął na siebie pożyczone spodnie dresowe. Były okropnie duże, więc nawet po ciasnym zawiązaniu sznurków w pasie zwisały nisko na jego biodrach, zakrywając mu stopy. Kiedy James zaczął delikatnie ściągać z niego koszulę, Q czuł się coraz bardziej skrępowany swoją szczupłą budową ciała i wydatnymi kośćmi biodrowymi, ale Bond był w rzadkim, logicznym nastroju.

— Wciąż jesteś mokry, Q. Byłeś dość przemoczony jako kot i nie jest inaczej, kiedy znów masz tylko dwie nogi — powiedział Bond cierpliwie, ale surowo.

Alec, wciąż podskakujący na podłodze jako pierzasta masa atramentu, kłapnął dziobem na znak zgody. Przez chwilę Q patrzył na nich, czując się raczej zagubiony - ale niebieskie oczy Bonda zaskakująco go uziemiały i w końcu Q tylko skinął głową, za co został nagrodzony ciepłym i zadowolonym uśmiechem. Palce Q wciąż się trzęsły, ale każdy guzik, z którym się zmagał, został niespodziewanie odpięty przez bardziej opalone palce. Seria trzepotów skrzydeł u jego stóp sprawiła, że Q podskoczył, ale to tylko Alec znów przeleciał przez pokój. Jego skrzydła wydawały się imponująco duże w stosunku do małej przestrzeni, na której mieszkał z Jamesem. Q był niczym sparaliżowany, gdy Alec przeleciał na swoją stronę pokoju, złapał koszulę w dziób i uderzył ciężko skrzydłami, aby wrócić na  poprzednie miejsce z ubraniem. Q przyszło do głowy, że Alec był w swojej ptasiej postaci dla jego komfortu, ponieważ wydawało się mniej zawstydzające, gdy to tylko ludzki James patrzył na niego, podczas gdy Alec, będąc ptakiem, wydawał się być w jakiś sposób usunięty. Q doskonale wiedział, że zmiennokształtni mają ludzkie umysły, bez względu na swój kształt, ale Alec wciąż wydawał się mniej obecny, gdy był pokryty piórami.

Podczas gdy Q był zajęty wpatrywaniem się przez ramię, James zdjął z niego do końca koszulę, zsuwając ją z ramion Q z delikatnym muśnięciem skóry o skórę, które sprawiło, że mniejszy chłopak zadrżał z powodu ciepła, jakie przy tym poczuł. Jednak zanim zdążył się na tym skupić i zastanowić się zbyt mocno, Alec upuścił miękką szarą koszulę u stóp Q, kracząc.
Bond zaśmiał się, słysząc ukryte za tym słowa.

— Alec przeprasza, że koszula jest trochę używana, ale nosił ją tylko przez godzinę, zanim zmienił zdanie i wziął inną — wyjaśnił James, po czym dodał. — Może zmieniać się w kruka, ale bardziej jest próżnym pawiem.

Najwyraźniej ta ostatnia część należała wyłącznie do Jamesa, ponieważ Alec znowu zakrakał głośno, a Bond musiał zrobić szybki unik, aby uniknąć dziobnięcia w kostkę.

Po tym Q został mniej więcej przewleczony przez pokój i położony do łóżka - łóżka Jamesa, ubrany w rzeczy należące do Aleca - z kolejnym przypomnieniem.

— Bez żadnych transformacji, okej?

Q czuł pokusę, by zmienić swój kształt, nie z innego powodu niż dlatego, że ukrywanie się było łatwiejsze, gdy był mniejszy, ale ta niewielka logicznie myśląca część mózgu, uświadomiła mu, że naprawdę nie miał energii, którą mógłby poświęcić na zmianę. Przewracając się na bok i zwijając się w kłębek, otulony męskim zapachem bijącym z ciepłych koców, Q skinął głową i zamknął oczy. Ledwo drgnął, gdy James przypomniał sobie, by zdjąć mu okulary.

Chwilę po tym dwóch prawowitych mieszkańców pokoju odsunęło się nieco, ale Q słyszał urywki ich rozmowy. Alec zmienił się z powrotem, a James przekazał mu to, czego nauczył się z myśli Q, co rzeczywiście okazało się niesamowicie dokładnym opisem wydarzeń - nawet Alec wydawał się być pod wrażeniem, ale James odsunął na bok dumę odczuwaną z powodu swojego daru na rzecz tego, co się stało z Q.

— Przypuszczam, że pójdę sprawdzić, co się dzieje — westchnął w końcu Alec. Rozległ się dźwięk kluczy, które zostały podniesione z brzękiem. — Jego do niczego niepotrzebny współlokator prawdopodobnie potrzebuje ratunku.

Drzwi otworzyły się i zamknęły, a Q westchnął, zagłębiając się bardziej w koce i ledwo zauważając zbliżające się z powrotem do niego miękkie kroki Jamesa.

— Mogę usiąść? — nadeszła cicha, delikatna prośba.

Q nie sądził, że odpowiedział na głos, ale nie miał żadnych argumentów przeciwko w głowie, a telepatia Jamesa działała dziś szokująco dobrze - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ostatnią część czytania w myślach wykonywał z Q jako człowiekiem, i zwykle Jamesowi było łatwiej odczytać swoich dwóch towarzyszy, gdy ci byli w zwierzęcej formie. Łóżko z tyłu Q ugięło się, gdy położono na nim kolejny ciężar, co sprawiło, że mniejszy chłopak pomyślał, że to był pierwszy raz, kiedy ich dwójka celowo zajęła łóżko, gdy był w swojej ludzkiej postaci. Było trochę ciasno, z biodrem i udem Bonda przyciśniętym do pleców Q, ale Q został obdarzony bliskością po przerażeniu, jakie odczuł w tym dniu. Czuł się tutaj bezpieczny, pod opieką.

— Zawsze będziesz tutaj bezpieczny — powiedział naturalnie, prawie zbyt cicho, aby zostać usłyszanym. Q zauważył rękę, która sięgnęła, aby ścisnąć, a potem pogładzić jego ramię. Przypomnienie bliskości, obietnica koleżeństwa. — Zawsze będziesz z nami bezpieczny.

W jakiś sposób Q zdołał się obudzić na tyle, by odezwać się, wiercąc się trochę, przyznając wewnętrznie, że ubrania, które miał na sobie były wygodne.

— Ale trenujesz, aby być szpiegiem — wymamrotał, a przynajmniej zbliżył się do mówienia przez ciężką zasłonę snu, w który zapadał.

James za Q przesunął się trochę. Dżinsy otarły się o kręgosłup Q pod naciskiem ciepłego ciała i twardych mięśni. Q nie wątpił, że pewnego dnia zarówno James jak i Alec staną się bardzo niebezpiecznymi ludźmi, jeśli już nimi nie byli. Jednak kiedy Bond ponownie go dotknął, był to ujmująco niezdecydowany gest - ruch innego młodego mężczyzny próbującego przebrnąć przez uniwersytet, wciąż młodego, wciąż niedoświadczonego w wielu kwestiach. Jednak jego palce (niektóre owinięte bandażami dzięki Q) odnalazły mniejszego młodzieńca i mocno uścisnęły jego dłoń.

— Zawsze będziesz z nami bezpieczny — powtórzył z naiwnym uporem, a Q mu uwierzył.

OoO

Kiedy Q obudził się i ujrzał, że wciąż leży obok Jamesa Bonda zarumienił się, chociaż drugi młody mężczyzna siedział z otwartym na kolanach folderem zawierającym szpiegowskie materiały, jednak James nie wydawał się szczególnie zainteresowany tym, by ukryć je przed nim. Alec był już z powrotem. Hałas związany z jego wejściem tak naprawdę obudził Q, podobnie jak słowa innego zmiennokształtnego, mówiącego że współlokator Q, Trevor Vince, żyje, nawet jeśli jest trochę przerażony. W głosie Aleca pobrzmiewał raczej żal z tego powodu, jakby naprawdę miał za złe, że Vincentowi nie stało się nic gorszego. Q nadal był trochę zbyt zmęczony, by się tym przejmować. Bond zauważył to za pomocą telepatii lub prostych umiejętności obserwacyjnych, a jego ręka opadła - ciepła i znajoma - na głowę Q, popychając ją z powrotem w kierunku poduszek, które teraz nosiły ich połączony zapach. Z tego powodu Q przegapił znaczące spojrzenie, które Alec posłał Jamesowi razem z uniesioną brwią.

James również udawał, że go nie zauważył. Usadowił się wygodniej za plecami Q, z łopatkami opartymi o zagłówek łóżka. Zapyta o Henricksona i czy Alec jest zainteresowany dołączeniem do niego w testowaniu ich nowych umiejętności, gdy Q będzie nieobecny.


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 109 rozdziałów
Opublikowałam 16 miniaturek
Rozpoczęłam 14 opowiadań
Zakończyłam 10 opowiadań
Rozpoczęłam 5 nowych serii
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.


Ostatnio zmieniony przez Lampira7 dnia Czw 09 Wrz 2021, 20:41, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Disharmony
Team Heroes
Team Heroes
Disharmony


Female Wiek : 27
Skąd : Bydgoszcz
Liczba postów : 609
Rejestracja : 20/01/2015

[Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów Empty
PisanieTemat: Re: [Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów   [Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów EmptyNie 22 Sie 2021, 21:57

Nigdy nie obejrzałam ani jednej części Bonda - od tego powinnam zacząć. Ale to i tak jest AU, co nie? No więc właśnie.

W ogóle zacznę od tego że kurczę, całość jeszcze pół biedy, ale ostatni fragment, co tam się działo! Ja lubię zdania wielokrotnie złożone, ale tutaj miałam wrażenie, jakby ktoś je na jednym wydechu klepał, normalnie akcja większa niż przez resztę miniatury ;D

Ty, Lampira, chyba lubisz takie specyficzne teksty, romansik, niezbyt ponury nastrój, jakaś wariacja na temat Wink Fajnie, fajnie, to też jest potrzebne ludziom.

Sam zamysł ciekawy, wykonanie - tutaj po stronie autorki - mogłoby być lepsze, momentami dialogi były dziwnie infantylne, ale nie przeszkadzało mi to spędzić miłych chwil przy czytaniu. No i nasz klasyk klasyków. James. James Bond Very Happy Wyobrażam sobie go na egzaminie ustnym 'proszę się przedstawić' i odpowiedź: jestem James. James Bond i uśmiech firmowy numer pięć Very Happy

Jak na taką miniaturkę, trochę tych wątków było, w sumie nawet nie wiem, czy będzie jeszcze kolejna część serii, ale jako przerywnik, takie miniaturki mogę czytać. Swoją drogą, dużo tłumaczysz, a co tam z pisaniem? Smile

Pozdrawiam!

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Zamierzam rozpalić ogień w twoich zimnych oczach ~

[Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów B5pMaSR

[Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów Tumblr_o9jwcyvean1tg9m4fo1_500


~ Wielbię cię ~

Powrót do góry Go down
http://www.topkoty.pl
 
[Skyfall] Jak przetrwać tydzień egzaminów
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» [Skyfall][T][M] Jak wytrenować szpiegów
» [Skyfall][T][Z] Jak przetestować kwatermistrzów [3/3]
» [Skyfall][T][Z] Jak wychować zmiennokształtnych [2/2]
» [Skyfall][T][M] Jak uspokoić kota (Q)
» [Skyfall] Jak znaleźć ich słabe punkty

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
~.Imaginarium.~ :: FANFICTION :: Serial & Film & Adaptacje :: Ogólne :: +12-
Skocz do: