~.Imaginarium.~
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaSzukajZaloguj

 

 [MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa

Go down 
AutorWiadomość
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1128
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa  Empty
PisanieTemat: [MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa    [MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa  EmptySob 27 Sty 2024, 19:14

Tytuł: Pajęcza głowa
Oryginalny tytuł: Spiderhead
Autor: emmacortana
Zgoda na tłumaczenie: Jest
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Nie mam
Link: https://archiveofourown.org/works/32792506
Uwagi: Spider-Man tracił do świata DC Comics, a dokładniej do Gotham.

Pająk i nietoperzowi przyjaciele część 1

Pajęcza głowa

— Dlaczego Spider-Man?

To pytanie zadawano Peterowi niemal od pierwszego założenia maski.

— Myślałem, że masz być największym detektywem na świecie — drażnił się. — Sam to rozwiąż.

Batman zmarszczył brwi, a jego usta wykrzywiły się w niezadowoleniu.

— Jedyne zdolności pająka, jakie posiadasz, to przyklejanie się do rzeczy i strzelanie sieciami… i są one sztuczne. Równie dobrze mógłbyś być Sticku-Manem.

Peter jęknął.

— Właściwie wszystkie moje moce są związane z pająkami — poinformował. — Proporcjonalna siła, szybkość, zmysły i wytrzymałość pająka. I mój opatentowany pajęczy zmysł… Właściwie nikt tak naprawdę nie wie, co to jest — przyznał.

— A czy przypadkiem nie uzyskiwałeś po prostu takich samych wyników jak pająk?

— Koleś, nazywam się Spider-Man. Zastanów się, co to dosłownie oznacza. — Peter uważał, że ujawnienie, w jaki sposób zdobył swoje moce, może nie być jeszcze najlepszym pomysłem, ale mógł to zasugerować. — Mam na myśli to, że genetycznie jestem po części pająkiem, po części człowiekiem. Dlatego wybrałem pająka.

Batman prawdopodobnie kandydował na najmniej wyrazistą osobą, jaką Peter kiedykolwiek spotkał, ale nawet on nie potrafił ukryć lekkiego grymasu obrzydzenia.

— Czy któryś z twoich rodziców jest pająkiem?

— Coś w tym stylu — zgodził się Peter. Właściwie w ogóle, ale hej, przynajmniej na chwilę odstraszy Nietoperze. — Myślałeś, że dlaczego jestem taki podobny do pajęczaka? Sądziłem, że już to rozgryzłeś.

Batman wyglądał na szczerze zaniepokojonego myślą o narodzinach Petera z człowieka i pająka. Szczerze mówiąc, na jego miejscu Peter czułby to samo, ale w tym momencie było to po prostu śmieszne.

— Zakładałem, że poważnie podchodzisz do swojej roli.

— Umiejętności aktorskie. — Peter uśmiechnął się. — Ale nie. Właściwie to staram się ukrywać swoje najbardziej pajęcze zachowania — przyznał. — Zwykle wprawia to ludzi w panikę i nie wygląda to najlepiej w moim wizerunku jako zwykły przeciętny obywatel.

W głosie Batmana było słychać niechętną intrygę, gdy zauważył:

— Nie musisz ukrywać się będąc w kostiumie. Ludzie już wiedzą, że jesteś Spider-Manem, dlaczego więc nie będziesz z tego korzystać?

Peter przechylił głowę w jego stronę.

— Kilka razy to zrobiłem — zdradził. — Wiele zachowań przychodzi mi instynktownie. Podoba mi się ta pozycja. — Ponownie pochylił się w pozycji przysiadu, podkreślając jego nienaturalne, nieludzkie wykrzywienie. — Prawdopodobniej prędzej czy później zrozumiesz, co mam na myśli mówiąc o strasznych zachowaniach.

Na czworakach pełz po gruncie, z nadludzką szybkością dotykając ziemi jedynie opuszkami palców rąk i nóg. Jak pająk poruszający się na swojej sieci. Bardziej czuł, niż widział, że Batman stał w sztywniejszej postawie.

Parsknął z rozbawieniem. Jeśli nietoperz nie radził sobie z jego pełzaniem, to niech poczeka, aż pozna niektóre z jego bardziej… przerażających zachowań.

OoO

Peter zdecydował, że powinien ich wszystkich przekonać do swoich pająkowatych skłonności.

Nawet jeśli technicznie rzecz biorąc nie był w połowie pająkiem i chociaż nigdy tak naprawdę nie sprawdził, jaka część jego DNA została zmieniona przez ukąszenie, wiedział, że znaczna część jego ciała była nieludzka. Zmiany zaszły dalej niż sześciopak i lepszy wzrok.

Ale jego krótka rozmowa z Batmanem zapadła mu w pamięć, ponieważ miał rację. Naprawdę nie było już powodu, aby ukrywać swoje cechy, nie gdy już ustalono, że miał motyw pająka. I to nie tak, że się ich wstydził lub bał, jak na początku, gdy zaczęły się pojawiać.

Przeważnie po prostu zwisał do góry nogami z sufitu na cienkiej pajęczynie lub biegał jak pająk z miejsca na miejsce. Nie powstrzymywał swojego ciała przed naturalnym wykrzywieniem się w sposób, w jaki ludzie nie powinni.

Spotykał się z dziwnymi spojrzeniami, ale nie oceniającymi - przeważnie zaciekawionymi, a nawet zafascynowanymi, i w porządku, czasami niespokojnymi.

Pewnej nocy Spider-Man złapał faceta, którego Batman tropił przez trzy dni.

— Dobra robota, Spider-Man — powiedział, wymawiając słowa niezręcznie, ale szczerze.

Peter jedynie zasalutował, nie zawracając sobie głowy odpowiedzią. Szczerze mówiąc, również był z siebie całkiem zadowolony. To było szybkie myślenie i sprytna pułapka wymagająca zarówno minimalnego ryzyka, jak i wymaganej energii. Był coraz lepszy w tej całej sprawie bycia bohaterem.

Przez chwilę panowała cisza. Peter z radością obserwował, jak Batman unieruchomienia przestępcę na dobre, a Oracle wysłała po niego kilku gliniarzy. Wtedy Nietoperz nagle przemówił:

— Czy ty… czy ty wydajesz taki dźwięk?

Peter był zaskoczony i niskie buczenie na chwilę ustało. Zarumienił się, niezwykle zadowolony, że jego maska to ukrywała.

— Och, tak. — Pochylił głowę, nieśmiało pocierając kark. — Mam dzisiaj dobry humor — powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało. Co w pewnym sensie tak było.

Batman wydawał się być przez to wytrącony z równowagi.

— Co to jest? Ten hałas.

Dźwięk powrócił, choć cichszy i bardziej świadomy.

— Hmm, czy wiesz, że niektóre gatunki pająków mruczą?

OoO

Zaczął witać niektóre Nietoperze cichym ćwierkaniem.

Lub równie często, gdy Nietoperze postanawiały go przestraszyć, wyskakując znikąd (do cholery, pajęczy zmyśle), odpowiadając sykiem lub okazjonalnym warczeniem.

Czasami robił to bez powodu, tylko po to, żeby je zszokować.

To było bardzo zabawne.

— Spider-Manie co, to kurwy nędzy, robisz?

To Spoiler o to zapytała. Peter nie spojrzał na nią, nie przerywając swojego emocjonującego meczu z przeciwnikiem.

— Walczymy o terytorium — warknął, pochylając się nisko w kucki i wykonując groźny ruch do przodu, cały czas warcząc.

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Nietoperze przetwarzały tę informację. Następnie odezwał się Nightwing.

— To coś jest wielkości paznokcia. Nie musisz walczyć o terytorium.

Peter jedynie obnażył zęby, pomimo swojej maski.

— To mi groziło — bronił się. — Zajmuję się tym. Poza tym jest to jeden z czterech najbardziej jadowitych gatunków w New Jersey. Znam się na tym — dodał, widząc ich puste spojrzenia.

Batman spojrzał na niego groźnie - ale z drugiej strony, kiedy tego nie robił?

— Po prostu na to nadepnij — burknął i prawdopodobnie był to jedyny raz w historii, kiedy zachęcał Spider-Mana do zabicia wroga.

Peter krzyknął, w końcu odrywając wzrok od pająka.

— Czy jesteś szalony? To woreczek żółty! Oprócz posiadania cytotoksyny, zjadają inne pająki. Nie zamierzam umierać.

— Spider-Manie — warknął Batman — właściwie nie jesteś pająkiem. Nie może cię zjeść. Uważaj tylko, żeby cię nie ugryzł i zabij go.

Peter syknął - ale to było bez znaczenia. Pająk, z którym toczył walkę na spojrzenia, po prostu odwrócił się i odszedł. Peter lamentował z oburzenia.

— Właśnie sprawiłeś, że przegrałem! O mój Boże, to takie upokarzające, nie mogę uwierzyć, że przegrałem z woreczkiem żółtym.

Nightwing podszedł do pajęczaka i nadepnął na niego. Peter z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w plamę na podłodze.

Dziękuję. — Spoiler westchnęła całkowicie wyczerpana tym wszystkim.

Peter przez tygodnie śnił koszmary, że był zdeptany przez Nightwinga. Nie żeby kiedykolwiek im powiedział - po pierwsze, mieli już dość tego.

OoO

Peter chodził po ścianach, bo się nudził.

Obserwacja celu była naprawdę najgorszą częścią tej pracy i nawet niesamowite oraz wcale niezręczne towarzystwo Batmana nie wystarczyło, aby uchronić go przed oszaleniem z nudów. Na początku jedynie chodził po ścianach i suficie opuszczonego budynku, który wybrali jako punkt obserwacyjny, co z jakiegoś powodu denerwowało Batmana jeszcze bardziej niż jego pełzanie.

— Jak długo jeszcze? — narzekał jak dziecko, które miało wpaść w szał.

Batman wyglądał, jakby poczuł obrzydliwy smak w ustach.

— Jeszcze chwilę.

Peter westchnął.

— Świetnie. W takim razie pójdę ułożyć się wygodnie. — Jakby nie próbował tego zrobić już kilka razy, po prostu nie mogąc usiedzieć spokojnie wystarczająco długo. Ale tym razem zdjął jedną ze swoich rękawiczek.

Batman rzucił mu krótkie, pytające spojrzenie, po czym wrócił do wpatrywania się przez lornetkę. Peter nie zwracał na niego uwagi. Wspiął się po ścianach do zakurzonego kąta pokoju i zaczął zakładać gniazdo.

— Co robisz? — Batman zmrużył oczy, co naśladowały soczewki w jego masce.

Peter nie przejmował się tym.

— Układam się wygodnie — powtórzył, wystrzeliwując pasmo jedwabnej nici z jednej ze swoich naturalnych przędzalnic na nadgarstkach. W ciemnym kącie znajdowała się już pajęcza sieć, naprawdę idealne miejsce, ale pająk ją porzucił i opadł na podłogę w chwili, gdy Peter się zbliżył. — Tak, dziękuję. Widzisz, to rozsądny pająk. Zdał sobie sprawę, że jestem od niego wyraźnie większy i poddał mi się. Steatoda nobilis — powiedział czule. — Dobry gatunek. Dokładnie od niego pochodzę.

Batman faktycznie na chwilę porzucił swoją obserwację przez lornetkę.

— Należysz do ich gatunku? — zapytał z niedowierzaniem, a potem dodał: — Twoja pajęczyna rzeczywiście pochodzi z twojego ciała?

Peter prychnął.

— Właściwie należę do wielu gatunków. Dlatego mam taką mieszankę zachowań. Pająk, który mnie stworzył, był mutantem genetycznym, na którym eksperymentowano aż do śmierci. — I wiedział, co robił, formułując w ten sposób swoją odpowiedź, ale szczerze mówiąc, to nie było kłamstwo. Tylko trochę przeinaczenie faktów. — I mam zarówno sztuczną jak i biologiczną pajęczynę. Najpierw stworzyłem strzelanki sieciowe, ale potem, niespodzianka, wytwarzam również te rzeczy.

— W takim razie po co nadal używasz strzelanek?

Peter nie zatrzymał swoich działań, szybko i skutecznie budując swoje gniazdo.

— Większy zasięg — odpowiedział. — Mają również większą wytrzymałość na rozciąganie i zużywają mniej energii. Naturalne pajęczyny nigdy nie były przeznaczone do wystrzeliwania. Używam moich wyrzutni sieciowych, żeby się huśtać i łapać przestępców, a moich naturalnych używam, kiedy chcę zrobić sieć, przykleić coś szczególnie ciężkiego lub żeby wytrzymały dłużej niż trzy godziny.

Zadowolony ze stanu swojej sieci, wczołgał się na nią, dotykając pajęczyny niczym pająk. To była bardzo duża pajęczyna - zakrywała większą część ściany i miała kilka metrów długości. To wystarczyło, aby Peter poczuł się jak w domu. Westchnął zadowolony i zasnął.

Obudził się, gdy Batman niepewnie rzucał kawałki gruzu w jego pajęczynę.

Peter w pierwszej chwili nie zdał sobie z tego sprawy. Obudził się i podekscytowany swoim połowem pobiegł w stronę miejsca, skąd rozchodziły się wibracje w jego sieci…

Poczuł rozczarowanie, gdy nie znalazł ofiary. A potem miał kryzys związany z tym czego do cholery spodziewał się? Siorbania muchy wielkości człowieka? Serio?

Przynajmniej Batman wyglądał na załamanego tym widokiem.

— Musimy iść — powiedział Peterowi. — Przybyli kupcy.

Peter z ponurym humorem zszedł ze swojej pajęczyny.

Walka szła dobrze, dopóki tak nie było. Facet trzymał karabin maszynowy wymierzony pomiędzy Batmanem i Peterem i chociaż naprawdę łatwo byłoby uniknąć kuli, w pokoju znajdowały się również materiały wybuchowe i nie mogli sobie pozwolić na żadne zabłąkane kule w tak bliskiej odległości od nich.

— Nie podchodź! — krzyczał, mierząc raz w jednego raz w drugiego bohatera. — Poślę was wszystkich do piekła.

Peter pochylił się, chrząkając i jęcząc, a jego plecy wyginały się w sposób w jaki żaden człowiek nie powinien być w stanie zrobić.

— Jezu Chryste — szepnął przestępca.

Batman faktycznie wyglądał na zmartwionego.

— Spider-Manie, co robisz?

Młodszy bohater dyszał, ciężko i głośno.

— Wzywam ich — jęknął.

— Co?

— Pająki! — Wykonywał gwałtowne ruchy, powoli unosząc ramiona w górę jak Pajęczy Jezus czy coś. — Wzywam pająki! Wzywam ich na pomoc, ponieważ jestem Bogiem Pająkiem, a moi bracia przybędą armiami.

Karabin upadł z brzękiem na podłogę. Przestępca podniósł ręce wysoko w geście poddania.

— Poddaję się, koleś! — krzyknął spanikowany. — Zatrzymaj się!

Peter powoli zaprzestał drgań swojego ciał, rozluźniając się.

— Dziękuję, bracia, za chęć pomocy, ale nie jest ona już potrzebna — powiedział, odchylając głowę do tyłu, przemawiając do nieba.

Batman szybko zabezpieczył mężczyznę, a policja przybyła, aby aresztować wszystkich bandytów.

— Naprawdę możesz to zrobić? — zapytał później zaniepokojony Batman.

Peter znów mruczał, zachwycony przebiegiem nocy.

— Żartowałem — powiedział i zaćwierkał dwa razy w nikczemnej radości. — Wykorzystałem tę sztuczkę kilka razy. Nie uwierzysz, jak dobrze to działa.

Szczęka Batmana była luźno w zdumieniu, co Peter uważał za niezwykle zabawne.

— Jak bardzo jesteś pająkiem? A jak bardzo ludzki?

Peter rzeczywiście potrzebował czasu, aby to rozważyć.

— Nigdy tak naprawdę tego nie sprawdzałem — przyznał. — I tylko trzy osoby kiedykolwiek widziały, jak zachowywałem się jak pająk. Myślę jednak, że moje geny pająka są naprawdę połączone z genami ludzkimi. Mam na myśli osiem oczu i w ogóle.

Dodał to jako żart, ale ze zdziwieniem zauważył, że Batman otworzył szeroko oczy. No cóż, utrzyma to twierdzenie. Może to nawet pomoże mu trzymać ich z daleka od swojej tajnej tożsamości.

— To nie było bardzo pająkowate zachowanie — powiedział stanowczo Batman. — Możesz robić to lepiej.

Peter zaćwierkał radośnie, zgadzając się.

— Jeśli jednak kiedykolwiek zobaczysz, że robię taki wyczyn, nie martw się. To wszystko na pokaz. — Batman odprężył się niemal niezauważalnie. Peter przechylił głowę w kontemplacji. — Nie tak ich bym wzywał.

Ruszył naprzód, czekając, aż Batman pójdzie za nim, cały czas mrucząc.

OoO

— Spider-Manie, skup się.

Peter skierował swoją uwagę z powrotem na dyskusję Nietoperzy dotyczącą tego, jak najlepiej wydobyć informacje bez uciekania się do tortur, i usłyszał, co mówili. Groźby uszkodzenia ciała, zły gliniarz, gorszy gliniarz, Red Hood chcący po prostu zastrzelić gościa, uch, świetnie. Jego myśli znów powędrowały dalej.

Bzzzzz.

Spider-Manie. — Batman brzmiał na zniecierpliwionego, jakby Peter celowo sprawiał trudności.

Peter napotkał jego spojrzenie.

— Przepraszam — wymamrotał nieco nieśmiało. — To mucha.

— Zignoruj ją — warknął, a Peter przewrócił oczami.

— Spróbowałbyś tego przy super zmysłach — odpowiedział. — To tak, jakby szumiało mi u podstawy czaszki.

— Po prostu to zabij — wtrącił Nightwing, odchylając się do tyłu, balansując na dwóch tylnych nogach krzesła. — A może również po tym będziesz miał koszmary?

Peter spojrzał na niego gniewnie, ale mimo to wstał. Słyszał brzęczenie, widział muchę z niewiarygodną szczegółowością. Śledził swoją ofiarę, powoli zbliżając się coraz bardziej do ściany, a potem nagłym ruchem, tak szybkim, że prawie niewyraźnym, złapał ją w dłonie.

Czuł, jak mucha brzęczała w jego splecionych dłoniach, gdy podchodził do okna.

— Przepraszam, mały kolego — powiedział swobodnie do muchy. — Wyglądasz przepysznie, ale dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień. Jestem w pewnym sensie na diecie wegetariańskiej… Cóż, jem mięso, ale staram się już nie jeść owadów. — To był szalony okres. — Proszę bardzo — powiedział, otwierając okno i pozwalając owadowi odlecieć.

Subtelnie oblizał wargi, obserwując, jak mucha odlatywała.

W pokoju panowała cisza, gdy Peter wrócił na swoje miejsce.

— Co powiedziałeś? — Wskazał na Batmana, który się w niego wpatrywał.

— Czy ty właśnie stwierdziłeś, że ta mucha wyglądała przepysznie? — zapytał Red Hood.

Peter skrzywił się. Och. Czyli pozwolił, aby wymknęło mu się to na głos.

— Nie rozumiem, dlaczego jesteście zawsze tak zaskoczeni, gdy robię coś pajęczego — powiedział. — Jestem pająkiem, kiedy to do was dotrze?

— Jesz robaki? — Tym razem zapytała Spoiler, wyglądając na odpowiednio zniesmaczoną.

— Jadłem — poprawił ją Peter. — Teraz jestem zreformowany. Ech, przez przypadkiem zjadłem pewnego przyjaciela i naprawdę nie było już odwrotu.

— Zjadłeś swojego przyjaciela? — Nightwing wydawał się być bardzo zdenerwowany tym odkryciem. — Twój przyjaciel był robakiem?

Peter powstrzymał się od wzdrygnięcia pełnego bólu.

— Bardziej jak przyjaciel przyjaciela? — zaoferował słabo, krzywiąc się, przypominając sobie Antero. — Ten facet, którego znam, Ant-Man, potrafi rozmawiać z mrówkami. Jego córka i ja byliśmy przyjaciółmi, więc byłem w jego domu i właśnie zobaczyłem tę mrówkę, i och, wyglądała niesamowicie smacznie. Okazało się, że miała na imię Antero i Ant-Man przez następny tydzień szukał go i płakał. Powiedział, że mi wybaczy, jeśli obiecam, że będę starać się zrefundować.

— Ant-Man — powiedział Batman pozbawionym wyrazu głosem. — Znasz faceta o imieniu Ant-Man, który potrafi rozmawiać z mrówkami.

Peter przytaknął. Antero naprawdę smakował wyśmienicie - był odpowiednio soczysty.

— Mrówki i pająki — wymamrotał pod nosem Red Hood. — Pająki i mrówki. Co dalej, osy?

Peter skrzywił się, myśląc o dziewczynie Scotta.

— Cóż, właściwie…

— Przestań — rozkazał Red Hood, przykładając palce do skroni. — Nie chcę wiedzieć.

Peter wzruszył ramionami i odwrócił się z powrotem do weneckiego lustra, które dawało widok na ich najnowszego złoczyńcę, który może, ale nie musiał, wiedzieć, gdzie znajduje się więcej dostaw Czarnej Maski.

— Wiesz, ta rozmowa podsunęła mi pewien pomysł…

OoO

Złoczyńca obudził się w sieci Petera.

Była bardzo rozległa - zajmowała większą część pokoju, a Peter musiał użyć obu swoich przędzalnic, żeby ją zrobić. Czaił się, szarpiąc za pajęczynę, starając się sprawiać wrażenie jak najbardziej pajęczego.

— Nie śpisz — powiedział wesoło. — Och, uwielbiam, kiedy nie śpią. Smakują lepiej… Wiem, że technicznie to niczego nie zmienia, ale połowa zabawy tkwi w samym doświadczeniu, nie uważasz? Co za zabawa jest w robaku, który śpi i jest nudny?

— Co robisz? — zapytał złoczyńca, próbując brzmieć twardo, ale zakończył z piskiem przerażenia.

Peter przechylił głowę, a potem, dla pewności, przechylił ją jeszcze bardziej, aż wydawało się, że prawie złamał sobie kark.

— Czy to nie jest oczywiste? — zapytał, skubiąc pasmo pajęczyny biegnące bezpośrednio do prawej stopy złoczyńcy. — Złapałeś się w moją pajęczynę. Jesteś uwięziony, a ja mam zamiar pożywić się.

— Spider-Man nie zabija ludzi — powiedział złoczyńca, jakby chciał się upewnić. — Batman również.

Peter zaśmiał się, wydając z siebie chichotliwy dźwięk, który bardziej przypominał szczęk szczękoczułek pająka niż śmiech.

— Widzisz tutaj Batmana? — zapytał rozbawiony. — Nie sądził, że będziesz gadał. Uwierz mi, obaj widzieliśmy już szumowiny takie jak ty. Nigdy nie mówicie, więc nie ma sensu próbować. — Nie, Batman myśli, że jesteś cały i zdrów, zamknięty w celi i gnijący w niej przez resztę życia, ale tak naprawdę jesteś ze mną sam na sam i zamierzam cię zjeść.

Złoczyńca trząsł się teraz ze strachu i dwie sekundy dzieliły go od sikania się w spodnie.

— Nie rób tego.

Peter pochylił się do przodu, siedząc na swojej pajęczynie.

— Zrobię to. Właśnie tak, zjadłem wszystkich, którzy kiedykolwiek o tym wiedzieli. — Uśmiechnął się z zachwytem, widząc, jak niespokojny stawał się złoczyńca. Powiedziałby, że w każdej chwili się załamie. — Jestem pająkiem, naturalnym drapieżnikiem. Poluję i zjadam zdobycz. Bądź dumny, że jesteś jedną z niewielu osób, które wiedzą, jakim jestem pajęczakiem. Ugryzę cię, a mój jad stopi twoje wnętrzności pozostawię tylko skorupę ciała…

— Nie! Przestań! — Złoczyńca płakał. Dobrze, z jego kartoteki wynikało, że zabił niewinną starszą panią. — Powiedz Batmanowi, że będę mówić. Proszę, będę gadać. Nie… nie jedz mnie.

Peter uspokoił się. Zamiast pozwolić swojej satysfakcji wyjść na jaw, próbował sprawić, by rozczarowanie zabarwiło ton jego głosu.

— Szkoda — westchnął, wracając do drzwi. — Ty również wyglądałeś przepysznie.

OoO

— Właściwie to nie jesz ludzi?

Peter uśmiechnął się niepokojąco.

— Tak — zapewnił wszystkie Nietoperze. — Nie jem ludzi. Mam jednak jad. — Kliknął kila razy zębami, obserwując, jak każdy Nietoperz zbladł w tym samym czasie.

— Czyli mógłbyś jeść ludzi — wnioskował Nightwing, niezwykle zaniepokojony. — Po prostu zdecydowałeś, że nie będziesz tego robić. Ze względu na swoją moralność.

— Każdy mógłby zjeść człowieka — zauważył Peter. — Po prostu zrobiłbym to w szczególnie dziwny sposób. Zwykle nie pozwalam, aby moje naprawdę dzikie instynkty zawładnęły mną. Lubię jednak koktajle — dodał tęsknie. — Lubię owijać je w swoją pajęczynę, a potem siorbać. Jest to tak samo dobre jak robienie tego naprawdę.

Nightwing zamilkł na chwilę.

— Dobrze wiedzieć — powiedział, a następnie poklepał Petera po ramieniu. — Niezła robota w sprawieniu, że zaczął mówić, ale sądzę, że wypowiem się w imieniu nas wszystkich, gdy powiem, że nigdy więcej tego nie zrobimy.

Spoiler wydała z siebie dźwięk potwierdzenia.

— Jak to zrobiłeś? — zapytała, wskazując na jego ciało. — Te ruchy. Wyglądało to tak, jakbyś był zrobiony ze śluzu.

— Masz na myśli to? — zapytał, kucając na podłodze i poruszając się nienaturalnie szybko i cicho, a jego stawy poruszały się w sposób, w który nie powinien być możliwy. — Jestem elastyczny.

— Nie, ja jestem elastyczny — prychnął Nightwing z jakimś wyrażającym przerażenie wyrazem twarzy. — To jest nieludzkie. — W jego słowach nie było żadnej podłości, tylko fascynacja z nutką zazdrości i mdłości.

Peter zamrugał oczami patrząc na niego ze swojej pozycji na ziemi, chociaż nie było tego widać przez jego maskę.

— Pająki nie mają kości.

Nikt nie wiedział, co na to powiedzieć.

Peter wspiął się po ścianie, trzymając się i zwisając jedynie na stopach i czubkach palców.

— W każdym razie właśnie zużyłem tam sporo swojej biologicznej sieci i skoro tamten facet siedzi teraz w porządnej celi, to jeśli nie macie nic przeciwko temu, to może złapię kilka minut drzemki w swoim stworzonym łóżeczku?

Zwłaszcza, że wciąż mieli pracę do wykonania, na przykład podążenie informacjami dostarczonymi przez złoczyńcę, ale Peter naprawdę potrzebował drzemki. A dzięki pajęczynie będzie mógł wyczuć, że ktoś podszedł zbyt blisko, jak na jego gust.

Barman spoglądał na niego gniewnie, ale nie warczał z jakąś dezaprobatą, więc Peter przyjął to jako zgodę.

Pokazał kciuki w górę Nietoperzom, po czym popełz po suficie, wracając do pokoju przesłuchań.

— Skończyły mi się również aminokwasy i białka — zawołał niedbale — dlatego nie zwracajcie na mnie uwagi, kiedy będę zjadać własną sieć. Redukuj, używaj ponownie, poddawaj recyklingowi i tak dalej.

OoO

Peter miał kości.

Były po prostu… luźniejsze niż powinny.

Nie powiedział im tego, bo zabawne było widzieć, jak stają się nerwowo, kiedy stawał się taki wiotki.

OoO

Nietoperze zaczęły przynosić mu koktajle, gdy mieli wyznaczone spotkanie. Z fascynacją obserwowali, jak zdejmował rękawiczki i okręcał kubek pajęczyną, aż wystawała tylko słomka.

— Skąd pochodzi jad? — zapytał pewnego dnia Batman, zerkając na miejsce, gdzie maska Petera unosiła się tuż nad jego ustami. — Nie masz kłów.

Z radością popijał koktajl, który dostał od Nightwinga, zanim ten został odwołany z jakiegoś powodu. Był o smaku mango.

— Nie potrzebuję ich — powiedział wesoło. — Wychodzi z jednego z moich gruczołów ślinowych… i tylko wtedy, gdy tego chcę lub gdy umieram z głodu. Raz nawet przeprowadziłem na nim badania laboratoryjne — wspomniał w zamyśleniu. — To dziwny koktajl kilku rodzajów jadów… zarówno cytotoksyn, jak i neurotoksyn. Pochodzę z dziwnej mieszanki pająków.

Batman milczał przez chwilę.

— Czy może to być zabójcze?

Peter wzruszył ramionami. To nie tak, że kiedykolwiek to testował czy coś.

— Tak. Z tego, co odkryłem w drodze humanitarnych eksperymentów, neurotoksyna jest na pierwszym miejscu. To właśnie czasami zalewa mi usta. — Smakuje trochę… mydlanie? Nie jest to nieprzyjemny smak, choć trochę zasadowy. — Cytotoksyna wydobywa się tylko wtedy, gdy ugryzę.

Zassał napój przez słomkę, jego policzki zapadły, a z jego piersi wydobyło się głębokie mruczenie. Gdyby istniały owady o smaku mango, to przyjaciele Scotta czy nie, nic nie powstrzymałoby go od życia na diecie pajęczaków.

— Kiedy powiedziałeś, że masz więcej odstraszających zachowań pająków, nie do końca się tego spodziewałem — przyznał Batman. — Założyłem, że będą to bardziej… cechy osobowości lub twoje pełzające ruchy, a nie różnice biologiczne i dietetyczne.

Peter uśmiechnął się do niego szeroko, pokazując zęby.

— Właściwie zniosłeś to o wiele lepiej, niż sądziłem — skomplementował. Nawet jeśli bohater czasami zauważalnie się niepokoił, obserwując Petera. — Nawet w kategoriach pająków, jestem dziwny. Nawet ja przeraziłem się niektórymi swoimi mocami.

Batman lekko skinął głową.

— Kiedy powiedziałeś, że jesteś genetycznie zmodyfikowany…

Peter przygryzł wargi, uśmiechając się, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki.

— Jestem mieszanką kilkunastu różnych gatunków pająków i czymś zupełnie innym — wyjaśnił bardziej szczegółowo niż poprzednio. — Pająk, który mnie tak ukształtował, był częścią międzygatunkowego eksperymentu genetycznego. Mnóstwo złożonego i pokrojonego w kostkę DNA oraz duża ilość promieniowania. Mam na myśli, że eksperymentowałem już kilka razy, ale nigdy nie domyśliłem się, co wymyślili.

— Czy dlatego tak długo ukrywałeś swoje cechy? — Szczęka Batmana była mocno zaciśnięta i wydawał się jeszcze bardziej spięty niż zwykle.

Peter przygryzł dolną wargę.

— Tam, skąd pochodzę, ludzie tacy jak ja nie są mile widziani — wyjawił. — Meta mogą być zamykani, poddawani eksperymentom i torturowani i to wszystko legalnie, przez bardzo wpływowych ludzi. Nigdy nie miałem większych problemów jako Spider-Man… opiekowała się mną bardzo wpływowa osoba — powiedział tęsknie myśląc o Tony’m. — Przez większość czasu grałem w dość niskiej lidze. Jedynie wykonywałem przyziemną pracę. Ale gdyby odkryto, że jestem Spider-Manem lub chociaż meta, zostałbym rzucony na pożarcie wilkom.

Jego pajęczy zmysł wykrywał mocno ukrytą wściekłość, którą Peter starał się zignorować.

— A skąd pochodzisz?

Peter parsknął śmiechem.

— Tego ci nie powiem — powiedział z rozbawieniem. — I nie martw się o meta… ostatnio słyszałem, że doszło do ogromnej ucieczki z więzienia, ale właśnie dlatego nigdy tak bardzo nie przyglądałem się moim genom. Mam na myśli, że chciałem, jestem trochę kujonem — przyznał zawstydzony — ale ochrona mnie przed polityczną areną dotyczącą praw meta ludzi to jedno, ale w przypadku mojego aresztowania, mój opiekun musiałby mieć silną obronę. Nie mógłby tego zrobić, gdyby wiedział dokładnie, jak bardzo nie jestem człowiekiem.

Popijał swój koktajl, ale jego apetyt nieco osłabł z powodu aktualnego tematu. Tęsknił za Tony’m, tęsknił za bezpieczeństwem, które czuł wiedząc, że sam cholerny Iron Man zawsze go wspierał.

— Jesteś człowiekiem — powiedział Batman. W jego głosie było mniej charakterystycznego warczenia, niż Peter kiedykolwiek słyszał. — Niezależnie od ośmiu oczu i wszystkiego innego.

Zamrugał zaskoczony, a potem jak za pęknięciem tamy cały wyraz jego twarzy się zmienił. Uśmiechnął się promiennie do Batmana niczym samo słońce.

— Ja również lubię tak myśleć — zgodził się radośnie. — W pewnym sensie moja relacja z moim mentorem jest podobna do tego w jaki jesteś ze swoją załogą — powiedział Peter w zamyśleniu. — Próbował mnie nakłonić do zaakceptowania zarówno mojej pajęczej jak i ludzkiej części. Nawet nie narzekał na całą pajęczynę w swoim domu.

— Gdzie jest teraz? — Pytanie miało swoją wagę, jakby Batman w jakiś sposób już znał odpowiedź. Spider-Man był notorycznie samotnikiem, zwłaszcza, że wielokrotnie odmawiał przyłączenia się do drużyny Nietoperzy. Istniały dwa przypuszczenia, dlaczego tak było.

— Nie wiem — odpowiedział szczerze Peter. — Ale mam nadzieję, że nic mu nie jest. Liczę, że wkrótce po mnie przyjdzie. Tęsknię za nim.

Skończył koktajl i przechylając się przez krawędź dachu wyrzucił pusty kubek do otwartego śmietnika, o którym wiedział, że tam będzie. Powinien wrócić do domu - rozprawili się już z handlem narkotykami, zanim Nightwing odszedł, a Peter zwykle nie zostawał w pobliżu po takich sprawach.

— Na cóż, B-man, było fajnie — powiedział Peter, ciągnąc krawędź maski w dół. — Powtórzmy to kiedyś.

Batman szybko skinął głową, co nie było charakterystyczne dla jego zrzędliwości. Peter zasalutował i wyrzucając przed siebie sieć opuścił dach.

OoO

Gothan było do bani.

Peter nienawidził Gothan. Nowy Jork z pewnością nigdy nie był dla niego tak podły - z wyjątkiem czasów, w których był, ale co tam. Tak czy inaczej, umierał wijąc się na ziemi.

— Cholera jasna! — krzyknął facet w masce Supermana z niedowierzającą radością w głosie. — To rzeczywiście zadziałało.

Leżący na ziemi Peter jęczał pomiędzy atakami kaszlu, gdy próbował wypluć własne płuca. Gardło go paliło, zmysły wariowały i ledwo widział.

Jego dłoń błądziła na oślep w górę, do słuchawki pod maską, włączając ją po raz pierwszy tej nocy.

— Hej, Oracle? — zakrztusił się. Jego głos był niski, szorstki i łamał się. — Potrzebuję wsparcia.

— Spider-Man? — odpowiedziała przez urządzenie, brzmiąc na zaskoczoną i więcej niż zaniepokojoną. Nie często wzywał pomoc, przeważnie był typem dziecka, który brał na siebie za dużo. — Wysyłam wsparcie. Czy wszystko w porządku?

— Jest wspa… — Próbował jej odpowiedzieć, zanim kopnięcie w brzuch pozbawiło go tchu. Okej, nie radził sobie dobrze, ale nic mu nie będzie. Nadchodziło wsparcie. Zwinął się ochronnie, a jego ciało lekko drżało.

Facet w masce Flasha piał z zachwytu.

— Kto by pomyślał? Spider-Man zabity przez spray na owady.

Tak, spoko, pierdol się - pomyślał złośliwie Peter. Pieprzyć ich i ich głupi handel narkotykami, który nie zainteresowałby Petera, gdyby ich towar nie był chrzczony. To było ich szczęśliwe zrządzenie losu, że trutka na owady, który akurat wzięli do magazynu, by użyć w swoich narkotykach była również śmiertelnie trująca dla Petera.

Wyostrzone zmysły Petera słabły i wszystko się rozmazywało. Przez gęstą mgłę gazu nie mógł oddychać, bo jego płuca przeszywał ból. I oczywiście nie miało to wpływu na całą grupę przestępców i tylko Peter został całkowicie spieprzony przez spray na owady.

Nie widział nadchodzącego kopnięcia, ani następnego, ani kolejnego. Mało przytomnie, zdał sobie, że nie powinien tracić czujności - nie wtedy, gdy wciąż leżał na ziemi.

Ale to było takie łatwe.

Jedynie, czego był świadomy, to moment, w którym ból ustał.

Jęcząc, zamrugał. Jego umysł był ociężały, ciało wiło się na ziemi z bólu i oparów gazów, jak pająk, którego przewrócono na grzbiet i oderwano obie nogi.

Postać klęknęła obok niego.

— Nie ruszaj się — powiedziała głosem, wyraźnie przypominającym Batmana.

Peter całkowicie to zignorował, ponieważ jeśli Nietoperz tu był, to niedoszła Liga Sprawiedliwości została pokonana, a Batman nie wiedział, czego potrzebował. Wziął wdech i zakrztusił się powietrzem.

— Zabierz mnie stąd — krztusił się, wijąc się na ziemi.

Nastąpiło krótkie wahanie, po czym ramiona wsunęły się pod jego ciało i płynnie go podniosły. Peter desperacko trzymał się świadomości. Jego klatka piersiowa unosiła się  ciężkością. Czuł, jak ziemia mknęła pod nim, gdy szybko oddalali się od miejsca zdarzenia.

Wkrótce został upuszczony i oparty o ceglaną ścianę. Jego palce natychmiast uniosły się w górę, drgając i szarpiąc materiał, odsuwając maskę z ust i nosa, aby mógł oddychać.

Zamiast zaczerpnięcia powietrza wykrztusił krew.

Był świadom paniki emanującej od Batmana, co nie było częstym zjawiskiem, co jeszcze bardziej go przerażało. Jego klatka piersiowa zapadała się pod ciężarem oddechów.

Ale teraz, gdy nie był w oparze sprayu czuł, że jego drogi oddechowe oczyszczają się, dzięki wspaniałemu, kojącemu, czystego powietrza - cóż, tak czystego, jak to tylko możliwe w Gothan, co wcale nie było zbyt czyste. Potrzebował tylko chwili lub dwudziestu, żeby się otrząsnąć i wybełkotał to do Barmana pomiędzy świszczącymi wdechami.

W końcu jego płuca nie płonęły tak bardzo, raczej paliły. Położył dłoń na piersi i czuł, jak unosiła się i opadała z trudnością.

— To było do bani — sapnął, a jego głos brzmiał szorstko. Miał wrażenie, że jego gardło stoczyło trzy rundy z papierem ściernym. — Pokonałeś ich?

Batman zignorował jego pytanie i zamiast tego zadał swoje.

— Co to było? — zażądał. Peter z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że jedna z dłoni mężczyzny wciąż znajdowała się na jego ramieniu i przyciskała go do ściany. — Dławiłeś się.

Peter milczał przez chwilę. Naprawdę? Nie pamiętał zbyt wiele z tej całej sytuacji. Wierzchem dłoni wytarł ślinę i krew z ust. Jego dolna warga była rozcięta i piekła pod jego dotykiem.

— Chlorek etylu — wykrztusił. — Pięta Achillesowa.

— Spray na owady — powiedział stanowczo Batman. — Jesteś podatny na spray na owady.

Zwłaszcza na chlorek etylu — zgodził się Peter, próbując złapać oddech. — Jest trujący. Zabija… pająka we mnie. Wszystko będzie dobrze za… tydzień?

Usta Batmana były mocno zaciśnięte.

— Zabieram cię do jaskini — powiedział stanowczo, a Peter wzdrygnął się.

— Nie! — Znowu zakaszlał, a Batman napierał na niego mocniej, zmuszając go do odchylenia się do tyłu i udrożnienia dróg oddechowych, zamiast zwijać się z bólu. — Nic mi nie jest. Już wcześniej przez to przechodziłem. — I będzie musiał przechodził po raz kolejny, jeśli te dupki komukolwiek o tym powiedzą. Poprosi Batmana, żeby umieścił ich w izolatce czy coś.

— Potrzebne są badania krwi — nalegał. — Właśnie wdychałeś truciznę.

— Musiałbym zażyć większą dawkę, żeby była zabójcza — odparował Peter, co z perspektywy czasu mogło nie być najlepszym pomysłem. — Nic mi nie jest. Muszę jedynie… złapać oddech.

Batman warknął z dezaprobatą.

— Możesz nie zdejmować maski — próbował wytłumaczyć. — Zbadam cię i odpoczniesz kilka godzin.

Peter już kręcił głową.

— Będę w domu — westchnął. — Kończę wcześniej. Może wezmę kilka dni wolnego. Będzie dobrze. — Uśmiechnął się słabo, pokazując swoje zęby. Co może nie było tak uspokajające, jak miał nadzieję, biorąc pod uwagę krew w ustach i ogólną sytuację.

Batman miał zamiar ponownie zaprotestować, może nawet nakazać mu, żeby przestał być głupi, ale Peter podniósł jedną rękę i położył drżącą dłoń na zgięciu łokcia ręki Batmana, którą trzymał Petera w stabilności.

— Będę w domu — powtórzył.

Batman pozostał przy nim, dopóki nie mógł oddychać bez krztuszenia się.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 95 rozdziałów
Opublikowałam 14 miniaturek
Rozpoczęłam 13 opowiadań
Zakończyłam 8 opowiadań
Rozpoczęłam 3 nowe serie
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.


Ostatnio zmieniony przez Lampira7 dnia Sob 27 Sty 2024, 19:14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1128
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa  Empty
PisanieTemat: Re: [MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa    [MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa  EmptySob 27 Sty 2024, 19:14

OoO

— Czy masz jeszcze jakieś pająkowe słabości? — Batman zapytał go następnym razem, gdy Peter znów był poza domem.

Dojście do siebie po chlorku etylu zajęło mu więcej czasu, niż się spodziewał - prawdopodobnie dlatego, że był głodny i nie spał. Od incydentu minął ponad tydzień, a jego głos wciąż był nieco chropowaty.

— Ach, kilka. — Peter nieśmiało podrapał się po karku. — Olejki eteryczne są dla mnie dość szkodliwe i nie lubię rzeczy, które są zbyt octowe, cytrynowe lub zawierają sodę oczyszczoną. Właściwie to miałem przyjaciółkę, która ilekroć była na mnie zła, używała eukaliptusowego środka do dezynfekcji rąk, żeby trzymać mnie z dala.

Zrobiło mu się głupio, gdy o tym myślał, ale wciąż pamiętał, że musiał stać dziesięć metrów od wkurzonej MJ i wrzeszczeć, przepraszając za jakąkolwiek głupią rzecz, którą zrobił. Tęsknił za nią.

Przynajmniej Batman uśmiechnął się lekko - co samo w sobie wydawało się niemożliwe.

— Czyli jeśli kiedykolwiek będę chciał, żebyś wycofał się ze sprawy, to wystarczy, że spryskam się octem?

Peter syknął na niego.

— Zrób to, a cię ugryzę.

— Czy jest coś jeszcze?

— Nie — odpowiedział Peter, klikając językiem. — To wszystko.

OoO

— Okej, jest jeszcze jedna rzecz — powiedział Peter pewnej ponurej, mroźnej nocy. — Tylko jeden drobny, mały szczegół, o którym zapomniałem wspomnieć, gdy mówiłem o słabościach pająka.

Batman rzucił mu przerażone spojrzenie. Peter udawał, że tego nie widział, tylko zaczął mocniej się trząść.

— Zapomniałeś wspomnieć, że hibernujesz — warknął Batman, a Peter skrzywił się.

— Nie robię tego! — bronił się. — Po prostu… pająki nie mają termoregulacji. Powoduje to, że moje funkcje przestają działać.

To tylko sprawiło, że gniew Batmana wzrósł jeszcze bardziej. Był niczym zimowa burza, zimniejsza niż pogoda na zewnątrz.

— Czyli zapomniałeś wspomnieć, że zimno cię zabije.

Peter dostrzegł swój błąd.

— Tylko spowoduje okropne przeziębienie — jęknął. — W innym przypadku jedynie się zdrzemnę i to wszystko. Jestem zimnokrwisty.

To nie była krótka drzemka. Był w trakcie wieczornego patrolu w piątek, kiedy zatrzymał się, żeby odetchnąć, a potem jakimś cudem zapadł w głęboki sen, ukryty za gargulcem. Teraz była już prawie niedziela i najwyraźniej Nietoperze go szukali. Okej, więc może to była hibernacja.

Nadal znajdowali się przy gargulcu, lekko osłonięci od wiatru. Peter skrzywił się. Czuł się trochę źle - to chyba nie było dobre dla Batmana szukanie go, a potem znalezienia go nieprzytomnego z niewiarygodnie wolnym tętnem i bardzo odpornego na przebudzenie.

Przynajmniej odkrył, że jego serce nadal bije, zanim zdecydował się na zdjęcie maski.

— Potrzebujesz cieplejszego kostiumu — narzekał Batman. — Kurtki. Albo sposobu powiadomienia kogoś, że twój organizm spowalnia swoje działanie.

Peter wzruszył ramionami, niezbyt przejęty tym wszystkim.

— Właściwie to nie zdarza się zbyt często — zaoferował, próbując uspokoić mężczyznę. — I to nie jest nic wielkiego. Tylko krótka drzemka. Często wchodzę w ciasne zakamarki i tam odpoczywam.

Batman przybrał wyrażenie będące dziwną mieszaniną zdumienia i zirytowania, co było trochę zabawne. Szczerze mówiąc, Peter pamiętał reakcję Tony’ego, kiedy po raz pierwszy znalazł go nieprzytomnego w koszu na pranie. To był najlepszy sen, jaki miał od tygodni.

Teraz, gdy nie spał, jego ciało stawało się coraz zimniejsze. Zwinął się w sobie, starając się zachować ciepłotę ciało. Gothan był jak Nowy Jork, tylko że gorszy. Było zimno, ale sucho, a lodowate powietrze szczypało skórę Petera nawet przez kostium.

A potem nagle tak nie było.

Peter zamrugał zaskoczony, gdy Batman odpiął pelerynę i zrzucił ją na niego. Po chwili oszołomienia i wahania owinął ją wokół siebie.

Batman westchnął z ulgą, mimo że jego postawa się nie zmieniła.

— Musimy na ciebie uważać — powiedział. — Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie, ktoś musi o tym wiedzieć.

— Mam komunikator — podkreślił Peter. — Mogę wezwać pomoc.

— Tak jak w piątek? — Batman stanowczo kontraktował i okej, słuszna uwaga, ale Peter nie zamierzał tak łatwo się poddać.

Peter przygryzł wnętrze policzka w wyrazie gwałtownego buntu nastolatka.

— W piątek nie potrzebowałem pomocy — odpowiedział. — Nic mi nie jest.

Batman nie był pod wrażeniem, jeśli drganie prawej strony jego ust o czymś świadczyło.

— Mogłeś umrzeć — powiedział stanowczo. — Następnym razem możesz umrzeć.

— Następnego razu nie będzie — zapewnił z pogodną pewnością siebie. — Będę bardziej ostrożny. A poza tym, jeśli to się powtórzy — co prawdę mówiąc mogłoby mieć miejsce, biorąc pod uwagę szczęście Parkera i to kim był Peter jako osoba — to mnie znajdziesz.

Peter prawie nie zauważył tego, jak Batman lekko się rozluźnił, ale nie wiedział jak na to zareagować. Jedynie mocniej pociągnął pelerynę pod brodę.

— Spróbuję — powiedział cicho Batman.

— Zatem nie ma się czym martwić — argumentował swobodnie Peter.

Potem nastąpiła chwila ciszy. Teraz, gdy ciało Petera rozgrzewało się po stanie snu po niskiej homeostazie, w którym się znajdował, naprawdę docenił cudowne ciepło peleryny, która w rzeczywistości zapewniała znacznie lepszą ochronę przed warunkami atmosferycznymi, niż by się spodziewał.

Otulił się nią jeszcze bardziej, a ciche mruczenie nieświadomie wydobywało się z niego. Było ono ledwo słyszalne nad hałasami Gothana.

— Idź do domu, Spider-Manie — powiedział cicho Batman. — Idź się rozgrzej.

Po raz pierwszy Peter nie kłócił się. Wstał mówiąc:

— Ufam ci — ostrzegł, ale w jego głosie nie było realnej groźny ani wredni — że nie podążysz za mną. Chyba nie nadaję się do huśtania się na pajęczynie.

Jego oszołomiony snem umysł nie był wystarczająco jasny, aby obliczyć cel, a jego pajęczy zmysł nie był ostatnio najbardziej niezawodny.

Batman skinął głową, a Peter mu wierzył.

Niechętnie odwinął z siebie pelerynę i wyciągnął ją w stronę drugiego bohatera. Batman nie wykonał żadnego ruchu, aby ją odebrać.

— Mam inne — powiedział, patrząc z nieufnością na Petera stojącego nieco chwiejnie.

Peter przelotnie przechylił głowę, po czym ponownie założył pelerynę, wzdychając na jej ciepło.

— Myślisz, że mógłbym być Batmanem? — Podskoczył radośnie, tylko lekko zmęczony.

Nie czekał na odpowiedź, tylko rzucił się z gargulca - który znajdował się zbyt wysoko, aby normalny człowiek mógł z niego zeskoczyć, nie mając ze sobą żadnego sprzętu. Słyszał, jak Batman wstrzymał oddech, obserwując jego upadek.

Wylądował w kucki, okryty ciemnym materiałem, a jego nienaturalnie mocne, ale elastyczne stawy pochłonęły siłę uderzenia. Nagle poczuł się znacznie bardziej rozbudzony.

— Hej, to świetna zabawa! — Peter ponownie zwrócił się do Batmana, którego nieco szybsze tętno zdradzało jego emocje mimo jego obojętnego wyrazu twarzy. — Może powinienem dodać pelerynę do mojego kostiumu. — Machnął nią w sposób, w jaki zrobił to przyjazna peleryna doktora Strange’a i odwrócił się w ogólnym kierunku remizy. Miał zamiar przejść się kilkoma różnymi ulicami, zanim pójdzie do swojej kryjówki.

Peter miał rację, że nigdy więcej się to nie powtórzy, choćby dlatego, że za każdym razem, gdy temperatura spadała poniżej zera, Batman go znajdował i kazał mu wracać prosto do domu.

Przypuszczał, że przyjmie swoje zwycięstwa tam, gdzie mógł.

OoO

Była tam bomba.

To była pułapka, pole minowe. Pajęczy zmysł Petera włączał się od samego patrzenia na podłogę, ale ignorował to, bo był idiotą i nie wiedział, jak powiedzieć Batmanowi: “Hej, dziwny zmysł mówi mi, że grozi nam niebezpieczeństwo podczas infiltracji magazynu należącego do gangu. To dziwne. Zapomnijmy o tym wszystkim i odejdźmy”.

Batman nacisnął na włącznik bomby. Peter zaczął biec.

Biegł w stronę bomby.

Popchnął Batmana tak mocno, że ten poleciał przez pokój.

Bomba eksplodowała.

OoO

Półświadomie Peter zdawał sobie sprawę z bólu.

Jego noga wręcz jarzyła się bólem i będzie tak przez jakiś czas.

Jego klatka piersiowa była poszarpana, podobnie jak brzuch i wszystko w nim.

Batman był przy nim. Wściekły, oszalały z emocji. Krzyczał coś do Petera, a potem do kogoś innego. Wzywał pomocy.

— Trzymaj się, po prostu trzymaj się — powtarzał jak modlitwa.

Wszystko było odległe, nawet ból. Tracił świadomość, a potem ją odzyskiwał, a następnie znów tracił i odzyskiwał.

Jego maska została zdjęta. Poruszył głową, mrugając, nie mając nic do powiedzenia na ten temat.

Przynajmniej widzę wyraźnie - podpowiada jakąś część mózgu Petera, próbując zracjonalizować sytuację. I przynajmniej jego oddech nie był ograniczony oraz Batman tu był i wydawało się, że nic mu nie było. Peter musiał odepchnąć go naprawdę daleko i wyglądało na to, że tylko jego peleryna najbardziej ucierpiała.

Ciało Petera nieświadomie reagowało na ból, nawet jeśli jego umysł nie był w stanie go przetworzyć.

Tracił przytomność, a potem ją odzyskiwał.

OoO

Podczas operacji obudził się kilka razy. Nie mieli nic wystarczająco silnego, żeby go utrzymać w nieprzytomności lub uśmierzyć ból. W końcu stracił świadomość, na dobre, po raz ostatni.

Obudził się dwa dni później.

Powieki Petera uchyliły się powoli. Jego oczy były wysuszone i piekły. Zamrugał, wpatrując się w sufit.

— Ał.

Wymamrotał to, ale to i tak nie miało znaczenia, bo ktoś go słyszał, a potem nagle obok niego pojawił się duży mężczyzna.

— Co na ciebie działa? — Mężczyzna zażądał rozpaczliwie, a jego spojrzenie było dzikie. — Jakie środki przeciwbólowe?

Na początku nie dotarło to do mózgu Petera, który działał tak powoli. Nawet znalezienie odpowiedzi zajęło mu pół minuty, bo ból nagle i głęboko wniknął w jego kości.

— Midazolam — westchnął. — Z morfiną. Siedmiokrotna dawka.

Mężczyzna nie kwestionował niemożliwej dużej dawki, jedynie podszedł pośpiesznie do szafki, na której leżał jakiś sprzęt medyczny, otworzył szufladę i wyjął mnóstwo igieł i buteleczkę po środkach przeciwbólowych. Peter zamknął oczy, starając się jak najbardziej oddzielić od bólu.

Podawanie mu środków medycznych zawsze było ciężką próbą. W domu korzystali z pochodnej serum super żołnierza - ogólnie rzecz biorąc, potrójnej dawki odpowiadającej Kapitanowi Ameryce. Ale w przypadku zwykłych środków przeciwbólowych musieli używać całych butelek i fiolek danego środka, zanim Peter w ogóle by na to zareagował i to nie było wszystko. Podanie zbyt dużej dawki w pewnym momencie również było niebezpieczne. Zawsze ryzykowali, że jego serce po prostu się podda, zwłaszcza gdy był pod wpływem stresu spowodowanego kontuzjami.

Gdy mężczyzna poddał mu pierwszą dawkę, twarz Petera przeszły skurcze i czuł, jak pewne dłonie chwyciły go za ramię, gdy igłą wkuwała się w jego ciało. Mężczyzna musiał mieć pewną wiedzę dotyczącą tego, ponieważ jego gesty były kliniczne i w odpowiedni robił kolejne zastrzyki.

To zajęło trochę czasu, zanim otrzymał wszystkie dawki leki, ale przyniosły mu natychmiastowa ulgę. Kiedy ostatni zastrzyk dobiegł końca, pierwszy z nich zaczął działać.

Ciało Petera rozluźniło się, tracąc napięcie, które powstało w wyniku bólu. Midazolam teoretycznie powinien pozbawić go przytomności, ale w jego przypadku powodował jedynie senność. Nadal czuł ból, ostry i wyraźny jak zawsze, ale między tym a nim istniała pewna bariera.

— Teraz jest dobrze — powiedział, gdy coraz bardziej oddalał się od tego uczucia. — Boli mniej. Tak. — Jego głos był chropowaty od nieużywania.

W końcu ponownie otworzył oczy i mrużąc je, spoglądał na mężczyznę. Wyglądał znajomo, chociaż Peter nie potrafił powiedzieć skąd go kojarzy.

— Kiedy masz otrzymać kolejną dawkę? — zapytał, a jego głos był napięty od… czegoś. Peterowi za bardzo kręciło się w głowie, by się nad tym zastanowić.

Poświęcił chwilę, aby upewnić się, że dobrze to pamiętał i wrócił myślami do zbyt częstych wycieczek do ambulatorium z Tony’m.

— Potrójna dawka co dwie godziny — wychrypiał. — Cztery jeśli śpię.

Gdy mężczyzna przyjął to do wiadomości, skrzywił się i odwrócił wzrok od Petera, nie mogąc mu spojrzeć w oczy.

Peter spojrzał na niego zdezorientowany.

— Kim jesteś?

Mężczyzna wahał się, a jego postawa była nienaturalna.

— Jestem Bruce. — Zdecydował się w końcu ujawnić. — Znamy się dzięki… nocnemu życiu.

Peter na początek nie zareagował, zastanawiając się, co do cholery mógł mieć na myśli, a potem szczęka mu opadła. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i zakrztusił się własną śliną.

Jesteś Batmanem?

Supertajna tożsamość Batmana - Bruce kiwnął głową, potwierdzając informacje.

Był to moment, w którym Peter jedynie wpatrywał się w Bruce’a, który wyglądał, jakby miał kilka okropnych dni za sobą, próbując to zrozumieć. Jego mózg tworzył połączenia zbyt wolno, porównując każdą możliwą cechę. A potem zaczął chichotać.

— Jesteś Batmanem — powtórzył pomiędzy cichym, zdyszanym śmiechem. — Jesteś zemstą, jesteś nocą. Tym Batmanem.

Bruce prawdopodobnie powinien być urażony jego reakcją, ale jeśli już, to wyglądał dość niewyraźnie.

— Czy pamiętasz, co się stało? — zapytał cicho, a na jego twarzy był widoczny wstyd.

Peter był nieco zaskoczony poważnym wyrazem jego twarzy, dopóki nie zdał sobie sprawy, że pamiętał, co się stało i postanowić, że może również nie powinien żartować.

— Bomba — powiedział. — To była pułapka. Poczułem to tuż przed wybuchem.

— Byłeś w promieniu rażenia — powiedział cicho Bruce i och, dziwny wyraz jego twarzy świadczył o poczuciu winy. Bo oczywiście, musiał się obwiniać. — Miałeś operację, a następnie zabraliśmy cię do domu, abyś wyzdrowiał.

Peter wtedy zarejestrował pokój, w którym się znajdował. Emanował absurdalnym poczuciem bogactwa, w wyraźnym klasycznym stylu starych pieniędzy, a nie futurystyczny sposób jak u Tony’ego. Odłożył to do późniejszego rozważenia.

— Wszystko skończyło się dobrze. — Peter próbował go uspokoić, wiedząc ten okropny pogrążony w smutku wyraz twarzy Bruce’a. — W stylu, dzięki że nie pozwoliłeś mi umrzeć, albo w tym sensie, że obaj nie zginęliśmy, więc wszystko jest w porządku.

W każdym razie Bruce wyglądał jeszcze gorzej, w każdej zmarszczce było widać gorzkie wyrzuty sumienia i smutek. Otwierał usta, zamykał je i ponownie otwierał.

— Nie jesteś w porządku — wydyszał z bólem w głosie. — Zostałeś wysadzony w powietrze.

Peter nie przejmował się tym zbytnio. Zdecydowanie był w gorszym stanie - na przykład wtedy, gdy umarł. Ten ból był nawet niczym w porównaniu z ukąszeniem pająka.

— Prawie wykrwawiałeś się na stole — naciskał Bruce. — Odniosłeś poważne rany szarpane i cięcia na całym ciele, ale… twoja lewa noga znajdowała się bezpośrednio nad eksplozją.

— To wyjaśnia, dlaczego tak bardzo boli — zauważył sucho Peter. Bruce wyglądał, jakby został uderzony w twarz.

Wziął mały, urywany oddech, najwyraźniej przygotowując się na coś - co było dziwne, ponieważ Peter nie pomyślałby, że Batman powinien się na coś przygotowywać.

— Peter — zaczął powoli i nastolatka zaskoczyło użycie jego prawdziwego imienia, mimo że Batman już z pewnością poznał jego tożsamość. — Twoja noga była zbyt blisko bomby i… już jej niema. Nie masz już nogi. Tak mi przykro.

Peter przez chwilę patrzył na niego beznamiętnie, bo to nie mogła być prawda. Nadal czuł swoją nogę - bolała jak cholera. A potem poruszył się gwałtownie, żeby odsunąć kołdrę, bo musiał to zobaczyć.

Silne ręce odepchnęły go do tyłu, próbując utrzymać Petera w pozycji leżącej, nie poruszając jego opatrunków, ale nawet na wpół otumaniony i pod wpływem leków był silniejszy od Nietoperza nawet w jego dobre dni. W końcu Bruce zdał sobie z tego sprawę i zamiast go powstrzymywać, delikatnie pomógł mu zdjąć kołdrę.

W miejscu, gdzie powinna być jego noga, znajdował się kikut kończący się nieco poniżej połowy jego uda, pokryty ogromnym opatrunkiem.

Peter wpatrywał się w niego.

— No cóż, to do bani — powiedział w końcu, litując się nad Bruce’m, który wyglądał, jakby cisza pożerała go żywcem.

Bruce ponownie odwrócił wzrok, a jego twarz była trupio blada.

— Przepraszam — przeprosił ponownie łamiącym się głosem.

Peter gwałtownie poderwał głowę, słysząc surowy pokaz emocji Batmana - cholernego Batmana. Wyglądał, jakby miał zaraz się rozpaść.

— To nie twoja wina — powiedział natychmiast zaniepokojony. Peter pamiętał podobne rozmowy z Tony’m. Ten człowiek miał kompleks winy tak duży jak Peter. — Nie martw się o to. Stanę na nogi… no cóż, na nogę — przynajmniej na razie — za jakiś tydzień.

Wydawało się, że łatwe przyjęcie kontuzji przez Petera jeszcze bardziej niepokoiło Bruce’a.

— Możesz zostać tak długo, jak chcesz — powiedział cicho. — Właściwie nie odejdziesz, dopóki nie będę wiedział, że masz kogoś, kto się tobą zaopiekuje. — Peter skrzywił się. Nie było to możliwe i Batman oczywiście zauważył jego grymas i poprawnie go zinterpretował.

— Nic mi nie jest — zapewnił ponownie. Tony próbował kiedyś zabronić mówić mu tę frazę, ale nie poszło mu najlepiej. — Szczerze mówiąc, tak, to jest do bani i boli jak cholera, i będę musiał wziąć kilka miesięcy przerwy w byciu Spider-Manem… — Peter zamilkł, zastanawiając się.

Bruce wyglądał na zakłopotanego.

— Peter straciłeś nogę — powiedział tak delikatnie, jak tylko potrafił. — Nie wrócisz na boisko.

— Co? — Peter od razu się oburzył. — Nie mogę ot tak przestać być Spider-Manem.

— Musisz. — Ton Bruce’a był smutny, ale stanowczy. — Nie martw się o Crime Alley, zajmę się tym. Przynajmniej tyle mogę zrobić.

Peter spojrzał na niego zaskoczony. W stanie, gdy był pod wpływem środków odurzających, nie do końca wiedział, co jeszcze mógł zrobić.

— Tak, na jakiś miesiąc lub dwa, ale potem wrócę do gry. Nie mogę pozwolić, aby jedno złe doświadczenie zniechęciło mnie na dobre.

— To nie jest złe doświadczenie — podkreślił Batman napiętym głosem. Jego ciało było sztywne w nerwach, co sprawiało, że Peter czuł się niekomfortowo. — Oczywiście zapewnimy ci najlepszą opiekę, jaką możemy znaleźć, a jeśli chcesz protezę, to dostaniesz jedną. Nie mogę jednak ci pozwolić wyjść w teren z jedną nogą.

Peter zamilkł, nie używając przygotowanej argumentacji.

— Och — powiedział. — Sądzę, że wiem, w czym tkwi problem. — Znowu spojrzał na swoją brakującą nogę. — Cóż, odrośnie.

Bruce wyglądał, jakby przywalono mu młotem.

— Słucham?

— Moja noga. — Szturchnął opatrunek i skrzywił się, gdy przez jego ciało przeszedł ostry ból. To było coś specyficznego dla niego. Nie wiedział, jakieś reakcji spodziewać się od innych. — Wiesz, że jak pająki tracą nogi, to linieją i im odrastają? Cóż, moja skóra się złuszcza ani nic, ale moja noga odrośnie. Przez jakiś czas będzie obolała i swędziała jak diabli. Właściwie nie wiem, ile czasu to zajmie. Ostatnim razem powrót zębów zajął mi miesiąc, więc prawdopodobnie tyle czasu.

— Twoje nogi odrastają.

Peter przytaknął.

— I twoje zęby.

— Moje oczy również — dodał.

Wyraz twarzy Bruce’a był mieszanką wyrazu mężczyzny, który właśnie został uniewinniony będąc w kolejce do gilotyny, a także mężczyzny, któremu właśnie powiedziano, że Peterowi może odrosnąć noga jak u pająka.

— Mogłeś… wspomnieć o tym na początku.

OoO

Zgodnie ze swoim słowem Bruce nie pozwolił Peterowi opuścić swojego domu, który był prawdziwą rezydencją. Okazało się również, że był samym pieprzonym Bruce’em Wayne'em.

Peter w pewnym sensie to rozumiał. Gdyby coś takiego wydarzyło się w domu, Tony nie spuściłby z niego wzroku na miesiące. Byłby całkowicie uziemiony. Poza tym coś takiego miało już miejsce w domu, wraz z jego śmiercią i w ogóle, więc kiedy wróci, będzie mógł spodziewać się mikrozarządzania jego życiem i nadopiekuńczego opiekuna - zarówno ze strony Tony’ego, jak i May.

Wydawało się, że Bruce nadal nosił w sobie winę za kontuzję Petera. W końcu to on nadepnął na bombę i to Peter został ranny, odpychając go z drogi, podczas gdy Bruce miał tylko kilka oparzeń, szwów i sporo siniaków.

Prawdopodobnie kompleks winy był częścią bycia bohaterem. Jeśli nie czuliby się winni, mogłoby to uczynić ich złymi ludźmi. Mimo to Peter robił wszystko, co w jego mocy, aby uspokoić Bruce’a, tak jak zrobiłby to z Tony’m - poprzez delikatny humor i dobroduszne potwierdzenie tego, co się wydarzyło.

Spotkał się też z pozostałymi członkami nietoperzowej rodzinki bez kostiumu. Tak naprawdę nigdy nie miał dużego kontaktu z Robinem, ale zbliżył się do Damiana, chodź jego uczucie było nieodwzajemnione. A może i było, przynajmniej nie syczał na niego jak kot, tak jak to robił w przypadku Tima.

Co zaskakujące, spotkał już wszystkich innych bez kostiumu.

Dużo krzyczał, kiedy ujrzał Tima i Duke’a.

Peter nie mógł jeszcze chodzić do szkoły - Bruce pociągnął za kilka sznurków, aby go usprawiedliwić i umożliwić mu naukę w domu.
Prawdopodobnie było to dobre rozwiązanie, że nie poinformowali władzy szkolnej, że obecnie brakuje mu lewej nogi, ale tylko chwilowo. Tim i Duke oczywiście nadal chodzili do niej, bo najwyraźniej nie było dobrym pomysłem, aby ich nieobecności zbiegały się ze sobą.

— Przydałby się wózek inwalidzki — powiedział Bruce, przyglądając się, jak Peter niepewnie utrzymywał równowagę ze stosem zeszytów w ramionach, skacząc na jednej nodze.

Peter wzruszył ramionami, a potem prawie się przewrócił, próbując utrzymać wszystkie swoje materiały razem.

— Lubię skakać. — Z wyjątkiem sytuacji, gdy upadał. Jego równowaga mogła być nienaganna, ale zaczynało być to już męczące, ale nie lubił, gdy ktoś uderzał w jego godność za każdym razem, gdy wypełzał ze swojego pokoju. — Zdobycie wózka to zbyt wiele roboty.

Bruce westchnął z niecierpliwością, podchodząc do Petera i wyjmując mu zeszyty z ramion. Peter pozwolił mu na to z wdzięcznością.

— Wracasz do swojego pokoju?

Pokój Petera był za duży, za bogaty i zdecydowanie za wygodny. Nie lubił spędzać w nim za dużo czasu, z wyjątkiem dni, w których nie mógł wstać z łóżka.

— Idę do laboratorium — odpowiedział, ignorując zmarszczenie brwi Bruce’a. Nie podobało mu się, gdy Peter zmieniał się w małego laboratoryjnego gremlina. — Zajmuje się nowym projektem.

W tym momencie grymas Bruce’a pogłębił się jeszcze bardziej. Nowy projekt u Petera oznaczał brak snu, jedzenia i wychodzenia z laboratorium, a biorąc pod uwagę kaliber kolejnego projektu, Peter prawdopodobnie będzie bardzo, ale to bardzo zajęty. W końcu uczył się od samego Tony’ego. Bruce odłożył materiały na stół, nie zwracając uwagi na sprzeciwy Petera.

— Potrzebuję ich — zauważył dosadnie, zaczynając podskakiwać w kierunku stołu, aby sam je zdobyć.

Zamiast go zatrzymać, Bruce wziął go w ramiona i podniósł płynnie.

— Albo możesz to zrobić w ten sposób — dąsał się Peter.

Przez ostatnie trzy tygodnie był przenoszony w różne miejsca wbrew swojej woli i był z tego powodu więcej niż trochę zrzędliwy. Czasami niechętnie na to pozwalał, choćby dlatego, że w rezydencji było dużo schodów, ale tak naprawdę nie było lepszego sposobu, aby poczuł się bardziej jak dziecko. Zwłaszcza, gdy jedyne, co Bruce musiał zrobić, aby wydostać go z laboratorium, to po prostu podnieść go jak worek ziemniaków.

Najgorzej było, gdy w pobliżu byli Duke lub Tim. Nie miał nic złego na myśli to mówiąc, ale to byli jego przyjaciele, a on wyglądał jak dziecko. Chociaż sprawiało mu przyjemność, gdy Dick nosił go na barana, choćby dlatego, że mógł poprosić o wykonanie pewnych sztuczek akrobatycznych, gdy nosił go w ten sposób - niektóre z nich były wręcz obowiązkowe.

Ku jego zaskoczeniu Bruce nie zaniósł go do jego pokoju - zamiast tego zaprowadził go do pokoju obok, który zmienił się w prowizoryczny pokój medyczny. Po prostu świetnie.

— Zmienię ci bandaż — poinformował Bruce, jakby to nie było oczywiste w chwili, gdy weszli do pokoju. Delikatnie położył Petera na kanapie. — A potem będziesz mógł spędzić w laboratorium trzy godziny. Trzy — ostrzegł, wiedząc, jak Peter się ożywił. Peter się tym nie przejął.

Prawdopodobnie będzie w stanie wynegocjować więcej lub wkraść się do środka w czasie, gdy nie będzie żadnych Nietoperzy. — I musisz zrobić sobie przerwę na kolację.

Peter wzruszył ramionami w geście potulności. Poruszył się niecierpliwie, gdy odsunięto bandaż z kikuta jego nogi.

Zdecydowanie odrastała. Kikut był jedynie o kilka centymetrów dłuższy niż od eksplozji, która miała miejsce prawie miesiąc temu, chociaż z czasem będzie goił się szybciej. W takim tempie będzie musiał zrezygnować z bycia Spider-Manem na długo - dlatego był to idealny moment na rozpoczęcie kolejnego projektu.

— Będę potrzebować pełnej listy wszystkich twoich pajęczych mocy — powiedział Bruce, delikatnie sprawdzając dłońmi nową skórę. Była czerwona, delikatnie i bardziej niż trochę bolesna. — I prawdziwe wyjaśnienie, jak je zdobyłeś.

Peter prychnął.

— Ukąszenie radioaktywnego pająka — ustąpił. — Właściwie nie jestem dzieckiem pająka. I znasz większość moich umiejętności.

— Chcę prawdziwych danych — upierał się Bruce.

Wziął miękki ręcznik i odrobinę wody destylowanej, delikatnie myjąc kończynę.

— Właściwie mam pewne dane — przyznał Peter. — Pan Stark nie mógł zrobić mi tekstu genetycznego, ale wykonaliśmy kilka badań fizycznych. Nie sprawdziliśmy wszystkiego, ale mogę biec 420 kilometrów na godzinę, z wyjątkiem piętnastu minut przed stratą energii, i skakać 85 metrów w dal. Mogę też oddychać pod wodą przez przerażający czas i nie mieliśmy niczego wystarczająco ciężkiego, aby sprawdzić moją siłę, ale już wcześniej podniosłem budynek.

Bruce zamarł przy danych liczbowych, których najwyraźniej się nie spodziewał.

— To przerażające.

Peter wzruszył ramionami.

— Proporcjonalne do pająka — powiedział wesoło.

To była szybka sprawa - sprawdzenie kikuta, umycie go, ponowne bandażowanie, aby chronić wrażliwą i wciąż gojącą się skórę. Kiedy już to zrobiono, Peter kręcił palcami, obserwując, jak Bruce odkłada zapasy medyczne.

— Teraz czas na laboratorium? — zapytał z nadzieją, uśmiechając się, gdy Bruce westchnął w sposób, który jak wiedział, oznaczał, że się poddawał.

Peter podniósł ramiona jak małe dziecko, tym razem chętnie poddając się uściskowi Bruce’a.

Wiedza Petera o wszystkich ich wyprawach jako Nietoperze oznaczała, że miał dostęp do wspaniałego laboratorium, w którym robiono wszystkie rzeczy dla Nietoperzy. Bruce zaniósł go na dół i posadził na krześle z kółkami, aby mógł samodzielnie się poruszać.

— Przyniosę twoje zeszyty — powiedział przed opuszczeniem pokoju.

W pomieszczeniu już znajdowało się kilka w połowie ukończonych projektów, nad którymi Peter majstrował w wolnym czasie, a także więcej niż kilka gadżetów związanych z Nietoperzami, z których część Peter rozbierał na części. Podjechał do stołu roboczego i podwinął rękawy.

Bruce szybko wrócił, rzucając zeszyty na stół.

— Na czym polega twój nowy projekt?

— Hmm? — Peter podniósł wzrok znad miejsca, w którym gromadził więcej dokumentów roboczych. — Och, um, jest to całkiem duży projekt. Szukam drogi do domu.

Bruce milczał przez chwilę.

— Do Queens?

Peter przytaknął.

— Muszę coś zrobić, aby wrócę do domu. — Spojrzał tęsknie na swoje dłonie, które zaciskał w pięści na kolanach. — Pan Stark nie przestałby mnie szukać, gdyby myślał, że jest szansa, że mnie znajdzie, ale mógł też po prostu nie pomyśleć, że jest taka szansa. I nagle mam tyle wolnego czasu, więc pomyślałem, że jeśli on nie będzie mógł mnie znaleźć, to ja znajdę jego.

Powiedział to z niezłomną determinacją. Szczerze mówiąc, prawo dotyczące szczęścia Parkera twierdziło, że nic tak naprawdę mu nie wychodziło, nawet jeśli się tak wydawało, ale przede wszystkim warunki bycia Parkerem oznaczały również, że Parker nie wierzy w sytuacje, w których nie ma wygranej. Jeśli da się to zrobić, to musi być to możliwe.

Bruce zawahał się.

— A jeśli ci się uda? — zapytał dziwnym tonem.

— Wtedy wrócę do domu. — Peter na chwilę zamknął oczy i pomyślał o paraliżującym strachu, że May może tam nie być. — Obawiam się, że nie mam za bardzo domu, do którego mogę wrócić, ale… jeśli będzie tam pan Stark, to zawsze mogę taki stworzyć. — Może znajdzie inną rodzinę. I mógł starać się z całym sił, aby odzyskać May, aby wszyscy wrócili.

— Bardzo w niego wierzysz — zauważył Bruce z nutą… czegoś w głosie. Wyglądał ponuro, a potem przeszło to w zamaskowany wstyd… Peter nie wiedział z jakiego powodu.

Peter przygryzł wewnętrzną stronę policzka.

— Ufam mu — powiedział zdecydowanie. — Nigdy tak naprawdę o tym nie rozmawialiśmy, ale… był dla mnie trochę jak tata. Bardzo za nim tęsknię. I jest najmądrzejszą i najfajniejszą osobą na świecie, więc jeśli ktokolwiek może to rozwiązać, to właśnie on.

Bruce przyjął wyraz twarzy, jakby połknął cytrynę. Albo piłeczkę golfową. Albo coś po prostu zbyt dużego, niezręcznego i gorzkiego. Może grejpfrut?

— Opowiesz mi kiedyś, co wydarzyło się w Queens? — zapytał, a w jego zwykle starannie opanowanym głosie pobrzmiewała nuta goryczy.

— Prędzej czy później — powiedział Peter. — Może jeśli zbliżę się do znalezienia drogi do domu. W najlepszym przypadku zajmie to tylko kilka miesięcy, ale najprawdopodobniej zajmie trochę czasu, zanim cokolwiek wymyślę w tym temacie. Mogą to być lata.

Co dziwnego, Bruce nieco się po tym rozluźnił.

— Weź tyle czasu, ile potrzebujesz — powiedział z naciskiem. — Jesteś tu mile widziany, tak długo jak chcesz.

— Tak, dzięki — odpowiedział Peter, posyłając mu mały, pełen wdzięczności uśmiech.

Bruce nagle odchrząknął. Wydawało się, że czuł się coraz bardziej niezręcznie. Skierował się w stronę wyjścia.

— Trzy godziny — przypomniał. — I wrócę, żeby zabrać się na kolację. Tim i Duke również będą chcieli spędzić z tobą trochę czasu.

Słysząc to Peter ożywił się. Tim i Duke wracający po szkole do domu byli dla niego najważniejszymi atrakcjami w jego dniach wypełnionych nudą.

— I żadnego skradania się w nocy — dodał Bruce, zauważając kalkujące spojrzenie Petera. — Dowiem się o tym.

— Nie możesz mnie powstrzymać — odparował. — Umiem czołgać się po suficie.

Chociaż mógł go powstrzymać, mógł dosłownie zamknąć laboratorium na klucz i chociaż Peter mógłby znaleźć sposoby na włamanie się, był również niezwykle zawstydzony, gdyby został po prostu podniesiony i zaniesiony z powrotem do łóżka.

Wydawało się, że Bruce również zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ nie raczył skomentować wypowiedzi Petera i tylko rzucił mu wymowne spojrzenie, po czym wyszedł.

Peter odwrócił krzesło z powrotem do biurka.

— Okej — mruknął, otwierając swoje zeszyty, w których naszkicował więcej niż kilka projektów i różnych teorii. — Jak wrócić do domu?

Wziął się do pracy.

OoO

W pół alternatywnym wszechświecie…

— Za chwilę wrócą — ostrzegł grupę Dick. — Potrzebujemy planu.

Tim tylko zmrużył oczy, spoglądając na Petera.

— Nie możesz po prostu wyciągnąć krat?

Peter zastanawiał się nad tym, ale potem pokręcił głową.

— Są pod zbyt wielkim napięciem — powiedział ze smutkiem, słuchając wyraźnego, skwierczącego dźwięku elektrycznie naładowanego metalu. — Doznałbym porażenia i prawdopodobnie zemdlałbym, zanim skończyłbym pracę. — Porywacze, których Peter nie znał, myśleli przyszłościowo.

Bruce skrzywił się groźnie. Wpakowali się w naprawdę wielkie kłopoty - każdy członek ekipy Nietoperzy oraz Peter byli uwięzieni w celi przez jakiś złych facetów, którzy planowali zdemaskować ich publicznie na żywo na dowolnym kanale, do którego się włamali. Nie mieli również żadnego wsparcia.

Peter łamał sobie na tym głowę i wpadł na pomysł, z którego niemal natychmiast zrezygnował.

— Mam plan — powiedział powoli. — Nie wiem, jak to zadziała, ale… po prostu mi zaufaj. Niech wezmą mnie pierwszego.

— Co planujesz? — warknął Bruce, nie chcąc aby ktokolwiek został pominięty przy planowaniu.

Peter jedynie spojrzał na niego pustym wzrokiem i pokazał mu kciuk w górę.

Kiedy przyszli zamaskowani mężczyźni, Peter starał się zachować jak największą gadatliwość. Wystarczyło kilka słów w stylu “pierdol się” za duża oraz pewna ilość ataków na ich wyczucie mody.

— W porządku, jesteś pierwszy — warknął główny porywacz, zakuwając Petera za kajdanki, z których na pewno będzie mógł się wyrwać. Musiał tylko poczekać na odpowiedni moment, aby ich zaskoczyć.

Zaprowadzili go do krzesła, właściwie przewrócili go najpierw na ziemię, a następnie podnieśli i przywiązali go do siedzenia. Słyszał ostre, wściekłe wdechy dochodzące w ich celi, ale nie zwracał uwagi na Nietoperze. Koncentrował się na zrobieniu czegoś, przez co wiedział, że jego skóra będzie swędzieć przez tygodnie.

Jeden z porywaczy włączył kamerę i wymierzył ją prosto w Petera, który machnął lekko ręką na tyle ile pozwalały mu wiązania.

— Naszą dzisiejszą rozrywkę zaczniemy od Spider-Mana — zadrwił główny porywacz. Pochylił się nad Peterem i przemocą chwycił go za szczękę. — Czy jesteś gotowy na zdemaskowanie, chłopcze?

— Pogodziłem się z tym — warknął Peter. — Przestań bawić się i miejmy to za sobą, kolego. Nudzisz mnie i jestem głodny.

Facet warknął, uderzając go w brzuch w odpowiedzi na co Batman również warknął. Po tym porywacz chwycił krawędź maski w miejscu, gdzie wystawała spod reszty kostiumu Spider-Mana. Peter przygotował się.

Maska została zdjęta.

CO DO KURWY?!

Twarz Petera nie istniała, rozpadła się w armii pająków, które wydobyły się z jego ciało, wylewają się z jego kostiumu, pozostawiając go całkowicie pustym. W chwili czystego terroru i zamieszania ze strony porywaczy Peter wysłał kilka swoich pajęczych częścią ciała, aby zabrały klucze do celi z miejsca, gdzie mężczyźni opuścili je na podłogę, chcąc wymazać ze swojej świadomości, że bohater rozpadł się na kilka tysięcy pająków.

Zaniósł klucze do celi, w której Nietoperze przyglądali się scenie z otwartymi ustami.

— Proszę bardzo — powiedział Peter, używając sporej liczby pająków, aby przekształcić się w niewyraźnie humanoidalny kształt, wkładając klucz do zamka i przekręcając go.

Kilka pająków zostało zmiażdżonych. Peter odczuwał ostry ból, przypominający igły wbijające się w różne punkty ciała, ale reszta jego formy nie została aż tak dotknięta.

Drzwi otworzyły się.

Walka skończyła się, zanim w ogóle się zaczęła.

Peter skierował swoje pająki do kostiumu, po czym ponownie zmienił je we własne ciało.

— Ech — powiedział, krzywiąc się. — Nienawidzę tego robić.

Wszyscy się na niego gapili. Nawet Damian patrzył na niego z wyrazem twarzy wykraczającym poza jego zwykłe obrzydzenie, które po prostu przechodziło w przerażenie.

Peter zdał sobie sprawę, że nigdy nie wspomniał im o tej umiejętności.

Zawstydzony podrapał się po karku.

— Och, zapomniałem wspomnieć, że mogę zmienić ciało w stado pająków, które mają moją świadomość? — To było pytanie retoryczne. Już wiedział, że im nie powiedział.

Zapadła długa i ciężka cisza. Nikt nawet nie zwracał uwagi na nieprzytomnych porywaczy, którzy byli o kilka minut od ich wcześniejszego zdemaskowania.

— Spider-Manie — powiedział Bruce, a jego ton głosu był nierówny w taki sam sposób, w jaki głos Batmana nigdy nie był. Nie było żadnego warczącego brzmienia. — Co do jasnej nędzy?

Koniec

Pająk i nietoperzowi przyjaciele część 2

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 95 rozdziałów
Opublikowałam 14 miniaturek
Rozpoczęłam 13 opowiadań
Zakończyłam 8 opowiadań
Rozpoczęłam 3 nowe serie
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
 
[MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» [DC Comics][T][M] Przytulanki Batflasha [BW/WW]
» [DC Comics][T][Z] Szukając pomocy [BW/WW](5/5)
» [MCU/DC Comics][T][M] Opuszczając ten świat
» [DC Comics][T][M] Nigdy nie jest za daleko [BW/WW]
» [DC Comics][T][mM] Świat jest lepszy z tobą [BW/WW]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
~.Imaginarium.~ :: FANFICTION :: +12-
Skocz do: