Fandom: Harry Potter i Przeklęte Dziecko
Autor: Tony. aka DallasEve
Beta/bety: Olgie rzuciła okiem
Paring: Albus Potter x Scorpius Malfoy
Gatunek: Angst, podobno
Światło
Albus szedł przed siebie z wyciągniętą różdżką.
Ciemność była nieprzenikniona, jeśli nie liczyć słabego światełka, które wyczarował chwilę temu. Zabawny fakt: kiedy się niepokoił lub martwił, nie udawały mu się żadne “jasne” zaklęcia.
Dokładnie tak, jak teraz.
Scorpius zwykł żartować, że Albus nie powinien był się uczyć zaklęcia Patronusa - mijało się to według niego z celem, bo w końcu używa się go tylko przy zagrożeniu ze strony dementorów, czyli wtedy, gdy człowiek się boi. Syn Harry’ego niechętnie przyznawał mu rację, a tydzień temu, przy kolejnym wspomnieniu tematu, stwierdził tylko, że potrzebuje w życiu więcej światła, i może wtedy uda mu się rzucić jakieś zaklęcie. Malfoy uśmiechnął się na to i chwycił jego dłoń, splatając ich palce.
Albus westchnął ciężko. Wszystko wskazywało na to, że Scorpius wpakował się w coś złego. Wyszedł w nocy z dormitorium, zostawiając przyjacielowi karteczkę: “Pokój życzeń, przyjdź”. Więc Potter założył szatę i podążył za nim, żeby sprawdzić, na jak bardzo głupi pomysł chłopak wpadł tym razem.
Albus zawsze przechodził na siódme piętro skrótem. Jego ojciec rok temu powiedział mu o Pokoju Życzeń, a potem usiedli we dwójkę i przeanalizowali wspólnie mapę Huncwotów, żeby odnaleźć najkrótszą drogę z dormitorium Slytherinu do tego magicznego pomieszczenia. “Tu jest skrót, o którym wiedzą tylko nieliczni Gryfoni. Nie ma go na mapie... Korzystaj mądrze, Albus”. Przejście zaczynało się na trzecim piętrze, tuż za obrazem Sir Lancelota, i miało aż siedem wyjść - jedno przy Pokoju Życzeń, kolejne obok dormitorium Gryffindoru, dwa na piątym piętrze i trzy, których Ślizgon jeszcze nie zbadał. Harry z dumą mówił o nim jako o “największym skrócie, jaki istnieje”, bo żadne inne tajemne przejście nie miało w sobie tak wielu odnóg.
Obraz zamknął się za plecami Albusa, a ten zdążył dotrzeć niemal do pierwszego zakrętu, kiedy poczuł, że coś jest nie tak. Spiął się i odwrócił się na pięcie. Zawsze ufał swoim złym przeczuciom. Tym razem jednak nie był wystarczająco szybki.
- Na niego!
Albus zdążył zrobić raptem dwa kroki, kiedy otrzymał cios w żołądek, po którym aż zgiął się w pół i wylądował na kolanach. Różdżka wypadła mu z dłoni i potoczyła się po podłodze, jednak kiedy rzucił się przed siebie, żeby ją podnieść, coś ciężkiego przygniotło jego plecy do podłogi.
- Proszę proszę. Czyż to nie słynny Albus Potter? Co cię sprowadza w nasze skromne progi?
Ślizgon spróbował odpowiedzieć, jednak zanim zdążył otworzyć usta, został nadepnięty tak mocno, że stracił dech w piersiach. Nagle ucisk zniknął, a zamiast niego pojawiły się kopniaki.
- I co, ty obślizgła gnido, jak się teraz czujesz?
Albus miał dość niską tolerancję na ból. Zazwyczaj udawało mu się przemykać między ludźmi, którzy chcieli zrobić mu krzywdę - czasem rzucał w odpowiednim momencie swoim nazwiskiem lub informacją, przeważnie jednak po prostu nie wchodził idiotom w drogę. Nie wiedział, co tym razem poszło nie tak. Czym sobie na to zasłużył. Krzyknął, kiedy jeden z butów trafił między żebra, rozsyłając po całej jego klatce piersiowej iskierki bólu.
- Wielki mi Potter, żadny Potter nie był w Slytherinie!
- I nie prowadzałby się z synem Voldemorta!
- Scorpius nie… - zaczął Albus odruchowo.
Jeden z napastników uniósł go nagle za szatę i uderzył nim o ścianę, patrząc mu prosto w oczy. Ślizgon zobaczył wtedy, że napadło go trzech siedmiorocznych Gryfonów, którzy chodzili do klasy z jego bratem.
Ciekawe, czy James o tym wie… pomyślał zrezygnowany Potter, mając szczerą nadzieję, że odpowiedź to “nie”.
- Powinieneś być w Gryffindorze!
- Tiara stwierdziła, że jesteś zły. Nie powinieneś chodzić do tej szkoły, powinieneś gnić w Azkabanie!
- Przynosisz nam wstyd!
Albus nie do końca łapał sposób rozumowania dręczących go chłopaków. Zupełnie nie widział związku między ich argumentami, nie znajdował w nich żadnego sensu, jednak Gryfoni najwyraźniej uważali inaczej. Jeden z nich zamachnął się, na co Potter odruchowo próbował się uchylić. Nie dał jednak rady - cios trafił go prosto w nos i rozległ się trzask łamanej kości. Zawył z bólu i zamknął oczy, a następnym, co poczuł, było uderzenie o podłogę.
- Pokażemy ci, kto tu rządzi!
Któryś z Gryfonów nadepnął Albusowi na rękę, inny z zapałem zaczął kopać go po żebrach. Ślizgon miał szczerą nadzieję, że lada moment zemdleje - powinni wtedy stracić nim zainteresowanie. Scorp zawsze powtarzał, że w przypadku ataku dzikiego zwierzęcia należy udawać, że jest się martwym. Idealna rada na ten moment, nawet jeśli wyczytana z jakiejś mugolskiej książki.
Głośne skrzypienie jednego z obrazów, stanowiących wejście do przejścia sprawiło, że napastnicy zamarli i przestali na moment znęcać się nad Albusem. Ten odetchnął płytko, czując pulsowanie bólu w okolicach żeber i lepką, ciepłą ciecz spływającą mu z nosa.
Wspaniale.
- Ej! Ktoś tu idzie… - zauważył przytomnie jeden z siedmiorocznych.
- Incarcerous! Schowajcie się!
Potter nagle doznał olśnienia. O, nie. Tylko nie to. Wypluł zalewającą mu usta krew. Na Merlina, przecież nie wszedł do tego przejścia ot, tak sobie! Szedł do... Ślizgon nagle był pewien, że zna nadchodzącą korytarzem osobę.
- Scorpius! Uciekaj!
- Al? Albus?
Kroki zaczęły przybliżać się szybciej. Jeden z napastników, widząc, że Ślizgon znów zamierza ostrzec przyjaciela, zasłonił mu usta ręką i wyciągnął przed siebie różdżkę. Pozostali dwaj Gryfoni również sięgnęli po swoje i cała trójka zamarła, czekając, aż Scorpius wyjdzie zza zakrętu i wpadnie w ich sidła. Albus próbował gryźć, krzyczeć, jednak dłoń studenta skutecznie mu to uniemożliwiała.
- Albus? - spróbował znowu Malfoy, niemal biegiem wynurzając się zza zakrętu.
- Sectumsempra!
- Expeliarmus!
- Drętwota!
Trzy zaklęcia poleciały w stronę Scorpiusa jednocześnie i zlały się w jeden, fioletowy promień, który trafił biegnącego Ślizgona prosto w pierś. Chłopak zatoczył się, z wyrazem kompletnego oszołomienia na twarzy. Jego różdżka wyrwała mu się z ręki i potoczyła w mrok, a on sam wylądował ciężko na posadzce. Na jego skórze pojawiały się liczne cięcia, z których wypływała krew. Gryfoni patrzyli na to, oniemiali - nigdy nie widzieli na własne oczy skutków Sectumsempry, zaklęcia, które zostało rozsławione po wojnie, przypadkiem, podczas nieudanej próby dodania go do listy Zaklęć Niewybaczalnych.
- Spadamy stąd! - zakomenderował jeden z napastników, a reszta nie protestowała.
Albus, walcząc z bólem, dopadł do przyjaciela, kiedy tylko zaklęcie wiążące straciło swoją moc. Malfoy leżał w kałuży krwi na podłodze, z zamkniętymi oczami, jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na nagły odwrót atakujących go studentów. Potter dotknął jego twarzy opuszkiem palca, jak gdyby chciał sprawdzić, czy chłopak jeszcze żyje. Bał się zostawić go samego, żeby zawołać pomoc - w końcu
oni mogli tu wrócić. Ale równie bardzo przerażała go perspektywa tego, co może się stać, jeśli nikt… Albus wyrzucił te myśli z głowy, kiedy tylko się pojawiły. Wszystko będzie dobrze. Musi tylko wyczarować patronusa i kogoś wezwać. Merlinie, kogo on chciał oszukać? Nie da rady!
Potter spuścił wzrok i spojrzał na opuchniętą, skatowaną twarz najbliższej mu osoby. Przecież nie może go zawieść. Nie teraz, kiedy Scorpius już pokazał, że mu zależy, kiedy mieli zaczynać snuć wspólne plany na czas po ukończeniu Hogwartu. Nie! Sprowadzi pomoc. To musi się udać.
Albus, choć żebra bolały go niemiłosiernie, ruszył na kolanach w stronę ściany, gdzie gryfoni porzucili jego różdżkę. Czuł, że traci cenne sekundy na odnalezienie jej w półmroku - ilość latarni w sekretnych przejściach była zdecydowanie zbyt mała. W końcu poczuł drewno pod palcami i zaczął w duchu dziękować Salazarowi.
Potter chwycił różdżkę pewniej i spróbował zebrać się w sobie. Odetchnął głęboko.
- Expecto Patronum!
Nic się nie stało. Nic. W piersi Albusa zaczęło narastać dziwne uczucie, strach tak wielki, jak jeszcze nigdy, a chłopak miał całkiem spore porównanie. Wtedy do jego uszu dobiegł cichy jęk bólu. Rzucił się w stronę dźwięku i już po chwili gorączkowo dotykał twarzy przyjaciela.
- Scorp, ty idioto! Dlaczego wyszedłeś o tej porze z dormitorium? Życie ci niemiłe?! Dlaczego nie próbowałeś uciec?
- Uciekam, więc jestem - szepnął tylko Scorpius, cytując kolejną mugolską książkę i uśmiechając się pokrwawionymi wargami - A raczej uciekam, więc przy odrobinie szczęścia nadal będę…
Albus zaczął się bać jeszcze bardziej. Wiedział, że żaden z nich nie miał w życiu zbyt wiele szczęścia. Złapał rękę Scorpiusa i splótł ich palce razem, tak samo, jak Malfoy zrobił to tydzień wcześniej. Myśli Albusa galopowały mu w głowie.
Miałeś być moim Światłem. Moim Słońcem. Nie możesz zgasnąć…- Expecto Patronum!