Fandom/Fandomy: Good Omens (TV Shows)
Autor/autorzy: JokerFox., dawniej Fantasmagoria.
Beta/bety: Brak
Pairing: Crowley/Aziraphale
Gatunek: Angst. Czujcie się ostrzeżeni.
Ostrzeżenia: Uzależnienie,
- Spoiler:
Śmierć postaci
N/A: Bo oczywiście, że mając plan na zrobienie fików do całego Young Blood Chronicles zabrałam się za piosenkę z zupełnie innej płyty Fall Out Boy, no przecież. Wobec czego tak, to songfic, tak trochę, do
TEJ PIOSENKI. Ogólnie polecam odsłuchać, zanim się zabierze za czytanie - chociażby dla klimatu. Prompt o uzależnieniach na akcję Misery Box.
Gdybyś był kościołem
Gdybyś był kościołem -
upadłbym na kolana;
wyznał swoją miłość;
wiedziałbym gdzie być.
Moje sanktuarium -
dla mnie jesteś święty.
Gdybyś był kościołem -
upadłbym na kolana.
Sęk w tym, że Aziraphale naprawdę kochał Crowleya. Całym swoim jestestwem, bardziej, niż było to przyzwoite, a co więcej - tak naprawdę legalne. Anioły całą swoją miłość, zgodnie z niebiańskim prawem, powinny oddawać swojej Stworzycielce i jej Wielkiemu Dziełu, czyli ludziom. I chociaż obie te rzeczy cenił sobie niezwykle wysoko, naprawdę je kochał to nic nie mogło się równać z tym, jak bardzo zależało mu na demonie. Dla niego gotów zrobić był niemal wszystko - czcił swojego najlepszego przyjaciela niczym samą Bóg, co nieuchronnie powinno sprowadzić na niego Jej gniew. Na wszystko co święte, Aziraphale oddałby Crowleyowi całe swoje serce oraz całą anielską esencję i z radością patrzył, jak je pożera, jeśli miałoby to spowodować, iż jego ukochany będzie szczęśliwy, choć przez chwilę. Gorliwie modlił się o powodzenie swojej drugiej połówki, nawet jeśli się nie zgadzali - tak mocno go kochał, wybaczyłby mu wszystko. Zrobiłby wszystko, gdyby mogło to spowodować, iż ta piękna istota także go pokocha - niestety to rzecz nierealna. Demony nie mogły kochać. Zostało im to odebrane.
Bóg naprawdę była mściwa.
Weź ten ból -
powiększ go do rozmiaru billboardu
i potem połknij go dla mnie.
(...)
Kocham świat, ale nie kocham tego, jak sprawia, że się czuję.
Zimno. Pustka. To właśnie czuł Crowley, ilekroć patrzył na swojego anioła. W miejscu, w którym kiedyś było niesamowicie gorąco, teraz istniał bezkres lodowatego, niemożliwego do zaspokojenia głodu, który bolał zarówno w sferze duchowej, jak i fizycznej. Nieważne, ile koców Aziraphale przynosił by okryć go w ten mroźny, świąteczny poranek, ile herbat i gorących czekolad by nie wypił - chłód pozostawał, a on cały aż dygotał. Latem było źle, ale zima… jeszcze gorsza. Zwłaszcza, gdy przychodziło do obchodów świąt Bożego Narodzenia, gdzie miłość do Bóg i jej syna wyzierała z wielu domostw, będąc naprawdę trudną do zniesienia - jeśli sam jej nie posiadasz, powinieneś uciekać, zaszyć się w jakiejś norze, aż to wszystko przeminie. Ale Anthony nie chciał zostawiać swojego przyjaciela. Crowley naprawdę chciałby kochać anioła, tak jak on jego - może wtedy nie byłoby tak przeraźliwie zimno. Czuł, że koniuszki palców skostniały mu do tego stopnia, że nie może nimi poruszać. Zadrżał znowu. Ledwie mógł znieść ten brak… czegokolwiek.
- Zabierz to, błagam… - wyszeptał, patrząc zbolałym wzrokiem na przepiękną istotę, której nie mógł pokochać, niezależnie od tego, jak mocno chciał.
Och, rzeczy, które robisz w imię tego, co kochasz...
Jesteś stracony, ale wystarczający.
Gdybyś był kościołem…
Aziraphale zasępił się, patrząc na ukochanego. Wiedział, o co ten błaga, ale znał też koszty - wbrew pozorom, miał gdzieś swoje, ale za każdym razem karmienie go anielską esencją sprawiało, iż jej odstawienie bolało jeszcze bardziej. To możliwość poczucia się dawnym sobą, anioł nawet nie udawał, że wie, jak to jest - ale widział, w o ile gorszym stanie Crowley był ilekroć pozwalał mu się żywić. Sam też nie pozostawał w najlepszym, czasami widział, iż demon wziął za dużo, za mocno, jego skrzydła i moce nigdy nie wróciły do czasów sprzed Edenu - lecz o siebie się nie martwił - kochał za mocno, by mógł odmówić. Także teraz - wiedział, iż mimo wszelkiej logiki oraz temu, jak bardzo toksyczne to dla nich jest, ustąpi.
Crowley był wszystkim.
Mam jeszcze kilku fałszywych przyjaciół
i powoli ciężko rozróżnić, co jest prawdziwe.
Ulga była obezwładniająca - tak samo, jak Aziraphale powoli osuwający się w jego zachłannych objęciach. Spijanie w ten sposób anielskiej łaski nie powodowało, iż czuł ją w sobie, jak kiedyś - ale, droga Boże, jak
smakowało. Czucie powoli wracało do jego zziębniętego ciała, gdy wyciskał rozpaczliwe pocałunki na ustach ukochanego. Wiedział, że to go boli, że bierze za dużo - lecz wokół było tyle
miłości, że potrzebował tego bardziej niż czegokolwiek kiedykolwiek. Owszem, widział anioły umierające w męce, gdy wpadły w łapy demonów - dla nich, ich łaska była niczym narkotyk. Kilkoro z jego bliższych w czasie upadku przyjaciół wytępiło w ten sposób niemal cały oddział. Crowley mógłby skończyć tak samo, gdyby nie Aziraphale. Utracona anielskość była tak bardzo upajająca...
I jeśli śmierć to ostatnie spotkanie
to my wszyscy jedynie siedzimy w poczekalni.
Jestem jedynie aniołem*,
próbującym uniknąć pewnego stracenia.
Inne anioły nigdy nie zrozumiały, dlaczego Aziraphale tak bardzo nalegał na swój przydział do Ziemi. Że nigdy mu się to nie nudziło, że nie chciał przemieścić się gdziekolwiek indziej, choć na chwilę. Tak naprawdę, większość niebiańskich istot nie pojmowała miłości - czuła ją, potrafiła nią obdarzać, ale
nie pojmowała jej. Na początku Aziraphale zaufał kilku z nich - wydawało się, że naprawdę wiedziały, w czym rzecz, ale po kilku wymyślnych torturach z ich strony, gdy odkryły jego prawdziwe oblicze wystarczyło, aby zmienił zdanie. Nienawidziły go za jego miłość, nie tolerowały jej, próbowały wyplenić siłą, nawet próbując go zabić. Aziraphale był jednak zbyt ludzki, zbyt… sobą, aby mogło im się to udać.
Dlatego też nie od razu zauważył momentu, w którym łaska spijana przez demona zaczęła przyjmować postać bladej mgły zamiast rażącego w oczy płomienia. Crowley wziął za dużo, dużo za dużo. Anioł chwycił swojego ukochanego za barki, chcąc go odepchnąć, jednakże sił wystarczyło mu już jedynie do lekkiego ściśnięcia klap kurtki demona. W oczach Aziraphale’a zebrały się łzy. Z Apokalipsą czającą się za rogiem wiedział, że są gorsze sposoby na śmierć, niż w objęciach tego, którego pokochał ponad wszystko. Przez chwilę poczuł ciepłą iskierkę (
miłości - rozpoznał od razu) nadchodzącą od Crowleya i uśmiechnął się słabo - dla tej sekundy warto było umierać.
Gdybyś był kościołem -
upadłbym na kolana;
wyznał swoją miłość;
wiedziałbym gdzie być.
Moje sanktuarium -
dla mnie jesteś święty.
Gdybyś był kościołem -
upadłbym na kolana.
_________________________________________________________________________________________________
* zmieniono na potrzeby tekstu