Fandom: Sherlock BBC
Autor: Tony. aka DallasEve
Beta: Olgie.
Paring: Sherlock Holmes / John Watson
Gatunek: fluff obyczajowy?
Ostrzeżenia: -
N
A: Dla M. za pomysł.
Kill the spareeee! I dla Olgie.
Nieproporcjonalny
Sherlock zawsze uważał, że jest zbudowany dość… nieproporcjonalnie.
Jako dziecko znacznie przewyższał swoich rówieśników. Uważał to za zabawne - nie dość, że nie sięgali mu do pięt swoimi zdolnościami pojmowania rzeczywistości, co metaforycznie umieszczało go
ponad nimi, to nawet czysto fizycznie mógł patrzeć na nich z góry… chyba, że nie uciekał wystarczająco szybko. Wtedy role się odwracały. Od tego czasu Sherlock nie przepadał za byciem dotykanym.
Przeskoczył kilka klas i trafił do nowej szkoły mając osiem lat. Tam wszyscy byli od niego więksi i silniejsi, ale, całe szczęście, uznali Sherlocka za niewartego ich czasu. Obrzucali go od czasu do czasu wyzwiskami i głośno zastanawiali się, z jakiej planety się urwał, jednak nikt nawet nie próbował go bić - tak, jakby inteligencja była jakąś straszną, zaraźliwą chorobą i można by się jej nabawić przez samo dotknięcie.
Kiedy Sherlock zdecydował, że uda się na uniwersytet, jego starszy brat zabrał go na łyżwy - w pewnym sensie miała być to pochwała. Wcześniej Mycroft martwił się, że Sherlockowi nie wystarczy skupienia, żeby chciał kontynuować edukację - dzieciak wyraźnie lubił pochłanianie wiedzy, ale potrzebował też bardzo dużej dawki wrażeń. Ku zaskoczeniu obu braci, młodszy wyraźnie polubił przebywanie na lodowisku i postanowił zapisać się na lekcje łyżwiarstwa. Szybko z tego zrezygnował, bo jego ręce były za długie w stosunku do reszty ciała i przy wykonywaniu figur przeszkadzały mu w zachowaniu równowagi i wyglądały dziwnie.
Dopiero po rzuconych studiach jego sylwetka ustabilizowała się. Owszem, był “długi” - ręce, tułów, nogi, wszystko zdawało się być rozciągnięte w przestrzeni - szczupły i kościsty, ale, według Kogoś, w “przystojny” sposób.
Sherlock jednocześnie cieszył się z tej opinii i wciąż pomstował na zbyt długie kończyny. Leżał, opleciony Johnem, przyciśnięty do jego klatki piersiowej i zastanawiał się, jak mógłby pozbyć się drętwiejącej ręki. Odciąć? Teoretycznie miałoby to sens, jednak po pierwsze - dla Jego Doktora zapewne nieprzydatność kończyny nie byłaby dostatecznym powodem, żeby pozbywać się jej raz na zawsze, a po drugie - mogłaby mu się jeszcze kiedyś przydać. No i byłoby wiele krwi, potem w ranę mogłoby wejść zakażenie… Ponadto nie było pewności, że kikut byłby w łóżku wygodniejszy. No to może zrobić dziurę w materacu, w którą mógłby wsadzać rękę? To miało już więcej sensu, jednak wady takiego rozwiązania błyszczały w głosie Sherlocka wyraźnie: John raczej woli mieć łóżko bez dziur i w całości, a poza tym wtedy problem zawadzającej ręki byłby rozwiązywalny tylko w skończonej liczbie przypadków - gdy leżeli dokładnie tak, jak w tej chwili.
Choć z drugiej strony… Sherlock nie miał absolutnie nic przeciwko, żeby spędzić w tej pozycji resztę życia.