~.Imaginarium.~
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesRejestracjaSzukajZaloguj

 

 [GoodOmens][mM] Od dzisiaj

Go down 
4 posters
AutorWiadomość
Salomanka
Team Villains
Team Villains
Salomanka


Female Wiek : 32
Skąd : Kołobrzeg
Liczba postów : 746
Rejestracja : 17/01/2015

[GoodOmens][mM] Od dzisiaj Empty
PisanieTemat: [GoodOmens][mM] Od dzisiaj   [GoodOmens][mM] Od dzisiaj EmptyCzw 22 Kwi 2021, 01:21

Autor: Salomanka
Tytuł: Od dzisiaj
Beta: brak. Poprawię się.
Fandom: Good Omens (serial, produkcja: 2019r., reż. Douglas McKinnon)
Kanon: jak jasna cholera
Pairing: IH <3
Gatunek: klimatyczna łatka love story
Długość: mini-miniaturka
Ostrzeżenia: święta, och ach problemy, przekleństwa, Salomanka w niedoczasie.
Nota:
(bardzo długa, można nie czytać :
Nota 2: Tekst był poprawiany na minuty przed publikacją; jeśli nie wrzuciłabym go teraz, kisiłby się do następnych świąt, albo, co znacznie gorsze, pisałby się dalej i dalej, rozrastając do pełnej miniatury.



Od dzisiaj


Demon miał chęć na świętowanie. Niespecjalnie zastanawiał się nad uzasadnieniem, powodem albo okolicznościami, ot, obudził się w znakomitym humorze, niespiesznie zjadł wyborne śniadanie, porozmawiał ze swoimi roślinami i, wyglądając przez okno, zrozumiał, że nie wytrzyma w swoim mieszkaniu ani chwili dłużej. Choć godzina była jeszcze młoda, był w nastroju na nierozsądną ilość alkoholu popijanego z topornego szkła w jednym z ulubionych, mrocznych barów, przy akompaniamencie drażniącego rocka i bil zderzających się ze sobą na bilardowym stole. Chwilę samotności, ale w otoczeniu przypadkowych ludzi, których wytłumione szepty doskonale uzupełniałyby przyjemny natłok jego własnych myśli.

Po kilku minutach był już w drodze i zapewne bez problemu dotarłby na miejsce do któregokolwiek z klubów, pod którym znalazłby miejsce parkingowe, gdyby nie jego przywiązanie do muzyki. Lubił jej słuchać, gdy prowadził; głos Freddie'ego kojarzył mu się nierozerwalnie z ostrym braniem zakrętów i gwałtownym przyspieszaniem w samym centrum Londynu, także (a może zwłaszcza) w godzinach szczytu. Tego dnia jednak jego radio nie zagwarantowało mu wyczekiwanego żywiołowego glam rocka. Może i był to Mercury, ale intonujący wciąż, niezmiennie, Thank God it's Christmas. Crowley niemal zahamował pośrodku Coventry Street, co było złym pomysłem o każdej bez wyjątku porze. Jego radio, jego kochany bentley, nigdy go tak nie rozczarowały. Mógł zrozumieć świąteczne szaleństwo, ostatecznie było to bardzo ludzkie, a on spędził na Ziemi wystarczająco dużo czasu, by poznać różne rodzaje dziwactw, ale jego Freddie, dziękujący Bogu... Demon mógł iść o zakład, że święta w obecnej ich formie były wymysłem jednego z Książąt Ciemności.

Klikał szybko w przypadkowe przyciski radia, parę razy pstryknął nawet na nie palcami i zmarszczył nos, mając nadzieję, że to pomoże, kiedy jednak zorientował się, że nie uda mu się zmienić wypełniającej cały pojazd piosenki, zrezygnował z muzyki w ogóle i zahamował ostro przed pierwszym mijanym barem. Było jeszcze wcześnie, ale niektóre knajpy rozumieją desperację osób znacząco przepłacających za stosunkowo niewielką ilość alkoholu, byle napić się w namiastce towarzystwa. Crowley zaparkował byle jak przy chodniku i pospiesznie wszedł do knajpy, czując lekką tylko irytację na widok dekoracji świątecznych. Nie zdążył jednak nawet zamówić upragnionego drinka, z barowych głośników huknęło bowiem Last Christmas. Demon zachwiał się i rozejrzał w poszukiwaniu odtwarzacza, a gdy zlokalizował go tuż za barem, wskazał na niego dłonią i ten zazgrzytał, po czym zamilkł, uwalniając kłęby siwego dymu. Crowley był już wtedy na zewnątrz, znów w swoim aucie. Zastanowił się krótko, po czym odpalił silnik i pojechał w jedynie miejsce, jakie przychodziło mu do głowy w momentach największego kryzysu.

Po chwili zajeżdżał już pod starą księgarnię, tym razem parkując ze zdumiewającą elegancją. Wysiadł i pstryknął palcami, by zablokować drzwi swojego starego bentley'a, po czym w kilku niemal tanecznych krokach podszedł pod drzwi sklepiku. Te, gdy je pchnął, okazały się być zamknięte. Było to tak nowe dla niego zjawisko, że zsunął okulary na czubek swojego szczupłego nosa i ponad ich ciemnymi szkłami spojrzał z niedowierzaniem na wejście do lokalu. Nieznacznie zirytowany, ponownie pstryknął i bez problemu wszedł do przytulnego wnętrza księgarni, nietaktownie nie kłopocząc się pukaniem. Rozejrzał się po tak znanej mu salce w poszukiwaniu Aziraphale'a, nie dostrzegł go jednak. Bez namysłu skierował się na zaplecze, idąc bezszelestnie, mimochodem przeciągając palcami po grzbietach starych, pięknie oprawionych woluminów. Był tuż przed kolejnymi drzwiami, kiedy te otworzyły się i Anioł nieomal wpadł prosto na nadchodzącego Crowley'a. Demon oczywiście z gracją przystanął, nie dopuszczając do wypadku, ale Aziraphale i tak pisnął ze strachu, łapiąc się za serce i podskakując wysoko w górę.

— Crowley! Co ty tu...? Myślałem, że zamknąłem... — zaczął Anioł, wskazując bezradnie w stronę głównych drzwi, marszcząc swoje brwi w zadumie.
— Zamknąłeś — odparł Demon, opierając się lekko ramieniem o jeden z regałów. — Nie, żeby mogło mnie to powstrzymać. Masz ochotę na drinka? — zapytał, uśmiechając się szelmowsko. Anioł pokręcił jednak głową odmownie.
— Ależ, mój drogi, dopiero południe... Poza tym, planowałem właśnie remont, więc sam widzisz... — wykręcał się.
— Remont? — powtórzył Crowley. — Na litość... czyjąś, po co robić remont? Przecież wszystko jest w porządku.

Ponownie rozejrzał się po księgarni, choć oczywiście nie było w niej nawet najmniejszego śladu po pożarze, który kilka miesięcy temu wydawał się całkowicie pochłonąć cały budynek. Naprawianie świata poszło zaskakująco dobrze, dzień armagedonu wymazano, jakby nigdy nie nastąpił, a drobne usterki skorygowano, niczym w jakiejś boskiej aktualizacji. Księgarnia, podobnie jak jego bentley, miały się doskonale; Crowley był wręcz przekonany, że skórzane obicia foteli nareszcie były tak czyste, jak zaraz po nabyciu wehikułu. Podobnie było z królestwem Aziraphale'a.

— Tak, jest, ale czy na pewno? — powątpiewał Azi. — Już zawsze będę pamiętał, że wszystko spłonęło, a to problem, którego nie da się wywabić tak łatwo jak plamy z płaszcza. Raz jeszcze dziękuję, przy okazji. — Uprzejmość Anioła była bezgraniczna, a ciepłe spojrzenie, jakim obdarzył Demona, godne odnotowania. Ten jednak złożył usta w dzióbek, próbując powstrzymać się od marudzenia. — Poza tym, będą święta - to znakomita okazja, by dokonać inwentaryzacji, może poukładać zbiory według jakiejś innej metody, kto wie? — kontynuował Aziraphaele niezrażony tym niemym protestem. — Najważniejsze będzie jednak odmalowanie ścian. Wybierałem kolory, mam całą paletę barw. Masz chęć rzucić okiem? — zagadnął wesoło, gestem zapraszając Demona do pomieszczeń na tyłach księgarni.

Crowley miał ochotę wyjść. Nie uśmiechało mu się siedzenie pośród przykurzonych zbiorów i popijanie herbatki podczas dyskusji nad wyższością zgaszonego beżu nad śnieżną bielą, a do takiego wyboru sprowadzi się pewnie cała rozmowa. Kolejny raz przetoczył ciężkim spojrzeniem po regałach zastawionych książkami, zbiorami gromadzonymi od wieków przez głęboko oddanego swojej pasji Anioła. Przez sekundę zastanawiał się, czy by wszystkiego nie podpalić. Żart ten kosztowałby go jednak zbyt wiele, sprowadzając na niego wspomnienie zdarzenia, które zostało co prawda wymazane z historii świata, ale wrosło w jego duszę i czyniło go dziwnie słabym. Nie, żeby miał się do tego kiedykolwiek przyznać.

Westchnął cierpiętniczo i podążył za Aniołem do jego zagraconego biura. Ominął biurko, na którym piętrzyły się katalogi prezentujące nieróżniące się niczym poza nazwą próbki kolorów, i opadł gnuśnie na kanapę. Aziraphale dopiero po chwili zorientował się, że Demon nie ma zamiaru pomagać mu w porównywaniu „niebiańskiego błękitu” z „pogodnym niebem”, ale nie skomentował tego i w pasującej im obu ciszy wrócił do swoich zajęć.

Anioł dał radę ignorować przyjaciela tylko kilka minut, chociaż udawanie, że jest pogrążony w swoich katalogach szło mu całkiem nieźle. Crowley nie zaczął się nawet naprawdę nudzić, gdy Aziraphale zatrzasnął katalog i, zerkając na Demona przez ramię, włączył cicho radio.

Marry Christmas everyone...

Kurwa, pomyślał Crowley, a na jego twarzy natychmiast odmalował się wyraz głębokiej frustracji. Pod uważnym spojrzeniem Anioła spokorniał jednak, zaciskając zęby, i zabębnił palcami o oparcie kanapy.

— Czy jeśli wybiorę za ciebie te przeklęte kolory, to wyłączysz to wycie? — zadał pytanie z irytacją wyczuwalną w każdej sylabie. Anioł klasnął radośnie w dłonie. Nie kłopocząc się muzyką, pochwycił kilka grubych broszur i przycupnął na kanapie obok Demona, przekładając od razu część materiałów na jego kolana.

— Spójrz proszę na to połączenie. — Niemal zaśpiewał Aziraphale, wskazując na dwie białe plamy. — Czyste, świeże, niemal... natchnione — dodał szeptem, jakby onieśmielony. Crowley, spragniony drinka jak jeszcze nigdy w swoim bardzo długim życiu, obdarzył Anioła przeciągłym spojrzeniem. Powoli zdjął okulary, uniósł katalog w górę, przysuwając go do swoich wężowych oczu, i poświęcił studiowaniu plam kilka pełnych napięcia sekund.

— Wycie. — Szept, który opuścił jego usta, należał do najcichszych dźwięków na świecie.

Anioł drgnął, przez co ich uda otarły się o siebie, i szybko wstał z kanapy, co Demon odnotował z niejasnym poczuciem straty. Aziraphale przekręcił gałkę staromodnego odtwarzacza i po kilku sekundach szumu, który w uszach Crowley'a niczym nie różnił się od poprzedzającego go piosenki, pomieszczenie wypełnił przyjemny, głęboki głos Franka Sinatry.

— Masz może ochotę na kakao?
— Nie — odpowiedział Demon, i była to odmowa stanowcza, choć wycedzona przez zęby. — Alkohol. Potrzebny mi alkohol.
— Kochany, czy dobrze się czujesz? — zapytał Azi z troską. — Nie, to głupie pytanie, my nie możemy czuć się... źle... — dodał, zauważając z wielce podejrzanym rozrzewnieniem, że „Anthony J.” wydaje się naprawdę cierpieć. — Czy... chciałbyś może o czymś porozmawiać? — Pytanie zabrzmiało nieco dziwnie, ale zawisło między nimi, zagłuszając na chwilę pogodne Let it snow, let it snow, let it snow.

Byli przyjaciółmi, najbliższymi dla siebie istotami w całym wszechświecie. Razem ocalili świat, przez wieki obserwowali i chronili ludzkość, knuli i spiskowali, by wszystkim żyło się lepiej, kosztowali życia w jego najpiękniejszej postaci i przetrwali to, co najohydniejsze, tylko dlatego, że – dosłownie – trzymali się za ręce. A jednak Aziraphale zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak on, Anioł, mógłby pomóc Demonowi.

Crowley nie był świadomy tych rozterek, zbyt pogrążony we własnym cierpieniu. Wszystkie myśli, wahania i obawy, tak czytelnie odznaczające się na twarzy cherubinka, były mu teraz zupełnie obojętne, nieistotne wobec jego bólu. Czy nie powiedział wyraźnie, że potrzebuje alkoholu? Czy nie poprosił, dobitnie, a przecież wciąż grzecznie, o zmianę muzyki i o jednego, malutkiego, słabiutkiego drineczka? Jak, do cholery, rozmawiać z tym kochanym idiotą, skoro nawet najbardziej czytelny przekaz ginie gdzieś pośród tych wymuskanych, ugrzecznionych podchodów? Jak dać komuś do zrozumienia, że po sześciu tysiącach wspólnych lat ma się nadzieję na jeden dobry, spokojny dzień?

Nie zauważając, że Anioł podchodzi w jego stronę, Crowley wstał dramatycznie z wygodnej kanapy, zrzucając przy tym wszystkie katalogi na podłogę. Uniósł ręce do góry, a wymieszane próbki kolorów uniosły się w powietrze, falując delikatnie wokół jego głowy. Demon przetoczył ciężkim spojrzeniem po wszystkich kartkach i po kilku sekundach, kiedy to Anioł z oszołomieniem wpatrywał się w jego pełen skupienia profil, odrzucił większość papierów, które opadły w schludny stos na wciąż zagracone biurko, i złapał ostatnie z wirujących wciąż broszur.

— Ten odcień niebieskiego — zaczął, pukając palcem w plamę o nazwie „bezkresny lazur” — będzie świetnie łapał światło, o ile umyjesz tu w końcu okna. — Nie kłopocząc się okazaną nieuprzejmością, przerzucił w dłoni kartki i wskazał kolejną, tym razem jasną plamę. — A tym mógłbyś zaakcentować wszelkie te... architektoniczne... tamte... ornamenty — zakończył kulawo, jak zwykle nie mogąc przypomnieć sobie właściwego słowa, machając więc tylko w kierunku ścian i sufitu, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Anioł otworzył usta, by coś wtrącić, ale Crowley sprytnie go ubiegł: — A teraz poproszę ostatni raz: wyłącz te cholerne brzdęki i p. R. Oooooo. Szzzzzzzzzzzę — wyjęczał — potrzebny mi drink. Wino? Cokolwiek? — Bezwładnie opuścił ręce i ugiął nogi w kolanach, przybierając pozę człowieka oczekującego ostatecznego wyroku. Patrzył błagalnie na wciąż zdumionego tym pokazem Aziraphale'a.

— Ostatecznie... Moglibyśmy wyskoczyć na lunch — przyznał po chwili ostrożnie Anioł. Pozornie zajęty przyglądaniem się kolorom wskazanym przez przyjaciela, ściskał tylko w drżących dłoniach ulotki, nie wiedząc, jak podziękować za tak wielką dobroć i zainteresowanie. — Mam dziwne przeczucie, że lada moment zwolni się nasz stolik w Ritzu — dodał znacząco, uroczo się przy tym rumieniąc. Jeśli jednak myślał, że udobrucha tym Demona, był w błędzie. Nawet pomimo przyznania, że istnieje coś takiego, jak „ich” stolik czy „ich” knajpka, nawet ta najlepsza w mieście, nie sprawił, że Demon poczuł się... wyjątkowo. Crowley nabrał więc powietrza, co brzmiało jak przeciągły syk, wcisnął sobie ciemne okulary na nos i jednym śliskim krokiem zbliżył się niebezpiecznie blisko Azi'ego.

— Nie chciałem tu dzisiaj przychodzić. Chciałem być sam, wiesz? — syczał z irytacją, która zadziwiła nawet jego. — Byłem... szczęśliwy. Po raz pierwszy od nie wiem jak dawna obudziłem się szczęśliwy, i miałem ochotę posiedzieć gdzieś, napić się, nacieszyć tym, że dalej możemy tutaj być. A jednak, jak zawsze, przyjechałem do ciebie — warknął Crowley, ignorując Anioła, który rozpaczliwie otwierał i zamykał usta, próbując mu przerwać i coś powiedzieć. — Jak to możliwe, że mnie nie zauważasz, Aziraphale'u? — zakończył nieco płaczliwie.

— Ależ... ależ... Crowley, ja... To, o czym mówisz, jest... Niewyobrażalne. — Rumiany jak nigdy Anioł złapał Demona w dziwnym, niezdarnym uścisku. — Nie wiem, o czym mówisz. Zobacz, jak wiele mamy. — Słowa wyrywały się z niego same, nieskładnie, nie zauważał nawet, że każde kolejne zdanie przeczy poprzedniemu. — Sam mówiłeś, że byleś zadowolony dziś rano. Co takiego zrobiłem, czym zawiniłem, że jestem przyczyną twojego żalu?

— Nie słuchasz mnie — wyznał ze smutkiem Demon, zachodząc w głowę, jak to się stało, że ta rozmowa toczy się akurat teraz, kiedy czasy są tak piękne, okoliczności tak sprzyjające, żadnych wojen czy katastrof zaplanowanych na najbliższe dziesięciolecia, przed nimi roztacza się wizja niczym nie zmąconego boskiego pokoju...
— Ale jestem tu, dla ciebie — odpowiedział mu tymczasem Azi, oplatając go ciasno ramionami.
— Jesteś obok mnie, Aniele — wytłumaczył Crowley. — A tak wiele moglibyśmy zyskać, gdybyś tylko...
— Co takiego?
— Przyznał, że zapraszasz mnie na randkę — zaszarżował Demon, nie mając już nic do stracenia. Przyszedł tu dzisiaj, to tej księgarni, bo to także jego miejsce. Nie lubi książek, nie czyta ich i niewiele dla niego znaczą, ale o ile Anioł uwielbia otaczać się wartościowymi woluminami, księgami z inskrypcjami autorów, Demon kocha to miejsce za to, że jest tak przesiąknięte dobrocią tego cholernego durnia, i myślał, że ma prawo tu przyjść. I chciałby tu być, przesiadywać jak zawsze, gawędzić o tym i owym, pozornie niezobowiązująco... Ale dla niego to zawsze, zawsze, coś znaczyło.

— Czy spotkanie dwójki przyjaciół będzie mniej warte? — odciął się natychmiast Anioł, ale jego twarz staje się blada, jasna jak sypiący za oknami śnieg.
— Nie. Ale nie tego chcę, już nie.
— Nawet jeśli nie mogę dać ci więcej? — Azi odsunął się cicho, spuszczając głowę.
— A czego się obawiasz? Upadku? — atakował Crowley, gniew narastał w nim niespodziewanie, a on sam uświadomił sobie nareszcie, że szykował się do tej rozmowy od ich pierwszego spotkania, wtedy, w rajskim ogrodzie. Może nawet jeszcze wcześniej... — Boisz się zostać takim jak ja, Upadłym Aniołem? Nie jestem Aniołem, Aziraphale'u. Jestem Demonem, już od wieków, i całkiem mi z tym dobrze. I nigdy nie oczekiwałem, że dla mnie staniesz się... No, nie sobą. — Sam sobie odpowiedział, gestykulując żywo. — Wręcz przeciwnie, Aniele, byłem pewien, że akurat dla ciebie miłość będzie ważniejsza niż te wszystkie rozważania.
— Miłość? — Głos Aziraphale'a, słaby i bezbronny, z trudem dociera do wzburzonego Demona.
— Miłość. — Słowo, które mogłoby brzmieć jak kpina, jak kiepski żart, wisi ciężko w powietrzu.

Aziraphale poprawia swoje ubranie, strzepuje niewidzialne pyłki z kamizelki, wyobraża sobie swoją księgarnię odmalowaną na barwy zasugerowane przez Crowley'a. Widzi swoją przyszłość, całe lata w otoczeniu najwybitniejszych książek, jakie kiedykolwiek napisano, z nieuszczuplonymi zapasami przedniego wina, w zdrowiu, szczęściu i spokoju... Bez Demona u boku...

— Czy, jeśli zgodzisz się pójść ze mną na lunch... — zaczął po chwili Anioł, jak zawsze kurtuazyjnie — opowiesz mi proszę więcej o tym, dlaczego byłeś rano taki szczęśliwy? — Gdy Demon milczał uparcie, poprawił się: — Na randkę. Pójdź ze mną na randkę, proszę.
— Byłem szczęśliwy, bo nie śniłem dziś mojego koszmaru — Crowley woli mieć to od razu za sobą. Nie powie nic więcej, nie wyciągną tego od niego, na żadnych torturach.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że Demony mogą śnić koszmary — powiedział Anioł z głębokim namysłem.
— Zawsze umierałeś — wyrywało się Crowley'owi.

Anioł nie wie, co mógłby powiedzieć. Przez kilka chwil stoi pośrodku swojego gabinetu i ma ochotę zapłakać widząc grymas bólu, tak dobrze skrywany za markowymi okularami i wystudiowaną pozą udającą całkowitą obojętność Demona. Jest Aniołem, istotą przeznaczoną do dobroci, celów wyższych niż jego własne radości... Ale wszystkie drobne przyjemności, odstępstwa od owych „wyższych celów” to nic wobec tej najważniejszej próby; czy naprawdę mógłby zaryzykować...? Podchodzi do przyjaciela i obejmuje go ramionami, jak zawsze bezradnie, jak zawsze zupełnie naturalnie. Tym jednak razem Demon odwzajemnia uścisk, zaciska mu na plecach swoje długie palce, przyciąga mu głowę pod swoją brodę, mruczy coś niezrozumiałego i stoją tak, w tym sennym pomieszczeniu, którego ciszę przełamuje tylko rozpoczynająca się właśnie melodia All I want for Christmas is you...

Zaraz wyjdą, pojadą bentley'em do Ritza, zajmą stolik, zjedzą jakąś lekką sałatkę albo wystawny, pełen posiłek, wypiją kilka butelek najlepszego wina, wytrzeźwieją i wypiją jeszcze trochę, omówią planowaną przez Anioła renowację księgarni, przemilczą oczywiście to obezwładniające wyznanie Demona, wsłuchają się w otaczający ich brzdęk naczyń i sztućców, a świat będzie nadal trwał, niezmienny, omylny i delikatny jak zawsze. Ale może tym razem, właśnie od dzisiaj, coś się jednak zmieni..?


***
Powrót do góry Go down
JokerFox.
Team Villains
Team Villains
JokerFox.


Female Wiek : 29
Skąd : Poznań
Liczba postów : 846
Rejestracja : 21/12/2014

[GoodOmens][mM] Od dzisiaj Empty
PisanieTemat: Re: [GoodOmens][mM] Od dzisiaj   [GoodOmens][mM] Od dzisiaj EmptyCzw 22 Kwi 2021, 10:42

Dobra, w momencie zaczęcia tego komentarza mam dokładnie 14 minut do wykładu i mam nadzieję, że zdążę go napisać zanim socjologia mnie pochłonie Razz.

Całkiem przyjemna miniaturka - sama miałabym problem, do jakiego promptu lepiej ją przypisać, chociaż ja pewnie zdecydowałabym się na muzykę, jako że jest to niejako motyw "grający" przez cały tekst. Ale do obu pasuje świetnie i nie dziwię się, że miałaś problem. To tak tytułem odniesienia się do notki, nie tekstu.

Sam tekst jest... niewypowiedzianie (hehe) uroczy. Ta para jest przede wszystkim pisana we fluffie, ale nic dziwnego, po tysiącach lat zasługują na to, by było w końcu słodko. Cudnie opisałaś irytację Crowleya, autentycznie byłam w stanie wczuć się w jego sytuację i przeżywać katusze razem z nim Razz . Wybór farb to ciężka sprawa, więc nie dziwię się, że nasz Demon nie chciał brać w tym udziału - koszmar. Trochę kulawo wyszedł tutaj wątek romantyczny, jakoś mnie nie porwał, wydaje się trochę... wciśnięty? Ale nie szkodzi, to jakby jedyna rzecz, która mi tutaj lekko (zaznaczam - lekko) zgrzyta. No i podobał mi się ostatecznie tekst o randce, że mógłby w końcu nazywać rzeczy po imieniu, to akurat wyszło świetnie Wink. Kurczę, przez Crowleya sama mam ochotę się teraz napić, a nie ma jeszcze południa...

PS Nie, ja bardziej Razz
PPS Zdążyłam!

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

What good comes of something
When I'm just the ghost of nothing, nothing?
I'm just the man on the balcony
Singing "nobody will ever remember me"
(...)
A
composer but never composed
Singing "I only want what I can't have"
I only want what I can't have.


~*~*~

[GoodOmens][mM] Od dzisiaj TnTYADJ
Powrót do góry Go down
https://imaginarium.forumpolish.com
Fia.
Team Villains
Team Villains
Fia.


Female Wiek : 33
Skąd : Poznań
Liczba postów : 410
Rejestracja : 23/12/2014

[GoodOmens][mM] Od dzisiaj Empty
PisanieTemat: Re: [GoodOmens][mM] Od dzisiaj   [GoodOmens][mM] Od dzisiaj EmptyCzw 01 Lip 2021, 19:13

Ten tekst trąci taką taktownością, to taka talasoterapia tajfunem, tornadem Razz
Toć trzeba temu tuzowi tortur tafii, taj tuzin tachrów tullamore, tudzież tytoniu. Taksując trzymane tonacje: turkus, tabaczkowy, toffi - trzeba tequilli. Ten typ taje tak troskliwie, tamten tchórzliwie trzepocze tamą tataraku twardówki.

Ten tekst tu totalnie talentem trafia!

Fia.~

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

[GoodOmens][mM] Od dzisiaj 185163a92861cff084f0f519850b7927a8896c81_hq

Powrót do góry Go down
Wirka.
Team Heroes
Team Heroes
Wirka.


Female Wiek : 33
Liczba postów : 1403
Rejestracja : 21/12/2014

[GoodOmens][mM] Od dzisiaj Empty
PisanieTemat: Re: [GoodOmens][mM] Od dzisiaj   [GoodOmens][mM] Od dzisiaj EmptyCzw 12 Sie 2021, 13:39

[GoodOmens][mM] Od dzisiaj Oy7AOJU

Przepraszam, że dopiero teraz. Ten fandom zdecydowanie trzeba wzmocnić, więc przybywam, by chociaż pokomentować.
Cudownie klimatyczne, świetnie napisane i jak zwykle plastyczne. Dosłownie widzę ich jak się obok siebie miotają i "krążą".
Rozmowa o odcieniach bardzo przypomina mi taką klasyczną relację męską/damską, choć to tylko stereotyp, że to płciowe, bo po prostu... pomiędzy pasjonatem danej rzeczy, a zniecierpliwioną jednostką, która akurat na daną rzecz nie ma ŻADNEJ opinii. Ale ze względu na drugą osobę, no, w tym przypadku Anioła, stara się nadążyć i wziąć udział w tej grze.

Zdecydowanie jestem po tej stronie rozgrywki, że to Crowley pierwszy szarżuje i próbuje, to on dźga i podpuszcza - toż to kanon sam w sobie. Musi kusić, czyż nie? Ale pamiętajmy, że Az również się boi. Jest strachliwy, to dosłownie jedna z jego cech. I czasem postrzegam go jako taki kłębek lęków, a kluczowe jest to, którym ulegnie, a które z nich pokona. Która obawa okaże się silniejsza.

Zasadniczo, to doskonale rozumiem Crowleya w tym tekście, bo sama dostaję szału, jak po raz pierdylionowy słyszę dzwoneczki, zwłaszcza w połowie listopada. To wzbudza we mnie rządzę mordu.
Dzięki za bardzo dobry tekst! Niech Ci wena sprzyja, fandom na pewno na tym skorzysta!
Wirka.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~


[GoodOmens][mM] Od dzisiaj Giphy
Powrót do góry Go down
Sponsored content





[GoodOmens][mM] Od dzisiaj Empty
PisanieTemat: Re: [GoodOmens][mM] Od dzisiaj   [GoodOmens][mM] Od dzisiaj Empty

Powrót do góry Go down
 
[GoodOmens][mM] Od dzisiaj
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» [GoodOmens][M] Po końcu świata (A/C)
» [GoodOmens][mM] Wątpliwość (C/B)
» [GoodOmens][mM] Niewinny (A/C)
» [GoodOmens][D] Za nisko
» [GoodOmens][mM] Gdybyś był kościołem... [Aziraphale/Crowley]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
~.Imaginarium.~ :: FANFICTION :: Serial & Film & Adaptacje :: Slash :: +12-
Skocz do: