Autor: Salomanka
Tytuł: Przeznaczenie ludu Gallifrey
Beta: brak
Fandom: Doctor Who
Kanon: powiedzmy, że tak
Długość: mini-miniaturka
Ostrzeżenia: - Spoiler:
zagrałam wątkiem Mistrza i wplotłam tutaj... Pocahontas...
Dialog to cytat z filmu animowanego Disney'a z 1995r.
Nota: tekst realizuje prompt numer 10 z worka numer 2 w akcji H&V II.
Przeznaczenie ludu Gallifrey
Ostatni Władca Czasu lepiej niż jakakolwiek inna istota we wszechświecie zdawał sobie sprawę z tego, że pewnych wydarzeń nie da się uniknąć. Czas, ta mała fikuśna kuleczka, może wydawać się być totalnym chaosem, ale ostatecznie zawsze trafia w swoje koleiny i prowadzi prosto do stałych, niezmiennych punktów, jakie zwyczajnie muszą mieć miejsce w historii.
Kiedy jednak Tardis wylądował miękko na urodzajnej ziemi, a Doktor stanął pomiędzy drzewami, zapatrzony w czyste błękitne niebo, do umysłu Doktora zakradła się całkiem miła myśl, że może tym razem udało mu się uniknąć przeznaczenia. Dla pewności wysunął jeszcze język i posmakował rześkiego powietrza, czerpiąc radość z faktu, że oto znajduje się w roku tysiąc sześćset siódmym, jednym z najnudniejszych i najspokojniejszych, do jakich można trafić na Ziemi, i że tym razem smutny los się nie dopełni. Uspokojony, ruszył raźno przed siebie, zachwycając się malowniczym krajobrazem, szedł bowiem wzdłuż rzeki Quiyoughcohannock, która wiła się między wzgórzami i tworzyła wiele zalesionych zaułków.
Postanowił sobie właśnie wędrować tak długo, aż napotka pierwszą ludzką osadę, w której zatrzyma się w celu rozwiązania jakiegoś niezbyt wymagającego problemu typu zwalczenie podbijającej Ziemię obcej rasy, kiedy usłyszał TO.
Ten Dźwięk, prześladujący go rytmiczny stukot zwiastujący koniec.
Od kiedy poznał największą tajemnicę Mistrza, potrafił rozpoznać te werble wszędzie - słyszał je w każdej godzinie i każdym miejscu, do jakiego uciekał, upominające się o ich obu. Umykał przed ostateczną rozgrywką, zakończeniem trwającego całe wieki konfliktu dwóch przyjaciół, braci niemalże; starał się schronić, ukryć przed nieuniknionym. Los przeznaczony Mistrzowi był nierozerwalnie spleciony z jego życiem, a ciążące na nim brzemię ostatniego z ludu Gallifrey nie pozwalało na wymykanie się przepowiedniom. A Doktor tak bardzo nie chciał odchodzić...
A potem usłyszał słowa, silny, męski głos i ten wypełniony niepokojem szept:
- Co to jest?
Odpowiedziała mu kobieta:
- To bębny. Znaczą coś złego.
Doktor, który chyba w każdej innej sytuacji śmiało ruszyłby w stronę tych dwóch wzburzonych i nieco zalęknionych postaci, stojących pod rozłożystym drzewem, chcąc służyć im swą pomocą, tym razem wyjątkowo zachował milczenie. Cofnął się głębiej w las, pozostawiając tych dwoje ich własnemu losowi. Jego znów dopadły bębny...
Wrócił zrezygnowany do Tardis i ruszył w dalszą drogę, rozpaczliwie szukając takiego miejsca, w którym koszmar Mistrza nie będzie próbował dosięgnąć także i jego. Ta wędrówka przez czas i przestrzeń, wszystkie wymiary wszechświata, z góry skazana była na porażkę, Doktor doskonale wiedział, że pewnego dnia będzie musiał zmierzyć się z nieuniknionym. Miał tylko nadzieję, że uda mu się samemu zdecydować, kiedy trzeba będzie zmierzyć się z tym rytmem dziwnie przypominającym mu bicie własnych serc.
***