~.Imaginarium.~
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaSzukajZaloguj

 

 [MCU/DC Comics][T][M] Opuszczając ten świat

Go down 
AutorWiadomość
Lampira7
Pisarz
Pisarz
Lampira7


Female Liczba postów : 1128
Rejestracja : 16/01/2015

[MCU/DC Comics][T][M] Opuszczając ten świat Empty
PisanieTemat: [MCU/DC Comics][T][M] Opuszczając ten świat   [MCU/DC Comics][T][M] Opuszczając ten świat EmptyNie 18 Lut 2024, 13:10

Tytuł: Opuszczając ten świat
Oryginalny tytuł: Left of the World
Autor: emmacortana
Zgoda na tłumaczenie: Jest
Tłumaczenie: Lampira7
Beta: Nie mam
Link: https://archiveofourown.org/works/33726178
Uwagi: Spider-Man tracił do świata DC Comics, a dokładniej do Gotham.

Pająk i nietoperzowi przyjaciele część 1
Pająk i nietoperzowi przyjaciele część 2

Opuszczając ten świat

On nie jest twoim synem.

Stało się to czymś w rodzaju mantry, którą Bruce powtarzał sobie cicho ze wstydem w zaciszu własnej głowy.

To nie twój syn - pomyślał znowu Bruce, starając się nie zostać zbyt długo w salonie, gdzie Peter zmuszał Tima i Duke’a do obejrzenia wszystkich filmów z cyklu “Gwiezdne Wojny” jeden po drugim, cytując z pasją wypowiedzi aktorów, gdy faktycznie trząsł się z podniecenia.

To nie był nieznany mu proces. To był już jego trzeci raz, kiedy śpiewał tę samą starą pieśń. Był pewien, że gdzieś krążył dowcip o jego problemie gromadzenia dzieciaków, ale w tej chwili patrzył jedynie na swoich synów i mieszkającego z nimi chłopca, który nie był jego synem i powtarzał to sobie jeszcze raz.

Pierwsze dwa razy zakończyły się fiaskiem. Pamiętał, jak nieugięcie twierdził, że nie będzie zastępować rodziców Dicka, którzy go mocno kochali. Pamiętał Dicka, kiedy był niewiarygodnie mały, kiedy nazywał go przyjacielem, a potem partnerem, ale nigdy ojcem.

Pamiętał rodziców Tima, bez względu na to, jak bardzo zaniedbywali swoje dziecko, i jak wmawiał sobie, że nie jest ojcem Tima, ponieważ miał już ojca.

W przypadku reszty jego dzieci między poznaniem ich a adopcją nie minęło wiele czasu. Tak naprawdę nie było potrzeby zaprzeczać. Ojciec Jasona był agresywny i zniknął. Rodzice Cassandry byli okropni. Rola w przypadku Damiana była oczywista i nawet w przypadku Duke’a Bruce mógł z łatwością wcielić się w pozostawione mu miejsce.

Ale w przypadku Petera to znowu była ta sama stara pieśń.

Było to takie trudne, ponieważ tak łatwo wpasował się do rodziny. Był już blisko Tima i Duke’a, a wcześniej zaprzyjaźnił się z Dickiem, którego znał jako Nightwinda. A Damian może i był drażliwy, ale przynajmniej nie nienawidził Petera. Nawet pomijając zachowanie najmłodszego syna Bruce’a, Peter był po prostu cierpliwy i delikatny dla Damiana w ich nielicznych interakcjach - co najwyżej dobroduszny, dokuczliwy i znoszący całą zrzędliwość ze spokojem.

I szczerze, gdyby nie Tony Stark, być może Bruce’owi byłoby równie łatwo wśliznąć się w rolę ojca.

Z luźnych, swobodnie wypowiadanych szczegółów swojego życia, którymi dzielił się Peter, Bruce wiedział, że jego rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, gdy miał sześć lat, pozostawiając go z wujostwem, gdzie jego wujek został zastrzelony na jego oczach podczas napadu, a jeśli chodziło o ciotkę, to Peter ucinał temat mniej więcej za każdym razem, gdy była wspominana. Możliwe, że nie żyje - wnioskował Bruce. Był to ostatni członek jego rodziny - prawdopodobnie dlatego nastolatek znalazł się w Gothan.

Peter czołgał się na rękach i jednym kolanie w kierunku popcornu, którego wziął garść i rzucił nim w Duke’a.

Bruce zwlekał trochę za długo. Peter przyłapał go na wpatrywaniu się i posłał mu promienny, swobodny uśmiech - psotny i dziecinny, przypominający Dicka, gdy był młody. Bruce szybko uciekł.

Nie twój - marudził i poszedł sprawdzić, co u pozostałych dzieci.

OoO

Mimo tego, jak gadatliwy był Peter, nie powiedział, skąd pochodzi.

Będzie mówił o Queens jako o swoim domu ze znajomością, której brakuje, gdy opisuje Gothan. Najbardziej zna Crime Alley, ale Bruce nie chce o tym myśleć, nie chcę pamiętać miejsc, w których Peter chował się przez miesiące.

Będzie wspominał starych znajomych ze smutnym wyrazem twarzy. Będzie nawet ciepło mówił o starych łobuzach - co Bruce’owi wcale nie wydawało się ujmujące. Tak naprawdę nigdy nie wspominał o swoich rodzicach, ponieważ nie za bardzo ich pamiętał, ale do wujka odczuwał szacunek i poczucie winy, z jakim Bruce myślał o swoich własnych rodzicach.

Żadnego jednak nie darzył takim samym kultem bohatera jak Tony’ego Starka.

Peter nie wspominał o nim zbyt często, ale kiedy to robił, w jego głosie słychać było nutę uwielbienia, przez co Bruce zaciskał zęby. Tony Stark go porzucił. Peter mógł twierdzić, że Tony nie przestałby go szukać, chyba że sytuacja byłaby beznadziejna, ale Bruce widział jedynie szesnastoletnie, bezdomne dziecko mieszkające w najgorszej dzielnicy Gothan, ponieważ pozornie najlepszy, najmądrzejszy i najzdolniejszy człowiek na świecie nie mógł go odnaleźć.

Bruce widział tylko Petera, wciąż mającego tyle nadziei.

Nie mówił o tym, ale Bruce o tym wiedział. Wiedział, że Peter miał nadzieję, że Tony pojawi się i zabierze go z Gothan z powrotem do ich zrujnowanego domu w Queens.

I stracił Petera. Chłopca tak błyskotliwego, bystrego i dobrego, że nawet Bruce mógł go zobaczyć, że nawet Batmnan go znalazł, gdy nie miał powodu, aby go szukać. Bruce sprawdzał aleję każdego wieczoru, dotrzymując obietnicy, że będzie miał ją na oku pod nieobecność Spider-Mana.

Ludzie zaczęli się martwić. Więcej niż kilku mieszkańców zapytało Batmana, gdzie był Spider-Man, gdy nikt nigdy nie podchodził do Batmana, jeśli mogli temu zapobiec. Na ścianach widniały murale z znajomymi soczewkami w kształcie łez z napisem: “Gdzie jest Spidey?”. Dzieciak miał wsparcie społeczności, wśród której przebywał, ponieważ dał im szansę, której nie dał nikt inny.

Bruce wychodził na patrol później niż pozostali, którzy mieli szkołę lub pracę, w przypadku Dicka, i musieli mieć stałe oraz ustalone godziny. Tylko Bruce i Peter nie mieli określonego harmonogramu zajęć, z elastycznymi godzinami pracy Bruce’a i zwolnieniem Petera ze szkoły, co nastolatek nieustanie wykorzystywał pracując w laboratorium.

— I jak było? — pytał Peter co wieczór, kiedy w końcu wracał do domu.

Był tak samo zły jak Tim, a może nawet gorszy, biorąc pod uwagę to, jak mało spał. W przypadku Tima to łamigłówki i zagadki trzymały go na nogach. Kiedyś były to książki dla Jasona. Damian słuchał muzyku klasycznej i zawsze musiał dokończyć symfonie. Dick nigdy nie chciał przestać się ruszać, jeśli naprawdę nie musiał.

Peter siedział w laboratorium i wtedy najwięcej mówił o Tony’m.

— W porządku — odpowiedział Bruce, a ostry ton w jego głosie zniknął, gdy zdjął kaptur. — Ludzie zastanawiają się, gdzie jesteś, ale wskaźnik przestępczości nie wzrósł, a ja radzę sobie z patrolowaniem.

Peter skrzywił się i odwrócił krzesło, żeby móc odpowiednio spojrzeć na Bruce’a.

— Właściwie to chciałem z tobą o czymś porozmawiać — powiedział, odpychając się, tak że przesunął krzesło do tyłu. Chwycił notatnik, jeden z wielu wokół, wypełniony niemal nieczytelnymi zapisami.

Usta Bruce’a wykrzywiły się w lekkim grymasie, gdy Peter wstał z krzesła i podskakując zbliżył się do niego, podając notatnik.

Znajdowały się w nim szkice mechanicznej protezy nogi.

— Okej, wiem, jak rozmawialiśmy o tym, że nie wyjdę, dopóki nie wyzdrowieję — zaczął Peter z wyrzutem, a Bruce już wiedział, dokąd to zmierzało i miał już przygotowaną odpowiedź. — Ale odrastanie zajmuje dużo czasu i przypomniałem sobie te ortezy nóg, które zaprojektował pan Stark…

— Nie — powiedział stanowczo Bruce, tłumiąc gorycz. Znowu Stark. Położył notatnik na pobliskim stole. — Absolutnie nie. Nadal się leczysz.

— Wciąż rośnie mi noga — poprawił Peter. — Sama kontuzja jest już zagojona. Musi mi tylko odrosnąć noga, ale to zajmie miesiące.

Bruce czuł się wyczerpany tym, co sugerował.

— Nie możesz wychodzić walczyć z jedną nogą, Peter — westchnął, ledwo powstrzymując się od masowania skroni. Czy tak właśnie czuł się Alfred, widząc ich wychodzących każdego wieczoru? Powinien dać mu kolejną podwyżkę.

Peter spoglądał na niego gniewnie, co nie było aż tak onieśmielające.

— Nie wyjdę z jedną nogą — powiedział ze złością. — Będę miał dwie nogi. Jedna z nim będzie po prostu mechaniczna.

— Nie — powtórzył, tym razem z większym naciskiem.

Peter radził sobie z jego obawami w inny sposób.

— Nie musisz się martwić — próbował go uspokoić, ponownie podnosząc notatnik. — Pan Stark jest geniuszem. Oczywiście zmodyfikowałem projekt tak, aby działał jak proteza, a nie orteza, ale ruchy powinny być tak płynne, jak w rzeczywistości. Byłoby to jak normalna noga.

Bruce nie odpowiedział, zamiast tego przełykał gorzki smak w ustach. Uważał, że nie udało mu się powstrzymać od kliknięcia językiem z niezadowolenia.

Peter po prostu kontynuował:

— Byłbym zmuszony zostać w domu, dopóki nie wymyślę jak to stworzyć — powiedział, wskazując na szkic protezy. — A potem wykonywałbym krótkie patrole. Jednak jest to lepsze wyjście niż to długie oczekiwanie, aż odrośnie mi noga i co się stanie, jeśli w momencie kiedy wrócę będę za bardzo zardzewiały i naprawdę odniosę obrażenia?

I Bruce to wiedział. Wiedział, że powinien uciąć temat, ale widział również Petera, który nie był jego synem, patrzącego na niego z taką samą nadzieją, jaką u niego widniała, gdy mówił o Tony’m Starku, który po niego przyjdzie. A poza tym wiedział, że Peter był uwięziony w Gotham na jeszcze chwilę dłużej.

Wszystkie przekonania przeciwko temu ulotniły się. Był okropnym rodzicem - osobą, okropną osobą, pozwalającą, aby taki egoizm przesłonił mu bezpieczeństwo Petera, który prawdopodobnie powinien uciec z tego życia i nigdy nie oglądać się za siebie, tak jak powinny to zrobić wszystkie inne jego dzieci. Ale zawsze o tym wiedział. Dlatego tak bardzo gardził Tony’m Starkiem, który nawet nie zaprzątał sobie głowy byciem tutaj dla Petera w takiej chwili, ale nastolatek nigdy nie mówił o nim inaczej niż jak o kimś idealnym.

To była wina Bruce’a, że w ogóle został ranny.

— Najpierw zrób protezę. — Zrezygnował Bruce. — Jeśli uznam, że to nie wystarczy, nie będziesz się kłócić. A nawet jeśli uznam, że możesz wrócić na boisko, to będziesz patrolować ze mną, nigdy sam.

Mówił sobie, że bez względu na wszystko, zawsze będzie mógł powiedzieć nie. W ostatniej chwili mógł się wycofać, zabronić Peterowi w ogóle opuszczenie dworu.

Ale Peter uśmiechnął się do niego w ten surowy, niefiltrowany sposób, że Bruce wiedział, że nie będzie w stanie zmusić się do powstrzymania go.

Bruce po prostu zaciągnął go z powrotem do sypialni, żeby móc później w spokoju pozwolić sobie, aby poczucie winy go ogarnęło.

Nie pomagało, gdy Peter mruknął: “Dobranoc”, wyraźnie niezadowolony z tego, że zmuszano go do snu, ale też nie mogący też wyraźnie zaprotestować przeciwko temu. To było dziwnie urocze, ale Peter nie do końca miał maniery charakterystyczne dla wyższej klasy społecznej, ponieważ wychowywał się w gospodarstwie domowym o dość niskich dochodach, z tego co Bruce mógł wywnioskować, ale i tak był uprzejmy.

Zajęło trochę czasu, zanim w końcu przestał nazywać go panem Wayne’m (w klatce piersiowej Bruce’a pojawiała się drobna iskra satysfakcji, że mówił do niego po imieniu, w przeciwieństwie do pana Starka) i wiedział, że Alfredowi nie do końca udało się przekonać go do porzucenia “pana Pennywortha”. Jaskrawy kontrast w porównaniu z Dickiem, a potem Jasonem w pierwszych wspólnych latach, gdy natychmiast nadali mu przezwiska takie jak Alf, Alfie, Alfster, dopóki zirytowany Alfred nie zaprotestował.

I nawet teraz Peter nazywa ich obu “panami”. Kilka razy zwrócił się tak również do Dicka, który za każdym razem narzekał na swój wiek.

— Dobranoc. — Bruce zmusił się do odpowiedzi, a jego głos brzmiał dla niego niezdarnie i niezręcznie. Peter zdawał się tego nie zauważyć.

Nie twoje dziecko - pomyślał ponownie Bruce i powtarzał to, aż zapadł w wyczerpany sen pozbawiony snów.

OoO

Czas pracy w laboratorium wydłużył się dwukrotnie w porównaniu z dotychczasowym, a Bruce i Alfred od czasu do czasu starali się wyciągnąć Petera z niego.

— Wystarczy na dzisiaj — powiedział Bruce, płynnie podnosząc Petera z krzesła i niosąc go jak przerośnięte dziecko. — Musisz się przespać.

— Jest popołudnie — narzekał Peter, jakby naprawdę nie wiedział o co chodzi. Rezydencja była pusta, jeśli nie liczyć ich oraz Alfreda. Dick był w pracy, a wszyscy inni w szkole. — I nie jestem dzieckiem. Nie potrzebuję drzemki.

Bruce zmienił swój uścisk wokół niego. Nawet po miesiącu spędzonym w rezydencji Peter był zbyt chudy. Praktycznie nic nie ważył, nawet jeśli był bardzo dobrze umięśniony. Muszą zacząć kontrolować jego dietę, aby upewnić się, że nie wystąpią żadne niepożądane efekty, powoli przywracając mu odpowiednią ilość kalorii, którą potrzebował w ciągu dnia.

— Najpierw lunch — powiedział zdecydowanym tonem nie pozwalającym na żadne kłótnie. — A jeśli nie będziesz spać, to przynajmniej będziesz odpoczywać.

Peter dąsał się, nawet jeśli jego ramiona były owinięte wokół Bruce’a, żeby nie upaść.

Peter nagle zaczął wić się w jego uścisku.

— Kula — powiedział, wskazując miejsce, gdzie jedna z jego kul zostało porzucona losowo na podłodze.

Wyrzucona w pewnym momencie, gdy Peter zdecydował się, że lepiej byłoby podskakiwać na jednej nodze albo czołgać się. Miał dwie kule, po jednej pod każde ramię, ale z jakiegoś powodu używał tylko jednej na raz, a reszta rodzinny od tygodni znajdowała je w różnych częściach domu.

Bruce niechętnie opuścił go na ziemię, obserwując, jak czołgał się w kierunku kuli, a następnie podpierając się na niej, podążył za nim.

— Wrócę do laboratorium, kiedy wszyscy wyjdziecie na nocny patrol — poinformował Peter z buntem i pewnością siebie nastolatka obdarzonego supermocami.

— Nie, nie wrócisz — powiedział Bruce, zauważając duże worki pod jego oczami. — Ograniczamy twój czas w laboratorium. Nie więcej niż osiem godzin dziennie, nie więcej niż trzy godzinny bez przerwy i musisz wziąć pełne dwa dni wolnego w tygodniu. — W zasadzie opierało się na planie szkolnych zajęć.

Peter wyglądał na przerażonego.

— To o wiele za mało czasu — zaprotestował, podążając za Bruce’m z nową pilnością. — Nigdy niczego nie osiągnę.

Tylko Peter mógł stwierdzić, że to była mała ilość czasu. Bruce nie wiedział, jakiego rodzaju dziecko dostał - to nie jest twoje dziecko.

— Codziennie możemy omawiać przyznanie dodatkowego czasu — przyznał, skręcając do kuchni, gdzie powitał ich Alfred. — Na razie tak brzmią zasady.

Peter wciąż był niezadowolony, ale mimo to udało mu się uśmiechnąć do Alfreda.

Szybko stało się jasne, jak mało samokontroli miał Peter.

Każdego dnia z samego rana kończył pracę w laboratorium, a potem dręczył Bruce’a, mając nadzieję wybłagać przedłużenie swojego pobytu w nim. W większości przypadków nic nie wskórał - chociaż Bruce zapewniał mu dodatkowy czas pomiędzy wyjściem jako Batman a powrotem do rezydencji.

Czasem Peter uśmiechał się z nadzieją i pochylał się w stronę Bruce’a, prosząc o kolejne dwie godziny, a wtedy Bruce nie mógł odmówić.

Pewnej nocy Bruce sprawdzał pokój Petera i stwierdził, że jego łóżko było puste. Co było dziwne, bo mógłby przysiąc, że pamiętał, jak zabierał go, by poszedł wcześniej spać.

Światła w laboratorium były włączone.

— Nie zamierzam iść z powrotem spać — zawołał Peter, a w jego głosie słychać było zmęczenie.

Na blacie obok niego stała filiżanka kawy, co wiele mówiło, ponieważ Peter nienawidził kawy i potrzebował absurdalnej ilości cukru oraz śmietanki, żeby w ogóle ją przełknąć.

Pochylał się nad kilkoma schematami i nową, ulepszoną wersją swojego kostiumu pająka - teraz ze wszystkimi elektronicznymi bajerami i gadżetami oraz przystosowany do pracy z protezą, która wciąż była w tracie tworzenia - w szybszym tempie, niż Bruce by sobie tego życzył.

Bruce podszedł do niego, nieco się wahając. W końcu zdecydował się po prostu dopić jego kawę.

— Dość tego — powiedział, odsuwając wszystkie schematy.

Peter opadł ciężko na swoim siedzeniu, a palce drgnęły niekontrolowanie podczas lutowania.

Gdyby Bruce był lepszym człowiekiem, zasługującym na absolutny dar, jakim były dla niego dzieci, zapytałby go, czy chciałby porozmawiać. Zapytałby, co wygnało go z łóżka o tak wczesnych godzinach porannych, jakie koszmary mogły wywołać takie drżenie jego rąk, gdy stał bez strachu przed Jokerem.

Ale nie był nim i być może dlatego, że nie był Tony’m Starkiem.

Zamiast tego po prostu zajął miejsce obok Petera.

— Pokaż mi, nad czym pracujesz — powiedział, a Peter posłał mu oszołomiony, wyczerpany i wdzięczny uśmiech.

Nie poszli spać, dopóki słońce nie wstało, a wraz z nim reszta domowników.

OoO

Nie wszystkie jednak noce były złe.

Czasami Bruce znajdował go nieprzytomnego na kanapie, a głęboki sen przerywało jedynie ciężkie mruczenie dochodzące z jego klatki piersiowej. W takie dni, jeśli Alfred jeszcze tego nie zrobił, znajdzie koc, którym będzie mógł przykryć nastolatka i będzie patrzył, jak Peter wtulał się w materiał z rysami twarzy wygładzonymi we śnie.

Czasami zaglądał do laboratorium i zostawał śpiącego na stole Petera, zakopanego w szorstkim papierze do szkicowania, mimo że przysięgał wszystkim w pobliżu, że tylko dał odpocząć oczom. Bruce budził go lekkim potrząśnięciem ramienia i wymruczanym: “Zabierzmy cię do łóżka”, a Peter powoli wstawał i powłócząc wracał do swojego pokoju. Jego rzęsy rzucały cienie, podobnie jak nisko opadające powieki, a na policzku niemalże była dostrzegalna kropla śliny.

Bruce co wieczór odwiedzał jego pokój, tak jak w przypadku wszystkich innych dzieci. Tylko po to, żeby upewnić się, że są w łóżku i śpią w kilku innych przypadkach. W niektóre wieczory Peter wyglądał na mniej zmęczonego, gdy tłumaczył Bruce’owi mechanikę jego nowego, ulepszonego kostiumu. Bruce odkrył, że był wzorowany na modelu, który zaprojektował dla niego Tony Stark.

Ale nigdy nie przestawał wyglądać na tak tęsknego, smutnego i bardziej niż trochę samotnego i pełnego tej przeklętej nadziei.

Pewnego dnia Peter wszedł do laboratorium o kulach, a potem wyszedł z nową protezą.

Nie była w pełni ukończona - Peter zapewniał, że musi jeszcze trochę nad nią popracować, a teraz dopiero to test. Ale zaczął wszędzie chodzić i tylko w połowie przypadków upadał.

— Cholera — przełknął Peter, potykając się.

Ramiona Bruce’a szybko uniosły się, by go złapać, zanim upadnie na podłogę.

Bruce po prostu czuł swój prawdziwy wiek. Nie był pewien, czy bardziej martwił się, czy proteza okaże się w pełni funkcjonalna, czy nie.

— Okej, rozwiąże to — zaczął mamrotać od razu, zanim zapewnił, że wszystko z nim w porządku.

Bruce trzymał go trochę za długo, zanim przypomniał sobie, że powinien go puścić.

Po tygodniu jego proteza była gotowa.

OoO

Pierwszego wieczoru, podczas którego wyszli jako Batman, Robin i Spider-Man, Peter siedział niemalże wyłącznie na ławce rezerwowych. Jego zadaniem było dotrzymanie im kroku i trzymanie się z dala od walki. Oczywiście nie zastosował się do tego.

Żartował z przestępców, doprowadzając ich do gniewu, dopóki nie popełnili błędu, cały czas śmiejąc się. Damian nazwał go idiotą, Peter wzruszył ramionami i skomplementował jego walkę.

Drugiego wieczoru poszli do Crime Alley.

To była tylko ich dwójka, ponieważ reszta nadal miała zakaz patrolowania tej części miasta. Szczerze mówiąc, gdyby Bruce mógł również zakazać wstępu Peterowi do Crime Alley, to natychmiast by to zrobił.

Ale Crime Alley była jego, tak jak Gotham był Bruce’a i wiedział, jak Peter nie mógł doczekać się powrotu. Bruce słyszał wszystkie niewypowiedziane słowa, które Dick miał czasem ochotę wykrzyczeć w jego stronę z powodu jego hipokryzji - ale to jedno był w stanie zrozumieć.

Rozpoczęli patrol wcześniej niż zwykle robił to Bruce - wpisując się w oryginalny harmonogram patroli pozaszkolnych Spider-Mana. Każdy napotkany miejscowy wskazywał na nich i krzyczał podekscytowany powrotem Spider-Mana.

Peter nakazał zatrzymanie się na dworcu autobusowym.

— Spidey!

Duży mężczyzna w średnim wieku i o łagodnym wyglądzie z wiecznie gburowatym wyrazie twarzy, niemal potknął się w drodze, żeby się z nim przywitać. A potem, ku zaskoczeniu Bruce’a, mocno uściskał Petera.

— Hej, Lou — powiedział Peter i od razu odwzajemnił uścisk. W porównaniu z mężczyzną wydawał się taki mały i Bruce słyszał radość w jego głosie. — Ja również za tobą tęskniłem.

Kiedy się od siebie odsunęli, Lou miał karcący grymas na twarzy, ale jego spojrzenie wyrażało zbyt dużą ulgę, by mogło to być przerażające.

— Martwiłem się — skarcił go, trzymając nastolatka za ramiona i przyglądając mu się. Jego wzrok skierowało się dokładnie tam, gdzie metalowa noga była ukryta pod kostiumem. — Nie jeździłeś również autobusem. Jeszcze tydzień i miałem zacząć rozwieszać plakaty.
Peter skrzywił się.

— Doznałem kontuzji podczas pracy — przyznał, pocierając kark. — Przez jakiś czas siedziałem na ławce rezerwowych, aby się zregenerować. Teraz mam opiekunkę na patrolach.

Lou zmrużył oczy, wiedząc Bruce’a stojącego niezdarnie z boku, przyglądającego mu się uważnie. Następnie poklepał Petera po ramieniu.

— Wpadnij kiedyś na kolację, dobrze? I nie przemęczaj się. Jeśli potrzebujesz miejsca, gdzie możesz odpocząć, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

— Tak, dzięki — odpowiedział ciepło Peter, opierając się o niego w przyjazny sposób. — Jesteś najlepszy.

Peter mylił się, twierdząc, że mechaniczna noga będzie jak ta prawdziwa, bo nie do końca mógł wykonać za jej pomocą swoje pajęcze ruchy. Był sztywniejszy, jego noga źle się układała i wystawała niezgrabnie, gdy się wspinał, bo nie mógł się nią przykleić do powierzchni.

Ale nie mógł też zaprzeczyć, że nawet po takiej porażce w projektowaniu Peter był więcej niż zdolny do walki. Chciałby, żeby tak nie było.

Ostatecznie proteza pozostaje jednak protezą. Jej ruchy były znacznie płynniejsze niż cokolwiek dostępnego na rynku - Bruce powinien porozmawiać z Peterem o opatentowaniu tego wynalazku - i działała doskonale naturalnie w przypadku większości ruchów, z wyjątkiem niezwykle akrobatycznych manewrów. Ale Bruce był tam, pod koniec wieczoru, kiedy Peter musiał ją zdjąć.

Kikut, który teraz kończył się tuż powyżej miejsca, w którym powinno znajdować się kolano, a nie powyżej połowy uda, był czerwony, pokryty pęcherzami i miał podrażnioną skórę. Bruce nie był na tyle hipokrytą, by próbować argumentować, dlaczego Peter nie powinien wychodzić na patrole, ale każdego wieczoru, kiedy wychodzili - czyli około połowy z nich - kończyło się to ponownym zabandażowaniem kikuta.

Peter krzywił się, chociaż twierdził, że to nie boli. Bruce wiedział jednak lepiej.

Ale kiedy część budynku się zawaliła, tylko Peter mógł utrzymać resztę, umożliwiając innym szybką ewakuację pozostałych cywili. Później, gdy Bruce czekał, aż Peter do nich dołączy. Mięśnie nastolatka drżały z wysiłku, wskazując to jako dowód, że potrzebują Spider-Mana i że mógł robić rzeczy, których inni nie mogli. Bruce nie mógł temu zaprzeczyć, bo była to prawda.

Spider-Man powstrzymywał złoczyńców, Bruce go obserwował.

Przynajmniej nastolatek był w Gothan.

OoO

Peter nie lubił nosić protezy poza patrolem.

Za każdym razem, gdy Bruce musi go znieść lub wnieść po schodach, odczuwał ból.

Tak często nie nosił nawet swoich własnych dzieci - tych, do których nie musiał sam siebie przekonywać, że nie są jego. I prawdopodobnie powinien, ale nie miał wymówki ani powodu, a Bruce nigdy nie był dobry w tych wszystkich rzeczach. Dlatego właśnie potrzebował Dicka - nadal go potrzebował. Dick potrafił wytłumaczyć jego zachowania lepiej niż ktokolwiek inny, wyłożyć jasno wszystkie jego myśli, których nawet on nie rozumiał.

Dick był jednym z jego dzieci, które Bruce trzymał, gdy nie byłe ranne. Jako jedyny był wystarczająco młody, wystarczająco mały, a będąc tym, kim był, Bruce raczej nie miał wyboru, gdyby był używany jak drabinki w sali gimnastycznej przez chudego dzieciaka, którego łokcie i kolana szturchali go, gdy wspinał się po całym jego ciele. Kilka razy nosił Jasona, gdy spał, a reszta przyszła do niego, gdy byli już na to za starzy. Technicznie rzecz biorąc, mógłby zrobić to z Damianem, ale to było jak sprawdzenie śmierci dla każdego oprócz Dicka - nawet jego ojciec nie był wyjątkiem.

Rzecz w tym, że Peter był taki otwarty.

Oczywiście był uparcie niezależny. Nie lubił prosić o pomoc, zawsze starał się zrobić wszystko sam, nawet jeśli nie był w stanie. Ale był otwartą księgą - Bruce mógł wyczytać wszystko z jego twarzy. Nastolatek naprawdę nie próbował niczego ukryć. Niektóre szczegóły z jego przeszłości były tajemnicą, ale każdą jego emocję można było odczytać z odległości kilometra.

Czasami zdumiewało go, jak bardzo Peter przypominał mu młodszego Dicka.

Dzisiaj był dobry dzień. Peter kilka razy wyszedł z laboratorium, zjadł jedzenie równoważne jego wadze ciała, namawiał lekko Bruce’a do krótkich rozmów.

Bruce prawie zrezygnował ze swojej mantry i próbował przekonać samego siebie do czegoś, co już haniebnie zaakceptował. Jeśli będzie miał szczęście, Peter pozostanie w Gothan jeszcze przez kilka lat. Jednak gdy skończy osiemnaście lat, była duża szansa, że zacznie mieszkać gdzie indziej i szukać Tony’ego Starka na pełen etat.

Ale na razie Peter był w rezydencji Wayne i drażnił Tima i Duke’a, jakby znali się od zawsze i podążał za Dickiem, jak bezpański szczeniak, a jego niekończący się optymizm doprowadzał Jasona do szału w równym stopniu, jak łagodziło to Damiana, który niechętnie pozwalał mu się bawić z psem Tytusem i kotem Alfredem.

To nie trwało długo.

Znaleźli Tony’ego Starka w laboratorium.

OoO

— To obrzydliwe — powiedział Peter, kopiąc ziemię swoją sztuczną stopą. — I dziwnie znajome.

Bruce zgodził się. Znajdowali się w jakimś opuszczonym laboratorium w jednej z najgorszych części Crime Alley, gdzie znaleźli więcej martwych zmutowanych nietoperzy. Peter usłyszał dochodzący stamtąd podejrzany dźwięk, niezwykle głośny, jak powiedział, i poszli sprawdzić, co to było.

Znaleźli laboratorium podobne do tego, które Bruce już widział wcześniej, w innej części Gothan.

— Bicie serca — wyszeptał zdenerwowany Peter. — Tylko jedno. Dość powolne, myślę, że jest nieprzytomny. Jest to ludzkie bicie serca… niezależnie jak brzmi.

Peter cicho podążał w określonym kierunku, a Bruce szedł tuż za nim. Dotarli do pomieszczania - największego, pełnego technologii, której Bruce nie rozumie i nie był jakimś ignorantem, jeśli chodziło o tę dziedzinę nauki.

O najbardziej oddaloną od drzwi ścianie opiera się żelazna zbroja, czerwono-srebrna, wyższa od Bruce’a. Na jej klatce piersiowej świeciło niebieskie światło.

Peter wydał z siebie zduszony dźwięk.

— Pan Stark? — wykrztusił, wciąż zamrożony w miejscu. A potem równie nagle podbiegł do zgarbionej postaci. — Pan Stark!

Bruce próbował go powstrzymać, wchodząc mu w drogę. Nie wiedzieli, co to za zbroja i jeśli miał być całkowicie szczery, nie wiedział, co wolałby, żeby ona oznaczała. Ale Peter był od niego silniejszy i łatwo uchylił się przed nim, opadając na kolana obok postaci.

— Piątek jest offline, zdejmę ją — krzyczał w panice, naciskając na niebieskie światło na napierśniku. Nagle zbroja całkowicie się rozkładała, metal roztopił się nic po sobie nie pozostawiając oprócz mężczyzny w średnim wieku w drogim dresie. Peter zdjął swoją maskę, pomimo protestów Bruce’a. — Panie Stark, obudź się. To ja, Peter.

— Dzieciaku? — Tony Stark jęknął, gwałtownie otwierając oczy.

Nadal wydawał się być półświadomy i gdyby Bruce musiał zgadywać, powiedziałby, że to on pokonał wszystkich mutantów i to były dźwięki, które usłyszał Peter.

Nastolatek szlochał. Jego włosy były w nieładzie od zdjętej maski, a po policzkach spływały mu łzy.

— O mój Boże — płakał. — Jesteś tu. Tęskniłem za tobą.

Tony pokręcił głową, a jego oczy były zaszklone.

— Nie, to nie możliwe. Jesteś martwy. Widziałem, jak umarłeś.

— Żyję — powiedział Peter, mocno ściskając dłonie. — Jesteśmy po prostu… daleko od domu. Ale to ja. Obiecuję. Przyszedłeś do mnie w sprawie stypendium, pojechaliśmy do Niemiec, to był najfajniejszy dzień w moim życiu. Ostatnią rzeczą, jaką ci powiedziałem, było to, że przepraszam. Obudziłem się tutaj.

Tony zaczął dochodzić do siebie, a jego wzrok skupił się na Peterze, który ledwo się trzymał.

— Dzieciaku — sapnął głosem pełnym bólu. — Peter.

Z kolejnym szlochem Peter rzucił się na mężczyznę, a ramiona Tony’ego instynktownie się uniosły, aby go ukołysać, przytulając chłopca do siebie. Ciągle mruczał, różne wersje tego, że to nie może być prawdziwe, a imię nastolatka, gdy Peter płakał zbyt mocno, aby móc mówić.

— Nigdy ci nie powiedziałem, że… że… — westchnął, a Bruce widział, że jeszcze nie do końca wierzył, że była to prawda. — Powinienem był to zrobić. Przepraszam. Przepraszam, że nie mogłem cię uratować. Peter.

Peter nabierał zbyt płytkie oddechy i dyszał zbyt mocno, aby jego słowa mogły być w pełni zrozumiałe, ale Bruce i tak wychwytywał małe kawałki.

—... ja ciebie również.

Dzieciak wyglądał, jakby miesiącami błąkał się po pustyni i wreszcie natknął się na oazę. Bruce’owi wydawało się to być najgorszym koszmarem.

Są gorsze rzeczy - przypomniał sobie, patrząc, jak Tony Stark kołysał Petera. On nie jest twój.

Bruce zmusił się do podejścia do Petera i położenia mu dłoni na ramieniu.

— Wracajmy do jaskini — burknął, mimo że ostatnią rzeczą, jaką chciał zrobić, to zabrać Tony’ego Starka z powrotem do swojego domu. Czuł, jak Peter drżał pod jego dłonią.

Nastolatek pokiwał głową, ale nie ruszył się ze swojego miejsca. Zamiast tego czekał, aż Tony dojdzie bardziej do siebie, a jego uścisk na nim trochę się rozluźni. Bruce czuł, że jego świat rozpadał się.

OoO

Peter był z innego świata.

Zmarł i obudził się w Gothan, podłączony do maszyny Lazarus.

Ani razu nie opuścił Tony’ego Starka, który nie przestawał patrzeć na Petera, jakby ten miał za chwilę zniknąć. Również wpatrywał się w jego brakującą nogę tak jak Bruce.

Peter płakał w jego ramionach na potwierdzoną wieść o śmierci swojej ciotki. Tony po prostu go kołysał, przemawiając delikatnym przepraszającym i kojącym głosem:

— Sprowadzę nas do domu — obiecywał cicho. — Znajdę drogę. Sprowadzę ją z powrotem. — Złożył pocałunek na skroni Petera, który rozluźnił się w jego uścisku.

Peter pokiwał głową, ściskając go.

Bruce czuł się po prostu odrętwiały.

OoO

Tony zagwizdał, wchodząc do laboratorium, przeglądając wszystkie pospieszne notatki Petera rozłożone i obejmujące każdy wolny centymetr.
— Nieźle, dzieciaku — skomentował, czytając przypadkowy notatnik.

Peter zarumienił się. Jego twarz przybrała jaskrawy odcień czerwieni.

— Dziękuję — wyjąkał, a Bruce miał ochotę w coś uderzyć.

Jeśli Peter był nieznośny, gdy przebywał w laboratorium, to w towarzystwie Tony’ego był jeszcze dziesięć razy gorszy. Pracowali razem, wypowiadając słowa, których nikt inny nie był w stanie zrozumieć w tempie, w którym nikt inny nie był w stanie nadążyć. Tak wyraźnie, jak Bruce rozumiał Petera, kiedy ten walczył, tak Tony rozumiał go, kiedy mówił.

Pracowali, aby znaleźć drogę do domu. Do innego wszechświata, żeby mogli zniknąć w nim na zawsze.

Jeśli była jedna rzecz, za którą Bruce był wdzięczny Tony’emu, to za ulepszenie mechanicznej nogi.

Peter nadal ją zdejmował pod koniec dnia i robił mnóstwo przerw, ale podczas wieczornych wyjść był o wiele pewniejszy, a poza tym nie miał już tak wielu pęcherzy. Już nawet nie trzeba było go nosić.

Bruce wrócił z samotnego patrolu i został Petera oraz Tony’ego pracujących w laboratorium. Pracowali dość cicho, poruszając się nieświadomie wokół siebie w sposób, który wydawał się znajomy. Dali Tony’emu pokój, nieco dalej od reszty i Bruce zacisnął zęby na myśl o tym. Reszta rodziny również nie do końca wiedziała, co o nim myśleć, sądząc po zmęczonych spojrzeniach, gdy na niego patrzyli.

Gdyby poszło po jego myśli, Tony Stark po prostu wróciłby do swojego wszechświata i nic więcej by się nie zmieniło. Ale Alfred rzucił mu to spojrzenie, a Peter patrzył na Tony’ego, jakby ten był wszystkim. Nie mógł więc nie dać Tony’emu pokoju w rezydencji.

Szczerze mówiąc, Tony prawdopodobnie też chciałby mieć swoje własne mieszkanie, biorąc pod uwagę to, jak czasami niewygodnie i nieswobodnego wyglądał. Ale tam, gdzie szedł Tony, szedł Peter, więc Bruce zacisnął zęby i wygłosił przemowę mi casa es tu casa. Podekscytowany uśmiech na twarzy Petera był prawie tego wart.

Bruce wszedł do laboratorium, czując się, jak intruz we własnym domu.

— Czas do łóżka — powiedział szorstko, a Peter wstał bez protestu.

Tony uśmiechnął się do niego delikatnie i poczochrał mu włosy, a Peter nieświadomie pochylił się w jego stronę.

— Czy jutro możemy popracować nad sztuczną inteligencją? — zapytał, a jego oczy błyszczały od tej cholernej nadziei.

— Jasne, dzieciaku — zgodził się Tony, lekko popychając go w stronę drzwi, gdzie czekał Bruce. — Bądź dobrym robaczkiem i idź do łóżka.

— Pajęczakiem — poprawił natychmiast Peter i podążył za Bruce’m wychodząc z laboratorium.

Bruce odprowadził go do jego pokoju i z wahaniem patrzył z progu, jak Peter kładł się na łóżku i zdejmował protezę. Jego noga urosła już do kolana. To było niewiarygodne.

— Dobranoc, Bruce.

Peter uśmiechnął się słodko, siadając ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, ściskając poduszkę. Uśmiech Petera był lekko przekrzywiony - lewy kącik jego ust był nieco wyżej niż prawy. Jakakolwiek odpowiedź, jaką Bruce mógł udzielić, utknęła mu w gardle, więc po prostu skinął głową, zgasił światło i zamknął drzwi.

Bruce już dawno zaakceptował fakt, że mógł przeżyć tysiąc żyć i ani razu nie zasługiwać na żadne ze swoich dzieci. Pamiętał tę myśl, która nie dawało mu spać w nocy, kiedy Dick po raz pierwszy pojawił się w jego życiu. Pamiętał, jak myślał, że śmierć Jasona była zemstą wszechświata.

Ale oto, co wiedział o Tony’m Starku: Był arogancki, pewny siebie, nigdy w życiu niczego naprawdę nie pragnął. Był mądry i wiedział o tym, żył we własnym świecie i był całkowitym przeciwieństwem Petera.

Był alkoholikiem, który rzucił picie, ale sądząc po poczuciu winy, którego od czasu do czasu było widać na jego twarzy, Bruce domyślał się, że jakiś czas po śmieci Petera na chwilę wpadł ponownie w ciąg alkoholowy.

Boże, Peter umarł. Jak Jason. Jak Damian, Dick i Steph i… może to była klątwa.

Nieświadomie ponownie zaczął swoją mantrę, którą powtarzał kilka razy od czasu przybycia Tony’ego Starka.

To nie jest twoje dziecko - powtarzał sobie.

Będzie musiał ciągle to sobie mówić, dopóki w to nie uwierzy.

Może zapadnie to w jego pamięć, kiedy dziecka już nie będzie.

OoO

Tydzień później Bruce sprawdził w nocy pokój Petera i stwierdził, że nie było go w łóżku.

Westchnął, stwierdziwszy, że to kolejna z tych nocy i udał się do laboratorium. Tam również nie było Petera.

Czuł, jak pojawiają się pierwsze oznaki paniki. Zaginął jego szalony, obdarzony niezwykłą mocą, zbuntowany nastolatek będący strażnikiem, a to nie zapowiadało dobrych rzeczy. Ponownie sprawdził jego pokój i był gotowy zejść do jaskini, aby założyć swój strój Batmana, gdy zauważył, że drzwi do sypialni Tony’ego Starka były lekko uchylone.

Zajrzał do środka i poczuł jak skręca mu się żołądek. Peter leżał zwinięty na krawędzi naprawdę dużego łóżka, tak jak to robił, żeby poczuć się bezpiecznie i ciepło. Bruce wiedział o tym - wystarczająco często odwiedzał swoje dzieci w nocy, żeby to wiedzieć.

Miał wrażenie, że nie zawsze tak było, że był czas, gdy Peter był rozciągnięty na łóżku z kończynami splątanymi wokół prześcieradeł i poduszek, chudy jak tylko nastoletni chłopcy byli. Teraz, im dłużej spał, tym bardziej mocniej zwijał się w kłębek.

Tony Stark również spał na łóżku. Byli dość daleko od siebie - właściwie po przeciwległych stronach materaca, nie dotykając się, z wyjątkiem jednego ramienia odrzuconego na bok, które pełniło funkcję poduszki Petera.

Bruce przełknął ciężko i zamknął drzwi.

Peter miał koszmary. Miewał nocy, kiedy był zbyt zdenerwowany, żeby w ogóle spać. Bywały całe dnie, kiedy spacerował po rezydencji jak zombie, z dzikim, zmęczonym i niemożliwie szalonym wyrazem oczu. Tak naprawdę było to coś, co wszystkie jego dzieci doświadczały od czasu do czasu.

To było ryzyko zawodowe.

Bruce powinien prawdopodobnie być wdzięczny, że był ktoś, kto mógł uspokoić Petera, ułożyć jego rozbite kawałki w całość, usypiając jego koszmary. Bóg jeden wiedział, że Bruce chciał to zrobić już pierwszego wieczoru. Bóg jeden wiedział, że Dick próbował, Duke, a nawet Tim, kiedy nie dołączał do Petera w strajku przeciwko spaniu.

Bruce często zastawał go w pokoju Tony’ego.

OoO

Czasami Peter pocieszał Tony’ego.

Koił go i uspokajał, jakby był dorosły, jakby to nie on zmarł.

To prawie było aż nazbyt znajome.

OoO

— Wiem — powiedział do niego Tony pogodnym tonem pewnego wczesnego popołudnia.

To było dziwne, że w rezydencji było znacznie głośniej w chwilach, gdy nie było wszystkich jego dzieci, teraz, gdy Peter miał Tony’ego, wokół którego mógł krążyć. Ale Bruce’owi wydawało się, że tworzyło to gorszą atmosferę, zwłaszcza że chciał tylko napić się kawy.

Peter drzemał na kanapie, jak to często robił. Jego stopy spoczywały na kolanach Tony’ego, a na ekranie przy niskim poziomie głośności odtwarzany był “Powrót do przyszłości III”, a kasety z pierwszą i drugą częścią były rozłożone na dywaniku. Bruce nie miał wątpliwości, kto wybrał ten film.

Zatrzymał się na miejscu, gdy Tony przyznał się do jego istnienia. Zwykle unikali się nawzajem, w ogóle niewiele ze sobą rozmawiając. Nie odpowiedział, nie wiedział, co dokładnie miał na myśli drugi mężczyzna. Bruce jedynie chrząknął w ten swój niewerbalny sposób, z którego powodu Dick tak bardzo lubił mu dokuczać. Było to chrząknięcie niekoniecznie zachęcające do rozwinięcia tematu, ale też nie uchylające się.

Tony wpatrywał się w stopy na swoich kolanach. Jedną ubraną w skarpetkę i drugą zimną, metaliczną. Westchnął, zanim kontynuował:

— Wiem, że jest dla mnie za dobry. Wiem, że ty myślisz, że jest dla mnie za dobry. I masz rację.

Bruce wytrenował się na tyle, aby nie reagować zewnętrznie. Zamiast tego wziął powolny łyk kawy.

— Czy nie wszyscy rodzice tak myślą? — powiedział delikatnie.

— Nie jestem jego rodzicem — odpowiedział stanowczo, ale… coś było w jego głosie. Smutek. — Nigdy go nie wychowywałem… Nie tak jak ty swoje dzieci. Jego ciotka i wujek go ukształtowali, ja po prostu mogę czerpać z tego korzyści.

— Mógłbyś powiedzieć to samo o większości swoich dzieci — odpowiedział Bruce, chociaż w dole jego żołądka pojawił się niewielki ucisk, który wywoływał satysfakcję na myśl o tym odkryciu. — Duke przyszedł do mnie nie tak dawno, a większość z nich była już nastolatkami, gdy do mnie trafili.

Tony zawahał się, po czym pokręcił głową.

— To nie to samo. — Patrzył na Petera, pogrążonego w głębokim śnie po kilku nieprzespanych nocach i kciukiem delikatnie musnął kostkę jego prawdziwej nogi. — Adoptowanie dzieci, które nie mają rodziców, bo cię potrzebują, to jedno. Ciotka Petera jest najlepszą matką, jaką można sobie wymarzyć. Nigdy mnie nie potrzebował… Nie tak jak twoje dzieci potrzebują ciebie.

Bruce wziął kolejny łyk kawy.

— Nie ma teraz tutaj jego ciotki.

— Tak — westchnął Tony. — Kiedy znajdziemy drogę do domu, spróbuję ją odzyskać. Powinieneś ją poznać. Jest najsilniejszą kobietą na świecie. Nie popuści ci w żadnym razie. A jeśli mi się nie uda, zostanie ze mną. Ale tak naprawdę nie ma nikogo na świecie, kto mógłby się równać z May Parker. Powinien być z nią.

To tak, jakby w ogóle nie wiedział, co mówił. Jakie były tego konsekwencje. Nie miał pojęcia o tym wszystkim. Peter nie potrzebował Tony’ego Starka, ale go wybrał. A czy to nie liczyło się najbardziej? Dzieci Bruce’a zostały zmuszone do przeniesienia się do posiadłości przez okoliczności, kiedy straciły wszystko i w ogóle kogoś potrzebowały. Peterowi w tym przypadku brakowało nogi.

Dick mógłby oddać to wszystko za życie ze swoimi rodzicami, czyż nie? A co z Duke? A gdyby rodzina Tima pilnowałaby, aby spał w nocy? Czy Jason nie chciałby oszczędzić sobie bólu, który nastąpił po przyjęciu? Do diabła, Damian nawet go nie lubił.

Dick powiedział mu kiedyś, że nie żywił do niego żadnej urazy. Biorąc wszystko pod uwagę przyznał, że Bruce był najlepszym możliwym ojcem, jakim mógł być. Ale Bruce był na tyle mądry, że potrafił czytać między wierszami, których Dick nie chciał wypowiedzieć - nie był tak dobrym ojcem, co John Grayson.

Ale Peter stracił tak wiele jak oni wszyscy - a mimo to wybrał Tony’ego Starka. I do tego wszystko się sprawdzało. Istota tej sprawy.

Bruce był zgorzkniały.

Bo Tony Stark był dokładnie taki sam jak on, tylko inny.

Ponieważ dzieci Bruce’a już dawno temu rozczarowały się nim. Byli świadkami każdego jego błędu, każdej wady, każdego wyboru, którego dokonał, który nękał go nocami, każdego powodu, dla którego nie był w stanie zaopiekować się nimi, swoją rodziną. Donna Troy powiedziała chłodno i niemożliwie czule, że nie da się poznać i pokochać Dicka w jego nastoletnich latach i nie nienawidzić Batmana choć trochę.

I cała bolesna przeszłość została pochowana, ale tak naprawdę została tylko pogrzebana. Nigdy nie zostali całkowicie wyleczeni. Ani żadne z jego dzieci. Nikt już nigdy nie spojrzy na niego tak, jak Dick ponad dziesięć lat temu, kiedy miał osiem lat i całym sercem wierzył, że Bruce był najlepszym partnerem-przyjacielem, a nie ojcem, jakiego kiedykolwiek mógł sobie wymarzyć. Stracił to spojrzenie w chwili, gdy założył kaptur i pozwolił, by go to pochłonęło.

A Tony Stark, który był dokładnie taki jak on, tylko nie, miał dziecko, które wpatrywało się w niego jak w Boga. Osobę, która zdecydowanie powinna być gotowana na rozczarowania, powinna mieć głęboko zakopane nasiona urazy, powinna kwestionować wszystko i w nic nie wierzyć.

A Peter wciąż patrzył na niego jak ośmiolatek, do którego właśnie przyleciał ulubiony bohater i uratował go przed złoczyńcą, którego sam stworzył.

Jeśli nie dało się poznać Dicka i nie nienawidzić Bruce’a, to nie można było poznać Petera Parkera i nie nienawidzić Tony’ego Starka.

— Myślisz, że nie wiem, o czym myślisz? — zapytał Tony Stark, a słowa były niemal gryzące, wypchnięte przez małe szczeliny między zaciśniętymi zębami. — Wiem. Naprawdę wiem.

Bruce patrzył na niego, a potem na Petera, który ani razu się nie poruszył - prawdziwy dowód na to, jak długo nie spał, skoro nie obudził się nawet wtedy, jeśli nie próbowali być cicho. On nie jest twoim synem.

— Nic nie wiesz — powiedział i odszedł.

Koniec

Notka od autora:

Zorientowaliście się, że „On nie jest twoim synem.” nie dotyczyło Bruce’a, a Tony’ego?

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

2024 rok
Opublikowałam 95 rozdziałów
Opublikowałam 14 miniaturek
Rozpoczęłam 13 opowiadań
Zakończyłam 8 opowiadań
Rozpoczęłam 3 nowe serie
Zakończyłam 2 serie

Szukam bety! Zainteresowanych proszę o kontakt.
Powrót do góry Go down
 
[MCU/DC Comics][T][M] Opuszczając ten świat
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» [DC Comics][T][mM] Świat jest lepszy z tobą [BW/WW]
» [DC Comics][T][Z] Szukając pomocy [BW/WW](5/5)
» [MCU/DC Comics][T][M] Pajęcza głowa
» [DC Comics][T][M] Przytulanki Batflasha [BW/WW]
» [DC Comics][T][M] Nigdy nie jest za daleko [BW/WW]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
~.Imaginarium.~ :: FANFICTION :: +12-
Skocz do: